Prypeć 30 lat po katastrofie w elektrowni atomowej w Czarnobylu. Zielona kraina Mordoru

Czytaj dalej
Anna Grudzka

Prypeć 30 lat po katastrofie w elektrowni atomowej w Czarnobylu. Zielona kraina Mordoru

Anna Grudzka

Patryk Szymański, opolski fotograf i podróżnik, obiecał koleżance mamy, że obfotografuje mieszkanie, które opuściła po wybuchu elektrowni w Czarnobylu. Dotarł tam dzięki odręcznie namalowanej mapie i podpisowi na ścianie. Teraz do tego mieszkania przewodnicy prowadzą turystów.

"Prypeć, 6 kwietnia 1986 roku. Głośne dźwięki z elektrowni dobiegały do miasta regularnie, nikogo więc nie zdziwił ani nie zaskoczył kolejny huk, tym bardziej że miał on miejsce w środku nocy i wielu mieszkańców po prostu go przespało. Gdy ogłoszono ewakuację, nikt nie wiedział, co się dzieje, mieszkańców bloku zebrano przy ulicy i tam oczekiwali na autobus, który miał ich wywieźć z miasta. Atmosfera była luźna, żartowano i plotkowano o codziennych sprawach. Ktoś rzucił, że mieszkańcy dostają kilka dni darmowego urlopu, jadą na piknik. Wszyscy w tym momencie byli już mocno napromieniowani”. (*)

- Poprzez moją mamę znałem kobietę, która była w tym tłumie. To Swietłana Szynkarenko, która mieszkała w Prypeci i została ewakuowana dwa dni po wybuchu reaktora. Od czasu awarii była tam tylko raz, ale pozwolono jej wejść do tego mieszkania dosłownie na pięć minut, mogła spojrzeć na ściany i wyszła - mówi Patryk Szymański, opolski podróżnik.

To ona, a właściwie jej historia zainspirowała Patryka do tej podróży. Kiedyś podczas spotkania obiecał jej, że pojedzie do Prypeci i sfotografuje mieszkanie, w którym żyła z rodziną i jej miejsca w opuszczonym mieście.

- Pamiętajmy, że kiedy mieszkańcy byli ewakuowani, mogli zabrać ze sobą tylko podstawowe rzeczy: portfel, pieniądze, dokumenty, ubrania dla dzieci. Cała reszta została skażona, wyrzucona i spalona. A ludzie stracili wszystko, nawet zdjęcia z przeszłości, wszystkie pamiątki i to, co mieli - opowiada Patryk.

Skażone groszki

Swietłana opowiadała Patrykowi wiele historii. Tą, która zapadła mu szczególnie w pamięć, była opowieść o kolorowych groszkach .

„Wypłatę Swieta dostać miała na początku maja, w portfelu zostały jej więc dosłownie ostatnie grosze. Jej córka zmęczona i wystraszona zaczęła płakać, więc mama kupiła jej za swoje ostatnie pieniądze kolorowe groszki, popularne wówczas cukierki. Swieta z rodziną trafiła do Charkowa, do stacji, gdzie mieli zostać poddani odkażaniu. Musieli oddać wszystko, co mieli przy i na sobie, zgolono im włosy. W trakcie procesu odkażania naukowcy musieli również odebrać dziecku cukierki, czego dziewczynka nie rozumiała. Płakała, nie chcąc oddać jedynej rzeczy, jaka jej pozostała - słodkich, kolorowych groszków”. (*)

Podczas swojego pobytu w Prypeci Patryk odwiedził też przedszkole, do którego uczęszczała czteroletnia córka Swiety, szkołę podstawową nr 2, w której uczyła plastyki, zakłady Jupiter, w których przed awarią pracował jej mąż (po awarii był dozymetrystą, czyli pracował przy oczyszczaniu miasta, i do 1991 roku tam egzystował).

Flaszka i konserwa

Najtrudniejsze okazało się jednak dotarcie do mieszkania Swietłany.

- Ogólnie znaliśmy adres i mieliśmy narysowaną przez nią ręcznie mapkę, trudno jednak było nawigować w tym opuszczonym i zarośniętym lasem mieście. Wreszcie znaleźliśmy drzwi do mieszkania na 9. piętrze, ale nie były podpisane numerkiem. Wtedy zdarzyło się coś dla mnie magicznego. Wszedłem do środka i znalazłem na ścianie podpis jej męża. To było ogromnym szczęściem, bo gdyby on się podpisał na tapecie to już by tego dziś nie było, a on się podpisał na farbie, która się co prawda złuszczyła i odpadła, ale pękła dokładnie w połowie jego podpisu, więc fragment nazwiska można było odczytać - mówi Patryk.

W mieszkaniu stał prowizoryczny stolik, a na nim flaszka po wódce oraz konserwa.

- Wtedy to do mnie nie dotarło, dopiero później, kiedy przyglądałem się zdjęciom już w domu, zorientowałem się, że to jej mąż na pewno to zostawił. Kto inny wchodziłby do przypadkowego mieszkania na 9. piętrze i urządzał sobie tam jakąś popijawę - wspomina Patryk.

„Po wybuchu rodzinę umieszczono w obozie dla poszkodowanych. Byli bez grosza przy duszy, bez osobistych rzeczy, dosłownie z pustymi rękoma stali pośród tłumu podobnych im ludzi. Zorganizowano zbiórkę na rzecz uciekinierów z Zony, na Ukrainę zwieziono podarunki, był to jednak rok 1986 w Związku Radzieckim, niesiona pomoc płynęła z dobroci serc, niewiele jednak można było wówczas oddać. Swieta stanęła przed dużymi drzwiami do sali, w której znajdować się miały ubrania. „Możecie wybrać sobie, co tylko chcecie” - rzekł oficer i otworzył drzwi. Na środku dużego pokoju leżała sterta używanych, schodzonych łachów. Ubrania walały się w nieładzie po podłodze. Swieta wzięła w dłoń pogniecioną, wypłowiałą sukieneczkę dla dziecka. Łzy same cisnęły się do oczu, nogi odmówiły posłuszeństwa. Kobieta usiadła na podłodze, nie mogąc powstrzymać głośnego płaczu, zrozumiała, że z dnia na dzień jej przeszłość przestała istnieć. Straciła wszystko, co do tej pory posiadała. Klęczała, płacząc bezsilnie, przed oczami miała jedynie swoją córkę i jej kolorowe groszki”. (*)

Po swoim powrocie Patryk spotkał się ze Swietłaną, by jej te zdjęcia pokazać.

- Ona po raz pierwszy od lat widziała to mieszkanie, była wzruszona, ale nie miałem zbyt wiele czasu, by ją porządnie wypytać - opowiada. - Swietłana jest artystką po Akademii Sztuk Pięknych. Przyjeżdża do Kłobucka, mojego rodzinnego miasta, na plenery, tak się zresztą poznała z moją mamą. Mam taki pomysł, że kupię od niej jedną z jej akwareli, na której umieściła moje rodzinne strony, a potem ją oprawię, wrócę do Prypeci i wywieszę ten obraz w jej rodzinnym mieszkaniu - dodaje.

Pusto wszędzie, głucho wszędzie


Choć w powszechnej opinii awaria reaktora kojarzy się z Czarnobylem (to dlatego, że to jest czarnobylski obwód), najbardziej ucierpiało miasto Prypeć. Nikt tam nie mieszka i nikt nie może tam mieszkać. Strefa skażenia obejmuje 30 km w promieniu miejsca wybuchu. Inaczej jest w przypadku Czarnobyla - to miasteczko okresowo zasiedla nawet do 3 tys. osób, głównie robotników, tych pracujących przy budowie nowego „sarkofagu”, który zamknie reaktor w środku.

Jest też Czarnobyl II, gdzie znajdowała się była baza wojskowa i radar „oko Moskwy”, który nakierowany był na Stany Zjednoczone. Czarnobyl II powstał jako dodatek do tego radaru, to tam rezydowali obsługujący go żołnierze.

Największa magia tego miejsca polega na tym, że tu życie zatrzymało się 30 lat temu i kiedy się odwiedza szkoły czy szpitale, to widać.

- Po ziemi poniewierają się sterty masek gazowych albo wchodzi się do klasy, gdzie na ścianach są przede wszystkim portrety Lenina i instrukcje na wypadek ataku nuklearnego. Roi się tam także od negatywnych informacji na temat Stanów Zjednoczonych, są za to same wychwalające Związek Radziecki. Wszystko się tam zatrzymało w takim dziwnym momencie historycznym i trwa. To dodaje takiego smaczku - mówi Patryk.

W pobliżu znajdują się także wsie. Jedna z nich to Łubianka, w której mieszka pani Olga Juszczenko. Ma 75 lat i jest jedynym mieszkańcem tej wsi. Żyje tam bez prądu, wodę czerpie ze studni. Na zimę wyjeżdża do swojego syna w Kijowie.

Na miejscu pojawia się coraz więcej turystów. Wiele osób było tam w kwietniu na rocznicę wybuchu.

- Ja pojechałem tam głównie dla Swietłany, inne miejsca były dla mnie drugorzędne. Jej historia uderzyła także ludzi, którzy ze mną tam byli (na miejscu przewodnicy organizują specjalne wycieczki, nie można wchodzić samemu). Wiem też, że przewodnik, który nas tam oprowadzał, od czasu naszego pobytu zabiera do mieszkania Swietłany ludzi. Dzięki temu, że zna nazwiska jego lokatorów, staje się ono żywe, mimo że jest tak samo puste jak wszystkie inne w Prypeci.

Anna Grudzka

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.