Praca taksówkarza w czasach zarazy. Marcin Hojcak: Czekam, bo co zrobić?
Dzisiaj w ciągu sześciu godzin zrobiłem trzy kursy za 13, 17 i 29 zł. Oszczędności się rozeszły, a kredyt mam we frankach. I co dalej? Kraść? - pyta z goryczą Marcin Hojcak, krakowski taksówkarz.
Cały czas pan jeździ?
Od marca 2020 miałem 18 dni wolnego. Cztery dni byłem na L4. Kolejne cztery nie jeździłem, bo w samochodzie zepsuła się pompa wspomagania kierownicy. Potem było 10 dni przerwy, bo w sierpniu jelonek wbiegł prosto pod moje auto.
Da się wyżyć z taksówki w pandemii?
Walczę o przetrwanie. Jeżdżę siedem dni w tygodniu. Jest koszmarnie, bo nie ma kogo wozić. Główne kursy to przychodnia, szpital, weterynarz, szczepienie. Nie ma turystów, studentów, biznesmenów. Ludzie potracili pracę lub pracują z domu, szkoły są zamknięte. Nie mam zleceń z lotnisk i dworców. Nie można z tego normalnie wyżyć: utrzymać samochód, opłacić podatki, ZUS, kupić paliwo. Mam o połowę mniej klientów, alimenty na trójkę dzieci i hipotekę we frankach. Najgorszy był kwiecień tamtego roku i obrót: 1826 zł za trzydzieści dni pracy.
Dostał pan pomoc od państwa w ramach tarczy antykryzysowej?
Dostałem trzy razy po 1300 zł, trzy razy po 1800 zł i 5 tys. zł pożyczki. To wszystko.
Pana koledzy po fachu są w podobnej sytuacji?
Jak ktoś ma jeszcze inną pracę lub jest emerytem i na taksówce tylko dorabia - jest łatwiej. Albo jak taksówkarz ma żonę i drugą pensję w domu, to można funkcjonować. Ja jestem sam. Sporo taksówkarzy odeszło z zawodu np. do firm kurierskich. Ale nie tylko my cierpimy. Kiedyś stałem w pobliżu dworca. W ciągu godziny do jednego kosza na śmieci podeszło 16 osób, by grzebać za resztkami jedzenia.
Pasażerowie pewnie też mają sporo historii do opowiedzenia?
Wiozłem niedawno panią. Opowiadała mi o chłopaku, który stracił firmę, a potem narzeczona go zostawiła. Załamał się i trafił na leczenie do szpitala psychiatrycznego. Ludzie głupieją. Ile jest samobójstw, depresji, ile związków się rozpada przez to siedzenie w domu? Ja codziennie walczę, ale co mają zrobić tysiące kobiet, które straciły pracę przy sprzątaniu biurowców, hoteli, a były zatrudnione na umowach śmieciowych? Jeżdżę ulicami i co chwilę widzę w witrynach ogłoszenia: wynajmę lub sprzedam. To dramaty milionów Polaków.
Jacy są pasażerowie teraz: ostrożniejsi, bardziej roszczeniowi?
Jeden jest wesoły, rozgadany, uśmiechnięty, a drugi może być opryskliwy. W czasie pandemii ludzie nie zmienili się aż tak bardzo, ich cechy pozostały takie same. Może więcej jest obawy przed wirusem u niektórych, są wręcz przewrażliwieni. Starsza pani wsiada do taksówki w gumowych rękawiczkach, a potem spryskuje je płynem do dezynfekcji, bo dotykała klamki. Inni mają lżejsze podejście do wirusa, bo już go przechodzili. Ja zresztą też jestem ozdrowieńcem. Są też tacy, który nie wierzą w pandemię. Wiozłem pana, który mi opowiedział historię 82-letniej teściowej. Trafiła do szpitala na kardiologię, bo źle się poczuła. Zrobili test na koronawirusa, po południu zadzwonił lekarz prowadzący, że wynik jest negatywny. Niestety, kobieta zmarła w nocy. Inny lekarz z rannej zmiany zadzwonił i powiedział, że pani zmarła na choroby współistniejące przy covidzie.
Żal panu, że miasto jest takie puste i ciche?
Jeśli chodzi o dojazd, to jest łatwiej, bo nie ma korków. Jednak takie wyludnione miasto to przygnębiający widok. Kiedyś przyjechałem na róg Rynku Głównego i św. Anny. W zasięgu wzroku miałem cztery osoby. Jakoś tak nieswojo mi się zrobiło. Przecież to miejsce, w którym zawsze trzeba było sporo czasu przeczekać, żeby przetoczyć samochód pośród turystów. Podobnie jest z lotniskiem. Wymiera. A przecież był to port, który rozwijał się najszybciej w Polsce. Kiedyś zdarzały się stamtąd kursy do Warszawy, Wrocławia, Medyki.
Zawsze chciał pan być taksówkarzem?
Nie, ale wypaliłem się w poprzedniej pracy. Przez 18 lat pracowałem w bankowości. Byłem jednym z lepszych doradców, nagradzanych, ale „szklany sufit” mnie wykończył. Pomysł taksówki miał być na przeczekanie. Nie byłem pewien, jak szybko znajdę pracę, a mam specyficzną sytuację rodzinno-finansową. Kursy miały być zabezpieczeniem codziennego bytu, by spokojnie szukać pracy na kierowniczym stanowisku w innym banku. Kiedy jednak poznałem smak wolności, nie wysłałem ani jednego CV. Jestem taksówkarzem od ponad pięciu lat.
Kiedyś taksówkarzom było lepiej niż dziś.
Nawet za komuny. Słyszałem, że podjeżdżało się na postój wypełniony czekającymi i krzyczało: jadę do Nowej Huty. I zaraz podbiegało kilku chętnych. Mnie przydarzyło się coś innego. Wiozłem dziewczynę, wracała nocą ze swoich 30 urodzin. Opowiadała, że bardzo chce mieć chłopaka. Wymyśliła sobie, że to będę ja i zaczęła się rozbierać.
I?
Kierując, muszę patrzeć do przodu. We wstecznym lusterku widziałem tylko głowę.
Często jeździ pan nocami?
Teraz już nie, bo po co? Nie ma kogo wozić. Wcześniej uwielbiałem nocną jazdę. Kiedy uciekłem z banku, to żeby nie stać w korkach i nie denerwować się, jeździłem nocami. Po pewnym czasie zmodyfikowałem godziny: zaczynałem koło południa i kończyłem z ostatnimi samolotami na lotnisku. To były dobre czasy. Klienci weseli, zabawowi, kursy do pubów, dyskotek, głównie w centrum miasta. Rzadko trafiało się coś dłuższego.
Nie bał się pan nocnych kursów?
Nie te czasy. Dziś więcej ludzi płaci kartą niż gotówką. Pieniędzy raczej nie wożę. Chociaż zdarzyły się i niebezpieczne sytuacje. Trafił się raz klient, który mi groził. Zaproponowałem, że jak chce, to wysiądziemy. Przestał. Innym razem jechał facet z rodziną. Wracali ze studniówki z synem, kolegą syna, żoną i bratem. Pan był mocno wypity. Żona podała adres i powiedziała, żebym ich odwiózł do domu. A on koniecznie chciał do knajpy. Grzecznie zaproponowałem, że najpierw odstawimy żonę i dzieci, a potem możemy jechać, gdzie będzie chciał. Zaczął się do mnie mocno rzucać. Na szczęście żonie udało się go uspokoić. A raz miałem ucieczkę z auta. Gość nie zapłacił i zwiał. Wokół dzikie tereny, krzaki i jakaś impreza w plenerze. Pomyślałem, że za 35 złotych nie będę się narażał.
Wozi pan coś do samoobrony?
Tak, m.in. klucz do kół. Dawno temu trenowałem zapasy i ju-jitsu.
Czy z ryzykownego kursu można się wycofać?
Tak. Zgłaszam to wtedy na centralę. Typową sytuacją jest kurs z osobą półprzytomną. Taki pasażer nadaje się na nosze, a nie do taksówki. Odmawiam też w sytuacji, gdy pasażer jest brudny, zakrwawiony lub chce przewieźć np. niezabezpieczone farby mogące ubrudzić auto. Wtedy odjeżdżam i nie przejmuję się tym, że klient przeklina. Ludzie myślą, że jak zamawiają taksówkę, to tak jakby ją kupili.
Jakich pasażerów najbardziej pan lubi?
Rozmownych. Z bankowości zostało mi gadulstwo. Fajnie się jedzie, jak można porozmawiać z pasażerem. Często wystarczy wspomnieć o pogodzie, działaniach rządu w pandemii - i języki się rozwiązują. Jestem jak konfesjonał. Ludzie opowiadają mi o rodzinie, problemach, sukcesach. Babcie mówią, że wnusie zdały maturę, panowie pod wpływem alkoholu przechwalają się, czego to nie zwojowali z kobietami. Parę razy miałem pasażerów, którzy mocno się obściskiwali na tylnym siedzeniu. Wtedy ze skupieniem prowadzę auto i nie przeszkadzam.
Pana taksówka jest jak gabinet psychoterapeutyczny.
Bywa. Są ludzie, którzy mają problemy i potrzebują wyrzucić z siebie różne sprawy. Kiedyś trafił mi się pasażer, który chciał się wygadać. Stanęliśmy więc obok auta i gadaliśmy. Zdarza się też w drugą stronę: kiedy to ja opowiadam klientom o swoich problemach. Z niektórymi się nawet zaprzyjaźniłem. Przez fundację Onkotaxi poznałem panią, której mąż choruje na raka, woziłem go do szpitala na zabiegi. Ostatnio zadzwoniła z płaczem, że mąż ma bardzo złe wyniki. Innej pasażerce prawdopodobnie uratowałem życie. Wsiadła do taksówki o kulach. A ja znam wspaniałego ortopedę. Powiedziałem jej o tym lekarzu, ona zadzwoniła. Podczas wizyty okazało się, że pani ma zakrzepicę i dostała szybki termin zabiegu. Lekarz powiedział, że gdyby operacja była później, ta pani mogłaby jej nie doczekać. Stanąłem w dobrym momencie na jej drodze.
A jeśli się pan nie zgadza z klientem, np. ma odmienne poglądy w kwestii polityki, to co wtedy?
Z reguły staram się milczeć. Ale zdarzali się klienci, z którymi dochodziło do zażartych dyskusji. Rozumiem, że komuś jest dobrze, ale ja mam sytuację, jaką mam. Zresztą, co będę mówił, pokażę. Oto paragony, mój utarg od siódmej rano. Trzy kursy: 13, 17 i 29 złotych. I to w sieci, do której kiedyś dodzwonić się było problemem. A teraz? To my stoimy i czekamy. Auto miałem zmieniać w tamtym roku, ale oszczędności się rozeszły, zrobiły się zaległości z ZUS-em, alimentami, czynszem. Kredyt mam we frankach. I co dalej? Kraść? Napadać? Wysłałem do banków i innych firm ponad sto CV, ale jestem po czterdziestce i nie chcą już ze mną rozmawiać.