Paweł Lechowski - przyjaciel Romów, który pokochał cygańskie życie i stworzył niezwykłą kolekcję "cyganianów"

Czytaj dalej
Fot. Janusz Heller/archiwum Pawła Lechowskiego/Ireneusz Dańko
Ireneusz Dańko

Paweł Lechowski - przyjaciel Romów, który pokochał cygańskie życie i stworzył niezwykłą kolekcję "cyganianów"

Ireneusz Dańko

Mieszkanie Pawła Lechowskiego wygląda jak muzealny lamus. W trzech pokojach starej kamienicy na krakowskim Kazimierzu piętrzą się setki rzeczy, które pokazują świat dawnych, cygańskich taborów i niezwykłe życie kolekcjonera, którego Romowie traktują jak przyjaciela - „swojego gadzio”.

To jedna z największych kolekcji „cyganianów” w całej Polsce. Obrazy, stroje, figurki, archiwalia, instrumenty muzyczne, narzędzia rzemieślnicze... Każda rzecz ma swoją historię. O każdej właściciel może wiele opowiedzieć: skąd pochodzi, co przedstawia, jak trafiła w jego ręce. Obok maszerują na półkach armie napoleońskich żołnierzyków, których zbieranie jest drugą pasją gospodarza. Nie przypadkiem też ścianę nad kanapą zdobi reprodukcja XIX-wiecznego obrazu Stanisława Wolskiego, na którym zgięta w pokłonie Cyganka wita Napoleona w otoczeniu generałów (oryginał jest w warszawskim Muzeum Narodowym).

Paweł Lechowski - przyjaciel Romów, który pokochał cygańskie życie i stworzył niezwykłą kolekcję "cyganianów"
Ireneusz Dańko Paweł Lechowski zgromadził w swoim mieszkaniu setki pamiątek związanych z Romami

Swojska egzotyka

- W PRL-u nie było nic egzotyczniejszego, a Cyganów miałem w zasięgu ręki - uśmiecha się Paweł Lechowski, Paszka - jak nazywają go przyjaciele.

Odkąd pamięta, mówiący nieznanym językiem ludzie, inaczej ubrani, z ciemną karnacją skóry budzili jego ciekawość. Widywał ich już jako kilkulatek na Kazimierzu. Niektórzy mieszkali przy ulicy Józefa, parę przecznic od jego domu.

- Ponoć przybyli po wojnie z Mołdawii, część zatrzymała się w Lublinie, mieli tam nawet zespół estradowy - opowiada.

Trochę się ich bał. - Na wakacjach ciotki straszyły: „Jak nie zjesz kolacji, to ci się Cygany przyśnią”.

Lubił jednak z tramwaju oglądać cygańskie obozowiska, które latem wyrastały na łąkach w Bronowicach i na Błoniach. Podobne zobaczył w Prokocimiu, kiedy był licealistą. Interesował się już wtedy etnografią. Czytał m.in. książki Jerzego Ficowskiego, poety, pisarza, byłego żołnierza AK i pierwszego w Polsce cyganologa, który zaraz po wojnie wędrował w cygańskim taborze.

- Kiedy wyjeżdżałem autostopem w Bieszczady, zauważyłem na Rżące, po lewej stronie drogi, wielkie koczowisko. Kręciło się tam dużo ludzi. Były wozy wagonowe, namioty, zdewastowany barak - opowiada. - Po wakacjach namówiłem kolegę, który miał aparat fotograficzny, i razem, trochę z duszą na ramieniu, poszliśmy obejrzeć to wszystko z bliska. Udało nam się, bo było akurat jakieś zebranie mężczyzn, więc nikt nas nie przegonił. A dzieci bawiły się na polu i chętnie pozowały do zdjęć.

Pierwsza wizyta w cygańskim obozowisku trwała nie więcej niż godzinę. Potem Paszka wracał nieraz, przynosząc mieszkańcom m.in. odbitki fotografii. Większość nie mówiła dobrze po polsku. Dziwili się, po co dwaj młodzi „gadzie” (nie-Cyganie) ich odwiedzają. Dopiero bliższa znajomość z handlarzem samochodów i dywanami o imieniu Jożo pozwoliła przełamać nieufność dorosłych Romów. - Niski, z sumiastymi wąsami i resztką długich włosów na głowie, przypominał nieco Andrzeja Zauchę. Początkowo sądził chyba, że przychodzimy do dziewczyn, bo przestrzegał nas, żeby cygańska krew nie łączyła się z inną - dodaje Paszka.

Tak poznał Lowarów z cygańskiego szczepu, który dawniej hodował i handlował końmi w Siedmiogrodzie. - Część przyjechała z Węgier w latach 50. XX wieku. Gdy wybuchła rewolucja w Budapeszcie i wkroczyły wojska radzieckie, postanowili zostać w Polsce, z czasem mieszając się z miejscowymi Romami - wyjaśnia.

W gościnie u Baro Janko

Cygańskiej pasji nie zaniechał, kiedy dostał się na wymarzone studia etnograficzne na UJ. Wręcz przeciwnie - w ramach praktyk i tzw. badań terenowych odwiedzał ich m.in. na polskim Spiszu i Podhalu. Stworzył duet naukowy z kolegą z roku - Adamem Bartoszem (późniejszym wieloletnim dyrektorem Muzeum Okręgowego w Tarnowie), również zafascynowanym cygańską kulturą.

- Nasi wykładowcy nie interesowali się Cyganami. Profesor Mieczysław Gładysz, kierownik Katedry Etnografii Słowian, powtarzał, że należy badać i chronić kulturę góralską, bo się szybko zmienia i ginie, a Cyganie przecież byli, są i będą - dodaje Lechowski.

Razem z Bartoszem pomagał starszym studentom zbierać materiały do ich prac magisterskich, co było normalną praktyką na etnografii. - Jedna dziewczyna pisała o tradycyjnym kowalstwie, a na Podhalu i Spiszu kowalami byli niemal wyłącznie Cyganie. Trochę bała się ich odwiedzać. Z ulgą przyjęła więc nasze wsparcie - wspomina Bartosz.

Z Paszką jeździł od wsi do wsi. Zaglądali do kuźni i poznawali ich właścicieli. Tak trafili m.in. do Łapsz, Jurgowa, Trybsza. Bardziej wygadany Bartosz zwykle prowadził rozmowy, Lechowski rysował, kiedy brak lampy błyskowej nie pozwalał na fotografowanie ciemnych pomieszczeń.

Najwięcej czasu spędzili w Czarnej Górze. Pierwszy raz zajechali tam we wrześniu 1968 roku. Mieszkali kątem u Baro Janko (Wielkiego Janka), wójta miejscowych Romów. Spali w sieni i na strychu niewielkiego drewnianego domu z piętrem. Jadali razem z domownikami. Gospodarz (ojciec Andrzeja Mirgi, późniejszego pierwszego romskiego absolwenta UJ i naukowca) nie zajmował się kowalstwem, pracował na budowach w Czechosłowacji. Z początku nieufnie przyjął dwójkę studentów pytających o nocleg.

- To była strefa przygraniczna i nie wiedział, z kim ma do czynienia - zauważa Paszka.

Razem z Bartoszem przyznaje, że zbieranie etnograficznych wywiadów wymagało czasem mocnej głowy. - Trudno było się skupić, piło się dużo alkoholu - wspomina z uśmiechem Bartosz. - Chałupy były zwykle jednoizbowe. Na kolanie trzymało się zeszyt, chmara dzieciaków wisiała na plecach, co chwilę któreś płakało. Rozmawialiśmy więc, a po paru godzinach szliśmy do lasu, żeby spisać to, co usłyszeliśmy. Romowie dziwili się, że tak skwapliwie wszystko notujemy. Ich zdaniem były to nieistotne bzdury. Paweł zawsze starał się pomagać ludziom, bo bieda panowała wtedy ogromna. Gdy przyjeżdżaliśmy, zawsze pamiętał, żeby coś kupić, podarować.

Madonna z obozowiska

Nowi znajomi z grupy górskich Romów nieraz prosili Paszkę, aby coś przekazał ich krewnym w Nowej Hucie. Tak docierał do kolejnych osób. Latem znikał na całe noce z domu w Krakowie, by mieszkać w namiocie pod Wieliczką, gdzie koczowały romskie grupy ze Śląska. Rodzice nie byli zachwyceni pasją syna. Po latach dowiedział się, że dzwonili nawet do Jerzego Ficowskiego, aby ten wybił mu z głowy Cyganów. Na próżno. Ficowski nigdy tego nie zrobił. Byłoby to i tak skazane na porażkę. Paszka nie wyobrażał sobie innego spędzania czasu. Studia skończył na absolutorium. Od żmudnego pisania pracy magisterskiej o Cyganach w ikonografii wolał poznawanie ich życia.

Od kotlarzy, którzy mieszkali wtedy w baraku na tyłach ul. Lwowskiej w Nowym Sączu, nauczył się bielenia (cynowania) kotłów. Razem z nimi jeździł po całej Małopolsce, oferując m.in. bielenie dzieży piekarniczych i kuchni polowych w jednostkach strażackich. Później z cygańską rodziną z Jurgowa handlował dewocjonaliami z wizerunkiem Jana Pawła II.

- Po kolorowe zdjęcia papieża jeździło się do Warszawy, a potem oprawiało w ramki i szkło. Szły jak woda we wsiach i miasteczkach, do których zaglądaliśmy - zauważa z uśmiechem.

W 1978 r. zdobył pierwszy „eksponat” do swojej kolekcji. Bartosz, który normalnie skończył studia i zatrudnił się w muzeum w Tarnowie, zaproponował mu wtedy współpracę przy tworzeniu pierwszej w kraju wystawy prezentującej Cyganów w polskiej kulturze.

- Jeździłem po muzeach i bibliotekach, grzebałem w archiwach, przeglądałem wykazy polskich malarzy, aby typować na podstawie tytułów dzieła o tematyce cygańskiej. Okazało się, że jest tego całkiem sporo, szczególnie z przełomu XIX/XX wieku. Wtedy też natknąłem się na obraz Stanisława Wolskiego „Cyganka przed Napoleonem” - wspomina pod reprodukcją ulubionego dzieła.

W poszukiwaniu taborowych wozów i innych pamiątek cygańskich dla muzeum trafił m.in. na poznane wcześniej koczowisko w Rżące. Romowie musieli je nieco wcześniej opuścić ze względu na prace budowlane.

- W barakowozie, wśród różnych szpargałów i śmieci, leżało coś licem do podłogi. Wyglądało jak przykopcona płytka ceramiczna - opowiada. - Kopnąłem lekko, żeby przesunąć. Kiedy odwróciłem, zobaczyłem wizerunek Matki Boskiej z Dzieciątkiem. Muzeum nie było zainteresowane tym obrazkiem. Autora nie udało się ustalić. Malował chyba resztkami farb, bo czerwień jest identyczna jak ta, którą widziałem na kołach barakowozu - pokazuje prymitywną „ikonkę” na osmolonej po bokach deseczce.

Dzieło nieznanego twórcy jest jego talizmanem. Od paru tygodni leży w przeszklonej gablocie w Muzeum Nikifora w Krynicy-Zdroju na wystawie „Jadą wozy kolorowe. Tabor w pamięci i w twórczości artystycznej Cyganów/Romów”. 39 obrazów i rysunków pochodzi z kolekcji Paszki. Większość kupił albo dostał od zaprzyjaźnionych Romów z kraju i zagranicy.

- Przez długie lata panowało przekonanie, że nie ma cygańskiej twórczości plastycznej. Romów kojarzono wyłącznie z tańcem i muzyką. A to niecała prawda. Tworzyli i tworzą znakomite obrazy czy rzeźby. I nie chodzi tylko o słynne obecnie dzieła Małgorzaty Mirgi-Tas z Czarnej Góry - przekonuje kolekcjoner.

W swoich zbiorach posiada m.in. obraz Bogumiły Delimaty, pochodzącej z Romów górskich spod Jasła, która przeniosła się do Hiszpanii, gdzie uprawia malarstwo i taniec flamenco. Ma też dzieła: Tamary Demeter, tancerki i choreografki z Cygańskiego Teatru „Romen” w Moskwie, dra Krzysztofa Gila, artysty plastyka rodem z Podhala, malarza Ferdinanda Koci z Albanii czy Feliksa i Janusza Sadowskich z Dębicy. Wszystkich autorów poznał osobiście. Koci namalował i podarował np. portrety rumuńskich Romów, których Paszka gościł w latach 90. w mieszkaniu.

Trzy wozy cygańskie z obozowiska w Rżące posiada tarnowskie muzeum. Ich zdobycie nie było łatwe. Kiedy Paszka przybył tam w 1978 r., wszystko już zdewastowano lub wywieziono. Przypadkiem jednak od żony Michaja Burano dowiedział się, że niektóre „wystąpiły” w filmie Janusza Majewskiego o jej mężu - popularnym romskim piosenkarzu. Dwa - jak się okazało - reżyser wypożyczył od właściciela wesołego miasteczka na krakowskich Azorach, który odkupił je od Romów. Trzeci miał szef warsztatu blacharstwa samochodowego obok obozowiska. Po krótkich rozmowach obaj chętnie przystali na sprzedaż do tarnowskiego muzeum.

Paweł Lechowski unikał stałej pracy, tylko w latach 1986-93 poszedł na etat do muzeum w Tarnowie. Z jego ramienia towarzyszył m.in. dr Katalin Kowalcsik, muzykolożce z Węgierskiej Akademii Nauk w Budapeszcie, w poszukiwaniach starych pieśni cygańskich w Polsce. Ponieważ nie znał angielskiego, a tym bardziej węgierskiego, starał się z nią rozmawiać w języku romskim, który coraz lepiej rozumiał. Podróżując po kraju, rozpytywał Romów także o rzeźbiarzy i malarzy. Z dyrektorem Bartoszem przygotowywał m.in. stałą ekspozycję cygańską z okazji Kongresu Międzynarodowego Związku Romów w Jadwisinie koło Serocka w 1990 roku. Wspólnie nieraz wyjeżdżali za granicę, aby zdobywać artefakty do muzealnej kolekcji. Stopniowo też powiększał swoje zbiory.

- Paszka brał wszystko jak leci, jeśli mnie jako dyrektora muzeum coś nie interesowało. Czasem wydawało się, że to zwykłe śmieci, ale potem okazywało się, że ma coś, co by nam się przydało w Tarnowie - zauważa Bartosz.

Romski konsul

Zimą 1990 roku Paweł Lechowski wracał jak zwykle pociągiem na weekend do Krakowa. Był wieczór, kiedy zobaczył przy dworcu kilka żebrzących kobiet i mężczyzn. Siedzieli pod latarniami, głośno lamentując po cygańsku i rumuńsku. Nigdy wcześniej nie widział Romów z Rumunii w Polsce. W kolejnych dniach spotykał ich na ulicach i pod kościołami. Część koczowała z dziećmi na dworcu.

- Z notatki prasowej dowiedziałem się, że odwiedza ich starsza pani mówiąca po rumuńsku. Akurat na nią trafiłem, kiedy kolejny raz przyjechałem z Tarnowa - wspomina. - Z jej pomocą zapytałem, czy nie chcieliby sprzedać do muzeum jakichś swoich wyrobów czy odzieży. Kiedy nagle zniknęła, zacząłem sam zagadywać po cygańsku. Szło ciężko, ale w końcu udało się złapać wspólny język.

Część Romów, których poznał w Krakowie, wkrótce pojawiła się w Tarnowie. Sprzedali do muzealnych zbiorów m.in. komplet ubrań kobiecych, tradycyjne cerule (kierpce) i męski pas (podobny do góralskiego), kapelusz. Wkrótce zaprzyjaźnili się z Paszką. Korzystali z jego wsparcia w różnych sprawach. W muzealnym biurku przechowywał m.in. ich pieniądze, paszporty i inne dokumenty. Odzież trzymał w komórce na zapleczu muzeum. Latem rozbijali obozowisko w różnych częściach Tarnowa, zimą koczowali na kartonach na dworcu kolejowym. Paszka często tam z nimi przesiadywał. Kiedy sokiści wygonili Romów w największe mrozy, załatwił lokum w schronisku turystycznym.

- Cyganie z Rumunii należeli do szczepu Kalderaszy (kotlarzy). Starali się przestrzegać zwyczajowego, cygańskiego prawa (romanipen). Mężczyźni bardzo interesowali się, jak zostaną rozmieszczeni w salach, żeby nie mieć kobiet nad głową i nie zostać skalanym - mówi Paszka.

Rumuńskim Romom pomagał przez całe lata 90. Z czasem przylgnęło do niego nawet określenie romski konsul. Kontakty rozwinął, kiedy w 1993 roku odszedł z tarnowskiego muzeum w związku z ciężką chorobą mamy w Krakowie. Działał jako tłumacz, załatwiał dokumenty, pomoc medyczną, urzędowe sprawy. Bywało, że przewoził za granicę wyżebrane przez Romów pieniądze.

- Niektórzy traktowali mnie jak kuriera. Sami nie chcieli wozić swojego zarobku, bo byli rewidowani - opowiada z uśmiechem.

Znalazł też adwokata dla grupy mężczyzn aresztowanych pod zarzutem rozboju. - Po roku, gdy odbyła się pierwsza rozprawa, okazało się, że niektórzy w ogóle nie brali udziału w tym zajściu. Zarzut, że jeden dźgnął nożem w rękę Polaka, miał też wątpliwe podłoże rabunkowe. Ostatecznie zapadły wyroki w zawieszeniu, a niektórym zaliczono rok aresztu jako zasądzoną karę - mówi.

Szwagierce głównego oskarżonego zorganizował bezpłatne badania lekarskie, ponieważ podejrzewano u niej nowotwór. Przyjął ją do siebie z piątką dzieci. Niektóre były już całkiem duże, miały własnych partnerów, więc liczba lokatorów szybko wzrosła do kilkunastu, a czasami nawet sięgała ponad 20.

- Nie miałem serca odmówić lokum. Mama już nie żyła. Jak mogłem mieszkać sam, kiedy ci ludzie nie mieli dachu nad głową? - dodaje.

Część sąsiadów z kamienicy źle reagowała na nowych mieszkańców. Narzekali na hałasujące romskie dzieci i brud w klatce schodowej.

- Wszystko im przeszkadzało. Pies nasikał czy kot kupę zrobił, to i tak szło na konto Romów. Niektórzy napuszczali na mnie administratora domu, który odgrażał się, że zrobi ze mną porządek, ale - jak widać - dalej tu mieszkam - zauważa Paszka.

Przez siedem lat gościł u siebie romską rodzinę. Wyprowadziła się dopiero, gdy zmarła chora kobieta, a administracja wymusiła opuszczenie mieszkania przez Romów. Część wróciła do Rumunii, część rozjechała się po Europie. Paszka nieraz ich odwiedzał, wciąż zachowuje kontakty.

Cygańska natura

Marka „romskiego konsula” sprawiła, że nawet ks. Stanisław Opocki, krajowy duszpasterz Romów, zaproponował mu wspólny wyjazd do Transylwanii. Duchowny chciał poznać warunki w osiedlach, z których przyjeżdżały do Polski całe rodziny. Lechowski znał język, teren i ludzi. Jeździł tam również jako przewodnik i tłumacz z polskimi i zagranicznymi ekipami filmowymi. Romowie w Rumunii traktowali go jak swojego.

- Paweł mówi doskonale w romani. Romowie, których poznawaliśmy, nie wierzyli, kiedy słyszeli, że jest Polakiem - wspomina wspólne wyjazdy dr Magdalena Kwiecińska, etnografka z Muzeum Tatrzańskiego w Zakopanem. To pod jego wpływem - jak przyznaje - zainteresowała się kulturą romską. Napisała m.in. książkę o kuchni Romów, a wspólnie z Fundacją Dobra Wola i Lechowskim zrobiła film o romskich rzemieślnikach w Polsce, Słowacji i Rumunii.

Sam Paszka za swoją działalność dostał m.in. nagrodę Fundacji Polcul im. Jerzego Bonieckiego. Wciąż jest bardzo aktywny. Z Romskim Stowarzyszeniem Oświatowym Harangos w Krakowie sporządził m.in. raport o sytuacji romskich dzieci podczas pandemii COVID-19 i pomagał uchodźcom wojennym z Ukrainy.

- Przez Kraków przewinęło się kilka tysięcy Romów, którzy uciekli przed wojną. Niestety, nie byli tak chętnie przyjmowani w domach jak etniczni Ukraińcy. Sami zresztą też unikali mieszkania w mieszanym towarzystwie. Dla części z nich udało się jednak zorganizować „romski sektor” w wielkiej sali nowohuckiej remizy - opowiada.

W najbliższy weekend (1-2 lipca) Paszka kolejny raz weźmie udział w Międzynarodowych Dniach Kultury Romskiej w Krakowie. Imprezę organizuje Towarzystwo Krzewienia Kultury i Tradycji Romskiej „Kałe Jakha”. Paweł Lechowski przygotowuje inscenizację cygańskiego obozowiska na Łąkach Nowohuckich, które przypomni klimat miejsc, jakie przed laty odwiedzał podczas pierwszych spotkań z Romami.

- Paszka ma cygańską naturę, która idealnie wpisała się w ten rys kulturowy. Jedne buty, jedna czapka, jedna kurta. To mu wystarcza. Akurat tyle, aby wziąć torbę, pójść na przystanek i wrócić za miesiąc - zauważa Bartosz.

Ireneusz Dańko

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.