Ukazał się kolejny numer wydawanego przez Instytut Literatury kwartalnika kulturalnego „Nowy Napis”, tym razem poświęcony twórczości Jarosława Marka Rymkiewicza. Autorem jednego z artykułów jest prof. Maciej Urbanowski, historyk literatury polskiej, krytyk literacki, który pisze o „Tetralogii polskiej” pisarza, czyli cyklu jego czterech książek zatytułowanych: „Wieszanie”, „Kinderszenen”, „Samuel Zborowski” i „Reytan. Upadek Polski”
Panie Profesorze, o czym opowiadają te tomy?
„Wieszanie” jest o mało znanym epizodzie z czasów powstania kościuszkowskiego, kiedy to wzburzony tłum dokonał linczu, wieszając zdrajców na ulicach Warszawy. „Kinderszenen” to opowieść osnuta wokół wybuchu niemieckiego czołgu-pułapki, który spowodował masakrę ludności cywilnej w czasie powstania warszawskiego. „Samuel Zborowski” dotyczy egzekucji przedstawiciela znanego rodu magnackiego na Wawelu w XVI wieku, a na tom „Reytan. Upadek Polski” składa się biografia słynnego szlachcica, który protestował przeciwko podpisaniu ugody z Rosją i rozbiorowi Polski.
Te cztery książki dotyczą różnych okresów historycznych. Co jest ich głównym spoiwem?
Polska i jej historia. Ten wiodący temat pozwalał Rymkiewiczowi zadać pytania o naszą tożsamość, o postawy Polaków wobec rozmaitych, grożących nam niebezpieczeństw. Łączy je też to, że przypominają mało znane, zapomniane fakty z polskiej historii i to, że autora ciekawią momenty przełomowe w naszych dziejach, kiedy następowały kryzysy zagrażające polskiemu istnieniu.
Czy już wcześniej, przed napisaniem „Tetralogii Polskiej”, Rymkiewicz sięgał po podobne tematy?
Tak, widać to już w tomiku poezji „Ulica Mandelsztama”, który ukazał się w drugim obiegu w końcu lat 70. Widać to też w jego prozatorskich książkach, takich jak: „Aleksander Fredro jest w złym humorze” czy „Juliusz Słowacki pyta o godzinę”. Znajdują one kontynuację w głośnym cyklu mickiewiczowskim „Jak bajeczne żurawie”. Dodać do tego trzeba wybitną, trochę humorystyczną powieść o stanie wojennym, pt. „Rozmowy polskie latem 1983”.
Wymienione tu tytuły świadczą o tym, że pisarza interesował przede wszystkim pojedynczy człowiek, czasami bardziej niż wielkie wydarzenia historyczne.
Rzeczywiście, można tu powiedzieć o personalizmie dziejowym Rymkiewicza, dla którego biografia jednostki jest taką soczewką, w której skupia się historia. Pojedynczy człowiek jest dla niego trochę sprawcą dziejów. Wierzy, jak romantycy, że wybitne osobowości mają wpływ na historię. W „Wieszaniu” pojawia się wprawdzie tłum, ale pisarz obserwuje go przez zachowanie jednostek. Ciekawią go też detale. W wymienionej tu książce znajduje się refleksja nad strojami, kapeluszami ludzi będących w tym tłumie. Widać, że Rymkiewicz jest pisarzem istnienia poszczególnego. Zastanawia się, na ile jakiś drobiazg wpływa na bieg dziejów.
Na przykład podagra rosyjskiego ambasadora, która, według autora, miała wpłynąć na losy powstania kościuszkowskiego.
Tak, tylko trzeba podchodzić do tego z odrobiną dystansu, ponieważ Rymkiewicz opowiada o historii z pozycji pisarza, który czasami mruga do nas okiem. Podobnie jak Tadeusz Boy Żeleński był on wyczulony na groteskowy szczegół, który go bawił, zachwycał, jak ta podagra, o której pani wspomniała. To jest naprawdę ciekawe spojrzenie na historię, nie z lotu ptaka, tylko z perspektywy bliskiej ziemi, bliskiej codzienności. Dzięki temu z książek Rymkiewicza dowiadujemy się wielu interesujących rzeczy.
Czy one wszystkie są prawdziwe, czy czasami ponosiła autora wyobraźnia?
Oczywiście, że czasami go ponosiła. Z jednej strony wertował mnóstwo źródeł historycznych, o czym świadczą obszerne bibliografie dołączane do jego książek, ale z drugiej zdarzało mu się pójść za własną fantazją. Nie był to jednak tylko popis artyzmu, ale także próba wniknięcia w historię. Stąd całe serie pytań, przypuszczeń, które pokazują czytelnikowi, że historia to nie tylko fakty, ale też szare niedopowiedzenia pomiędzy tymi faktami, które wyobraźnia powinna uzupełniać. W ten sposób ożywiał historię. W jego interpretacji przestawała być ona zimną, zastygłą skorupą, tylko okazywała się toczącym się procesem, który czytelnicy także powinni współtworzyć.
Dzięki temu tak dobrze czyta się jego książki.
Tak, bo one są dalekie od dyskursu naukowego, akademickiego, który daje nam podręcznikową wizję historii. Na dodatek Rymkiewicz siebie też umiejscawia w tej historii, często podkreślając, że to właśnie on ubiera okulary i stuka w maszynę albo komputer. Czasami jest to historia nieuporządkowana, dygresyjna, czasami pisana z przymrużeniem oka, a czasami pełna makabrycznych detali jak opis wybuchu czołgu-pułapki. To jest nasiąknięte emocjami, które udzielają się też czytelnikowi.
Czy on, używając zaimka „ja”, chciał się przybliżyć do odbiorcy swoich książek?
To jest taka konwencja ożywionej opowieści, snutej w kameralnym otoczeniu, podczas której gawędziarz, jakim jest autor, zwraca się bezpośrednio do czytelnika, wzywa go do rozmowy. Niełatwo się od tego oderwać. Dzieje się też tak, kiedy Rymkiewicz pisze o własnej biografii choćby w „Kinderszenen”.
Jak wyglądała wojna widziana oczami przyszłego pisarza?
Jako chłopiec patrzył na wojnę najpierw z perspektywy okupowanej Warszawy, a potem z perspektywy podwarszawskich miejscowości, w których mieszkał. To była perspektywa dziecka, które nie do końca wojnę rozumie, ale w którym pozostawia ona traumatyczne ślady. Jest to z jednej strony wojna okrutna, a drugiej taka dziecięca, na dodatek skontrastowana z wielkim wydarzeniem, jakim było powstanie warszawskie, którego apologię snuje w książce. On zawsze oceniał momenty dziejowe, o których pisał.
Pisał o nich, posługując się różnymi gatunkami literackimi, od liryki, przez epikę, po dramat. Z czego to wynikało? Czy w ten sposób poszukiwał wolności w wyrażaniu swoich myśli?
Na pewno tak. Ten fakt wpływał na eksperymenty prowadzone przez Rymkiewicza, który próbował różnych konwencji literackich. Nie uznawał sztywnych podziałów między rodzajami i gatunkami, więc bywał poetą w prozie i prozaikiem w poezji.
A czy pomagało mu to osadzać historyczne książki w naszej współczesności?
Tak, on zwracał się do czytelnika tu i teraz. W „Reytanie” jest taka znakomita scena, kiedy Małachowski w wyobraźni pisarza schodzi na Krakowskie Przedmieście po katastrofie smoleńskiej, gdzie widzi modlących się ludzi. Zresztą cała tetralogia wywoływała ogromne dyskusje, bo odczytywano te książki nie tylko jako wypowiedzi o przeszłości, ale i współczesności, jako aluzje do tego, co dzieje się obecnie w Polsce.
Co on chciał nam w ten sposób o nas powiedzieć?
Przede wszystkim, że jesteśmy spadkobiercami burzliwej, ale i wspaniałej historii, że jesteśmy za nią odpowiedzialni jako jednostki, że polskość jest losem, czyli czymś czego nie można odrzucić. Wskazywał też na wartość tego nurtu w polskich dziejach, który niekiedy nazywano szalonym, nierozumnym, a który prowadził do narodowych powstań w obronie wolności. Rymkiewicz go bronił, bo dla niego wolność była esencją polskości. Bronił też naszej spuścizny szlacheckiej. Dla niego nawet liberum veto jest czymś niepowtarzalnym, oryginalnym, czymś, co decydowało o odrębności polskiej kultury. Protestował przeciwko nurtom pozytywistycznym, które miały polskość rozwodnić, odciąć od tradycji. Pragnął, żebyśmy lepiej rozumieli naszą przeszłość i samych siebie.
A gdyby ktoś z zewnątrz na podstawie książek Rymkiewicza chciał wyobrazić sobie, jakim jesteśmy narodem, to czego by się o nas dowiedział?
Obecnie w Stanach Zjednoczonych ukazał się przekład na język angielski „Wieszania”, więc jestem ciekawy, jak zostanie tam przeczytana ta opowieść. Na pewno komuś z zewnątrz polska historia będzie się dzięki Rymkiewiczowi jawiła jako seria dramatycznych zrywów, a my jako naród, w którym pojawiają się nietuzinkowe postaci. Myślę, że jego książki staną się za granicą pożywką do rozważań nie tylko historiozoficznych, ale i filozoficznych, bo u Rymkiewicza jest mnóstwo dygresji na temat istnienia człowieka na ziemi. Nieprzypadkowo w „Wieszaniu” pojawiają się opisy wybuchów wulkanu czy refleksje o losie zwierząt w kontekście losu ludzi. Są one snute na kanwie polskiej historii, która okazuje się wdzięcznym polem do takiego rodzaju myślenia.
Rymkiewicz nie raz prowokował czytelników, tak jak choćby wspomnianą tu pochwałą liberum veto. To była świadoma prowokacja?
Myślę, że tak. Przekornie podchodził do czytelnika, którego można nazwać polskim inteligentem postępowym, a który wstydzi się polskiej historii, który chce być Europejczykiem za cenę przekreślenia swojej tożsamości. Kłócił się z nim, wychodząc z pozycji polskiego szlachcica, mówiącego „wolne, nie pozwalam”. Uzasadniał to naszym przywiązaniem do wolności i przekonaniem, że I Rzeczpospolita stworzyła idealny projekt państwa, który pozwalał jednostce mieć swoje zdanie, kultywować swoją odmienność, przeciwstawiając ją temu, co działo się wówczas w Europie, czyli powstawaniu monarchii absolutnej w Rosji czy rozbudowywaniu aparatu państwowego w Prusach, którego instytucje miały coraz mocniej zaciskać więzadła na szyjach obywateli. Takie podejście budziło spory historyków, co Rymkiewicza cieszyło, bo w ten sposób prowokował dyskusję.
A jak podchodzą dzisiaj do Rymkiewicza pana studenci?
Jego książki eseistyczne nie wzbudzają już takich kontrowersji jak w momencie ich wydania, jednak studenci dostrzegają ich maestrię literacką, nietuzinkowy sposób pisania o historii. Dla dzisiejszego pokolenia czytelników, wychowanych na krótkich formach, książki Rymkiewicza są atrakcyjne, choćby dlatego, że złożone są jak puzzle z małych epizodów, które można czytać na wyrywki, od środka czy od końca. Młodzi ludzie to doceniają.