Dlaczego więcej wiemy o bitwie pod Grunwaldem niż o historii naszego miasta, regionu? Dlaczego dzisiejszy, statystyczny wrocławianin wie, że z balkonu hotelu Monopol przemawiał Hitler, a nie ma pojęcia, że kilka minut dalej jest ulica Nowa, którą Niemcy z Breslau nazywali Polską?
- Nie rozumiem: dlaczego w podstawówce 11-latkom każe się czytać np. Hobbita, a nie ma żadnej lektury z wielu wydanych obecnie i ciekawych książeczek przybliżających dzieciom historie miejsc, w których żyją? - zastanawia się Marta, wrocławianka, mama 11-letniego Mieszka.
Powinny wiedzieć, kto przed nami wybudował stare domy, w których my teraz mieszkamy - uważa pani Marta. - Dlaczego we wrocławskim parku stoi pomnik Chopina i dlaczego w Rynku stoi pomnik pana z gęsim piórem w ręku? Bo o to pyta mnie mój syn. Mnie też tego nie uczono w szkole, ale w ciągu ostatnich 30 lat było dość czasu i pieniędzy, by zmodyfikować szkolny program. Do dzisiaj pamiętam mój wpis do zeszytu z polskiego: „Lecz aby drogę mierzyć przyszłą/ Trzeba nam pomnieć, skąd się wyszło” Norwida. To chyba nadal obowiązuje? Przynajmniej powinno. Grecy, Egipt OK, ale szczegółowa historia Dolnego Śląska, Wrocławia w szkole powinna być.
Podobne zdanie ma Ewa Skrzywanek, nauczycielka historii z wrocławskiego Centrum Doskonalenia Nauczycieli. Organizatorka konkursów zarówno regionalnych, ogólnopolskich, szkoleń, seminariów, ogólnopolskich konferencji o edukacji w miejscach pamięci. Autorka publikacji z zakresu metodyki nauczania historii, edukacji regionalnej, patriotycznej, europejskiej, ekonomicznej i wielokulturowości. Pani Ewa również uważa, że edukację o naszych małych ojczyznach powinno zaczynać się od najmłodszych lat. Nawet już od przedszkola.
- Historia buduje tożsamość, poczucie ciągłości w tych, którzy dzisiaj tutaj żyją. Na początku lat 90. władze kładły mocny nacisk na historię regionalną. Potem kolejne reformy ten proces zakłóciły. Już od momentu, gdy powstały gimnazja, od lat 90. apeluję, do kolejnych samorządowych władz regionu, które mają na to i siły, i środki, by stworzyć dla szkół dolnośląskich wydawnictwo, podręcznik, elementarz - takie kompendium wiedzy o regionie, które powinno trafić do ram programowych, a co za tym idzie do szkół, do dzieci i młodzieży. Ale apel pozostał apelem - mówi Ewa Skrzywanek.
Uczyć może nie tylko szkoła
Edukacja szkolna nie zawsze jednak niesie ze sobą silny przekaz. Bo szkoła to obowiązek, a nauczyciele to nadzorcy. Uczyć można też inaczej. W styczniu światło dzienne ujrzało bardzo ciekawe wydawnictwo pt. „Spod tynku patrzy Breslau”. Jest to mapa 200 miejsc we Wrocławiu, gdzie zaznaczone są niemieckie inskrypcje i wychodzące spod tynku napisy - w wersji i papierowej, i interaktywnej. Latem ub. roku Grzegorz Czekański, koordynator projektu z fundacji im. T. Karpowicza, z Centrum Badań nad Dziedzictwem Kulturowym Dolnego Śląska mówił dla wroclaw.pl - „Spod tynku patrzy Breslau” ma na celu spójne, przyjazne, nowoczesne i rzetelne zmapowanie wiedzy o niemieckich inskrypcjach, które zachowały się we Wrocławiu. Chcemy spojrzeć na Wrocław nie tylko przez pryzmat Nadodrza, Ołbina, ale ująć Wrocław kompleksowo, od Leśnicy, po Przedmieście Oławskie po Psie Pole czy Ołtaszyn. Dla turystów mapa będzie stanowić ciekawą alternatywę poznania przeszłości miasta od mało znanej strony dla mieszkańców, okazję, aby spojrzeć na Wrocław z niecodziennej perspektywy”.
Dzisiaj zapytany, czy nie uważa, że ciekawy byłby pomysł takiej mapy z miejscami, w których działała Polonia w Breslau, widzi w tym pytanie z tezą, ale jeśli taki pomysł powstanie, będzie mu sekundował. Teraz jednak w kolejce czekają niemieckie inskrypcje z Wałbrzycha, Jeleniej Góry, Kłodzka, Legnicy.
W internecie można trafić na wyjątkowo ciekawe źródło wiedzy o Polakach w Breslau. Powstało w 2019 roku z okazji setnej rocznicy niepodległości Polski. Jest to aplikacja „Być Polakiem w Breslau”, stworzona przez Centrum Historii Zajezdnia, gdzie bardzo dba się o wrocławską, przed i powojenną, pamięć historyczną: artykuły, wystawy, spotkania warte są wysokiej nagrody.
Aplikacja „Być Polakiem w Breslau”, bardzo prosta do zainstalowania na telefonie, jest interaktywną mapą miejsc, historii i źródeł wspomnień pisanych i opowiadanych przez ostatnich Polonusów z Breslau, obywateli niemieckich. Niestety, wiedza o aplikacji wśród wrocławian jest wręcz niszowa. Szkoda.
Ewa Skrzywanek, która jest recenzentką zawartości aplikacji, na pytanie, czy polskie ślady w Breslau są dobrze widoczne, bez wahania odpowiada: - Tak. Uważam, że te miejsca są wystarczająco upamiętnione. W najważniejszych punktach są tabliczki informacyjne. Może być tak, że niektóre już źle wyglądają lub są zamalowane przez graficiarzy, ale mamy pieniądze z wydziału kultury na te miejsca, które wymagają odrestaurowania. Są książki, wystawy, prelekcje w szkołach. Nie chciałabym powrotu do sytuacji z czasów komunistycznych, w których głoszono, że kamienie z Breslau mówią po polsku, bo to nieprawda. Nic na siłę, gdy usiłujemy pokazać polskość, przez tą garsteczkę Polaków w Breslau, to się ośmieszamy. Oni byli dla nas ważni, ale to było zaledwie 2 tysiące osób, obywateli Niemiec, w 600-tysięcznym mieście. Nie możemy tej polskości na siłę podkreślać, bo to odniesie odwrotny skutek. Byli tylko fragmentem historii niemieckiego Breslau, miasta które dostaliśmy w prezencie. Jestem przeciwniczką tablicomanii. Najważniejsza jest edukacja systemowa. Niestety tej nie można wystawić najwyższej oceny - dodaje.
9 minut pieszo od hotelu Monopol, który na liście wycieczek i przewodników przedstawiany jest głównie jako ulubione miejsce pobytu Hitlera, w pokoju 113, znajduje się ulica Nowa. Tuż przy popadającym w ruinę Wzgórzu Partyzantów, gdzie podczas II wojny światowej była kwatera dowództwa Festung Breslau. Już w XIX wieku w okolicznych lokalach spotykali się Polacy, których w tamtym czasie liczba sięgała 20 tysięcy. Na Dolnym Śląsku było ich cztery razy tyle. W okresie międzywojennym, po uzyskaniu przez Polskę niepodległości, we Wrocławiu pozostało 5 tysięcy osób, a w całym regionie około 20 tysięcy.
Kawałek Polski na Nowej
Według nieżyjącego już Zygmunta Antkowiaka, dziennikarza, działacza Towarzystwa Miłośników Wrocławia 175-metrową uliczkę Nową (Neue Gasse) Niemcy potocznie nazywali ulicą Polską. Tutaj w restauracji „Cassina” Polskie Towarzystwo Gimnastyczne „Sokół” organizowało uroczystości ku czci polskich poetów, organizowano tu zebrania Towarzystwa Przemysłowców Polskich.
Dwa numery dalej w restauracji „Eldorado” Jana Kwaczewskiego Polacy spotykali się niemal codziennie nie tylko z powodu potrzeb ciała, ale ducha, wymiany poglądów. Kupcy polscy i rzemieślnicy bardzo chętnie dyskutowali przy piwie „Artikusgarten” przy Nowej 25.
Najważniejszy był jednak numer 18. Tu mieściła się polska szkółka, biblioteka, czytelnia, organizowano pomoc dla biednych dzieci i amatorskie przedstawienia teatralne. W 1919 było tu polskie biuro paszportowe, a rok później przez kilka miesięcy siedziba polskiego konsulatu. Po antypolskiej demonstracji na placu Wolności związanej z przeprowadzanym na Górnym Śląsku plebiscytem placówka została zdemolowana, pod koniec sierpnia 1920.
Kamila Jasińska z Centrum Historii Zajezdnia przytacza wspomnienia Czesława Adamczewskiego, pracownika konsulatu, syna Ludwika i brata Heleny, działaczy polonijnych, którzy mają we Wrocławiu ulicę swojego imienia, tuż obok ulicy księdza Józefa Matuszka, który wywalczył dla Polonii i kościół św. Marcina, i msze w ojczystym języku. Ostatnia odbyła się we wrześniu 1939 roku. „Niemcy zorganizowali ogro-mny wiec plebiscytowy na dzisiejszym pl. Wolności (Schloss-platz). Przysłuchiwałem się mówcom, którzy powtarzali oklepane już argumenty o »odwiecznej niemieckości Śląska«, o polskiej nędzy itp. Rozfanatyzowany tłum krzyczał: »Nie chcemy do Polski!« […] Wreszcie usłyszałem ze zgrozą prowokacyjne okrzyki: »Zniszczyć konsulaty Polski i Francji!«, »Powiesić Polaków« i inne. Uformował się pochód, który skierował się w stronę ul. Nowej (Neue Gasse). Obydwa lokale konsulatów zostały kompletnie zdemolowane. Ten sam los spotkał szkółkę polską, czytelnię i bibliotekę. Kiedy dotarłem do Konsulatu, już było po wszystkim. Książki (6 tysięcy tomów), dokumenty, urządzenia lokalu - wszystko leżało na ulicy zniszczone, połamane i częściowo spalone. W ten sposób zaczęła się specjalna akcja przeciw Polakom” - wspominał Czesław Adamczewski.
Przez kolejne lata konsulat polski i skupione wokół niego organizacje polonijne wędrowały po całym mieście, aż trafiły na dzisiejsze Podwale 35, aż do września 1939 roku. Piękny budynek przetrwał wojnę. W 1945 roku został wysadzony w powietrze przez „nieznanych” sprawców. Wybudowano współczesne bloki. Na jednym z nich wisi tabliczka przypominająca historię Domu Polskiego.
Jednak na ulicy Nowej nie znajdziemy żadnego śladu po ulicy Polskiej. Budynki powyżej numeru 16 zniszczyła wojna. Miejsce po nich zajmuje teren Liceum Ogólnokształcącego nr IX. Tuż obok znajduje się Liceum Plastyczne. Czy to nie świetne miejsce dla tablicy edukacyjnej?
Młodzież paląca papierosy i pijąca piwo w alejkach nad fosą miałaby przy okazji lekcję historii regionalnej. A turyści obchodzący dookoła Wzgórze Partyzantów, czy jak kto woli Wzgórza Miłości, mogliby się czegoś nieoczywistego o niemieckim Breslau dowiedzieć.
Śladem Alicji Zawiszy
Ewa Skrzywanek kontynuuje pracę Alicji Zawiszy i Towarzystwa Miłośników Wrocławia. Alicja Zawisza, zwana „Matką wszystkich Polaków przedwojennego Wrocławia”, przybyła do miasta w 1946 r., na początku z pewnymi oporami, ale potem już z pełnym przekonaniem zajęła się grupą polonijną, która w Festung Breslau dotrwała do końca wojny. Nie było im łatwo. Nie mówili czysto po polsku, traktowano ich podejrzliwie. Zawisza pomagała im rozwiązywać problemy i poruszać się wśród nowych urzędników, którzy tuziemców nie obdarzali zaufaniem.
Do sekcji polonijnej TMW, którego współzałożycielką była Zawisza trafiali też Ludzie ze znakiem „P” - z niemieckich obozów pracy przymusowej, nazistowskiego obozu Gross Rosen. Przez kilkadziesiąt lat Alicja Zawisza była strażnikiem pamięci o Polakach z Breslau.
Jerzy Podlak, jeden z 8 tysięcy więźniów przymusowego obozu pracy w Burgweide (obecnie Sołtysowice) dla więźniów III Rzeszy, działającego w latach 1940-1945, redaktor wspomnień „Niewolnicy Breslau” mocno podkreśla zasługi Alicji Zawiszy: - TMW od zarania istnienia utrwalały ślady i Polonii, i Polaków w Breslau. Przez lata w kościele Św. Marcina na Ostrowie Tumskim prowadziliśmy obchody rocznicowe poświęcone Polonii Wrocławskiej. Temat trochę podupadł, gdy członkowie Polonii poumierali. Umarła pani Alicja Zawisza, która przez 50 lat była opiekunem sekcji Polonii w TMW. Pamięć o tych ludziach, którzy żyli w strasznych czasach dla Polaków w Breslau, często płacąc życiem za utrzymywanie polskości powinna być kultywowana i upowszechniana - opowiada nam Podlak.
Znikające ślady
Na terenie Breslau było 58 obozów pracy przymusowej. TMW kilkadziesiąt lat temu we wszystkich tych miejscach poumieszczało pamiątkowe plakietki z informacją.
- Niestety, gdy miastem zaczęła „rządzić” deweloperka i wyprzedaż nieruchomości, to tabliczki poznikały. Skrajnym przykładem jest sprawa największego obozu w Burgweide. Teren został sprzedany i zabudowany. Mamy obietnicę, że kamień granitowy z 1959 roku z napisem upamiętniającym więźniów hitlerowskiego obozu pracy przymusowej z ul. Poprzecznej stanie na skwerku, gdy osiedle zostanie wybudowane. Pamięć o Polonii i martyrologii polskich więźniów w Breslau idzie w zapomnienie - uważa Jerzy Podlak.
Od lat 60. do połowy 90., gdy dawni polscy mieszkańcy Breslau jeszcze żyli, to samo ich istnienie nie pozwalało zapomnieć. Tablice, wspomnienia, książki, artykuły przypominały o polskich organizacjach, o ich podziemnej działalności, o dramatycznych losach poszczególnych osób, którzy często kończyli swoje życie w obozach koncentracyjnych...
- Jestem absolwentem najstarszej, powojennej szkoły polskiej, liceum przy ul. Poniatowskiego w mieście. Jestem uczniem pierwszego dyrektora Franciszka Jankowskiego, który należał do przedwojennej Polonii i był katowany przez wrocławskie gestapo, potem został zmuszony do opuszczenia Polski. Jaki to musiał być dramat dla niego. Trzeba o takich ludziach pamiętać. Póki kilku z nas jeszcze żyje będziemy chodzili po szkołach i opowiadali i o Polonii, i o robotnikach przymusowych. O nas samych. A potem...? - zastanawia się smutno Jerzy Podlak.
Władze samorządowe Wrocławia, przy okazji rocznic honorują medalami żyjących i nieżyjących, są prelekcje. Tak podtrzymywana wiedza i pamięć jest potrzebna, ale hermetyczna. Nie dociera na ulice, które nawet jeśli są imienia ludzi ważnych w historii miasta, to ich patroni są anonimami dla dzisiejszych mieszkańców.
Iwona Zielińska