Pierwszy pomnik upamiętniający Apollo 11 i Neila Armstronga powstał w Krakowie. I wywołał kontrowersje [ZDJĘCIA ARCHIWALNE]
To historia, która ma posmak legendy, choć wydarzyła się naprawdę. I jak to z legendą bywa - każdy zna inną wersję. Jedno jest pewne: w Krakowie stanął pomnik w uznaniu lądowania Apollo 11 na Księżycu. I wzbudził kosmiczne wręcz kontrowersje. TEKST UKAZAŁ SIĘ W SIERPNIU 2019 roku.
Zaczęło się od krótkiej notatki. „Z ogromnym entuzjazmem i wysiłkiem twórczym powstał na stadionie KS „Bronowianka” 6-m wysokości pomnik ku czci pierwszego człowieka na Srebrnym Globie.
Monument został wzniesiony z okazji 25-lecia Polski Ludowej. Całość zaprojektowała Danuta Nabel-Bochenkowa i wykonała wspólnie z Kazimierzem Łaskawskim”. - Ależ ja to niezręcznie napisałam - mówi Henryka Rosiek, wówczas stażystka w „Gazecie Krakowskiej”.
W wielu tekstach, pojawiających się na temat pierwszego pomnika upamiętniającego lądowanie człowieka na Księżycu, który stanął w Krakowie, pojawia się informacja, że dziennikarka była świadkiem odsłonięcia. I już tu upada pierwszy mit. Bo informację napisano „zza biurka”. Autorką była stażystka. Do niej skierowano artystkę, współautorkę pomnika, Danutę Nabel-Bochenkową.
Gdy następnego dnia wybuchła afera, pojechaliśmy zobaczyć, czy na pewno ten pomnik stoi. Stał. Więc ja, uspokojona, że to nie kaczka dziennikarska, byłam pewna, że jednak wszystko jest w porządku, pojechałam do redakcji. Nie zdawałam sobie sprawy, że problem jest natury politycznej
-opowiada nam Henryka Rosiek.
Problemem okazała się nie rzetelność dziennikarska - jak podejrzewała wówczas stażystka, a pewna depesza. A właściwie depesza i telefon. Albo nawet dwa telefony.
Depesza wyszła z Białego Domu. Podpisany pod nią był Richard Nixon, prezydent USA (choć niektórzy twierdzą, że to nie była depesza, a telefon. Telefon ważny, szybszy niż ten z Moskwy). A adresatem Władysław Gomułka, ówczesny I sekretarz PZPR. Była pełna „podziękowań za uznanie ponad podziałami politycznymi amerykańskiego sukcesu”. Ponoć Gomułka udawał, że wie, o co chodzi, choć niespecjalnie był zorientowany.
Ważniejszy był jednak telefon (lub po prostu „ten drugi telefon” - według innych przekazów).
To było połączenie z Kremla. Leonid Breżniew z wyrzutem mówił „towarzyszowi Wiesławowi”, że sukcesy radzieckie jakoś nie znalazły w bratnim kraju nad Wisłą takiego uznania.
Co więcej, kilka dni później - z okazji 25 lecia PRL-u - miała się w Polsce pokazać delegacja z ppłk. Walentyną Tiereszkową, pierwszą kosmonautką. A tu taki afront, że na tej „Bronowiance” stanął pomnik będący wyrazem zachwytu dla sukcesu Neila Armstronga.
Przecież to raptem „mały krok dla człowieka”, i nie ma co czynić z niego „wielkiego kroku dla ludzkości”. Przynajmniej nie tak wielkiego, by stawiać mu od razu pomnik.
Władysław Gomułka natychmiast kazał łączyć z Krakowem.
- Kiedy zjawiłam się w redakcji, trwała tam już burza - wspomina Henryka Rosiek, autorka informacji o pomniku.
Burza to mało powiedziane. To był medialny huragan. Wszystko przez to, że tę krótką, cytowaną notatkę prasową przedrukował „New York Times”. I wiele innych gazet. Bo informacja była gorącym newsem. To stąd właśnie wiadomość trafiła do Białego Domu i na Kreml.
Dwoje artystów pod wpływem obcego wywiadu
Twórcami zamieszania była dwójka artystów - Danuta Nabel-Bochenkowa i Kazimierz Łaskawski.
W 1969 r. byli parą. Ona - zwariowana, ekscentryczna, znana wśród artystycznej bohemy Krakowa. Lubiła bywać i być widoczna - stąd jej wizyta w redakcji. To ona chciała, by ich praca została zauważona. On - cichy, spokojny, zrównoważony. I raczej daleki od „wichrzycielstwa politycznego” i „działań antysystemowych” - o które później podejrzewało go SB. Ba, był wówczas sekretarzem Podstawowej Organizacji Partyjnej w Starym Teatrze, a także kierownikiem tamtejszej pracowni dekoratorskiej. Choć był samoukiem to był ceniony. Wystarczy wspomnieć, że w CV miał współpracę z Andrzejem Wajdą.
Zresztą jego postać i motywy, które nim kierowały, do dziś pozostają raczej niezrozumiałe. Między Marcem '1968 a Grudniem '1970, w czasach politycznie chybotliwych, końcówce panowania Władysława Gomułki, jego wyczyn wydaje się co najmniej nieodpowiedzialnością. Później zresztą podejrzewano ich - tak wynika z dokumentów SB - że do działania nakłonił ich obcy wywiad.
Z perspektywy czasu wydaje się, że wydarzenie miało charakter spontaniczny. Lądowanie na Księżycu było transmitowane. A że zbiegło się akurat z planami remontu KS „Bronowianki”, w którą zaangażowany był duet artystów - wyszło jak wyszło.
Jak twierdzą ówcześni współpracownicy klubu sportowego, nie było wówczas mowy o tym, że rzeźba upamiętniać będzie „astronautów amerykańskich”. Napis pojawił się w ostatniej chwili. Wcześniej była mowa tylko o „jakiejś rzeźbie nawiązującej do podboju kosmosu”.
Tak narysował jej plany sam Łaskawski, wówczas członek zarządu klubu. Tak przynajmniej pamięta to inna osoba zasiadająca w kierownictwie, a przy okazji zatrudniona... w Urzędzie Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk. - To był zbieg okoliczności - mówi nam dziś, prosząc, by nie podawać jego nazwiska.
Różne wersje tragicznego końca kosmicznej rzeźby
Tak naprawdę niewiele brakowało, by do całej zawieruchy nie doszło. Bo w samym odsłonięciu brało udział kilkoro znajomych, członkowie klubu sportowego.
Ale Danuta chciała rozgłosu. Potrzebowała go. I dlatego poszła do gazety
- tak tę historię tłumaczy urzędnik cenzury.
Z każdego szczebla partyjnego skapywało coraz większe oburzenie. I nakręcała się spirala. Trzeba było znaleźć winnych. Podjeżdżały przysłowiowe czarne wołgi. Pomnik obejrzał sekretarz Komitetu Wojewódzkiego PZPR, Czesław Domagała. Ponoć pojawił się sam premier Cyrankiewicz.
Po kilku tygodniach zjawił się dźwig. Oprócz robotników kręcili się funkcjonariusze w cywilu. Przedstawiciel Dzielnicowego Komitetu Czynów Społecznych, który wynajął sprzęt i ekipę, poinformował, że w związku z budową osiedla pomnik musi zostać usunięty.
Zdaniem urzędnika cenzury powodem usunięcia miały być „wymogi renowacji” stojącej kilkanaście dni statuy. Rzeźba zniknęła. Zdaniem jednych wywieziono ją prawdopodobnie na Cichy Kącik i zakopano na terenie bazy Miejskiego Przedsiębiorstwa Gospodarki Komunalnej. Zdaniem innych, już w momencie demontażu monument został rozbity na kawałki. Została po nim kupa gruzu.
Ukarano wszystkich. Prawie wszystkich
Mieczysław Stachura przestał pełnić funkcję prezesa klubu. Ba, „Bronowiance” przez pewien czas groziła likwidacja.
W „Gazecie Krakowskiej” na ścięcie poszło wiele głów. Kierowniczkę działu miejskiego, Halinę Zawrzykraj, zwolniono ze stanowiska. Trafiła do „działu łączności z czytelnikami”. Później wylądowała w krakowskim ośrodku telewizyjnym, gdzie dostała etat stolarza.
Zwolniono z pracy dyżurującego wówczas w „GK” redaktora, Jerzego Bittnera. Sama Henryka Rosiek trafiła do korekty.
Wielu pewnie mówiłoby dziś, że są ofiarą reżimu. Ale ja nie lubię wielkich słów. I się tak nie czuję. Później odeszłam zresztą z pracy w redakcji, ale powody były osobiste
- mówi nam Henryka Rosiek.
Artystę, Kazimierza Łaskawskiego, ze Starego Teatru, „zesłano” do Teatru Ludowego. Kilka lat później zresztą rozchorował się i zmarł.
Co ciekawe, sankcje ominęły Urząd Kontroli Publikacji i Widowisk, który dopuścił się feralnego niedopatrzenia, puszczając informację o pomniku w prasie .
Natomiast cenzorzy mieli pilnować, by już nigdy nie ukazała się żadna wzmianka o słynnym pomniku. I skrupulatnie tego dopilnowali. O rzeźbie zapomniano. Do dziś.