Paweł Szumiec: Mam nadzieję, że tego nie spieprzyliśmy

Czytaj dalej
Fot. anna kaczmarz
Katarzyna Kachel

Paweł Szumiec: Mam nadzieję, że tego nie spieprzyliśmy

Katarzyna Kachel

Już dziś w teatrze KTO spektakl Pawła Szumca pt. „Jak spieprzyliśmy wszystko” z Katarzyną Chlebny i Grzegorzem Łukawskim. To słowno-muzyczny seans, w którym twórcy przyglądają się zdarzeniom i ideom kształtującym od tysiącleci zręby naszej cywilizacji, by postawić pytanie: dlaczego jako ludzkość popełniamy bez końca te same błędy? - Chciałbym o nas myśleć w kategorii ewolucyjnych zwycięzców i tak w pewnym sensie jest, bo przecież trwamy, wciąż tu jesteśmy. Ale to nie jedyna perspektywa - mówi Paweł Szumiec, autor tekstu i reżyser.

Co twoim zdaniem definiuje nas jako gatunek?
Nie mam zaskakująco błyskotliwej odpowiedzi, która nagle zmieni dotychczasowe myślenie o nas, jako o istotach z gatunku homo sapiens. Definiuje nas stosunek do drugiego człowieka, determinowany w pewnym sensie przez stosunek do nas samych, a także instynkt społeczny, dzięki któremu nawiązujemy czy tworzymy relacje. Ale kiedy pytasz o definiowanie człowieka współczesnego, a kontekstem jest mój spektakl, to wynika z niego, że nasza zdolność do myślenia, nawet tego abstrakcyjnego, nie chroni nas od popełniania błędów, a historia powtarzania tych samych wzorców zachowań, uświadamia, że nie uczymy się i nie wyciągamy wniosków z przeszłości.

Wzorzec późniejszych porażek, jak piszesz, stworzyła Lucy, brakujące ogniwo ewolucji. I ona też spieprzyła sprawę, bo wylazła na drzewo i spadła.
Chciałbym o nas myśleć w kategorii ewolucyjnych zwycięzców, i tak w pewnym sensie jest, bo przecież trwamy, wciąż tu jesteśmy. Ale to nie jedyna perspektywa. Jako istota rozumna, myśląca, mająca większy mózg od innych naczelnych i bardziej rozwinięty język, nie umieliśmy, nie chcieliśmy czy też może byliśmy zbyt leniwi na to, by wielu rzeczy uniknąć. By zamiast poprawiać życie, czynić je obiektywnie lepszym, powtarzaliśmy grzechy historii. Rzeczywistość, mimo prowokacyjnego tytułu spektaklu „Jak spieprzyliśmy wszystko” nie jest jednak zero-jedynkowa. Przetrwaliśmy w tym łańcuchu ewolucyjnym, co więcej mamy fantastyczne osiągnięcia, choćby w dziedzinie medycyny czy nowoczesnych technologii. Co nie zmienia faktu, że jako ludzie wciąż ulegamy takim samym pokusom niszczycielskim.

To stracona pozycja?
Zależy jak na to popatrzeć. Bo przecież sposób, w jaki opowiadamy tę historię, pokazuje, że sztuka i kreacja stawiają nas wśród tych, którzy niosą nadzieję. To też moje miejsce i moja narracja. Spektakl, który nazywam przewrotną prezentacją screen shotów z ekranów cywilizacji, jest oczywiście prezentacją wybiórczą, która ma pokazać, jak potrafiliśmy zgubić czy skompromitować idee. Jak w imię wolności przegraliśmy wiele wojen. Jak wiele wojen wypowiedzieliśmy, kierując się chorymi intencjami. W spektaklu podaję przykład wojny Modeny z Bolonią, która miała miejsce w wieku XIV, a poszło o drewniane wiadro wody, które skradziono z miejskiej studni. Banał, prawda? Ale ktoś nagle uznał, że to tak mocna zniewaga, że wymaga krwi. Miasta ruszyły do wojny z tak głupiego powodu, ale przecież zginęło parę tysięcy ludzi. To jest świetny przykład, który pokazuje mechanizmy powstawania konfliktu. W czternastym wieku było to wiadro wody, dziś kiedy mamy obok siebie wojnę w Ukrainie, gdzie u genezy nie leży wiadro, a coś większego, to wciąż jest zbrodnia. Giną ludzie.

Próbujesz to zrozumieć?
Próbuję pokazać, opowiedzieć. Nie sięgam celowo po historie oczywiste, jak Holokaust, bo o wiele ciekawsze jest dla mnie pokazanie, jak zło rodzi się w głowie jednostki, człowieka, który społecznie jest uznawany i tytułowany. Mówię tutaj o Richardzie Wagnerze, wybitnym kompozytorze, artyście, który potrafił być równocześnie tak zagorzałym antysemitą. Widzę w tym sprzeczność. I o tym też jest ta sztuka. Choćby Che Guevara, postać która uczyniła z przemocy artyzm. I oczywiście stało się to w imię słusznych, pięknych idei, z którymi trudno się nie zgodzić, bo kto będzie protestował, kiedy w imię równości, przekonań zamierza się świat uczynić lepszym, równiejszym. Też chciałbym, by ludzie nie umierali z głodu i nie cierpieli. Ale „przy okazji” Che Guevara zabił tysiące innych żyć. Krwi, którą ma na rękach, nie można zapomnieć, nawet wówczas, a może zwłaszcza wtedy, kiedy popkultura sprzedaje nam fajne koszulki z jego podobizną. To bezrefleksyjne. Idee rozjeżdżają się w działaniu, kończą się wojnami, konfliktami, mordami.

To też umiemy jedynie spieprzyć?
Może nie jedynie, ale trudno nie ulec frustracji, kiedy się zaczyna analizować przeszłość. Dlatego chciałem, by ze scen o Richardzie Wagnerze, Francisie Galtonie, twórcy eugeniki, ale też z opowieści o Che Guevarze wiało grozą. Nie bez powodu wybrałem formę, którą można porównać z rewią czy musicalem; formę w pewnym sensie mylącą widza. Z jednej strony daje mu ona poczucie bezpieczeństwa, zapewnienia, że jest w tej konwencji, która nie opowiada do końca poważnie, bo przecież aktorzy grają formą, bawią się, sporo w niej dowcipu, slapstikowej konwencji. To wprowadza widza w dobry nastrój, z którego w pewnym momencie zostaje wytrącony. Wyciągam go ze strefy komfortu i pytam, jak się teraz ma, kiedy już to wszystko wie?

Ważny był dla ciebie kontekst wojny w Ukrainie?
W spektaklu mówimy wprost: Od 1945 roku na świecie było tylko 26 dni pokoju. I jest w tym stwierdzeniu wykrzyknik, jest ostrzeżenie. Świat jest cały czas w sytuacji wojny. Pod koniec XIX wieku Richard Wagner napisał antysemicką broszurkę pod tytułem „Żydostwo w muzyce”; w pierwszej połowie XXI wieku poseł przyniósł do sejmu gaśnicę, by zgasić świece chanukowe, widzisz tę powtarzalność? W tekście podaję przykład wojny bzdurnej, ale krwawej, i jest ona rodzajem egzemplifikacji. Przykładem, który ma nam potwierdzać tezę, której jeśli jeszcze nie widzimy zbyt ostro, to przecież wystarczy włączyć telewizor. Siedzimy sobie teraz i rozmawiamy, ale podczas gdy my rozmawiamy, na świecie toczy się kilkanaście wojen.

Próbujesz nas bronić jako gatunek?
To nie moja rola. Nie oceniam, pokazuję jedynie krzywe zwierciadło i mówię: zobaczcie się w tym lustrze i zróbcie z tym, co chcecie. Nie moralizuję, ale mówię, że to „nasza sprawa”. Nie przekonuję, że trzeba świat naprawić jak najszybciej, bo jesteśmy na równi pochyłej i za chwilę będziemy toczyć III wojnę światową o wodę. Nie wymagam od siebie zajęcia jakiegoś stanowiska, choć siłą rzeczy je zajmuję, opowiadając tę historię. Jeśli poddaje krytyce idee, które kształtowały cywilizacje przez wieki, to siłą rzeczy jest to mój punkt widzenia.

Inspirowałeś się książką Toma Philipsa. Ile z niej wziąłeś?
Tytuł, który mi się spodobał i parę anegdotycznych informacji. Tak naprawdę z książki Philipsa wziąłem niewiele; z niej jest opowieść o wojnie między Modeną a Bolonią i historia o twórcy eugeniki, który wydał broszurę „Naukowe zasady krojenia okrągłego ciasta”. Wiedziałaś , że opracował on przy okazji mapę piękności kraju w Wielkiej Brytanii, z której wynika dobitnie, że najbardziej atrakcyjne kobiety są w Londynie, a najmniej w Aberdeen. Później stworzył teorie selektywnego rozmnażania, którą wykorzystał reżim narodowosocjalistyczny w III Rzeszy. Dał naukowy oręż twórcom ideologii nazistowskiej, by ludzi dzielić na lepszych i gorszych. Resztę napisałem sam.

Jaką ty, jako autor i reżyser, miałeś intencję?
Doszliśmy do takiego momentu i miejsca, kiedy trzeba sobie zadawać istotne pytania. Nie da się przemilczeć pewnych rzeczy. Chciałem zrobić spektakl muzyczny o poważnych sprawach i szukałem tekstu dla dwójki aktorów. To jest początek tego założenia. Wymyśliłem sobie, że będziemy rozmawiać o absurdach dziejowych po to, by spod tych absurdów wydobywała się refleksja dotycząca współczesności. To mi się wydawało mądre; w takim momencie dziejowym zresztą jesteśmy, wystarczy włączyć jakikolwiek program czy poczytać prasę. Obok nas toczą się dyskusje, czy system demokratyczny jest najlepszy, a jeśli nie, to jakie ma wady. Wojnę czujemy na plecach, a wszystkie ideologie totalitarne nadal są żywe. Teatr powinien otwierać oczy; i choć nie jest to spektakl edukacyjny, ma skłaniać do refleksji. Miałem potrzebę zrobienia poważnego spektaklu i ulokowania w nim kobiety i mężczyzny, których przeprowadzę przez rozmaite dzieje po to, by dojść do sytuacji, z którą my ludzie nie potrafimy sobie poradzić. Nie opowiem, by nie zdradzić.

W czym jest zatem nadzieja?
Że zaczniemy myśleć i wyciągać wnioski z błędów, które popełniamy. W tym jest nadzieja. Zaczniemy patrzeć szerzej, nie tylko na nasze podwórko. Ewolucja pokazuje, że nie potrafimy się uczyć na błędach. Być może dlatego, że nie chcemy się wysilać, nie myślimy, może jesteśmy zbyt leniwi. Ale czy tak wiele potrzeba? Jest scena w spektaklu, która nas bardzo śmieszy. To „wielki” protest Johna Lenona i Yoko Ono, kiedy weszli do łóżka i nie robili nic. A na to „nic” patrzyły poprzez reporterów i dziennikarzy oczy całego świata. Protestowali przeciwko wojnie w Wietnamie i przy okazji innym rzeczom, ale to pokazuje, że forma nie jest ważna. Ważne, w jakiej sprawie się staje i że trzeba zacząć od siebie. Nie wymagam od ludzi, by od razu po spektaklu zaczęli protestować, ale chciałbym, by zastanowili się nad swoimi wyborami. Bo przecież mimo naszej bezradności zawsze w jakimś ostatecznym rozdaniu decyduje człowiek.

Kończycie spektakl piosenką „Just like starting over” Johna Lennona. To ważne?
Nie bez znaczenia, jak wszystkie piosenki, które pojawiają się w spektaklu. Ta jest głębokim i symbolicznym manifestem mówiącym o tym, że kiedy zwalczymy wszystkie traumy i lęki, możemy zacząć wszystko na nowo. Przeszłość może być zasobem. W spektaklu jest bardzo istotna scena buntu; kiedy Lucy z gatunku Australopithecus afarensis pozbywa się swojego imienia, nadanego jej przez naukowców i przestaje być jednoimienną Lucy. A to, co pierwotne i atawistyczne, przestaje się ograniczać do imienia. To moment, kiedy wychodzimy ze świata kreacji, formy i wkraczamy w świat realny.

W tym świecie nikt za nikogo nie wybiera?
Nie jestem naiwny, ale faktycznie Lucy nie wybrała sobie imienia, nie wybrała także życia i roli, jaką w nim pełni. I kiedy w spektaklu odrzuca to imię, wypowiadając imiona innych kobiet, nie tylko staje w obronie niedocenianych kompozytorek, twórczyń czy artystek, ale też staje za wolnością wyboru.

Jest wiele poziomów odczytywań tekstu. Ja w pewnym momencie zaczęłam go interpretować feministycznie.
To tak jak moi aktorzy. Kiedy przeczytali mój tekst, stwierdzili, że jest on feministyczny, a nawet mizoginiczny. Ale to przecież nie jest o tym. Nie tylko o tym. Oczywiście, że zobaczymy w nim kobietę wtłoczoną w rozmaite relacje społeczne, ale też wyjdziemy poza schemat, gdzie kobieta musi wziąć odpowiedzialność za swoje decyzje. W scenie z Richardem Wagnerem Lucy jest równorzędną partnerką, która wtóruje kompozytorowi w zachwycie nad ideologią antysemityzmu. Razem z nim rozkoszuje się tą myślą.

Pisałeś tekst dla konkretnych aktorów?
Od początku wiedziałem, że będzie to Katarzyna Chlebny i Grzegorz Łukawski. Bo założyłem sobie, że napiszę tekst dla pary aktorów, którzy mają podobny sposób odczuwania, podobne poczucie humoru. Ponadto Grzegorz i Kasia to para o inteligencji wysokiego lotu, znakomici aktorzy, którzy dodatkowo fantastycznie śpiewają. Dyrektor KTO Jerzy Zoń od razu przystał na taki duet. A skoro spektakl muzyczny, to oczywiście z Aleksandrem Brzezińskim, z którym pracujemy i przyjaźnimy się od lat. Olek pełni tu funkcję kierownika muzycznego, ale też kompozytora, aranżera, klawiszowca i lidera zespołu Towarzysze Broni z Damianem Mielcem na perkusji i Jakubem Nieciem na gitarach. Ta przestrzeń muzyków i aktorów ściśle ze sobą współbrzmi, i to nie tylko na poziomie odtwarzania nut. Spotkaliśmy się wszyscy na początku i ustaliliśmy, co chcemy opowiedzieć, jaki świat to będzie i jakimi narzędziami to zrobimy. To nam dało komfort podążania w tym samym kierunku. I mam nadzieję, że tego nie spieprzyliśmy.

Katarzyna Kachel

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.