Pożar w Gorenicach. W kwadrans stracili dorobek życia, na który pracowali 30 lat
Od pożaru, w którym spłonął prawie cały dobytek rodziny Czarnotów z Gorenic, minęły już prawie trzy tygodnie. Domownicy jednak nadal nie mogą otrząsnąć się po tym, co się stało. Przeżyli, ale ciągle żyją wspomnieniami tamtego wieczoru.
- Ostatnie święta przeżyliśmy jak we śnie. Niby szliśmy z koszyczkiem do święcenia, niby jedliśmy z rodziną obiad, ale myślami ciągle byliśmy w tym płonącym domu. To, co przeżyliśmy, ciężko jest opisać słowami - nie ukrywa Anna Czarnota, właścicielka spalonego gospodarstwa.
Zatrzaśnięte w sypialni
To była typowa niedziela w domu państwa Czarnotów. 25 marca, tydzień przed świętami. Rodzina spędzała ją we wspólnym gronie. Jak zwykle na weekend przyjechała do Gorenic młodsza córka Anny i Artura - Karolina.
Około godz. 15 rodzice odwieźli ją do Krakowa, gdzie studiuje. Kiedy wrócili, teściowie wpadli na kawkę. Porozmawiali, zjedli ciasto. Po godz. 22 wszyscy szykowali się już do snu. - Byliśmy z mężem w pokoju na piętrze. Artur zmieniał mi opatrunek po operacji piersi. Nagle usłyszeliśmy z dołu krzyki zięcia: „pożar”, „pali się” - relacjonuje pani Anna.
Pan Artur natychmiast wybiegł z pokoju, żeby zobaczyć, co się dzieje. Bez butów, tylko w pidżamie. Przez taras zbiegł na dół.
Pani Anna już nie zdążyła, bo najpierw pobiegła tuż obok, do łazienki, gdzie była jej córka Paulina. Dziewczyna jest w czwartym miesiącu ciąży. Na klatce było już tyle ognia i dymu, że matka z córką nie miały jak zejść na dół. Wróciły więc do sypialni. Zaraz za nimi do pokoju wbiegł ich mały piesek - Szogun, który musiał przez ogień i dym przedrzeć się z dołu. Kobiety szybko zatrzasnęły drzwi i otworzyły okno.
Czytaj więcej:
- Jak duże straty odnotowano po pożarze?
- Co dokładnie działo się podczas pożaru?
- Jak obecnie radzi sobie rodzina?
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień