Paulina Gałązka: Zrozumiałam, że miałam w sobie sporo stereotypów krzywdzących mężczyzn

Czytaj dalej
Fot. Karolina Grabowska
Paweł Gzyl

Paulina Gałązka: Zrozumiałam, że miałam w sobie sporo stereotypów krzywdzących mężczyzn

Paweł Gzyl

Niedawno ponad milion widzów obejrzało ją w kinach w głośnych „Dziewczynach z Dubaju”. Teraz występuje w zupełnie innym filmie – komedii „Na twoim miejscu”. Z tej okazji Paulina Gałązka opowiada nam o tym, jak gra się... mężczyznę w ciele kobiety.

- Chciałaś kiedyś być jako dziecko chłopakiem?
- Nie miałam takich rozterek co do płci. Ale największym autorytetem był w dzieciństwie dla mnie mój starszy o cztery lata kuzyn Karol. I chciałam być jak on.

- Teraz zamieniasz się ciałem z mężczyzną w filmie „Na twoim miejscu”. To nie nowy pomysł w kinie. Co dostrzegłaś w nim ciekawego dla siebie?
- Najpierw dostałam do zagrania scenę, w której dusza męża wciela się w ciało żony. Musiałam zarejestrować self-tape – i pomyślałam, że zagram to tak, jak zagrałby to najbardziej męski z moich kolegów. I znalazłam w swojej głowie osobę, która mnie zainspirowała – Tomka Schuchardta. To mój kolega z Teatru Ateneum. Wyobraziłam sobie jak on zagrałby tę scenę – i tak to zagrałam. To się spodobało na tyle, że zaproszono mnie na zdjęcia próbne. Tam zobaczyłam się z moim partnerem castingowym Mironem Jagniewskim. Kiedy zobaczyłam co on proponuje i posłuchałam czego chce reżyser i producentka, od razu stwierdziłam, że bardzo chciałabym się z tymi ludźmi spotkać i wyruszyć we wspólną podróż. Całe szczęście tak się też stało.

- Grasz w filmie dwie postacie: Kasię we własnym ciele i Krzyśka w ciele Kasi. Jak sobie z tym poradziłaś?
- To było bardzo trudne zadanie. Podeszliśmy do niego z aptekarską wręcz skrupulatnością. Mieliśmy bardzo dużo prób stolikowych z reżyserem i pracowaliśmy z aktorskim coachem. Zaczęło się od psychologii, a dopiero potem nakładaliśmy na to ruch. Grając Krzyska zrozumiałam jak trudno jest być mężczyzną we współczesnym świecie. Mam tu na myśli kogoś z klasy średniej, kto musi zapewnić byt rodzinie, ale też być dla niej dostępny emocjonalnie. Krzysiek pracuje w korporacji. Nikt go jednak nigdy nie nauczył wyrażania uczuć. Tymczasem tego wymaga współczesny model mężczyzny. A to bardzo trudne zadanie.

- Łatwo popaść w parodię, kiedy kobieta gra mężczyznę. Jak się przed tym broniłaś?
- Tu najważniejsze było oko reżysera. Musieliśmy trochę podkręcać naszą grę ze względu na gatunek – bo „Na twoim miejscu” to przecież komedia. Nie było więc tam miejsca na aktorstwo w pełni dramatyczne. W tej sytuacji łatwo było przerysować swą postać. Reżyser poprowadził nas jednak tak, że tego uniknęliśmy. Oboje z Mironem mieliśmy pełne zaufanie do Antonio Galdameza.

- Jesteście w filmie z Mironem jakby swoim zwierciadłem. Wasza interakcja na planie była dla ciebie ważna?
- Bardzo. Tak się trafiło, że oboje jesteśmy dwójką łatwych osób do współpracy. Dogadywaliśmy się więc świetnie. Widziałam już film – i kiedy oglądałam sceny, w których grał Kasię, śmiałam się do rozpuku. Z drugiej strony Miron pokazał w przejmujący sposób, jak Kasia powoli uczy się skupiać na sobie, a nie tylko na innych.

- Głównym problemem waszych bohaterów jest brak zrozumienia drugiej osoby. Zamiana ciał pomaga im znaleźć w sobie empatię?
- Póki nie wjedzie się w czyjeś buty, nie da się go do końca zrozumieć. Dopiero kiedy znajdziemy się w takiej samej sytuacji jak ktoś, z kim mamy konflikt, zaczynamy patrzeć na całą sytuację z jego punktu widzenia. Ja uważam się za osobę optującą za egalitaryzmem i unikaniem krzywdzących ocen czy wchodzenia komuś z butami w życie, ale po zagraniu w „Na twoim miejscu” zrozumiałam, że miałam w sobie sporo stereotypów krzywdzących mężczyzn.

- Na przykład?
- Często odczytywałam męskie techniki radzenia sobie ze stresem jako olewanie i brak zaangażowania. Tymczasem jest to dystansowanie się, by poradzić sobie z emocjami. W polskim kodzie kulturowym skazuje się mężczyzn na uczuciową banicję. Muszą w sobie tłamsić emocje, bo już małym chłopcom mówi się, że „prawdziwi faceci nie płaczą”. Mężczyźni nie mogą się też ekscytować, bo od razu zwraca się im uwagę, że zachowują się „jak małe dziewczynki”. Dlatego, kiedy muszą sobie poradzić ze stresem, sięgają po żart czy wygłupy. Aby emocje nie wzięły nad nimi góry.

- Udział w tym filmie ma wpływ na twe relacje z mężczyznami?
- Zdecydowanie. Łatwiej się im teraz ze mną dogadać. (śmiech) Udział w „Na twoim miejscu” był więc nie tylko odważnym krokiem pod aktorskim względem, ale również ważnym etapem dla mojego rozwoju osobistego jako młodej kobiety.

- Niedawno grałaś całkowicie odmienną rolę w „Dziewczynach z Dubaju”. Emi była bardzo kobiecą postacią.
- To było zupełnie inne wyzwanie. Emi uczyniła ze swej kobiecości narzędzie biznesowe. Po to, żeby móc coś osiągnąć, podkreślała to i grała tą kartą. Zdobywając zaufanie czy negocjując. Wygląd był obok inteligencji i sprytu jej głównym atutem w budowaniu swego biznesu.

- Jak ci się grało na takich tonach?
- Budowałam postać Emi psychologicznie. Wielkie znaczenie dla kształtowania jej osobowości miał brak ojca. Wyobrażałam sobie, że Emi ma wspomnienie ze swego dzieciństwa, w którym widzi swego tatę w pięknym, białym garniturze. Wyprodukowałam to w swej głowie, ponieważ wiedziałam, że taki będzie kostium Sama – mężczyzny, którego ona obdarza miłością. Tata traktował ją jak księżniczkę – i potem Emi też chce być księżniczką, zarówno w relacjach z mężczyznami, jak i w biznesie.

- Dostałaś za rolę Emi nagrodę dla najlepszej aktorki na międzynarodowym festiwalu filmowym w Amsterdamie. Dlaczego za granicą doceniono twój aktorski wysiłek, a w Polsce – niekoniecznie?
- To leży już u podnóża afery z polskimi celebrytkami, które były eskortkami w Dubaju. Cały ten temat kojarzy się bardzo tabloidowo. Dlatego od początku doczepiono też taką łatkę naszemu filmowi. Przed jego premierą wybuchło kilka afer, co sprawiło, że to one stały się głównym tematem w mediach. W efekcie nie mogliśmy opowiedzieć o tym filmie w merytoryczny sposób.

- Twoja bohaterka zamienia się na ekranie z 17-letniej dziewczyny w 35-letnią kobietę. Trudno było ci to pokazać?
- Bardzo się tym stresowałam. To kino komercyjne, w którym dużo się dzieje, z założenia ma być atrakcyjne. Dlatego wiedziałam, że ważne będzie zbudowanie spójnej psychologicznie głównej postaci. Chciałam pokazać jak z bezbronnej dziewczyny, wyznającej pokrętne wartości, staje się przedsiębiorczą bizneswoman. Postać Emi jest pretekstem do opowiedzenia o całym procederze, dlatego też musiała być wiarygodna dla widza. Po premierze środowisko - w przeciwieństwie do publiczności - zarzucało filmowi, że jest teledyskowy i pokazuje tylko blichtr życia eskortek. Ja jednak inaczej postrzegałam proces pracy nad tą postacią.

- Bardzo ciepło wypowiadała się o tobie Doda, która była producentką filmu.
- Doda to bardzo inspirująca osoba. Była bardzo oddana temu projektowi. Pracowała na tysiąc procent. Mam wrażenie, że to ona przede wszystkim rozumiała moją uporczywą walkę o psychologiczną prawdę Emi. Była bardzo przychylna moim pomysłom. Przeżyłyśmy obie wiele twórczych chwil.

- W mediach przede wszystkim ekscytowano się śmiałą erotyką filmu. Tymczasem ty powiedziałaś: „Sceny intymne są dość techniczne, dlatego wbrew pozorom są łatwiejsze”. Co to znaczy?
- To proste: w scenach erotycznych nie trzeba aż tak sięgać po psychologię postaci. To właściwie swego rodzaju choreografia. Wchodząc na plan, umawiasz się na pewne ruchy i gesty z reżyserem – i musisz to wypełnić. Co ciekawe podczas kręcenia scen erotycznych jest wspólne zakłopotanie na planie. Dla wszystkich jest to krępujące i nieprzyjemne. Nie znam aktorki czy aktora, dla których byłoby to przyjemne. Każdy się wstydzi – i to w jakiś sposób pomaga. Znacznie trudniejsze jest zagranie sceny, w której odziera się postać z emocji. Bo wtedy tylko ty się męczysz – a inni nie mają poczucia tego ciężaru na sobie. Podczas kręcenia scen miłosnych każdy jest zawstydzony, możesz więc liczyć na pełne skupienie.

- „Dziewczyny z Dubaju” są oparte na faktach i pokazują margines polskiego show-biznesu. Zetknęłaś się z czymś takim w swej karierze?
- W czasie przygotowań do filmu spotykaliśmy się z informatorami, na podstawie których życia powstał scenariusz. W czasie tego researchu dowiedziałam się bardzo dużo o życiu arabskich eskortek, ale obowiązuje mnie tajemnica, więc nie mogę nic ujawnić. Ja osobiście nigdy nie dostałam takiej oferty. Dzięki przygotowaniom do filmu jestem jednak w stanie rozpoznać, który profil w mediach społecznościowych jest otwarty na tego typu usługi i jest zaproszeniem do złożenia takiej oferty. Są to męskie i damskie, ale także queerowe profile. Prowadzący je oferują swe usługi bez pośredników. To wymiana bezpośrednia i dla wszystkich jest to lepsze. Z kim nie rozmawiałam, wszyscy wyrażali chęć, aby tego rodzaju proceder był w Polsce zalegalizowany.

- Niedawno zagrałaś też w innym filmie, który pokazuje polski show-biznes – „The End”. I jest to dosyć ponury obraz. Ile w nim prawdy?
- Wszystko. Scenariusz został poparty szerokim researchem. Oczywiście jest to podkręcone, żeby było ciekawsze dla widza. Jednak te podwójne standardy, na których skupia się film, są naszą codziennością.

- Wzorowałaś się na kimś konkretnym z branży, tworząc postać Poli?
- Tak. Pola Adamska jest odbiciem dwóch autentycznych postaci, które funkcjonują w polskim show-biznesie.

- Ale nie zdradzisz kto to?
- Nie mogę. Pola buduje swoje życie na wizerunku – na tym, jak wygląda. Kobiecość jest jej bronią do budowania kariery. Płaci jednak za to wysoką cenę.

- Ty stronisz od świata polskich celebrytów. Dlaczego?
- Dbam o swoją higienę mentalną. Lubię czuć, że mam bezpieczne pole w życiu - swą prywatność dla siebie. Poza tym chcę, żeby widzowie kojarzyli mnie z filmów i spektakli, w których gram, a nie z tego, kim jestem prywatnie. Mam wrażenie, że dzięki temu bardziej wierzą moim postaciom. To ułatwia mi komunikację z widzem.

- Kiedyś powiedziałaś o polskim show-biznesie: „Ludzie robią cały czas jakieś świństwa i wbijają sobie nóż w plecy”. Doświadczyłaś tego na własnej skórze?
- Cały czas. Mam wrażenie, że taki jest język mojej branży. Dlatego tym bardziej doceniam te fajne współprace, kiedy tworzą się inspirujące znajomości, co sprawia, że chce się więcej i więcej. Tak właśnie było w przypadku „Na twoim miejscu”. Do takich ludzi chce się wracać i znowu z nimi pracować. Mam więc nadzieję, że jeszcze nie raz spotkam się z tą ekipą.

- Można w tej branży uczciwie robić karierę?
- Jak najbardziej. Jest to oczywiście długa i mozolna droga. Ale dlaczego nie?

- Często grasz ze starszymi koleżankami, jak Maria Pakulnis czy Katarzyna Figura. Jak w polskim show-biznesie doświadczone aktorki traktują te młodsze?
- Marysia i Kasia to bardzo serdeczne osoby. Mają bardzo pozytywny stosunek do młodszych osób. Ale faktycznie nasza branża jest hierarchiczna i dominuje w niej etos mistrzów. Ja często trafiam jednak na osoby, które mają wspaniały dorobek i są moimi autorytetami. Całe szczęście okazuje się, że traktują one swą pracę bardzo poważnie i profesjonalnie. Widzą we mnie partnerkę i patrzą na moje nieudolności w budowaniu roli, wynikające z wieku czy stażu pracy, z dużą wyrozumiałością. Nie dają mi odczuć swojej wyższości. Taka jest Kasia Figura, Marysia Pakulnis czy Agata Kulesza. Ważna dla nich jest postać, którą kreuję, a nie to kim jestem i ile mam lat.

- Polskie aktorki skarżą się coraz częściej, że zarabiają mniej niż aktorzy. Potwierdzasz?
- To jest normą. Pociesza mnie tylko to, że tak samo jest za oceanem. To oczywiście smutne. Tym bardziej, że w branży filmowej dotyczy to nie tylko aktorów i aktorek, ale też innych pionów. Fajnie by było, gdyby się to zmieniło. Nie wiem na ile to wynika z niewidzialnej ręki rynku, czyli stosunku popytu do podaży. Faktem jednak jest, że szkoły aktorskie kończy zdecydowanie więcej dziewczyn, a ról męskich jest więcej niż żeńskich. Mam jednak wrażenie, że trochę zaczyna się to zmieniać. Pojawia się więcej ciekawych ról dla kobiet i widzowie chcą oglądać takie postacie w filmach i w serialach.

- A teatr? To inny świat niż kino czy telewizja?
- Trochę tak. Ja mam etat w Teatrze Ateneum. Panuje w nim koleżeńska atmosfera. Kiedy masz problem, to koledzy i koleżanki nie zostawią cię z nim samego. Kiedy ktoś był w trudnej sytuacji życiowej, mobilizował się cały zespół. Widziałam to na własne oczy. Gdy nasz kolega Henryk Łapiński u schyłku swego życia poważnie zachorował, a był osobą samotną, nie zostawiliśmy go samego. To było bardzo budujące. Nawet ci aktorzy, którzy opuścili już Teatr Ateneum, są traktowani nadal jak członkowie tego zespołu. Jest między nami solidarność. Ja też miałam trudną sytuację rodzinną i Wojtek Brzeziński bardzo mi pomógł. To jest cudowne.

- Miałaś też okazję pograć trochę za granicą – choćby w Niemczech.
- Ta niemiecka przygoda jest dla mnie niesamowita i do dziś nie mogę jej pojąć. W Polsce nie mam szczęścia do kina festiwalowego, raczej grywam w komercyjnych filmach. Tymczasem za granicą jest na odwrót. I cieszę się z tego, bo bardzo kocham artystyczne kino. Takim filmem właśnie był „A Young Man With High Potential”. Jego reżyser zaryzykował – i stworzył postać mordercy jako głównego bohatera, pokazując w ten sposób tok jego myślenia. Ja zagrałam ofiarę i w połowie filmu moje ciało zostało rozparcelowane. Musiałam się więc zgodzić na stworzenie odpowiednich rekwizytów: mojej głowy czy stopy. Było to dość przerażające, ale bardzo ciekawe przeżycie.

- Szkoda, że taki film nie dotarł do Polski.
- Dzisiaj na pewno postarałabym się własnymi sposobami doprowadzić do jego dystrybucji. Wtedy w 2018 roku wiedziałam za mało, by wziąć to w swoje ręce.

- W filmie zagrała też Amanda Plummer, którą wszyscy doskonale pamiętamy z „Pulp Fiction”. Miałyście okazję wystąpić we wspólnych scenach?
- Niestety nie. Spotkałam się za to z nią na premierze w Monachium. Po projekcji usłyszałam od niej: „You are great!”. I ten komplement został ze mną na lata. To bardzo uskrzydlające, usłyszeć coś takiego od aktorki jej formatu.

- Starasz się nadal grać za granicą?
- Właśnie wyjeżdżam do Ugandy na plan mikrobudżetowego filmu. Reżyserem i scenarzystą jest Asher Rozen, a operatorem - Mateusz Czuchnowski. Film opowiada o afrykańskim plemieniu, które zostało usunięte ze swych rdzennych terenów i zamienione w turystyczną atrakcję w parku narodowym, do którego wstęp kosztuje dziś 1500 dolarów. Wszystko pokazane jest bez lukru, dlatego kiedy czytałam scenariusz, to po prostu płakałam.

- A nad czym pracujesz w kraju?
- Czeka mnie premiera komedii „Fuks 2. Reaktywacja”, gdzie gram postać w stylu tej, którą stworzyła w pierwszej części Agnieszka Krukówna. To piękna dziewczyna, która jest materialistką i buduje swą wartość na własnym wyglądzie. Fajnie było jednak wcielić się w nią, bo ma bardzo pozytywne podejście do siebie i całej rzeczywistości. Jestem ciekawa jak spodoba się widzom.

- A w telewizji?
- Bardzo jestem ciekawa losów serialu „Warszawianka”, który pierwotnie powstał dla HBO. Wierzę mocno w tę produkcję, bo powstała na bazie scenariusza napisanego przez Jakuba Żulczyka. Z kolei na podstawie książki Malcolma XD rodzi się w Londynie serial „Emigracja”. Reżyseruje Łukasz Kośmicki, którego uwielbiam. Każdy dzień z nim na planie to wielka nauka dla aktora. Miałam też okazję zagrać w serialu „Strange Angels” – to produkcja spod znaku „supernatural”. Będzie więc mrocznie i tajemniczo.

- To wszystko oznacza, że rok 2023 będzie należał do Pauliny Gałązki?
- Żeby tylko nie było kolejnych niespodzianek typu wojna, pandemia czy inflacja. Tego nam już wystarczy. Więcej spokoju, mniej zaskoczeń – tego życzę wszystkim na 2023 roku.

Paweł Gzyl

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.