Piotr Cugowski pomaga seniorom spełniać ich muzyczne marzenia w telewizyjnym talent-show
Jako syn sławnego ojca zawsze był na cenzurowanym. Udało mu się jednak stanąć na własnych nogach. Dziś Piotr Cugowski jest jedną z największych gwiazd popu i rocka nad Wisłą.
Choć dopiero niedawno stuknęła mu czterdziestka, znajduje zaskakujące porozumienie z seniorami. Nic więc dziwnego, że oglądamy go właśnie w telewizji jako jednego z trenerów w programie „The Voice Senior”. Ma dobre ucho do wyłapywania naturalnych talentów wokalnych, służy im potem fachowymi radami, ale potrafi też rozładować napięcie trafnym żartem. I ciągle ma duszę rockmana: w końcu jest synem słynnego wokalisty Budki Suflera.
- Każda muzyka ma swój czas narodzin i umierania. W przypadku muzyki rockowej był czas narodzin. Świat próbuje zapomnieć o tej stylistyce, a tego się nie da zrobić. Ta muzyka jest nadal żywa. Wychodzę na scenę, gram koncerty i widzę ludzi, którzy się dobrze bawią. To się nie kończy. Rock’n’roll nie umrze nigdy, chociaż stracił na swojej mocy. Każda muzyka miała swoją dekadę i każda dekada miała swoją muzykę. Dorzuciłbym jeszcze blues i jazz. To są główne gatunki – mówi w „Tygodniku Solidarność”.
Zachowywać skromność
Przyszedł na świat, kiedy Krzysztof Cugowski był u szczytu popularności. Nic więc dziwnego, że w lubelskim mieszkaniu wokalisty ciągle bywało wielu artystów. Piotrek i jego starszy brat Wojtek od małego mieli do czynienia zatem ze znanymi muzykami. Dla chłopaków frontman Budki Suflera był jednak tylko tatą – chociaż wykonującym nieco inny zawód niż ojcowie ich kolegów i koleżanek. Państwo Cugowscy starali się tak wychowywać synów, aby nie czuli się lepsi od swych rówieśników.
- Wszystkie dzieci z osiedla bawiły się razem na podwórku, a ich rodzice byli przyjaciółmi naszych rodziców. Całe to towarzystwo jakoś się więc mieszało. Mama i tata zawsze mówili nam, żebyśmy się niczym nie chwalili przed rówieśnikami. Dlatego nigdy nie było tak, żebyśmy chodzili jak jakieś „święte krowy” po osiedlu. A wręcz przeciwnie – zawsze staraliśmy się zachowywać skromność – podkreśla Piotr w “Dzienniku Polskim”.
Krzysztof Cugowski zdecydował się posłać obu synów do szkoły muzycznej. Chłopcy niespecjalnie byli tym zachwyceni. Kiedy ich rówieśnicy kopali piłkę na podwórzu, oni musieli godzinami ćwiczyć grę na swych instrumentach. Szło im to jak przysłowiowa krew z nosa, tym bardziej, że ojciec wówczas był gościem w domu, bo ciągle wyjeżdżał gdzieś na koncerty. I tą tęsknotę za nim Piotr najbardziej pamięta z dzieciństwa.
- Na osłodę mieliśmy płyty z Zachodu. Do dzisiaj pamiętam, jak tata wrócił w 1988 roku z USA i przywiózł całą walizkę kompaktów. Wtedy nie było one jeszcze w Polsce powszechne. A my nagle z dnia na dzień mieliśmy dostęp do stu kompaktów z różną muzyką. Wcześniej były to płyty winylowe lub kasety VHS. Trochę smutne jest, że dzisiaj ogólny dostęp do muzyki w internecie sprawił, iż młodzi ludzie nie są jej tak ciekawi, jak my kiedyś – wspomina w “Dzienniku Polskim”.
Właściwy moment
Mając za ojca wokalistę Budki Suflera, Piotrek i Wojtek od małego bywali na rockowych koncertach. Dlaltego z czasem sami zapragnęli wykonywać tę muzykę. Już jako nastolatkowie zaczęli zakładać własne zespoły. Początkowo kazdy z nich miał swój – dopiero pod koniec lat 90. za radą ojca postanowili zewrzeć szyki. Tak powstała grupa Bracia, która działała ponad dwadzieścia lat, stając się jednym z najważniejszych zespołów rockowych początku XXI wieku w Polsce.
- Byliśmy zespołem, który grał całe mnóstwo koncertów i najlepiej czuliśmy się na scenie. Co kilka lat przychodziła potrzeba i pomysł, że warto nagrać coś nowego. Wiadomo, że są artyści, którzy wydają co chwilę płyty, ale w naszym przypadku tak nie było, natomiast zawsze staraliśmy się, by te płyty były dopracowane i pokazywały w 100% charakter zespołu. Mieliśmy też jakieś tam perturbacje personalne w zespole i być może to też miało wpływ na to, że te płyty nie ukazywały się tak często – opowiada Piotr w serwisie Top Guitar.
Kiedy w połowie minionej dekady Krzysztof Cugowski rozstał się z Budką Suflera, zaprosił synów do studia i we trzech nagrali płytę “Zaklęty krąg”. To doświadczenie natchnęło Piotra do pójścia swoją drogą. W efekcie wokalista na swe czterdzieste urodziny sprezentował sobie debiutancki album solowy. Choć słychać było na nim również rocka, miał zdecydowanie bardziej popowy charakter i przyniósł jego autorowi kilka radiowych przebojów.
- Oczywiście piosenki z „40” są natchnione rockowym duchem tak, jak utwory Braci – ale to jest naturalna sprawa, bo ja z tego przecież wyrosłem. Jest na „40” kilka utworów, które wyciągnąłem z „szuflady” i mają nawet po kilkanaście lat. Nigdy nie miały one wcześniej szans, aby zaistnieć w repertuarze Braci, bo po prostu do niego nie pasowały. Praca w grupie wymaga pewnych kompromisów – a te pomysły były na tyle odległe od tego, co gra nasz zespół, że musiały poczekać na swój moment – tłumaczy w “Gazecie Krakowskiej”.
Nowe rozdanie
Przystojny wokalista przy mikrofonie rockowego zespołu w naturalny sposób przyciągał uwagę płci pięknej. W 2000 roku Piotr poznał dziennikarkę Polsatu – Elizę Tokarczuk. Para wpadła sobie w oko i zaczęła się spotykać, choć ona mieszkała w Warszawie, a on – w Lublinie. Tak dobrze się rozumieli, że w 2008 roku wzięli ślub. Podczas ceremonii w archikatedrze lubelelskiej Krzysztof Cugowski wyśpiewał synowi i jego żonie swym charakteryztycznym głosem “Ave Maria”.
Dwa lata po ślubie na świat przyszedł syn pary – Piotr Junior. Ojciec nie chciał mu fundować takiego dzieciństwa, jakiego sam niegdyś doznał, dlatego starał się bywać w domu, kiedy tylko mógł. Chłopiec co prawda sluchał piosenek taty, ale zdecydowanie bardziej niż do muzyki ciągnęło go do piłki nożnej. Dlatego nie posłano go do szkoły muzycznej.
Rodzina Cugowskich wydawała się więc być szczęśliwa – aż tu na poczatku tego roku niespodziewanie gruchnęła wiadomość, że Piotr i Eliza są już po rozowdzie. Mało tego: piosenkarz przedstawił w internecie fanom swoją nową partnerkę – Karolinę. Na razie wiadomo tylko, że jest ona lekarzem internistą i nefrologiem. To dla wielu wielbicieli artysty to spory szok – tym bardziej, że zawsze deklarował się on jako katolik.
- Może nie chodzę zbyt często do kościoła, ale jestem człowiekiem wierzącym. Zresztą Lubelszczyzna, na której mieszkam, jest jednym z nielicznych regionów, gdzie ludzie przywiązują ogromną wagę do wartości chrześcijańskich. W centrum Polski ludzie walą po prostu do pracy i mimo że mają wszystkie dobra wokół siebie, tracą gdzieś po drodze ducha. Gonią za czymś. A jakby zapytać, czy do końca są szczęśliwi, to okazałoby się, że wcale nie – mówi w serwisie Kobieta.