Maciej Zakrzewski

Pierwsze lata II Rzeczpospolitej. Szklane domy z tektury

Pierwsze lata II Rzeczpospolitej.  Szklane domy z tektury Fot. wikimedia
Maciej Zakrzewski

Krakowski Oddział IPN i „DZIENNIK POLSKI” przypominają. Odzyskana 11 listopada 1918 roku niepodległość daleka była od wymarzonej - marzenia przechodziły szkołę życia.

Wydarzenia, które rozegrały się w Krakowie 6 listopada 1923 r., wstrząsnęły krajem. Niecały rok po zabójstwie pierwszego prezydenta Rzeczpospolitej Gabriela Narutowicza na ulicach Krakowa doszło do zamieszek, w których po przeciwnych stronach barykady stanęli polscy robotnicy i polscy żołnierze.

Byt określa świadomość

Śmierć Narutowicza w grudniu 1922 r. była wynikiem politycznej nagonki zorganizowanej przez endecką prawicę. Za wydarzeniami listopadowymi w Krakowie stały już o wiele bardziej złożone i poważniejsze przyczyny niż polityczna ambicja i brak umiejętności poradzenia sobie z porażką. Rzeczpospolita po euforii odzyskania niepodległości i po zakończonym sukcesem procesie kształtowania swoich granic stanęła przed o wiele trudniejszym zadaniem budowy nowoczesnego i sprawnego ekonomicznie państwa. Hipoteka przeszłości, związana nie tylko z okresem zaborów, ale także z czasem wojny, była potężna. Bieda i zacofanie powodowały deficyt krajowych kapitałów mogących stymulować inwestycje, nie równoważył tego skromny napływ środków zagranicznych. W obliczu kryzysu następował wzrost tendencji inflacyjnych. Jesienią 1923 r. inflacja przerodziła się w hiperinflację. Ceny zaczęły rosnąć z zawrotną prędkością. O ile w styczniu 1923 kilogram żytniego chleba kosztował 1.13 tysięcy marek polskich, o tyle w listopadzie była to już suma 66.40 tysięcy marek.

Centroprawicowy rząd pod kierownictwem Wincentego Witosa próbował ustabilizować sytuację tradycyjnymi środkami, czyli przede wszystkim cięciem wydatków. Nie przywidywano działań na rzecz łagodzenia społecznych skutków kryzysu. Fala frustracji i niezadowolenia szybko przekształciła się w falę strajkową. Strajki wybuchały na Śląsku i w Zagłębiu Dąbrowskim. Po 20 października w Krakowie zaczęły się akcje strajkowe na kolei, potem dołączały się inne grupy zawodowe. 29 października ogłoszono jednodniowy strajk powszechny. Rząd odpowiedział nie tylko bezpośrednią akcją wymierzoną w związkowców, ale także militaryzacją kolei. Zaplanowano m.in. ćwiczenia wojskowe dla pracowników PKP. Skutek był wręcz odwrotny od zamierzonego, działania nie uśmierzyły nastrojów, tylko je podgrzały. 3 listopada 1923 r. Polska Partia Socjalistyczna i związki zawodowe ogłosiły od 5 listopada strajk generalny w całym kraju, co oznaczało paraliż i de facto postawienie rządu pod ścianą. W odpowiedzi wojewoda krakowski zakazał organizacji jakichkolwiek zgromadzeń i wieców ulicznych. 4 listopada rząd wprowadził stan wyjątkowy w Warszawie, Lwowie, Krakowie, Łodzi i Katowicach.

Krwawy wtorek

5 listopada rozpoczął się strajk generalny. Strajkowano nie tylko w Krakowie, ale także w Warszawie, Łodzi i pomniejszych miastach. Skala protestu w skali kraju była daleka od oczekiwań organizatorów. Jednak to Kraków był widownią najbardziej tragicznych wydarzeń. W nocy z 5 na 6 listopada rozszerzono zakaz zgromadzeń także na obiekty zamknięte. Rankiem 6 listopada policja i wojsko otoczyły uczestników wiecu, który miał się odbyć w Domu Robotniczym przy ulicy Dunajewskiego. Kordon wojskowy okazał się mało skuteczny, a robotnicy szybko rozbroili część żołnierzy, padły pierwsze strzały i rozpoczęła się walka. Do rąk protestujących trafiła broń i amunicja.

Na uzbrojony tłum od strony Plant ruszyły oddziały 8. Pułku Ułanów im. Józefa Poniatowskiego. Kawaleryjska szarża napotkała ogień karabinowy. Walki rozlały się na Planty, Rynek i na sąsiednie ulice: Garbarską, Basztową, Pijarską i Plac Szczepański. Robotnicy zdobyli karabiny maszynowe, a także samochód pancerny. Miasto ogarnął chaos, wykorzystywany przez miejsce szumowiny do rabunku. Sytuacja wymknęła się całkowicie spod kontroli i groziła dalszą eskalacją walk. Na skutek interwencji posła PPS Zygmunta Marka, podjęto decyzję o wycofaniu wojska z Krakowa, kontrolę nad miastem przejęła straż robotnicza. To uspokoiło sytuację, bilans jednak był tragiczny. Zginęło 18 cywili, przeważnie robotników, i 15 żołnierzy, w tym trzech oficerów. Rannych zostało ponad 100 żołnierzy i 40 policjantów. Już mniej gwałtowne starcia trwały jeszcze do wieczora, próbowano m.in. zająć urząd wojewódzki.

Wstrząs jednak był powszechny. Co ciekawe, socjalistyczny „Robotnik” i konserwatywny „Czas” wypowiadały się – co rzadkie – w podobnym tonie, wskazującym przede wszystkim na tragizm wypadków, ale już w prasie prorządowej podnoszono, że była to rewolta przeciw państwu i należy pociągnąć prowodyrów do odpowiedzialności. W „Gazecie Warszawskiej” pisano o konieczności zmazania hańby krakowskiej przez karzącą rękę sprawiedliwości. Rzucano sugestię, że wydarzenia krakowskie były zaplanowaną akcją mającą na celu obalenie rządu, wskazując jednocześnie na środowiska piłsudczykowskie jako prawdziwych architektów dramatu. O prowokowanie zajść oskarżano działaczy „Strzelca”, POW i… Żydów. Do domniemanej intrygi przyznawali się ochoczo komuniści. Rozgłaszali pogłoski, że w Krakowie miała miejsce inspirowana przez nich próba rewolucyjna, która jednak została zahamowana przez „zdrajców” z burżuazyjnego PPS.

Tragizm wydarzeń skłaniał jednak do umiarkowania. Ton złagodniał po obu stronach. Premier Witos ogłosił zniesienie stanu wyjątkowego i militaryzacji kolei, zlikwidowanie nadzwyczajnych instrumentów wymierzonych przeciwko strajkującym (np. sądów doraźnych) oraz rozpatrzenie postulatów robotniczych. Natomiast PPS i związki ogłosiły 7 listopada zakończenie strajku generalnego.

Dwa kondukty

Rząd pociągnął do odpowiedzialności miejscowych urzędników: wojewodę Kazimierza Gałeckiego i dowódcę V Okręgu Wojskowego gen. Józefa Czikla, którym zarzucano przede wszystkim brak zdecydowania.

W kolejnych dniach Kraków był świadkiem oddzielnych uroczystości pogrzebowych. 9 listopada w kościele garnizonowym św. Piotra i Pawła odprawiono mszę żałobną nad trumnami poległych żołnierzy. Uroczystości przewodził metropolita krakowski bp. Adam Sapieha. Dzień później odbyło się pożegnanie zabitych robotników, ale już bez kościelnych ceremonii. Nie zgodzono się bowiem na warunek biskupa, aby usunąć z konduktu wszelkie emblematy partyjne.

Od strony politycznej tzw. wypadki krakowskie niewątpliwe osłabiły borykający się z wielkimi trudnościami rząd Witosa, który w drugiej połowie grudnia podał swój gabinet do dymisji.

Ostatnia krew?

W dniu pogrzebu żołnierzy w „Ilustrowanym Kurierze Codziennym” pisano: I dzisiaj nad mogiłami świeżych ofiar nie pora stawiać pytanie: kto winien? Nie pora frymarczyć tą krwią niewinną i wykorzystywać ją dla załatwiania swoich partyjnych porachunków. Uderzmy się w pierś i powiedzmy: wszyscyśmy winni! Kończono wzniosłym apelem: Niech to będzie ostatnia krew, wytyczona w Polsce przez bratnie ręce.

Widmo bratobójczej walki poruszyło rozum i sumienie, ale jak rok wcześniej, na krótko. Wrzawa wkrótce opadła. Nie była to ostatnia krew przelana. Niecałe trzy lata później, w maju 1926 r., Warszawa stała się sceną tragicznych wydarzeń, w których skala ofiar i skala politycznych skutków była nieporównywanie większa.

W rozważaniach o pierwszych latach niepodległości często nasza uwaga skupia się wokół 11 listopada, udanych powstań i walki z bolszewikami. Rzadziej na tych trzech tragicznych chwilach, kiedy polityka spłynęła krwią: zabójstwie prezydenta, walkach w Krakowie i zamachu majowym. W nich objawiała się frustracja wynikająca z faktu, że ów mityczny „szklany dom” musi być dzielony z politycznymi oponentami; że ów „szklany dom” to wyzwanie do realizacji, a nie nagroda za lata niewoli; i w końcu, że ów „szklany dom” nigdy nie będzie do końca szklany, nie będzie idealny. Ale może być mimo to trwały

Maciej Zakrzewski

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.