Prof. Stefańska: każdy powinien zrobić w życiu coś pięknego
Chociaż urodziła się niemal pod fortepianem, chciała pracować w cyrku, a później - zostać lekarzem. Poszła w muzyczną stronę. Profesor Elżbieta Stefańska, światowej sławy klawesynistka, Człowiek Roku „Gazety Krakowskiej”.
Kamienicę przy Garncarskiej łatwo ominąć. Można jednak przystanąć na chwilę, posłuchać dochodzących spod numeru ósmego dźwięków fortepianu lub klawesynu.
Muzyczny dom
Mieszkanie, składające się z czterech pokoi, przypomina muzeum. Trochę muzyczne, a trochę podróżnicze. Stare kredensy uginają się pod figurkami, ramkami ze zdjęciami, książkami. Niemal każda rzecz pochodzi z innego zakątka świata. Na ścianach wiszą ozdobne talerze - z mosiądzu, porcelany, ceramiki. - Zbierał je mój ojciec, to była jego pasja - mówi prof. Stefańska, siedząc przy wielkim, drewnianym stole. Jej elegancko upięte blond włosy i usta pociągnięte koralową szminką dodają stylu i powagi. Profesor zawsze podkreśla, że najważniejsze to mieć gust. Nie tylko muzyczny, którego z całą pewnością jej nie brak. Dobry gust i wyczucie smaku trzeba mieć do wszystkiego.
Salon kamienicy jest więc urządzony nie byle jak: dwa fortepiany zajmują jego większą część (pozostałe trzy znajdują się w innych pokojach). Na nich leżą książki, gazety, nuty. Ale też dyplomy, które klawesynistka przywoziła z całego świata. Wszystko to mogą oglądać uczniowie prof. Stefańskiej, którzy pobierają tu lekcje gry na fortepianie i klawesynie, ale też muzycy i profesorowie sztuki, którzy bywali tu zawsze i bywają teraz.
- Kiedyś zdarzało się, że w naszym domu mieszkało po kilka osób w każdym pokoju, a ja stałam w kolejce do łazienki - śmieje się prof. Stefańska. - Byliśmy tak zajęci, że chaos i tłum nam nie przeszkadzał - opowiada.
Klawesynistka zadbała o to, by tradycja - zapoczątkowana przez jej matkę - trwała. W domu wciąż organizowane są koncerty. - Dzięki temu nauczyłam się koncentracji. Trzeba było znaleźć w głowie własny świat i na ten zewnętrzny się wyłączyć - mówi. - Do dziś, kiedy jadę na koncert i mam próbę - wszyscy chodzą, sprzątają, a mnie to nie przeszkadza, siedzę i gram - profesor wymawia „r” w charakterystyczny sposób, trochę jak Francuzka.
Wiele marzeń
Czytać nuty nauczyła się szybciej niż tabliczki mnożenia. Nic dziwnego: pochodzi z muzycznej rodziny. Ojciec, Ludwik Stefański, był utalentowanym pianistą i nauczycielem muzyki; w krakowskiej Akademii Muzycznej jest sala jego imienia. - Tata uczył od rana do wieczora, przez siedem dni w tygodniu z nieustającym entuzjazmem - wspomina jego córka. - Z tym trzeba się urodzić, ja tak nie potrafię - opowiada.
Matka, Halina, także była profesorem (wykładała m.in. na uniwersytecie w Tokio) i pianistką światowej sławy.
Nic dziwnego, że i Elżbieta wybrała tę drogę, chociaż... kiedyś marzył jej się angaż w cyrku. - Przez kilka lat uprawiałam gimnastykę. Więcej czasu spędzałam na ćwiczeniach fizycznych niż przy muzyce - mówi. Należała do WKS Wawel. Sport wyrobił w młodej Eli charakter i dyscyplinę, wręcz wojskową: na obozach pod czujnym okiem Heleny Rakoczy, mistrzyni świata, codziennie wstawała o piątej rano, by - razem z innymi - biegać po kilka kilometrów.
Później chciała być lekarzem. Chemia i biologia wydawały się artystce bardziej interesujące niż historia czy polski. O tym, że ma talent muzyczny, dowiedziała się dopiero, mając 20 lat.
Ale to, że została wielką klawesynistką, zdarzyło się przez zrządzenie losu. Wtedy nazwała je porażką.
Porażkę w sukces zamienić
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień