Przemysław Piotrowski: Nie napisałem jeszcze książki, w której pojawia się morderca, a czytelnik nie wie, dlaczego zabija
Nie jestem tożsamy z Igorem Brudnym; on nie jest mną i należy to oddzielić grubą kreską, ale pewne cechy, nawet nieświadomie mu przekazałem - mówi Przemysław Piotrowski, pisarz, dziennikarz, autor bestselerowych serii z komisarzem Igorem Brudnym, autor książki „La Bestia”, która była połączeniem true crime i reportażu o Luisie Garavito
Czy człowiek rodzi się zły?
Nie wierzę, albo nie chcę wierzyć, że ktoś z natury może być zdolny do okrutnych rzeczy. I kiedy patrzę na bohaterów moich książek, to nie ma wśród nich postaci, które przychodzą na świat wyłącznie złe, o ile oczywiście nie rodzą się z zaburzeniami czy chorobą psychiczną. To, co ich zwykle pcha do zbrodni, wymierzania w ich pojęciu kary, czy szukania zemsty, to zwykle ciężkie doświadczenia z dzieciństwa. To traumy, urazy, które doprowadzają do zmian w mózgu czy też uszkodzeń jego fragmentów, odpowiedzialnych choćby za empatię, poczucie winy, wywołujących urojenia, omamy. Brak czy defekt sprawiają, że człowiek może krzywdzić innych, nie odczuwając wyrzutów sumienia.
Czyli gen zła nie istnieje?
Genetycy go nie znaleźli. Kiedy przyglądam się losom morderców, dostrzegam, że najczęściej źródłem ich czynów, działań jest przeszłość, okres dziecięcy czy młodzieńczy. Dziecko, które bywa świadkiem okrutnych rzeczy, jest wykorzystywane seksualnie, doświadcza patologii: bicia, sytuacji skrajnych, granicznych, może stać się naznaczone na całe życie. Chęć zemsty, odwetu, ukarania ma wówczas podłoże w zranieniach powstałych w okresie, kiedy nie można się było przeciwstawić dorosłemu. Ale to przecież niejedyne wytłumaczenie tematu, który od wieków rozpala nie tylko pisarzy, ale też naukowców.
Czy przeszłość może zatem usprawiedliwiać zło? Pana bohaterowie nie są jednoznacznie zepsuci i godni potępienia, choć robią rzeczy okrutne.
Przeszłość wpływa na dorosłe wybory, ale czy to znaczy, że je usprawiedliwia? W każdej książce buduję rys psychologiczny postaci, które nie są jednowymiarowe; wyłącznie dobre albo wyłącznie złe. Nie napisałem jeszcze książki, w której pojawia się morderca, a czytelnik nie wie, dlaczego zabija i co go pcha do zbrodni. Co ciekawe, odbiorcy moich książek podczas spotkań autorskich często mówią, że szkoda im sprawcy, że go żałują. Może nie w ostatniej, czyli w „Anubisie”, ale we wcześniejszych częściach tak się zdarzało. Osoby, które stały za machiną zła, budziły litość, a nawet współczucie. Bo za każdym człowiekiem stoi motywacja, konkretna opowieść, która sprawia, że zaczyna zabijać. Tak samo pokazuję motywacje komisarza Brudnego, surowego, grubo ciosanego typa, który doświadczał strasznych krzywd w sierocińcu, w którym się wychowywał.
Tyle że on nie zabija, nie mści się, a staje po stronie prawa, czyli dokonuje wyboru.
Tak, jego historia pokazuje, że człowiek, który jako dziecko stał się ofiarą, nie jest skazany na bycie złym. Można na okrutnej przeszłości zbudować całkiem dobrą przyszłość, albo nie. Pokazuję to w „La Bestii”, w której opisywałem seryjnego mordercę, jednego z okrutniejszych w historii świata. Luis Garavito miał straszne dzieciństwo, a ja krok po kroku starałem się pokazać, co go stworzyło, co obudziło w nim zło. I wiele osób potrafiło mu współczuć, choć wydaje się, że w stosunku do kogoś, kto w bestialski sposób zgwałcił i zamordował kilkaset dzieci, nie jest to możliwe. Świat nie jest jednak czarno-biały, ma tysiące odcieni szarości, a ja jako pisarz powinienem je pokazywać: dawać tło psychologiczne, dostrzegać rzeczy niewidoczne od pierwszego spojrzenia, sięgać głębiej pod powierzchnię. Obowiązkiem, pewną koniecznością jest umiejętność postawienia się w skórze człowieka, którego opisuję, odpowiedzenia sobie na pytanie: „Dlaczego?”. I to jest ważna cecha, sprawność, bez posiadania której nie da się napisać dobrej książki i stworzyć mięsistego, prawdziwego charakteru. Najgorzej jest mierzyć wszystkich własną miarą. Nie robię tego; widziałem i przeżyłem wiele przygód, poznałem ludzi wychowanych w wielu domach, kulturach, na odmiennych kontynentach, tak różnych i niepasujących do siebie, że mało mnie dziś dziwi i zaskakuje.
Czy celem autora kryminałów jest zatem szukanie motywacji zbrodni, pokazanie charakteru od spodu, czy znalezienie mordercy, winnego?
Kryminały to książki, które zgodnie z gatunkiem mają czytelnikowi sprawiać radość z czytania, pozwolić mu oderwać się od rzeczywistości. To pozycje rozrywkowe. Staram się jednak zawsze iść głębiej, pokazywać drugie dno, odsłaniać wiele prawd o człowieku, analizować, a nie wyłącznie ganiać za mordercą. Uważam, że trzeba zbudować postać złego, czarnego charakteru, jak i postaci uznane za te charaktery jasne, prawe i dobre. Rozmawiamy o serii, gdzie bohaterem jest Igor Brudny, ale to, co mnie interesuje w zbrodni, najlepiej pokazałem w „La Bestii”, w której morderca zaczyna odkrywać w sobie skłonności do złego, wpierw zabijając papużki, później większe zwierzęta, potem pastwiąc się nad kolegami, molestując rówieśników, gwałcąc, aż po moment, kiedy morduje dziecko. Starałem się czytelnika przeprowadzić przez proces narodzin zła. W przypadku „Anubisa” było całkiem inaczej. Zbrodnia była zaplanowana, a za planem krył się ważny powód. Nie chcę zdradzać i odbierać czytelnikowi zabawy czy gry. Bo moje historie nie tylko są różne, ale też mają nie nudzić czytelnika, zwodzić go i zaskakiwać.
Użył pan słów „rozrywka” czy „radość czytania”. Co z nami, ludźmi, jest nie tak, że czerpiemy radość z historii o zbrodniach? Jakie pragnienie zaspokajają pana książki?
Nic w tym nowego. Fascynacja ciemną, nieznaną częścią natury ludzkiej i chęć jej dotknięcia to odwieczna potrzeba człowieka. Nie mordujemy, nie zabijamy, bo istnieje społeczny zakaz, kulturowe normy, ustalenia, co jest dobre, co złe. I choć sam uważam się za dobrego, kulturalnego człowieka, nie wiem, jak bym postąpił, gdyby ktoś porwał, zgwałcił i zamordował moje dzieci. Nie gwarantuję, że nie szukałbym zemsty, że nie byłby to początek narodzin bestii, która nie miałaby skrupułów, by zapolować na winnego i ukarać go, nie bacząc na jego przeszłość, nie zastanawiając się nad jego motywacją. Tak więc nic z nami nie jest nie tak, po prostu jesteśmy drapieżcami, zawsze podniecało nas to, co ukryte, złe, utajone i też to wszystko mamy w sobie. Zaspokajaliśmy tę mroczną część od dawna, choćby na trybunach oglądając walki gladiatorów, czy uczestnicząc w publicznych egzekucjach. Dziś mało rzeczy nas przeraża, a strach jest jednym z głównych i pierwotnych instynktów, dzięki któremu wyewoluowaliśmy. Gdybyśmy się nie bali, ginęlibyśmy jak muchy. Nasz los jako jednostki przez większość dziejów był zagrożony, jak nie przez dzikie zwierzęta, plemiona, rabusiów, to przez wojny, przechodzące fronty, zarazy i tak dalej. Żyliśmy w cieniu śmierci, bo też byliśmy łatwym łupem. Ostatnie kilkadziesiąt lat, powiedzmy od końca II wojny światowej, żyjemy jako społeczeństwo we względnym pokoju; bomby nie spadają nam na głowę, nie musimy się ukrywać, uciekać. Poczucie strachu, które jest nam potrzebne, instynktownie nieco zbladło. Szukamy go więc, ale nie bezpośrednio, bo to przecież ryzykowne, lepiej sięgnąć po kryminał, obejrzeć horror, a dreszczyk emocji poczuć, siedząc w wygodnym fotelu.
I śledzić poczynania Igora Brudnego. Dużo w nim jest pana?
To całkowicie fikcyjna postać, bez pierwowzoru, ale na pewno ma moje cechy. Słucham często zapewnień pisarek czy pisarzy, którzy tworząc głównego bohatera, zarzekają się, że postać nie ma nic a nic z ich osobowości, ale to nie do końca prawda. I nawet jeśli odżegnują się i twierdzą, że budowali ją na przeciwnościach, to i tak wiele o nich mówi. Nie boję się powiedzieć, że jeśli ktoś chce wiedzieć, jaki jest pisarz, powinien przeczytać jego książki. To nie jest zwykle jeden do jednego, i ja nie jestem tożsamy z Igorem Brudnym; on nie jest mną i należy to oddzielić grubą kreską, ale pewne cechy, nawet nieświadomie, mu przekazałem. Kiedy piszę, zastanawiam się zawsze, co ja bym w danej sytuacji zrobił, i bywa, że wtedy Brudny klepie mnie w ramię i mówi: No co ty, ja bym tak nie zrobił, nie jestem tobą, postąpiłbym tak i siak.
Jaki ma pan rytm pisania?
Piszę codziennie; po śniadaniu dwie, trzy godziny, ale głównie do książki siadam wieczorami, po 21 i siedzę wtedy do północy, czasami dłużej. Nie piszę ciągiem, musi być balans, nie jestem typem kanapowego pisarza, nie klepię w klawiaturę non stop. Staram się doświadczać, bo kiedy nie doświadczasz prawdziwego życia, nie jesteś w stanie pisać dobrych książek. Musi się coś zobaczyć, poznać, powąchać, być uczestnikiem czasami przykrych zdarzeń, ale też euforii, radości, by móc przekazywać dalej najróżniejsze emocje. Dużo jeżdżę po całym świecie, spotykają mnie dziwne, przykre, wesołe, niebezpieczne przygody, które się we mnie osadzają. A potem umiem je w miarę wiarygodnie przekazać w wersji fabularnej. Trzeba żyć, by książka była żywa.
Historia powstania „Anubisa”, jak pan pisze w posłowiu, była przypadkowa. Jak jest zazwyczaj?
Różnie, czasami coś długo leży, bywa, że pojawia się nagle, przez doświadczenie, spotkanie, jakąś zasłyszaną czy przeczytaną historię. Drobna sprawa, niepozorne ziarno, daje nagle nieplanowane owoce. „Anubis” powstał przez przypadek o tyle, że do Egiptu poleciałem przy okazji innej książki, chciałem ustalić pewne tropy. Po przyjeździe zrozumiałem, że nie da się miejsca akcji tamtej książki osadzić w tym kraju, że to się nie uda i muszę przenieść akcję gdzie indziej. Podczas zwiedzania świątyni Hatszepsut i jej historii, zrodziła się opowieść, w której Brudny pracuje nad zbrodniami powiązanymi i z Egiptem, i ze świątynią.
Jak ważna jest historia, research, jak choćby sposób balsamowania zwłok w różnych kulturach?
Uważam się za perfekcjonistę. Dziennikarstwo dało mi jedną ważną umiejętność - podejście do researchu z szacunkiem i powagą. Jeśli pisarz nigdy nie był dziennikarzem, nie wie, jaka jest prawdziwa waga tego, co napisze, nie wie, co to jest odpowiedzialność. My, dziennikarze, dobrze zdajemy sobie sprawę, jakie mogą być konsekwencje podawania niesprawdzonych informacji, fałszywych, niedokładnych cytowań. Że w konsekwencji może na nie zareagować wkurzony czytelnik, ale też może się to skończyć rozprawą sądową. Wiadomo, literatura to zupełnie inny rodzaj tworzenia, gdzie pozwalam sobie na fikcję, ale nadal jest dla mnie szalenie ważne, by historia była zakorzeniona w realiach. Inaczej stanie się to infantylne, naiwne. Research mam we krwi, nie zastanawiam się, czy muszę coś sprawdzić, po prostu to robię. Nie sięgam do Wikipedii, to mnie nie interesuje, szukam wiarygodnych źródeł.
Maciej Siembieda przyznał kiedyś, że przez lata pracy dziennikarskiej zbierał i pielęgnował historie, by później mogły powstać o nich książki. Też pan tak miał?
Biorę je głównie z życia, a że miałem i mam dość ciekawe życie, widziałem różne rzeczy, poznałem bardzo różnych ludzi, mam łatwość tworzenia krwistych bohaterów. Pamiętam, jak kiedyś opisywałem niemalże jeden do jednego autentyczną sytuację, która mi się w życiu zdarzyła, po czym ludzie pisali do mnie, że to absurd, nie mogła się wydarzyć. Ludzie bardziej wierzą czasami w to, co jest wymyślone, niż w to, co pisze samo życie.
Skąd pan zna tak dobrze psychikę kobiet?
Staram się je poznać, jestem dobrym obserwatorem i widziałem, jak ciekawe formy może przybrać zazdrość. I pewnie wiele czytelniczek odnajdzie się w postaciach Julii i Jagny. Ale nie kryję, konsultowałem się z koleżanką, z przyjaciółmi, tak by nie opierać się wyłącznie na osobistych doświadczeniach. Mój redaktor, kiedy czytał, jak zazdrosna Julka penetruje profile Jagny i szuka wszystkich informacji na jej temat, zadzwonił i mówi, że przesadziłem. Że to niewiarygodne. Zaproponowałem, by zapytał żony, co by zrobiła, gdyby on sam dostał delegację z super atrakcyjną dziewczyną i musiał z nią jechać do innego kraju na bliżej nieokreślony czas. Temat został szybko rozstrzygnięty.
Wie pan od razu, kto zabił?
Wiem i nie wyobrażam sobie, że pisarz kryminałów może nie wiedzieć. To absurd. Jasne, każdy jest inny, ma swój warsztat, ale gdy słyszę, że ktoś do końca nie wie, kim jest morderca, uznaję to za niepoważne. Kiedy sam autor tego nie wie, to jaką szansę na odgadnięcie ma czytelnik? Takie podejście sprawia, że odbiorca traci zabawę; nie ma też okazji podjąć gry, bo nie dostaje tropów, niuansów, okruszków, by sam mógł prowadzić śledztwo, łączyć nitki. Rujnuje to książkę, bo nie daje szans współuczestnictwa czytelnikowi. W takim wypadku szczycenie się tym, że nikt nie odgadł tożsamości mordercy, to absurd. Takie podejście psuje gatunek. Ja zawsze znam od samego początku mordercę, dzięki czemu podsuwam czytelnikowi tropy, mylę je, zostawiam okruszki i choć czasem po drodze moi bohaterowie zaczynają chodzić własnymi ścieżkami, od początku do końca wiem, do jakiego celu zdążają.
KSIĄŻKA:
Przemysław Piotrowski
Anubis
Wyd. Czarna Owca
"Gdyby nie meldunek z Interpolu, to akta tej sprawy nadal kurzyłyby się w policyjnym Archiwum X. Dwie ofiary - jedną sprzed pięciu lat z Zielonej Góry i drugą sprzed miesiąca z Hurghady - łączy bardzo niepokojący fakt: obydwa trupy zostały zmumifikowane. Komendant wysyła do Egiptu swojego najlepszego człowieka. Igor Brudny leci na miejsce zbrodni w towarzystwie aspirant Jagny Witos. Nie podoba się to Julce Zawadzkiej..."