Paweł Załęcki: - Najpierw trzeba upaść, żeby się podnieść
- Sekielscy nie opowiedzieli niczego, co nie byłoby wiadome do tej pory! Część z tych spraw była już dobrze znana w Kościele - mówi Paweł Załęcki.
- Czy film "Tylko nie mów nikomu" braci Sekielskich stawia "pod ścianą" polskich biskupów? Po tym dokumencie hierarchowie już chyba nie zagadają problemu pedofilii w Kościele katolickim.
- Absolutnie nie zgodzę się z tą tezą. Sekielscy nie opowiedzieli niczego, co nie byłoby wiadome do tej pory! Część z tych spraw była już dobrze znana w Kościele. Zobaczyliśmy skrawek tego, co wiedziały już osoby zajmujące się problemem pedofilii wśród duchownych. Nowością jest wykorzystanie medium komunikacyjnego. Z internetu korzystają prawie wszyscy. Z tym, że starsze pokolenie w dużym stopniu nadal czerpie informacje z telewizji, która jest niemal nieobecna w życiu młodzieży. O ile wcześniejsze materiały o pedofilii w Kościele bywały upubliczniane również w sieci, o tyle miały dużo mniej odbiorców niż film, który jest medium łatwiej przykuwającym uwagę odbiorców. W tym sensie film Sekielskich ma i będzie miał bardzo szeroką widownię i takiż odzew.
Nowością jest również coraz bardziej nasilona publiczna krytyka Kościoła. Część wierzących okazuje gniew. Ludzie są wściekli na mechanizmy ukrywania sprawców przez hierarchów.
- Pytałem, czy ten film postawi biskupów "pod ścianą". Już nie będą mogli zagadać problemu wytycznymi i pozorowanymi działaniami.
- Otóż Kościół będzie mógł "zagadać" także i ten film. Będzie mógł iść w zaparte, jak robił to już wielokrotnie. Film przysporzy odwagi części antyklerykalnych duchownych, którzy uważają, że interes osób duchownych w Kościele nie jest najważniejszy w tej instytucji. Może to spowodować wewnętrzne napięcia w Kościele instytucjonalnym, które oczywiście istnieją już dziś. Myślę też o katolikach świeckich, którzy w Kościele są osobami dominującymi liczebnie, ale w większości znaczeniowo marginalizowanymi. Od II Soboru Watykańskiego rola osób świeckich wzrasta, ale bardzo powoli. W Kościele nadal najważniejsi są hierarchowie i księża.
- W obecnym modelu Kościoła wierny nie ma nic do powiedzenia. Stoi lub klęczy i grzecznie słucha księdza i biskupa.
- Potwierdzam, że tak się dzieje, ale to jest model Kościoła obowiązujący przed Soborem Watykańskim II. Kościół w Polsce specjalnie się w tym zakresie nie rozwinął. Wygląda jakby niemal nikomu nie zależało na tym, żeby zmieniła się relacja duchowni - wierni. Nowoczesna doktryna pastoralna zakłada, że w centrum zainteresowania znajduje się człowiek, a parafia jest ich wspólnotą. Zindywidualizowane podejście do człowieka i wspólnoty miały być modelem nowoczesnego Kościoła. Tylko, że w Polsce dominuje nadal mechanizm obowiązujący w słusznie minionej epoce, kiedy Kościół był u nas jedyną legalną opozycją i przygarniał pod swoje skrzydła wszystkich uciśnionych poszukujących wolności. To był Kościół jawnie stawiający się w opozycji do zewnętrznego wroga. I w dzisiejszych czasach częściowo nadal tak właśnie działa Kościół! Tylko przestał przyjmować pod swój ochronny parasol bezwyjątkowo wszystkie ukrzywdzone osoby i napiętnowane zbiorowości. Kościół nadal zachowuje się tak, jakby z kimś walczył i bronił się przed wewnętrznym i zewnętrznym wrogiem.
- A co z krzywdą dzieci i biskupami broniącymi sprawców w imię fałszywie pojętej solidarności korporacyjnej?
- Nie ma póki co gestów hierarchów padających na kolana przed ofiarami. Gdybym był księdzem, to nie wyobrażam sobie, że zgadzałbym się na trwanie w zinstytucjonalizowanym kłamstwie i przemilczaniu. Kiedyś tak to działało, ale te czasy już minęły. Aby Kościół powrócił do swojej pierwotnej funkcji z czasów początku rozprzestrzeniania się chrześcijaństwa w świecie musi powstać z kolan. Tylko żeby do tego doszło najpierw musi w pewnym sensie upaść, aby się odrodzić.
- Może upaść jeszcze bardziej?! Każdy reportaż i dokument o pedofilii w Kościele pokazuje obłudę i zakłamanie w tej instytucji.
- A jednak polski Kościół katolicki i jego wpływ na życie publiczne jest doniosły i znaczący. Proszę też zauważyć, że większość wierzących i niewierzących Polaków ma za złe duchownym mieszanie spraw tronu i ołtarza. Nie mówię tu o moralnym przywództwie, które jest wpisane w rolę liderów tej grupy religijnej i często jest akceptowane. Przecież duchowni w Kościele rzymskokatolickim, z punktu widzenia jego teologii, są traktowani jako przedstawiciele Jezusa Chrystusa na ziemi, ale tylko w momencie udzielania sakramentów. Pijany ksiądz sprawujący mszę świętą, bełkoczący ewangelię i wymiotujący na ołtarz, bo i takie przypadku się zdarzały, nie unieważnia sakramentu eucharystii, ponieważ w tym momencie działał przez niego Chrystus. Kiedy kapłan prawdziwie głosi Ewangelię i gdy udziela sakramentów to właśnie wówczas i tylko wtedy wierni powinni być posłuszni i wpatrzeni w kapłana. I koniec. Mamy problem z takim rozumieniem tych sytuacji i kluczowej roli świeckich wiernych w Kościele. Polacy tworzą bardzo sklerykalizowane społeczeństwo. Przecież zdarzały się historie, kiedy rodzice wręcz wpychali swoje dzieci w ramiona księży...
Cała rozmowa z dr. Pawłem Załęckim, antropologiem i socjologiem, w dalszej cześci.
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień