Poezja jest niepodległa. Wszystkie miejsca na Ziemi Jana Polkowskiego. Opowiada o nich film Iwony Meus i Marka Gajczaka
- Poezja nie jest jakąś realną rzeczywistością, dla której można znaleźć ekwiwalent w postaci obrazu. To ona sama decyduje, z którym kadrem jej po drodze - mówi Iwona Meus, scenarzystka i reżyserka filmu o krakowskim poecie Janie Polkowskim
Film, który nakręciłaś w duecie z operatorem i reżyserem Markiem Gajczakiem, nosi tytuł „Jan Polkowski. Moje miejsca na Ziemi”. O jakich miejscach opowiadacie?
Właściwie to nie my opowiadamy, to sam Jan Polkowski strofami swoich wierszy przeprowadza nas przez ważne dla siebie miejsca: Nową Hutę, Kraków i Tymową, w której osiadł kilkanaście lat temu. Nie ma chyba w polskiej poezji twórcy, którego w równym stopniu inspirowałoby miejsce zamieszkania. Te wiersze są, tak mi się wydaje, wyznaniem wiary i miłości poety do tych miejsc. Czasem, jak w przypadku Nowej Huty, trudnej miłości.
Po obejrzeniu dwóch pierwszych części odnoszę wrażenie, że jest to rodzaj poetyckiej impresji filmowej, w której główną rolę odgrywają wiersze.
Sami z Markiem mamy problem, jak ten tryptyk zakwalifikować gatunkowo, bo nigdy wcześniej nie kręciliśmy czegoś podobnego. Pierwszy raz realizujemy filmy, których narracja jest wyłącznie narracją poetycką. Tu nikt niczego nie komentuje. Jan Polkowski czasami pojawia się na ekranie, ale nic nie mówi o sobie ani o swojej poezji, nikt się też na jego temat nie wypowiada. Pracując w telewizji zajmowałam się upowszechnianiem literatury, ale w inny sposób - rozmawiałam z pisarzami albo z krytykami, którzy odnosili się do ich dzieł. To była publicystyczna, dziennikarska robota. Owszem, pojawiały się tu czasem wiersze, często czytane przez samego autora, ale tak naprawdę stanowiły one tylko tło, były ilustracją do rozmowy. Zadanie, jakie postawił przed nami dyrektor Instytutu Literatury Józef Ruszar było zupełnie inne - mieliśmy przełożyć na obrazy filmowe metafizykę poezji Jana Polkowskiego.
Niezłe wyzwanie już na poziomie scenariusza.
Tak, choć muszę wyznać, że scenariusz filmu o Nowej Hucie tak naprawdę napisała za mnie pandemia. To co się wydarzyło, wywróciło do góry nogami nasze plany. Zaczęliśmy zadawać sobie pytanie, co robić w tej sytuacji? Czekać aż to wszystko się skończy czy jednak kręcić. Ponieważ nie mieliśmy pojęcia, jak długo pandemia jeszcze potrwa, postanowiliśmy mimo wszystko kontynuować pracę.
Czym różni się powstały obraz od pierwotnego założenia?
W założeniu to miał być film ukazujący tętniącą życiem, współczesną Nową Hutę i na tym tle poetę powracającego po latach do miejsc i zdarzeń, które go ukształtowały. Zamierzałam wykorzystać starsze utwory, ale też wiersze napisane ostatnio, jak przepiękny utwór dedykowany pierwszej dziecięcej miłości. Ale wybuchła pandemia, ulice opustoszały, a my baliśmy się o zdrowie bohatera. Nie ośmieliliśmy się prosić go, by dał się filmować bez maseczki, więc jego obecność na ekranie została mocno zredukowana. Musieliśmy też zmienić koncepcję wizualną, pokazać Nową Hutę pustą, kompletnie pozbawioną żywej materii, ludzi. Filmowaliśmy miasto o świcie, zamglone, wymarłe, w jakiś sposób może nawet groźne. Widziane z drona, z ptasiej perspektywy przywodziło na myśl surowe czarno-białe grafiki z lat 60. W efekcie urodziło się coś bardzo ciekawego. Dzielnica zyskała metaforyczny wymiar, jakby wciąż była zamieszkana przez te wszystkie pokolenia, które ją tworzyły - pokolenie jej budowniczych, pokolenie stające w obronie krzyża w 1960 roku i pokolenie Solidarności. I choć nie ma w kadrze ludzi, którzy tu dzisiaj mieszkają, to można odnieść wrażenie, że i oni wpisują się w tę historię, współistnieją z nią i ze swoimi poprzednikami.
Niegdysiejszych mieszkańców dzielnicy pokazujecie dzięki filmom archiwalnym. Jak je dobierałaś?
Przejrzałam wszystko, co znajduje się w zasobach Telewizji Polskiej. To co znalazłam, należało do Wytwórni Filmów Dokumentalnych i Fabularnych; cofamy się przecież do czasów, w których telewizja w Polsce jeszcze nie istniała. Jest tu np. Bolesław Bierut, który bawi się z dziećmi w Belwederze, rozmawia z nimi, tańczy w kółeczku, w jakimś sensie „uwodzi”. W grupie zaproszonych do Belwederu są też nowohuckie dzieci. Archiwalne zdjęcia mają niebywałą moc.
Zaskoczyło mnie, że te sceny świetnie zgrały się z poezją Jana Polkowskiego.
Jest w tym jakiś rodzaj tajemnicy. To wiersze prowadziły nas przez historię miejsca. Poddaliśmy się im, choć czasami stosowaliśmy dość ryzykowne zabiegi. Na przykład wiersz „O Nowej to Hucie piosenka” - pamięci Bogdana Włosika, 20-latka zastrzelonego podczas demonstracji w Nowej Hucie 13 października 1982 roku, który stał się ofiarą stanu wojennego - zilustrowaliśmy zdjęciami z pochodów pierwszomajowych. Takie rozwiązanie podsunął nam sam wiersz, w którym Jan Polkowski pisze:
Tobie, nieznanemu? Zapomnianemu, ostygłemu ciału?
Tobie, którego imię i nazwisko ktoś może jeszcze pamięta
(nieistniejącemu) od dawna budowano pomnik (…)
Budowali go wszyscy: tow. Bierut, Beria, Berman, Borejsza
MBP, NKWD, dystyngowani poeci mitu śródziemnomorskiego
prawdziwi, katoliccy marksiści, niegolący się jeszcze filozofowie dźwigający na sercu swój pierwszy pistolet, faszyści z ONR, specjaliści radzieccy, niepiśmienni chłopi, Tadeusz Borowski (piśmienny) otępiały od wódki i pochlebstw Władysław Broniewski.
No bo, gdzież można było ich wszystkich znaleźć? Oczywiście, kroczących entuzjastycznie w pierwszomajowych szeregach w latach 1949 -1983; właśnie takie ramy czasowe przyjęliśmy w filmie.
Na czym jeszcze polegała trudność takiej realizacji?
Największym wyzwaniem okazała się sama materia poezji. Poezja jest niepodległa. Wiersz nie poddaje się łatwo woli realizatora. Masz nad nim władzę, kiedy układasz z wierszy jakąś opowieść, budujesz narrację, wyznaczasz punkty kulminacyjne. Ale kiedy siadasz do montażu, zaczynają się dziać rzeczy niewytłumaczalne. Składaliśmy z Markiem sekwencje filmowe używając perfekcyjnie skomponowanych obrazów, które zdawać by się mogło powinny idealnie „siedzieć” w wierszu. A mimo to wiersz mówił nam: „nie!”. Żadnego dotąd filmu nie montowałam przy takim oporze materii.
To co w takiej sytuacji robiliście?
Wyrzucaliśmy zmontowane sekwencje do kosza i zaczynaliśmy wszystko od nowa, i znów od nowa. I nagle ten protestujący wers wskakiwał w jakiś obraz, jakby sam wybierał sobie drogę. A myśmy szli za tą podpowiedzią. Ale to sama poezja decydowała, z którym kadrem jej po drodze.
Czyli uczestniczyliście w rodzeniu się poezji na ekranie.
W jakimś sensie tak, bo obraz ilustrujący wiersz powinien być poetycki. To nie jest łatwe. „Poezja emanuje ciemnym światłem rozedrganych znaczeń”, jak ktoś powiedział; nie pamiętam już kto. Poezja jest tajemna, daleka od jednoznaczności, niełatwo znaleźć dla niej ekwiwalent w postaci obrazu, bo obraz zawsze odsyła do jakiegoś konkretu, jest zbyt jednoznaczny. To niesie ze sobą pułapki, w które łatwo można wpaść, osuwając się w banał albo kicz.
Jak udało wam się uniknąć tych pułapek? Odniosłam wrażenie, że te obrazy wyłaniają się ze słów albo odwrotnie, słowa wyłaniają się z tych obrazów.
Przyjęliśmy zasadę, że nie epatujemy obrazem. Marek Gajczak potrafi kręcić bardzo piękne, wręcz magnetyczne zdjęcia, które wciągają widza bez reszty. Ale poszliśmy temu na przekór. Założyliśmy, że wiodąca będzie poezja. Obraz ma jej służyć, ma ją bez przeszkód nieść. To była intuicyjna praca.
W nowohuckiej części dominuje melancholijny, zimowy nastrój. Czy właśnie taka melancholia współgrała wam z poezją Jana Polkowskiego?
Zima ma w sobie ciszę, spokój. To świat jakby zatrzymany w ruchu, a przynajmniej spowolniony. Pewnie dlatego tak dobrze poezji służy.
O czym tak naprawdę jest część filmu rozgrywająca się w Nowej Hucie?
O tęsknocie za wolnością? A może bardziej o tym, co z jednostką potrafi uczynić historia? To opowieść o pokoleniach, które historia mieli, wpuszcza w niebezpieczne koleiny, a niektórych zmiata. Narracja skupia się na dominacji wielkiej polityki nad zwykłym życiem.
Czy podobnie jest w części krakowskiej filmu?
Nie. Kraków Polkowskiego jest przede wszystkim opowieścią o dziedzictwie, a właściwie o Dziedzictwie; wielka litera jest nieprzypadkowa. Kraków to przecież Dziedzictwo.
W tej części filmu miasto jest przeładowane materią ludzką. Ale kontrapunktem do gwarnych ulic są krakowskie kościoły. To w nich odnaleźliście metafizyczny charakter poezji Polkowskiego?
Tak, ten film rozpięty jest między ciszą kościołów a ulicznym zgiełkiem. Kraków w obiektywie Marka jest oczywiście piękny, lecz kto się spodziewa pocztówkowego wizerunku. będzie zawiedziony. W tych wierszach niewątpliwe piękno miasta podszyte jest wizją świata w przededniu katastrofy, jak to zauważył kiedyś prof. Marian Stala. To historiozoficzno-filozoficzna opowieść. Metafizyki szukać będziemy realizując ostatnią część trylogii, w Tymowej.
Opowiedz o tej części, bo ona jeszcze nie miała premiery.
To bez wątpienia najbardziej prywatna część tryptyku. Wcześniej filmowaliśmy miasto i dzielnicę-miasto, teraz filmujemy Jana Polkowskiego, jego życie. Bohater wpuszcza nas do swojego domu, pozwala poznać bliskich, pozwala pobyć ze sobą dłużej. To tyleż portret Tymowej, ile portret wewnętrzny twórcy.ą
A jaką rolę w waszym filmie odgrywa muzyka?
W filmie dźwięk jest równie ważny jak obraz. Niesie znaczenia, buduje klimaty. W przypadku Tymowej marzy mi się pewien eksperyment. Oprawę muzyczną filmu chciałabym zbudować na kanwie „Wariacji Godlbergowskich” Jana Sebastiana Bacha, ulubionego utworu Jana Polkowskiego. Długo zastanawiałam się, kto ma nam to zagrać - Glenn Gould czy Lang Lang? Wybrałam Lang Langa, bo gra Bacha nostalgicznie, tęsknie, rzewnie, ta interpretacja idealnie wpisuje się w nastrój, o jaki mi chodzi. Ale wykorzystać w filmie genialny utwór w genialnym wykonaniu to trochę mało. Poprosiłam więc Michała Korzeniowskiego, który jest naszym reżyserem dźwięku, ale jest też kompozytorem, żeby spróbował kompozycję Bacha rozłożyć na pojedyncze akordy i żeby się nimi twórczo pobawił. Słowem, marzy mi się wariacja na kanwie „Wariacji Godlbergowskich”. Już się na to cieszę. Słyszę to w głowie, a jednocześnie wcale nie mam pewności, czy to dobre rozwiązanie. Co jeśli Bach okaże się zbyt jednorodny dla opowieści, która jednak jest zmienna?
Tak jak ścieżka dźwiękowa w opowieści o Krakowie. Oprócz klasycznych utworów pojawia się w niej techno.
Tym razem miejsca dla tak mocnego kontrapunktu muzycznego nie widzę. Tymowa - powalające piękno natury, upływ czasu znaczony czterema porami roku, mądrość przesłania poezji Jana Polkowskiego. Nie ma tu pretekstu do dźwiękowych fajerwerków. Tym bardziej, że to opowieść po trosze „z tego”, a po trosze „nie z tego świata”, z całkiem licznym pochodem duchów. Ale nie zdradzajmy wszystkiego. Wciąż pracujemy nad tym obrazem. Nie wiem, co tak naprawdę się urodzi i dokąd zaprowadzi nas ta poezja. Poczekajmy do premiery.
Poetycka impresja o Janie Polkowskim została wyprodukowana przez Instytut Literatury i Krakow Film Klaster. Dwie pierwsze części trylogii można obejrzeć już na YouTube.