Po II wojnie światowej Polska rozpoczęła starania o odzyskanie okrętów zza granicy. Brytyjczycy byli niechętni oddaniu naszej floty, Szwedzi szybciej zgodzili się na zwrot jednostek.
Koniec II wojny światowej przyniósł wiele zmian, zwłaszcza w sferze geopolitycznej - jedne narody odzyskiwały wolność, ale inne, tak jak Polska, traciły swą suwerenność. Jednocześnie po pokonaniu hitlerowskich Niemiec dobiegł końca sojusz Związku Radzieckiego z państwami Zachodu, zaczęła się zimna wojna.
Nie zmienia to faktu, że zwycięzcy zdążyli podzielić się zdobyczą wojenną. W ten sposób Polska, której odebrano część dawnego terytorium na wschodzie oparła granice na Bugu, otrzymując w ramach rekompensaty tzw. Ziemie Odzyskane, których granice wyznaczały Odra i Nysa. Tym samym Rzeczpospolita uzyskała ponad 500 km linii brzegu morskiego od Szczecina do Braniewa wraz ze znajdującymi się na niej portami i przystaniami.
Można było sobie wyobrazić jak wielkie było to wyzwanie dla dopiero co rodzącej się polskiej administracji, zwłaszcza że owe porty i przystanie wymagały odbudowy i naprawy po działaniach wojennych. Dodatkowo sytuację komplikował fakt, że Armia Radziecka do czasu ostatecznej regulacji prawnej pomiędzy ZSRR i Polską pozostawione przez Niemców mienie na Ziemiach Odzyskanych traktowała, jako „własną zdobycz wojenną”; powoływała brygady „demontażowe”, które wywoziły na Wschód ocalały z zawieruchy wojennej najwartościowszy sprzęt stoczniowy i portowy.
Specjaliści potrzebni od zaraz
Przejściową formą (można ją nazwać pionierską), która miała zapoczątkować ożywienie wszystkich dziedzin gospodarki morskiej na terenach poniemieckich było powołanie (13 marca 1945 r.) w Bydgoszczy Sztabu Morskiej Grupy Operacyjnej , z której wyłaniały się kolejne grupy operacyjne zwłaszcza dla miast portowych. Grupy te gromadziły wielu znakomitych fachowców, jeszcze z okresu przedwojennego.
Po likwidacji grup operacyjnych patronat nad odbudową zniszczonych portów i rozwojem gospodarki morskiej objął nie kto inny, jak znany i uznany Delegat Rządu inż. Eugeniusz Kwiatkowski, wizjoner. Wobec braku odpowiednich kwot na odbudowę i rozbudowę gospodarki morskiej powrócił do sprawdzonego projektu z okresu przedwojennego, tj. skorzystania z udziału w tym przedsięwzięciu kapitału prywatnego, głównie polonijnego przy jednoczesnym zachowaniu 51-procentowego udziału państwa polskiego.
Oczywiście pomysł inż. Eugeniusza Kwiatkowskiego nie znalazł aprobaty ówczesnego rządu, zaś sam twórca tego pomysłu został z czasem relegowany ze stanowiska. Nastąpiły długie lata stagnacji, aczkolwiek powoli, dzięki ofiarności rodzimych fachowców i zaangażowaniu rzeszy robotników, dla których udział w gospodarce morskiej był nowością, Polska weszła na stałe do morskiej rodziny narodów Europy. Powstała liczna flota handlowa i rybacka, a w Gdańsku, Gdyni i Szczecinie rozwinął się przemysł stoczniowy.
Okresy prosperity i rozwoju staną się także udziałem floty wojennej, choć w tamtych czasach była to jedynie dość mglista przyszłość, zaś Marynarka Wojenna mogła bazować jedynie na tych okrętach, które uszły zagładzie w okresie wojny. Dlatego tak ważne stało się sprowadzenie z Zachodu wojennych weteranów, dzielnie walczących u boków aliantów na morzach i oceanach.
Targi z Brytyjczykami
Tak jak ptaki wracają do swych gniazd, tak i nasze okręty po zakończeniu działań wojennych stopniowo powracały do swego macierzystego portu - Gdyni. Niekiedy towarzyszyło temu wiele trudności, a to za sprawą rządu brytyjskiego, który - mimo że już w lipcu 1945 r. uznał Rząd Jedności Narodowej w Polsce - nie przejawiał chęci zwrotu okrętów polskich stacjonujących w Anglii. Do tego - w obliczu dokonujących się w naszym kraju przemian politycznych - protestowało kierownictwo emigracyjnego dowództwa Polskiej Marynarki Wojennej.
Powrót bazujących w Anglii polskich okrętów: niszczycieli OORP Błyskawica i Burza, okrętu podwodnego Wilk, okrętu szkolnego Iskra oraz ścigaczy S-1 i S-2 przedłużył się aż do 1947 r., gdy wreszcie minister obrony narodowej powołał specjalną Misję Wojskową dot. Marynarki Wojennej, na czele której stanął komandor por. Stefan de Walden, były dowódca przedwojennego niszczyciela ORP Wicher. Misja po przybyciu w marcu 1947 r. do Londynu podjęła rozmowy wstępne z administracją brytyjską na temat powrotu polskich okrętów do kraju, wysuwając jednocześnie wiele propozycji tytułem rekompensaty za uszkodzone bądź znacznie zużyte okręty, wykonujące służbę pod dowództwem brytyjskim w obronie Anglii.
Anglicy jak to Anglicy, po zakończeniu wojny nie kwapili się by wspomóc niedawnych sojuszników, toteż jak mogli kwestionowali propozycje strony polskiej. W efekcie potraktowali ją negatywnie. Misji polskiej nie pozostało więc nic innego, jak zapoznać się ze stanem technicznym pozostających w Anglii okrętów i po szczegółowej lustracji zawyrokować, które z nich nadają się do w miarę szybkiego powrotu.
W najlepszym stanie znajdował się niszczyciel ORP Błyskawica, zatem zdecydowano, aby powrócił on do kraju jako pierwszy. Po zakończeniu uzgodnień dotyczących zwrotu Błyskawicy, Anglicy usunęli najnowocześniejsze wyposażenie elektroniczne oraz elementy systemu rozpoznawczego, tak, że okręt w podróż do ojczyzny wyruszył jedynie ze standardowym wyposażeniem, a na jego pokładzie oprócz członków misji wróciła część oficerów, podoficerów oraz marynarzy, którzy zdecydowali się kontynuować służbę w nowej rzeczywistości politycznej - w sumie 177 osób, w tym 5 oficerów, a wśród nich znany i popularny podwodniak kmdr. ppor. Bolesław Romanowski. To jemu zresztą powierzono funkcję dowódcy ORP Błyskawica w czasie przejścia do kraju w dniu 5 lipca 1947 r.
Inaczej wyglądała sprawa okrętu szkoleniowego Iskra, który wykazywał znaczne zniszczenia i wymagał przeprowadzenia w Anglii gruntownego remontu. Remont ten opóźnił powrót jednostki o cały rok. Jeszcze później, bo dopiero w 1951 r., powróciły: mocno zdewastowana ORP Burza i również sfatygowany ORP Wilk. Ścigacze nie powróciły, bo nadawały się jedynie do kasacji.
Ze Szwecji do Gdyni
Takich perturbacji, jak te, który dotyczyły powrotu okrętów polskich z Anglii nie było, gdy chodzi o sprowadzanie jednostek przebywających w Szwecji. Tamtejszy rząd od razu podjął rozmowy na temat zwrotu internowanych od 1939 r. okrętów podwodnych, tj. OORP Sęp, Żbik, Ryś, a także statku szkolnego Dar Pomorza.
Wysłana w 1945 r. do Sztokholmu Polska Misja Wojskowa pod przewodnictwem kmdr. dypl. Jerzego Kłossowskiego, której zadaniem było sprowadzenie tych jednostek, znalazła natychmiastową aprobatę odnośnie przedstawionej propozycji, gdyż bazowanie polskich okrętów od czasu rozpoczęcia II wojny światowej stawało się coraz bardziej uciążliwe. Tak więc Szwedzi udzieli wszelkiej pomocy załogom polskich okrętów podwodnych, jak również załogom Daru Pomorza i kutra patrolowego Batory w przygotowaniach do podróży, przy czym zaproponowali członkom załóg wybór: powrót do Polski, wyjazd do innego kraju lub pozostanie w Szwecji.
Dochodzące z Polski wieści, że nie jest to już ten sam kraj, który marynarze opuścili przed wojną i o którym marzyli wpłynęły na decyzje wielu członków załogi o wyborze innej przedstawionej opcji niż powrót wraz z Misją Wojskową do Polski. Okręty podwodne z ograniczoną załogą oraz Dar Pomorza z jedynie 34 załogantami, członkami Misji Wojskowej i 24 Polkami byłymi więźniarkami z Ravensbrück, wracającymi po rekonwalescencji ze Szwecji, w asyście wydzielonego szwedzkiego dywizjonu trałowców, który miał za zadanie ubezpieczanie i towarzyszenie polskiej „armadzie” aż do Polski, wpłynęły 24 października 1945 r. do portu w Gdyni.
O ile ten powrót okrętów polskich przebiegał bardzo sprawnie i bezkonfliktowo, o tyle odnalezienie w Travemünde (1946r.) czterech polskich trałowców: Żuraw, Mewa, Czajka i Rybitwa nastręczało wiele kłopotów a szczególnie sprowadzenie ich do kraju. Zdobyte przez Niemców w 1939 r. trałowce polskie zostały, bowiem wcielone do Kriegsmarine, a następnie wysłane do brytyjskiej strefy okupacyjnej.
Polska Misja Wojskowa zastała odnalezione trałowce w stanie nienadającym się do eksploatacji a dodatkowo całkowicie rozbrojone przez Anglików. Członkowie Misji byli rozczarowani tym faktem tym bardziej, że towarzyszyła im grupa blisko 70 marynarzy, którzy mieli obsadzić odnalezione trałowce. Okręty, zatem musiały przejść niezbędny remont, zaś znalezione w niemieckich magazynach uzbrojenie oraz trały miały stanowić ich wyposażenie. W takim też stanie dotarły 12 marca 1946 r. do Gdyni.
Wszystkie okręty i jednostki polskie - obojętnie, w jakim stanie powracające do kraju - były niezwykle serdecznie witane przez społeczeństwo Gdyni.