Pierwsze polskie święta repatriantów
Kruczyninowie niespełna pół roku temu wrócili do kraju przodków i zamieszkali koło Żabna. Znaleźli tutaj swoje miejsce na ziemi i ludzi, którzy są im przyjaźni. Czują się Polakami
W mieszkaniu Witalija i Heleny Kruczyninów w Odporyszowie już widać i słychać święta. W przedpokoju stoi choinka, na której mienią się różnymi kolorami światełka i bombki, a domownicy uczą się kolęd. - Pamiętam, jak babcia śpiewała je nam po polsku. Ale to było już dawno, na dodatek daleko stąd, i zdążyły mi one już kompletnie wylecieć z głowy -przyznaje Helena, repatriantka z Kazachstanu, która na początku sierpnia razem z mężem i dwójką synów zamieszkała koło Żabna.
Sześć lat starań
Po niemal pięciu miesiącach spędzonych w kraju przodków nie żałują swojej decyzji o wyjeździe z Kazachstanu. W Polsce zostali gorąco przyjęci. Otrzymali tutaj mieszkanie i pracę, dzieci znalazły szkołę, a na finiszu są wszystkie formalności związane zalegalizowaniem ich pobytu w naszym kraju.
- Helena ma korzenie polskie, dlatego ona i jej synowie niemal z automatu otrzymali polskie obywatelstwo. Witalij ma na razie kartę stałego pobytu, ale stosowne wnioski już zostały złożone i przyznanie obywatelstwa również dla niego jest już tylko kwestią czasu - mówi Grzegorz Piotrowski, jeden z właścicieli Les-Drób. To właśnie dzięki przedsiębiorcom z Niedomic oraz pomocy burmistrza i urzędników z Żabna, repatrianci z Kazachstanu znaleźli swoją ziemię obiecaną w Odporyszowie.
Pomysł, aby zaprosić rodzinę Kryczyninów do Polski zrodził się po artykule w „Gazecie Tarnowskiej”, w którym szeroko opisywaliśmy ich sytuację.
- Nasze starania trwały niemal sześć lat. Wysłaliśmy kilkadziesiąt listów do różnych samorządów w Polsce, aby nas przyjęli, ale zazwyczaj zbywali nas twierdząc, że nie są w stanie nam niczego zaoferować. Inni w ogóle nie odpowiadali - wspomina Helena. Repatriacja do kraju przodków miała być dla nich wybawieniem od życia w atmosferze ciągłego strachu i niepewności z powodu prześladowań ze strony tamtejszych muzułmanów oraz szansą na lepszą przyszłość dla dwójki ich synów: 14-letniego Sergiusza i 12-letniego Aleksandra.
Szybko się uczą
Chłopcy od września chodzą do szkoły w Żabnie. Starszy uczy się w gimnazjum, młodszy w ostatniej klasie podstawówki. Początkowo mieli problemy z niektórymi przedmiotami, zwłaszcza z językiem angielskim, ale z każdym tygodniem, między innymi dzięki zorganizowanym przez szkołę korepetycjom, nadrabiają zaległości. Coraz lepiej mówią też po polsku.
- Postępy w nauce są wyraźne, o czym świadczą najlepiej oceny, które otrzymują. Przeważnie są to czwórki i piątki - zauważa Grzegorz Piotrowski, który od początku traktowany był przez Kruczyninów, jak osobisty anioł stróż. - To prawda. Dzwonili często i nierzadko w błahych sprawach. Ale starałem się ich zrozumieć. Znaleźli się w innym kraju, gdzie nie znali prawie nikogo i nawet nie byli w stanie się dogadać. Ale to już za nami. Sąsiedzi ich polubili, a oni coraz lepiej radzą sobie w nowej dla siebie rzeczywistości - mówi Piotrowski.
Za pieniądze z rządowej wyprawki dla repatriantów oraz te, które udało im się zaoszczędzić, kupili samochód. - Wprawdzie używany, ale własny. Dzięki niemu jesteśmy bardziej niezależni i nie musimy już prosić o podwiezienie innych - mówi Witalij.
Kuchenne rewolucje
Helena, która jeszcze pięć miesięcy temu prawie w ogóle nie mówiła po polsku, dzisiaj nie ma większych problemów z dogadaniem się. Pracuje w zajeździe, na parterze budynku, w którym znajduje się ich mieszkanie i nie ogranicza się tylko do bycia kelnerką. - Zasypała nas całą masą ichniejszych przepisów, przez co poważnie zastanawiam się teraz nad tym, czy aby w przyszłości nie ukierunkować zajazdu na specjały kuchni kazachskiej. Czegoś takiego nie ma w okolicy -mówi Grzegorz Piotrowski.
Niedawno zrobiłam swoje pierwsze krokiety w życiu. Były bardzo smaczne.
Jako przykład podaje m.in. sałatkę z ziemniaków z granatem, pieczarkami i kurczakiem czy przekładaną z talarków buraka gotowanego, świeżej marchewki, jajek i żółtego sera. Bardzo smakowały mu także ziemniaki zapiekane z żółtym serem, świeżą cebulką i boczkiem.
Ona sama zresztą też coraz śmielej sięga do kuchni polskiej. - Kilka dni temu po raz pierwszy w życiu zrobiłam naleśniki z kapustą, które na dodatek były otoczone w bułce tartej. To chyba nazywa się krokiety, czy jakoś tak. Bardzo smaczne. Czegoś takiego w Kazachstanie nie podają -przyznaje.
Zjazd rodzinny
Od Kazachstanu, gdzie zostali bliscy, dzielą ich ponad cztery tysiące kilometrów. Mimo to mają z nimi stały kontakt.
- Mama często do nas dzwoni. Cieszy się, że się nam powiodło i dobrze nam się układa w Polsce - mówi Witalij. Jak wyjaśnia, prawie każda rozmowa rozpoczyna się od pytania o pogodę.
- Kiedy opowiadam jej, że temperatury są tu około zera, a śnieg jak w jeden dzień spadł, to w drugi stopniał, nie może uwierzyć. U nich, tej zimy były już minus 40-stopniowe mrozy, a śniegu leży niemal metr - opowiada.
Najbliższe święta spędzą u cioci w Krakowie, która wróciła do kraju przodków kilkanaście lat temu. Na wigilii będę tradycyjne polskie potrawy, połamią się opłatkiem, a o północy pójdą na pasterkę. - Uczymy się kolęd między innymi po to, aby nam nie było wstyd, że inni śpiewają, a my tylko się przyglądamy. W końcu żyjemy w Polsce i czujemy się Polakami. - przekonują.
Święta będą również okazją do spotkania się z innymi członkami rodziny, którym - tak jak im - udało się znaleźć w Polsce swoje miejsce na ziemi.