Polska szansa po pandemii, czyli świat po „końcu świata”. Fabryki przeniosą się z Azji nad Wisłę?

Czytaj dalej
Zbigniew Bartuś

Polska szansa po pandemii, czyli świat po „końcu świata”. Fabryki przeniosą się z Azji nad Wisłę?

Zbigniew Bartuś

Polska skorzystała na globalizacji, a pandemia stwarza nam nowe szanse. Wiele rzeczy musimy jednak poukładać na nowo – mówi dr Ewa Łabno-Falęcka z Mercedes- Benz Polska, współautorka alertów gospodarczych powstających w czasie pandemii pod auspicjami prof. Jerzego Hausnera z Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie.

- Polska skorzysta na pandemii koronawirusa?
- Trudno mówić o korzyściach, gdy ciągle chorują i umierają ludzie. Ale będziemy mieć nową sytuację i długofalowo jest to możliwe.

- Ponieważ?
- Już przed pandemią, z rożnych powodów, globalne firmy produkcyjne zaczęły sprawdzać i optymalizować swoje łańcuchy dostaw…

- Czyli – mówiąc po ludzku – zamiast zamawiać różne części i podzespoły w Azji, zlecały ich produkcję w Europie, np. w Polsce, Czechach, Rumunii, albo wręcz odbudowywały fabryki w kraju pochodzenia właścicieli.
- Właśnie. Taką inwestycją jest na przykład fabryka Mercedesa w Jaworze. Blisko granicy niemieckiej, w bardzo uprzemysłowionym rejonie.

- Niektórzy wieszczą, że pandemia oznacza wręcz kres globalizacji. Wpływowi politycy partii rządzącej w Polsce nawet się z tego cieszą.
- Gdyby to miał być faktycznie koniec globalizacji, to akurat z punktu widzenia Polski nie byłoby się z czego cieszyć. Powiedzmy jasno: Polska jest jednym z największy beneficjentów globalizacji. Nasz sukces wziął się w znacznej mierze właśnie stąd, że potrafiliśmy wykorzystać szanse, jakie globalizacja nam dała. Weźmy eksport: Polska zarobiła na nim w zeszłym roku 235,8 mld euro.

- W dolarach to było 264 miliardy, czyli 20 razy więcej niż w 1990 roku i cztery razy więcej niż w chwili wejścia Polski do Unii Europejskiej.
- Liczby mówią same za siebie. Nie można też zapomnieć o napływie zagranicznego kapitału do Polski. Wartość bezpośrednich inwestycji zagranicznych w naszym kraju wg Narodowego Banku Polskiego wyniosła na koniec 2018 r. prawie 200 mld euro. Największy udział w tym miały: Holandia: 42,6 mld euro, Niemcy: 34,8 mld euro, Luksemburg: 28,3 mld euro i Francja: 18,1 mld euro.

- Przy czym – to też oficjalne dane - prywatne firmy z kapitałem zagranicznym płacą swoim pracownikom przeciętnie aż o 66 proc. więcej niż te z polskim. Czyli nie tylko z punktu widzenia kraju jako całości, ale i Kowalskiego z Malinowską, ta globalizacja nam się generalnie opłacała. I ona się ma teraz skończyć?
- To raczej niemożliwe. Światowa gospodarka jest systemem naczyń tak silnie połączonych, a ludzie tak przywykli do funkcjonowania w tych realiach, że jakieś radykalne cofnięcie globalizacji trudno sobie w ogóle wyobrazić. Bo wtedy trzeba by sobie wyobrazić koniec kapitalizmu. A jak mawia jeden z popularnych socjologów, idoli lewicy, „można sobie wyobrazić koniec świata, ale końca kapitalizmu – nie”.

- Slavoj Žižek, bo o nim mowa, uważa też, że „czasami nierobienie niczego jest najbardziej brutalną rzeczą jaką możemy zrobić”. Co możemy zrobić wobec wieszczonego przez wszystkich „kresu globalizacji”? Przez pandemię i wprowadzone przez rządy ograniczenia, z zamknięciem granic na czele, światowa gospodarka poniosła dotkliwe straty. Coraz głośniej mówi się, że musi zostać całkiem inaczej zorganizowana – już wcześniej mówiono o tym w kontekście ochrony środowiska…
- Mówię to z punktu widzenia kogoś, kto pracuje w koncernie naprawdę globalnym: zatrudniamy ok. 310 tys. osób na wszystkich kontynentach, we wszystkich krajach mamy swoje biura, agendy, fabryki… Musimy i chcemy spełniać wymogi zrównoważonego rozwoju i w ten sposób chronić zasoby i klimat. Generalnie już przed pandemią pojawiły się pierwsze zawirowania – jak kryzys finansowy w latach 2008-2009 czy konflikt handlowy między USA a Chinami. Wszystko to sprawiło, że wiele firm rewidowało swoje strategie prowadzenia i rozwijania biznesu.

- Bo jakiś kraj, w tym tak ważny dla globalnej gospodarki, jak Stany, może nagle obłożyć dostawy z Chin wysokimi cłami, albo w ogóle je zablokować?
- Jak wspomniałam, firmy zaczęły gruntownie sprawdzać swoje procesy i łańcuchy dostaw. Fabryki Mercedesa w Chinach fabryki produkują głównie na rynek lokalny.

- Czyli one nie wysyłają nic do waszych fabryk w Europie?
- Jesteśmy firmą globalną, ale jako marka premium dostosowujemy się do indywidualnych preferencji klienta. Na przykład w Chinach często modele są trochę wyższe, dłuższe i szersze… Bo tak – przynajmniej na razie - chce klient.

- Czyli to, że na wiele tygodni fabryki w Chinach zamarły i łańcuchy dostaw stamtąd zostały przez pandemię przerwanie, nie odbiło się na pracy fabryk Mercedesa w Europie?
- Odbiło, bo jesteśmy zależni nie tylko od własnych mocy produkcyjnych, ale i od mocy naszych dostawców. A oni działają także w Chinach. Np. firma Bosch, największy na świecie dostawca części samochodowych, ma fabrykę… w samym Wuhan. Ona musiała wstrzymać produkcję na kilka tygodni…

- Tylko że – jak słyszymy - Chiny niemal równie szybko, jak się zapadły w koronakryzysie, wstają z niego zmierzając do względnej normalności.
- Wszystkich nas to tempo zaskoczyło. Nie tylko fabryki wracają do regularnej pracy, ale i sprzedaż samochodów wraca do poziomu sprzed kryzysu. Popyt na indywidualną mobilność nie spada, co może nastrajać optymistycznie.

- A my, w Europie? Nie walczyliśmy z koronawirusem wspólnie, tylko każdy kraj niejako w pojedynkę, po swojemu. I nagle zakłady, które wybudowaliście w podwrocławskim Jaworze, na terenie naszej wspólnej Unii Europejskiej i strefy Schengen, szczycącej się brakiem granic – zostały oddzielone twardą granicą od Niemiec, Francji, Włoch, reszty kontynentu…
- Mamy w Jaworze dwie fabryki: jedna produkuje silniki spalinowe (takich fabryk Mercedes ma świecie w sumie 33), druga - baterie do pojazdów elektrycznych (takich jest w świecie 9). Mieliśmy mieć piękne otwarcie 29 kwietnia…

No i Covid-19 pokrzyżował nam plany. Fabryka silników z powodu pandemii zaczęła się mierzyć z dwoma problemami: z jednej strony brakowało nam dostaw z Francji, Włoch, a z drugiej odbiorcy naszych silników – fabryki w Niemczech i na Węgrzech – stanęli, więc nie mieliśmy dla kogo produkować. Szczęśliwie od 4 maja fabryka w Jaworze podjęła produkcję, może nie na pełnej mocy, ale idzie to w dobrym kierunku, wszystkie zakłady w Niemczech już pracują…

- Teraz potrzebny jest jeszcze jeden „drobiazg”: klient. Ekonomiści zwracają uwagę, że w kryzysie część potencjalnych nabywców kosztownych dóbr, w tym aut, traci pracę, część ma obniżone dochody, jeszcze inni się boją, więc odkładają zakupy na lepsze czasy. To się chyba dzieje w Polsce, Europie…
- Tak. Rynek w marcu, kwietniu tąpnął; my w Polsce za pierwszy kwartał mieliśmy jeszcze drobny wzrost, ale w Zachodniej Europie rynek samochodów załamał się o ok. 80 proc. W Polsce powoli pojawiają się klienci. Słyszę głosy, że paradoksalnie jednym z powodów jest… koronawirus.

?!
- W czasach pandemii transport publiczny stanowi dodatkowe zagrożenie. Firmy car sharing przestały praktycznie zarabiać, więc własne auto znów jest bardzo komfortowe. Nota bene w kwietniu użyczyliśmy nasze pojazdy służbom medycznym i wolontariuszom zaopatrującym szpitale w sprzęt i środki higieny, właśnie po to, by im oszczędzić dodatkowego stresu. Latanie będzie coraz trudniejsze, na wakacje pewnie raczej pojedziemy niż polecimy, więc auto wydaje się najbezpieczniejszą alternatywą. Ponadto w Polsce – czego akurat nie żałujemy - kompletnie załamał się import samochodów używanych, których przeciętny wiek jak wiadomo wynosi kilkanaście lat.

- I to jest przestrzeń do sprzedaży aut nowych?
- Tak może być. Pod warunkiem, że polska gospodarka szybko się odmrozi.

- I Polacy będą zarabiać, bogacić się jak wcześniej.
- Tego sobie chyba wszyscy życzymy.

- Niektórzy – m.in. wicepremier Jadwiga Emilewicz – twierdzą nawet, że Polska może się szybko odnaleźć w tej na nowo układanej globalizacji, przejmując w wielu wypadkach to, co dotąd robiła Azja, zwłaszcza Chiny.
- Możliwe, że kończy się globalizacja, jaką znamy, tzw. „globalizacja kontenerowa”, kojarzona z rozbudowanym łańcuchem dostaw wielkich korporacji, które w poszukiwaniu niższych kosztów pracy i produkcji przeskakiwały z kraju do kraju, kontynentu na kontynent, importując części i produkty wielkimi kontenerami (stąd nazwa) na wielkie odległości.

Ekonomiści twierdzą, że ustąpi tzw. globalizacji sieciowej, opartej na otwartych platformach pośredniczych, łączące kupującego i oferenta. Globalizacja sieciowa oparta jest na globalizacji danych, czyli transgranicznym przepływie informacji, które obok swobodnego przepływu ludzi, kapitału, produktów i usług staną się największą wartością dla gospodarki i biznesu.

- Proszę to przetłumaczyć Kowalskiemu na polski.
- Wyobraźmy sobie, że chce pan przewieźć wielką i ciężką szafę po babci na drugi koniec kraju, albo do Belgii.

- Nie planuję, ale pewnie zamówiłbym kuriera.
- Niekoniecznie. To duża przesyłka, ciężka, kłopotliwa, kosztowna. Zapewne taniej będzie skorzystać z platformy internetowej, łączącej klientów (czyli tych, którzy mają coś do przewiezienia) z licznymi firmami transportowymi. Jest duże prawdopodobieństwo, że któraś z nich ma samochód, który w dogodnym dla pana terminie jedzie w tym kierunku i coś wiezie. I ma miejsce, żeby zabrać pana mebel.

- Co oznacza niższe koszty.
- Oszczędność dla kieszeni i korzyść dla środowiska, bo właśnie zredukowaliśmy emisję CO2. Pan zgłasza potrzebę na platformie internetowej, a różne firmy oferują panu przewóz. Pan wybiera najlepszą dla pana ofertę.

- Takie platformy już w Polsce istnieją. Korzystałem wysyłając skuter.
- To się zresztą dzieje w wielu branżach. Handel i usługi przenoszą się na otwarte platformy, jak GroupOn czy WellMe, oferujące usługi kosmetyczne, masaże, w ogóle całą sekcję beauty. Można przez platformę, jak kto ma potrzebę czy fantazję, zamówić masaż o drugiej nad ranem lub fryzjera w niedzielę rano.

- No dobrze, ale jak to działa w przemyśle, i jeszcze takim wielkim, jak wasz?
- Tak samo, tylko bardziej, na większą skalę. Wymaga to od biznesu przeprowadzenia głębokich zmian procesowych i organizacyjnych. Ale one są tego warte, bo oznaczają większą efektywność dostaw, radykalne skrócenie dróg transportowych i oszczędność zasobów. Za pomocą nowych technologii (np. block chain) śledzimy nasze łańcuchy dostaw nie tylko pod kątem emisji CO2, ale i np. ich odziaływania na środowisko i poszanowania praw człowieka.

- Więc taki Mercedes, chcąc skrócić drogę części i podzespołów do swoich samochodów, buduje fabryki w Jaworze, skąd przecież blisko i do Niemiec, i na Węgry. Ale czy nie jest tak dlatego, że chiński pracownik stał się zbyt drogi i po prostu posiadanie tam fabryk, by wytwarzały towary dla Zachodu, przestało się opłacać?
- Potencjalny inwestor analizuje wiele czynników. Koszty pracy to tylko jeden ze wskaźników decydujących o inwestycji w danym kraju. Zanim Mercedes wybrał Jawor, brał pod uwagę aż 35 lokalizacji w 7 państwach. Przy podejmowaniu takiej decyzji liczy się poziom rozwoju kraju, sieć komunikacyjna, odległość od centrów logistycznych, potencjał rynku pracy, porządek prawny, kształt działki…

Nie chcę się wymądrzeć na temat Chin, bo są od tego lepsi eksperci. Chiny to wielki kraj i druga gospodarka świata, ale nasycenie rynku samochodowego jest ciągle niewielkie, choć rośnie w ogromnym tempie. O ile w 2000 r. na 1000 mieszkańców przypadały tam 4 pojazdy, to w 2010 już 40, a według szacunków w 2035 będzie ich 310. W Europie na 1000 mieszkańców przypadają średnio 564 auta, w Polsce jest ich 599…

- Ale wróćmy do globalizacji sieciowej: europejskie koncerny stawiają na dostawy z Europy i…
- Może to doprowadzić do reindustrializacji wielu obszarów Starego Kontynentu. Także Polski.

- Mówiąc o powtórnym uprzemysłowieniu Europy, „powrocie fabryk”, politycy lubią epatować wyborców wizją milionów dobrze płatnych miejsc pracy. A to przecież nie do końca prawda. Nowoczesne fabryki, w tym – a może przede wszystkim – fabryki samochodów, są radykalnie zautomatyzowane, zrobotyzowane…
- To prawda. Szacuje się, że sztuczna inteligencja zastąpi 40 procent globalnej siły roboczej w ciągu 15 lat. Analitycy z firmy McKinsey and Company ocenili, że potencjalnie połowa istniejących dziś w świecie miejsc pracy mogłoby zostać w znacznym stopniu zautomatyzowanych – choć tylko 5 procent z nich w pełni, a 60 procent w jednej trzeciej.

- W Polsce mamy ogromną przestrzeń do automatyzacji i robotyzacji.
- Owszem. W europejskim przemyśle przetwórczym jest 106 jednostek (robotów) na 10 000 pracowników (średnia światowa wynosi 85). Liderem w Europie są Niemcy: 322, w Polsce jest to 36 robotów na 10 000 pracowników.

- To kilkadziesiąt razy mniej niż w Korei Południowej. I wielokrotnie mniej niż w goniących Koreę Chinach…
- Tak. Mamy tu wciąż wiele do nadrobienia. Ale znów – możemy to potraktować jako wielką szansę.

- Tyle że ludzie się boją. Nie pierwszy raz zresztą. Kiedy zaczęły się upowszechniać samochody, niektórzy alarmowali, ze będzie to oznaczać gigantyczne bezrobocie stajennych, wozaków i dorożkarzy. Nie przewidywali, że w nowym świecie potrzeba będzie mechaników, specjalistów od ruchu drogowego, zawodowych kierowców.
- To sedno. Z powodu robotyzacji i automatyzacji, postępów sztucznej inteligencji, nie grozi nam masowe bezrobocie, gdyż wraz ze wzrostem ekonomicznym, innowacjami, starzeniem się społeczeństw oraz inwestycjami zostanie stworzona wystarczająca liczba nowych miejsc pracy – kompensująca miejsca zlikwidowane przez nowe technologie.

- Ale wedle analiz McKinsey’a, od 400 do 800 mln osób będzie musiało zmienić pracę.
- Tak, ale zastanówmy się, czy praca, którą dziś wykonują ludzie, często ciężka, wyniszczająca, albo zwyczajnie nudna i męcząca, jest tego warta. Może lepiej ją zastąpić jakąś inną, lżejszą, bardziej zajmującą, dającą więcej satysfakcji? Owszem, ta zmiana jest wielkim wyzwaniem, bo ludzie będą musieli na większą skalę nabywać nowe kompetencje, zwłaszcza cyfrowe. Już teraz rośnie waga tzw. umiejętności miękkich, jak kreatywność, elastyczność, proaktywność, prowadzenie projektów zdalnych w globalnym/wielokulturowym otoczeniu, innowacyjność, odwaga/umiejętność testowania nowych rozwiązań i uczenia się na niepowodzeniach.

- Na ostatnim kongresie MBA w Krakowie fachowcy nazwali je wręcz umiejętnościami twardymi, w domyśle: te zdolności/umiejętności są równie niezbędne, jak czysto wiedza fachowa wiedza np. techniczna.
- To prawda. Na rynku pracy też zyska na znaczeniu nowa globalizacja - sieciowa. Upowszechni się model kontraktacji pracowników: do konkretnych zadań pracodawcy będą szukać najlepszych ludzi za pośrednictwem wyspecjalizowanych firm/platform na globalnym rynku. Ludzie bez wiedzy, umiejętności i kompetencji cyfrowych są tu, niestety, na straconej pozycji. Tym bardziej, że w czasach pandemii pewne zmiany przyspieszyły.

Najbardziej przyspieszyła właśnie cyfryzacja. Przy okazji wyszło na jaw, że wiele firm potrafiło się dzięki cyfrowym narzędziom przestawić szybko i bezboleśnie na pracę zdalną. To doświadczenie wpłynie mocno na biznes, funkcjonowanie firm - i rynek pracy.

- Pamiętam Polskę sprzed trzech dekad. To był kraj o najmniejszej liczbie telefonów na tysiąc mieszkańców w Europie. W mojej kamienicy był tylko jeden aparat. A teraz, w pandemii, wszyscy bez większych przeszkód komunikują się ze wszystkimi, zawodowo i po godzinach.
- Faktycznie, telekomunikacja ma swoje 5 minut. A Polska ma nowoczesną i bardzo wydajną sieć usług telekomunikacyjnych, która na przełomie marca i kwietnia wytrzymała ogromne obciążenia spowodowane przestawienie się wielu firm na pracę zdalną. To wiele zmieni. Możliwość pracy zdalnej na pewno zostanie z nami po pandemii. Twitter już zapowiedział, że decyzję w tej kwestii – czy wrócić do biura, czy zostaw „domowym biurze” - zostawia swoim pracownikom. Firmy notują nie spadek, ale wzrost wydajności pracowników. Pytanie: co stanie się z całą sferą usług dla rynku pracy. Mówię tu o transporcie, wynajmie biur, sprzątaniu, cateringu etc.

- Z drugiej strony w Krakowie tygodniami nie było korków.
- W Warszawie też! Być może faktycznie horror zatorów drogowych w godzinach szczytu przejdzie do historii? To by było akurat dobre. Może także zniknie problem mobbingu i psychopatycznych szefów, bo oni się zdalnie nie mogą wyżyć na ofiarach?

- I jedno, i drugie byłoby korzystne dla naszej planety.
- Zdecydowanie tak. Pewne jest, że nasza „normalność” będzie wyglądać teraz nieco inaczej – mam nadzieję bardziej „zielono”. Od nas zależy – czy lepiej. Wiele rzeczy musimy poukładać na nowo.

Zbigniew Bartuś

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.