Poezja w oparach piwa

Czytaj dalej
Fot. Fot. archiwum prywatne Jarosława Sokoła
Andrzej Kozioł

Poezja w oparach piwa

Andrzej Kozioł

Krakowskie knajpy. Rządzili miejscowi, wśród nich Aleksander Kobylinski, zwany Makino, który "z nieba zdejmował gitarę swą..."

Każde miasto miało swoje knajpy legendy, legendy kawiarnie. Warszawa, Lwów i oczywiście Kraków. Chyba każdy jako tako oczytany Polak słyszał o warszawskiej „Ziemiańskiej”, o stołecznym „Fukierze”, o hotelu „George” we Lwowie, o przesławnej cukierni Michalika w Krakowie, w której nagle, szyderstwem i kpiną, eksplodował „Zielony Balonik”.

Ba, niektórzy zapewne przywołają jeszcze „Wierzynka”, nie zdając sobie sprawy, iż ta słynna restauracja w rzeczywistości jest młoda, powstała po ostatniej wojnie, i kudy jej tam do czcigodnego wieku „Hawełki” lub pobliskiej knajpy Wentzla „Pod Obrazem”...

Wśród takich znakomitości ta knajpa prezentuje się skromnie, wręcz podle. Gdyby pewnego dnia nie zawędrował do niej Jerzy Harasymowicz, nikt by dzisiaj o niej nie pamiętał, no, może kilku sędziwych mieszkańców Półwsia Zwierzynieckiego z Aleksandrem Kobylińskim na czele.

Plac pachniał jeszcze wtedy niczym stajnia, sianem, końskim potem, końskim moczem. Rzędem stały na nim chłopskie wozy. Szkapy, zimą okryte kraciastymi kocami, zanurzały pyski w workach z obrokiem. A z baru, wraz z kłębami pary, buchała woń piwa i kapusty, dymu z tanich papierosów i sznyclowej smażeniny. Dochodził gwar głosów, niepowtarzalny knajpiany harmider.

W środku, w wilgotnym cieple, rządzili miejscowi, zwierzynieckie chłopoki, zwierzynieckie kindry, zwierzynieckie łaziory. I choć dookoła kłębił się kożuchowy, baranioczapi tłum przybyszów z podmiejskich wsi, o wszystkim decydowali oni. Kiedy ktoś chciał wejść z batem, warczeli groźnie: „Te, nie wiesz, że do lokalu z batem się nie wchodzi?” Mrużyli przy tym oczy, nie wiadomo czy z groźbą, czy od gryzącego dymu „sportów”, których nie wyjmowali z ust, kiedy mówili. Z wyższością i pogardą

Rządzili miejscowi, a miejscowymi byli: Czarny Czesiek, czyli Czesław Zając, Belmondo, Rufi-no, Maks zwany Wózkiem lub Wujem. Jelonek, co w oktawę Bożego Ciała chodził jako Lajkonik i zabił się z powodu wielkiej, zawiedzionej miłości. Bracia Mazgaje. Siwy. Ślepy Michał. Romek Konopek, który za butelkę jabcoka przechodził po balustradzie mostu Dębnickiego - aż na podgórski brzeg. Wsławił się Romek jeszcze czymś.

Szedł kiedyś ze szpadą - najprawdziwszą, którą nie wiadomo gdzie zdobył - kiedy napadło go dwóch chamów. Szpadę złamali, Romka skopali jak psa, ale otrząsnął się i poszedł za nimi. „Solo będziemy się bili” - powiedział, bo taki był przedmiejski, knajacki kodeks - jeden na jednego. A kiedy chamy leżały już na ziemi, widzowie zaczęli wrzeszczeć: „Skop ich pan, oni pana kopali”. A Romek na to: „Nie bede ich kopał, bo mom nowe sandałki”. A buty to była na Zwierzyńcu ważna rzecz, naplucie na nie oznaczało zniewagę, którą należało zmyć krwią...

W barze „Na Stawach” rządził także Olek Kobyliński, który wprost stamtąd zawędrował do tomiku wierszy Harasymowicza:

Zwierzyńca tutaj bywa kwiat
To Kobyliński przychodzi
sam
Z nieba zdejmuje gitarę swą
Pięknej Alfredy dobywa ton.

Uliczny bard, który na śmierć zagrał kilkadziesiąt gitar, używa ksywki Makino, ba, czasem tak go witają nieznajomi: „Dzień dobry, panie Makino”. Ksywka nie narodziła się w barowych oparach, pod okiem piwodajnego pana Ogińskiego, zwanego Dzięciołem. Powstała w głowie Jerzego Harasymowicza, a później z tomiku „Bar na Stawach” zapożyczył ją Olek. Za zgodą autora:

Jak pociąg który wypadł
z toru
Makino zjawia się wśród
bandziorów
Na świecie mieszka kątem
Ma apartament na Monte

O barze „Na Stawach” można napisać książkę. A z tomikiem Harasymowicza były kłopoty. Z powodu Czarnego Cześka:

Życia się snuje czarny dym
Tu Czarny Czesiek rządzi
wiele zim
Tu jest wokół wszystko
cześkowe
Kłaniają mu się grzecznie
goście nieznajome

Poemat „Bar na Stawach” po raz pierwszy został opublikowany w warszawskiej „Kulturze”, a warszawskiej cenzurze Czarny Czesiek nie kojarzył się z nikim. W Krakowie owszem - z Czesławem Domagałą, I sekretarzem KW PZPR. Kiedy więc w krakowskich kioskach zabrakło „Kultury”, po mieście poszła plotka, a raczej dwie plotki: że wykupiona, że wycofana. Podobno prawdziwa była druga wieść...

Andrzej Kozioł

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.