Patricia Kazadi: Nie skupiam się na tym, co inni o mnie myślą
Znamy ją jako telewizyjną prezenterkę lub aktorkę. Najmniej wiemy o niej jako o piosenkarce – a to właśnie muzyka jest jej największą miłością. Teraz Patricia Kazadi obiecuje nam w wywiadzie, że to się zmieni.
- Twoja nowa piosenka nosi tytuł „Ganesha”. Co to oznacza?
- To imię hinduskiego bożka nowych początków, mądrości i pozbywania się przeciwności losu. A ponieważ inspiracją do tego utworu był etniczny sampel muzyczny, który można usłyszeć na początku utworu, cały czas moje myśli krążyły wokół egzotycznych tematów. Początkowo chciałam, by utwór nosił tytuł „Przeze mnie” od pierwszych słów z tekstu, ale bałam się, że pierwsze skojarzenie będzie miało negatywne konotacje - wiesz, że coś przeze mnie - a ja chciałam, żeby ta piosenka miała pozytywny przekaz, przesyłała pozytywne wibracje i podnosiła morale. Musiałam więc wymyślić coś innego – i tak pojawił się Ganesha, co spotkało się z niezwykłym zaciekawieniem mediów. I w sumie dobrze. (śmiech)
- To prawda: ja też zerknąłem do jej tekstu i znalazłem tam takie słowa: „Przeze mnie przepływa spokój i nie zburzy już go nic”. Co ci pozwoliło uzyskać tak błogi stan?
- Piosenka powstawała w niezbyt dobrym dla mnie okresie. I potrzebowałam czegoś, co mnie zainspiruje do zmiany tego stanu rzeczy i da nadzieję na lepszy czas. Napisałam więc coś takiego – ale wtedy to była bardziej afirmacja niż stan faktyczny.
- I pomogło?
- Tak. I teraz, kiedy promuję ten singiel, jestem dokładnie w tym punkcie, który opisywałam dwa lata temu. Cieszę się tą sytuacją: że spełniło się moje wielkie marzenie i pracowałam przy tym utworze z dwiema wybitnymi artystkami, które cenię od dziecka. Czyli z Kayah, z którą wykonujemy ten utwór oraz z Pauliną Przybysz, z którą napisałam tekst. To magiczny moment i nie oddałabym go za nic.
- Jak to się stało, że doszło do twojej współpracy z Pauliną?
- Kiedy wymyśliłam tę melodię, stwierdziłam, że powstanie z tego utwór dla Kayah. Nie chciałam więc rzucać się samej na pisanie tekstu, bo wiem, że Kayah jest wybitną autorką tekstów i chciałam, żeby to było coś „wow”. I wtedy przyszła mi na myśl Paulina, bo jest silną kobiecą osobowością, podąża własną drogą i jest niezwykle inspirująca. Kompozycja od razu jej się spodobała i stwierdziła, że musimy zostawić to wspomniane „przeze mnie” - bo to będzie super, iż „przeze mnie” przepływa dobra energia. Zachwycił mnie ten koncept, dużo rozmawiałyśmy, otworzyłam się przed nią i opowiedziałam jej o tym, co mi w duszy gra. O swoich przeżyciach, gdzie obecnie jestem i jak do tego punktu doszłam. Że chcę iść do przodu i wiem, że to zależy tylko ode mnie i to ja decyduję co dalej. Tak powstał tekst, który przy każdym czytaniu odbierasz w inny sposób. To tak jak z ulubioną książką – kiedy po nią sięgasz, za każdym razem odnajdujesz w niej coś nowego.
- A jak doszło do zaśpiewania tego tekstu z Kayah?
- Kiedy powstał już tekst, utwór stał mi się tak osobisty, że stwierdziłam, iż nie mogę go tak po prostu komuś oddać. Ale też nie wyobrażałam sobie go bez Kayah. Odważyłam się więc zaproponować jej duet. Wysłałam utwór do jej menedżerki, a ona niemal od razu odpowiedziała, że jest piękny i będziemy razem nad nim pracować. Spodziewałam się więc, że Kayah będzie go chciała zmienić pod siebie. Tymczasem ona przyszła do studia i powiedziała: „Kocham tę piosenkę. Mów co mam robić”. Oniemiałam.
- Jesteście przyjaciółkami i stąd takie dobre porozumienie między wami?
- W mojej głowie – tak i to od lat. (śmiech) Tak naprawdę nie mamy jednak takiej relacji. Kayah jest dla mnie ikoną polskiej muzyki i bardzo ją szanuję. Znamy się oczywiście, bo obie pracujemy w tej samej branży od dawna, więc trudno by było, gdybyśmy nie wiedziały kim jesteśmy. Mam nadzieję, że ten utwór będzie pretekstem do pogłębienia naszej relacji.
- „Ganesha” ma również ciekawy teledysk, który powstał przy użyciu AI. Nie boisz się Sztucznej Inteligencji?
- Nie. Dopóki AI funkcjonuje bez podkradania własności intelektualnej i współpracuje z człowiekiem, to jesteśmy w stanie korzystać z niej w kreatywny sposób. To tak, jak kiedyś z komputerami czy internetem. Początkowo sporo było głosów sprzeciwu – a teraz nie wyobrażamy sobie bez tego życia. Nie jestem jednak za tym, aby AI zastępowała człowieka – pisała piosenki czy scenariusze do filmów.
- Jak było w przypadku teledysku do „Ganeshy”?
- AI stworzyła na podstawie naszych pomysłów wykreowaną rzeczywistość, która jest przepiękna graficznie. To nie jest jednak tak, że ja i reżyser poszliśmy sobie spać, odpaliliśmy AI i obudziliśmy się rano, a w komputerze był gotowy teledysk. To najpierw my stworzyliśmy odpowiednie grafiki, a potem AI na ich podstawie wykreowała oryginalny świat. Do tego Dawid Ziemba użył w teledysku oprócz AI technologii 3D.
- „Ganesha” zapowiada twój nowy album, który ukaże się we wrześniu. Reszta płyty będzie równie egzotyczna?
- Na płycie znajdą się trzy single, które już można było usłyszeć: „Natural”, „Wyobraźnią” i „Ona”. Wszystkie utwory są oparte na hiphopowych bitach. Bawię się stylistyką, wokół R&B i popu. Jest to na pewno najbardziej bezpośrednia i szczera moja produkcja. Album stanowi piękne podsumowanie dziesięciu lat mojej muzycznej działalności. To taka muzyczna klamra: dziękuję za to, co dobre i żegnam się z tym, co złe.
- Jesteś zadowolona z tego, co osiągnęłaś przez te dziesięć lat?
- Czuję, że to dopiero początek i to dopiero teraz tak naprawdę zaczynam swą muzyczną karierę.
- Podobno już jako mała dziewczynka wyrywałaś się do śpiewania. Skąd u ciebie ta pasja?
- Nie wiem. Mam mówi, że ja już wyszłam z jej brzucha fikając lambadę. To było więc we mnie od dziecka. Wszystko zaczęło się jednak tak naprawdę od tego, że uwielbiałam rozśmieszać moją mamę. Ona była często smutna, a ja chciałam, żeby się uśmiechała. Generowałam więc ten uśmiech wygłupiając się, strojąc śmieszne miny, tworząc teatrzyk czy śpiewając. Kiedy zauważyłam, że u innych to również generuje pozytywne emocje, postanowiłam się w tym realizować, poprawiając ludziom nastrój.
- Nikt w twojej rodzinie nie zajmował się muzyką?
- Mama w szkole była w chórze i grała na akordeonie. Potem przyniosła tę pasję do domu.
- Od czwartego roku życia uczyłaś się grać na pianinie i w sumie skończyłaś szkołę muzyczną I i II stopnia. Ta klasyczna edukacja przydaje ci się dziś w tworzeniu piosenek?
- Na pewno. Wystarczy posłuchać, jakich używam akordów, harmonii i melodii, komponując swoje utwory. Moja edukacja muzyczna miała na to duży wpływ. Uwielbiałam Mozarta i Gershwina jako dziecko – i to na pewno rezonuje w mojej twórczości. Nawet w nieświadomy sposób. Uczyłam się najpierw klasyki, a potem jazzu, posiadam więc, chcąc nie chcąc, sporą wiedzę muzyczną.
- Sama komponujesz utwory i piszesz teksty. Tworzenie muzyki to dla ciebie ważny sposób na wyrażanie siebie?
- To dla mnie podstawa. Kiedyś zrezygnowałam z tworzenia muzyki i byłam wtedy najmniej szczęśliwą wersją siebie. Cieszę się więc, że teraz mogę robić to, co kocham.
- Zadebiutowałaś jako czternastolatka w „Szansie na sukces” z piosenkami Szwagierkolaski. Jak to wspominasz?
- Doskonale to pamiętam. Jako osoba po szkole muzycznej II stopnia, myślałam, że dadzą mnie do odcinka z Edytą Górniak, gdzie będę się mogła wykazać wokalnie. Kiedy wrzucili mnie do Szwagierkolaski, czułam się zawiedziona. Nie to, żeby to był jakiś przytyk do twórczości tego zespołu – ale byłam rozczarowana, że nie będę mogła rozwinąć muzycznych skrzydeł. Oni się chyba poczuli się tym urażeni. Było to więc bardzo dziwne spotkanie. (śmiech)
- Zawsze pociągała cię „czarna” muzyka. To dlatego, że masz afrykańskie korzenie?
- Takiej muzyki słuchało się u mnie w domu. Tata, mama, wujek – wszyscy lubiliśmy Steviego Wondera, Michaela Jacksona czy Ninę Simone. To są artyści, na których wyrosłam. Ciężko więc, żebym potem tworzyła na przykład death metal. (śmiech) Chociaż miałam również przygodę z mocnym rockiem.
- Co to było?
- Nagrałem kiedyś płytę z metalowym zespołem, ale jej wydanie nie doszło do skutku. To się wydarzyło, kiedy moja solowa kariera zaczęła nabierać tempa. Koledzy obrazili się więc na mnie, że ich porzuciłam. Z jednej strony rozumiem ich, a z drugiej siebie - długo na ten moment pracowałam, nareszcie spełniały się moje marzenia. Wiadome więc było, że moja metalowa kariera to hobby, a przyszłość zwiążę z telewizją i własną muzyką.
- Kiedyś powiedziałaś: „Nie mogłam długo znaleźć swojego brzmienia”. Z czego to wynikało?
- Ja tak powiedziałam? Niemożliwe. Ja zawsze wiedziałam co chcę robić na dany moment. Kiedy chciałam robić pop, to robiłam pop z dużą premedytacją. Kiedy robiłam R&B, dokładnie to czułam w sercu. Kiedy zbuntowałam się wobec tego komercyjnego podejścia do mojego śpiewania, robiłam rocka z elementami soulu. Jakiej byś jednak nie posłuchał mojej piosenki, wszędzie jest ten „czarny” korzeń. Nawet w popie – choćby w „Przerywam sen”. Tylko rytmy się zmieniały: raz były bardziej house’owe, raz R&B, raz popowe. Ale zawsze to była ta muzyka, którą dokładnie wtedy chciałam wykonywać. Teraz tą nową płytą podsumowuję ten czas. A kolejny etap swej kariery otworzę zaraz potem – i myślę, że to będzie coś na całą dekadę.
- Która z dwóch twoich dotychczasowych płyt jest ci bliższa – „Trip” czy „Dark Pop”?
- Każda z nich generuje inne emocje. „Trip” była pierwsza i bardzo wyczekana, więc zawsze będę miała do niej wielki sentyment. Ale też z tego względu, że czuję, iż została niedoceniona. Dlatego teraz jako dorosła kobieta mam do niej słabość i czuję, że się powinnam nią „zaopiekować”. Z kolei „Dark Pop” to bardzo trudny czas – było bowiem sporo komplikacji przy jej wydaniu. Ale pod względem melodii i produkcji, to była kozacka rzecz. Czyli „Trip” jest dla mnie najbliższy pod względem sentymentalnym, a „Dark Pop” – pod względem muzycznym.
- Wspomniałaś, że od początku twojej wokalnej kariery, byłaś niedoceniana i media ci nie sprzyjały. Dlaczego tak było?
- Nie było mi łatwo, bo ludzie nie mogli zrozumieć dlaczego robię kilka rzeczy na raz: prowadzę programy telewizyjne, śpiewam i gram w serialach. Nie wszystkim kojarzyłam się więc z muzyką, mimo że to od niej się zaczęło. To było nie fair i dziś już nie chcę się nad tym pochylać. Skupiam się na tym, co dzieje się teraz i idę do przodu.
- Podobno po występie w Opolu w 2015 roku zemdlałaś w garderobie. Co się stało?
- To wynikało ze stresu i napięcia, które generowały te ciągłe ataki na mnie - w mediach, ale też w moim otoczeniu.
- W pewnym momencie zdecydowałaś się porzucić śpiewanie. To była dla ciebie trudna decyzja?
- To było tak, jakbym musiała odciąć od swego życia najlepszego przyjaciela. I to na amen. To jedyne porównanie, które może ludziom wytłumaczyć, co czułam przez te cztery lata.
- Jak ci się udało wytrzymać tyle czasu bez nagrywania i występowania?
- Nie wiem. W końcu mój terapeuta powiedział: „Jak pani ma być szczęśliwa, skoro nie robi pani tego, co kocha pani najbardziej?”. To było dla mnie pierwszym sygnałem, że muszę powoli zacząć się regenerować i wrócić do tego, co najbardziej lubię robić. Drugi impuls wyszedł od mojego brata. Leżałam wtedy w domu, bo zmagałam się ze swoim zdrowiem i w ogóle nie myślałam jeszcze o żadnym śpiewaniu. A on mówił: „Tak bardzo kocham twój głos, dlaczego nic nie wydajesz? Ludzie na to czekają. Dlaczego skupiasz się tylko na tych kilku negatywnych opiniach? Zobacz jak często dostajesz pytania o nową muzę”. „Ale ja już nie mam siły” – mówiłam. A on na to: „To ja przyniosę komputer, ty nic nie musisz robić, nagramy kilka piosenek, a jak ci się nie spodoba, to odpuszczam temat”. W ten sposób zarejestrowaliśmy pierwszy utwór, który również znajdzie się na płycie. Wtedy od razu wróciła mi pasja i ten błysk w oku - to było takie wspaniałe i jeszcze to, że mogłam dzielić tę chwilę z moim bratem.
- Piosenki, z którymi powróciłaś, jak „Natural” czy „Ona”, odniosły duży sukces. Pomogło ci to uwierzyć w siebie?
- Ilość ludzi, którzy mieli podobne przeżycia do moich i utożsamiali się z tymi piosenkami, okazała się niewiarygodna. A to było dla mnie stresujące: tak się otworzyć w tekstach, które sama napisałam. Byłam szczęśliwa, że zostało to tak pięknie zrozumiane, odebrane i zinterpretowane. Spełniło się w ten sposób moje marzenie o łączeniu się z innymi ludźmi. Teraz chciałabym również na swoich koncertach stworzyć takie poczucie, że jesteśmy ze sobą razem.
- Lubisz śpiewasz o ważnych sprawach?
- Oczywiście. Tak będzie też na tej nowej płycie. Poruszam na niej wiele różnych spraw, które są mi bliskie albo, które mnie denerwują.
- W międzyczasie zaistniałaś jako wokalistka w ojczyźnie swego taty – w Kongo. Jak to się stało?
- To za sprawą piosenki z Mattem Pokorą „Wanna Feel You Now”, która odniosła spory sukces we Francji, Holandii czy Belgii - a ponieważ Kongo było kolonią belgijską, to nagranie trafiło również do tamtejszego radia. Moje kolejne single również tam były grane – a teledysk do „Give A Little” został wyróżniony nagrodą za teledysk roku.
- Występowałaś w Kongo?
- Pojechałam odebrać nagrodę i zaśpiewałam podczas telewizyjnego koncertu z moim idolem z czasów dzieciństwa – nieżyjącym już wokalistą Papa Wembą, „ikoną” muzyki afrykańskiej na świecie. Często wracam wspomnieniami do tego momentu.
- Jakie to było dla ciebie przeżycie?
- Bardzo emocjonujące. Szczególnie zobaczyć łzy wzruszenia w oczach mojego taty. To było coś wspaniałego.
- Nie chciałaś tego kontynuować?
- Nie myślałam o tym, bo chciałam skupić się na działalności w kraju. Ciężko myśleć o rozwijaniu kariery na dwóch rynkach na raz. Uznałam, że najpierw muszę umocnić swą pozycję na jednym, a potem pomyśleć o drugim.
- W Polsce zmagałaś się nie tylko z mediami, ale również z internetowymi hejterami. Dzisiaj się ich już nie boisz?
- Nie. W ogóle się niczego nie boję.
- Co ci dało tę odwagę?
- Po prostu skupiam się na innych rzeczach. Nie skupiam się na tym, co inni o mnie myślą, tylko na spełnianiu swoich marzeń. Życie mam tylko jedno. Moje zdrowie mnie tego nauczyło. Nie mogę marnować życia na strachy i lęki, czy na przejmowanie się opinią obcych ludzi. Obecnie mam w sobie duże pokłady wdzięczności. Bo to już czwarty singiel, a ja spotykam się z dobrą energią i pozytywnymi reakcjami. Unoszę się więc z radości na różowej chmurce - jak w teledysku.
- Trudno ci było wypracować takie podejście?
- Trudno. Zajęło mi to cztery lata pracy nad sobą. To czas okazał się najlepszym lekarstwem. W pewnym momencie pojawiła się u mnie chęć, aby nad tym popracować. Zaczęłam zauważać swoje słabości i błędy, w jakich momentach to się nasila, a w jakich czuję się lepiej. To sprawiło, że ograniczyłam te pierwsze, a zwróciłam się w stronę tych drugich. I wtedy wszystko zaczęło fajnie funkcjonować. Zmieniłam też towarzystwo, które mi nie służyło, zaczęłam się otaczać ludźmi, którzy mnie motywują i wspierają. Dzisiaj generuję przede wszystkim te sytuacje, które dają mi radość – w moim przypadku to muzyka i aktorstwo. Jednocześnie ograniczam to, co nie daje mi spełnienia i poczucia bezpieczeństwa, jak wyjścia na różne „ścianki” czy narażanie się na niespodziewane wywiady.
- Głośno opowiedziałaś też o swoich kłopotach ze zdrowiem. Warto było?
- Na pewno. Zwiększyliśmy tym sposobem świadomość na temat choroby, na którą zachorowałam. W efekcie powstał przy ministrze zdrowia zespół dedykowany endometriozie, który pracuje nad tym, by pomagać kobietom, cierpiącym na nią bez żadnej pomocy. Teraz walczymy o doszkalanie specjalistów oraz refundację leczenia.
- Ta aktywność na ciebie też zadziałała pozytywnie?
- Na początku czułam się zmęczona, bo moje zaangażowanie było ogromne. Dwa lata temu oddałam aż 99% swojego czasu tym działaniom. Ale to było potrzebne. Dzięki temu dzisiaj o endometriozie wie w Polsce prawie każdy. A cztery lata temu nikt nie miał pojęcia – nawet ja. Jest to więc niewątpliwy sukces wszystkich zaangażowanych - również mediów. A walczymy z bardzo trudnymi sprawami. Bo pochodne endometriozy są bardzo poważne – to bezpłodność, poronienia, depresje, próby samobójcze, a wielu przypadkach nawet śmierć. Chcemy tego uniknąć, ale aby to nastąpiło, muszą zajść konkretne zmiany: zwiększenie świadomości tej choroby i lepsza diagnostyka. Dziś w Polsce diagnoza endometriozy zajmuje od 7 do 11 lat. Ważna jest też refundacja leczenia. Operacja na endometriozę kosztuje w zależności od stopnia skomplikowania od 20 do 60 tys. zł. Kogo na to stać? Potrzebujemy też więcej dobrych specjalistów i ośrodków, w których leczy się tę chorobę. Roboty jest więc po pachy.
- Tymczasem niebawem premiera twojej nowej płyty. To znaczy, że chcesz się teraz skupić na działalności muzycznej?
- To inaczej działa. Kiedy skupiam się na działalności muzycznej, to nikt o tym nie wie, bo zamykam się w studiu i nagrywam. Kiedy wychodzi płyta, to ja już nic nie mam do roboty. I tak jest teraz. Ten wolny czas od muzyki planuję poświęcić na działalność aktorską i aktywność społeczną. W nowym roku kolejne muzyczne niespodzianki, a potem myślę, że kilkanaście miesięcy przerwy, które przeznaczę na edukację.
- A co z twoim aktorstwem?
- Od pięciu lat gram w Teatrze Capitol. W grudniu odbędzie się premiera kolejnego spektaklu z moim udziałem - „Razem czy osobno” w reżyserii Krzysztofa Jaślara. To silny, kobiecy manifest z elementami śpiewu. Jest to bardzo spójne z tym, czym się zajmuję obecnie. W roli głównej - Katarzyna Pakosińska. A przyszłym roku premiera filmu na Netfliksie z moim skromnym wkładem – uwaga: po raz pierwszy komediowym!
- A telewizja?
- Na wszystko przyjdzie czas. Ja się skupiam na tym, co dzieje się tu i teraz. Polecam to wszystkim: „Łapmy chwile ulotne jak fotka”.