Przypadek Joli i Piotra: miłość nie zwraca uwagi na niepełnosprawność
Ta para rzuca się w oczy od razu. Jola - od urodzenia jeździ na wózku, Piotr - cierpi na dziecięce porażenie mózgowe, z trudem się porusza. - Miłość nie jest zarezerwowana wyłącznie dla zdrowych – przekonują.
- Jola, gdzie jesteś? - pytam, bo zbliża się godzina spotkania. - Czekaj, już idę. Dziwnie brzmi to w ustach osoby, która od urodzenia nie chodzi. Bariery pękają już po pierwszym ,,cześć”. Kto, jak kto, ale ona umie je przełamywać. Wózek nie stanowi dla niej żadnej przeszkody, zdaje się go w ogóle nie zauważać. Zamawiamy kawę. Piotra jeszcze nie ma. To dobry moment, by Jola opowiedziała mi o sobie.
Na przekór stereotypom
- Jestem niepełnosprawna. Wózek to moje nogi, ale on mnie nie ogranicza – zaczyna opowiadać Jola Rymarczyk, która od urodzenia cierpi na rozszczep kręgosłupa. - Nie mam do nikogo pretensji, do Boga, świata, po co? Wolę szukać pozytywów całej sytuacji. Wózek to udogodnienie, mam zapewnione miejsce w autobusie, kościele, zniżki w zoo i komunikacji, nie bolą mnie nogi od stania – uśmiecha się 30-latka.
Dziewczyna pochodzi z Jodłownika, na co dzień mieszka w Krakowie. Pracuje w krakowskiej korporacji, skończyła socjologię, teraz kończy psychologię. Ze stereotypami na temat niepełnosprawności styka się często. Raz chciała wynająć mieszkanie w Krakowie, miała wszystko dopięte już na ostatni guzik, tylko się wprowadzać. Nagle dostaje telefon od właścicielki pokoju, która mówi, że się rozmyśliła i nie wynajmie jej tego pokoju. - Nie będę się panią opiekować, ani pani karmić, pani jest przecież niepełnosprawna – słyszy w słuchawce. Jola nie załamała się wtedy. Nie załamała się także kiedy rodzina jej chłopaka, nie zgodziła się na ich znajomość. – Nie dla ciebie taka żona! Nie będziesz miał niepełnosprawnej narzeczonej – przekonywali. Argumenty poskutkowały. Odszedł.
– Stereotyp: jesteś niepełnosprawna, więc i tak sobie nikogo nie znajdziesz, nikt nie zwróci na ciebie uwagi, nikt cię nie pokocha, jest dość powszechny. Akceptacja rodziców jest kluczowa, by osoba niepełnosprawna czuła swoją wartość – podkreśla Jola. W swoim życiu rozmawiała z wieloma osobami na wózku, skrzywdzonymi przez rodziców, którzy nie pozwalały swoim córkom seksownie się ubrać, założyć bluzek z dekoltem, pomalować się, bo i po co? Przecież i tak sobie nikogo nie znajdą. - Ja mam to szczęście, że od rodziców otrzymałam tę miłość mądrą, która nie zamyka w klatce, nie ubezwłasnowolnia. Byli pierwszymi osobami, którzy pokazali mi, że to, że jestem niepełnosprawna, nie znaczy, że jestem gorsza. Miłość nie segreguje i każdy ma do niej prawo – dodaje i promienieje na widok nadchodzącego z oddali Piotra.
Marzenia się spełniają
Młody mężczyzna z trudem się porusza. Każdy krok jest dla niego wielkim wysiłkiem. 27-letni Piotr Kołodziej cierpi na dziecięce porażenie mózgowe. Siada obok Joli. Bierze ją za rękę. Jola uśmiecha się, kładzie mu głowę na ramieniu. Chłopak zaczyna opowiadać. Urodził się w 8 miesiącu ciąży, doszło na niedotlenia mózgu. - Proszę szybko wybrać imię dla syna, trzeba go ochrzcić, nie ma na co czekać – poinformowała pielęgniarka zaraz po urodzeniu. Piotr rozwijał się wolniej niż jego rówieśnicy. Zaczął siadać dopiero kiedy miał pół roku. Kiedy na skutek ostrych przykurczy, miał prawe sztywne nogi, podcięli mu ścięgna Achillesa.
- No cóż, to tak, jak z samochodem. Jak auto było klepane, to już nigdy nie będzie wyglądało jak nówka – śmieje się. Z dzieciństwa pamięta żal, kiedy jego rówieśnicy śmigali na rowerach.
- W Bieszczadach, gdzie się urodziłem, nie było dla mnie przyszłości, musiałem iść na studia, wyprowadzić się – opowiada. Niepełnosprawność nie przeszkodziła mu z powodzeniem skończyć dwa kierunki studiów: Administrację i historię na Uniwersytecie Jagiellońskim. Pracuje w Miejskim Centrum Obsługi Oświaty. - Raz wmówiłem kolegom, że służyłem w Afganistanie, wybuchła mina pułapka, dlatego tak chodzę. Uwierzyli – dodaje ze śmiechem. Wielokrotnie musiał udowadniać, że niepełnosprawny nie znaczy gorszy. Na przekór wszystkim wybrał się pieszo do Morskiego Oka. Drogę, którą zdrowi pokonują w 2 godziny, szedł ponad 5 godzin. Dotarł. Po drodze mijały go dorożki z turystami, którzy długo wpatrywali się w 27-latka, który pokonywał nie tylko drogę, ale przede wszystkim własne słabości i ograniczenia.
- Nie ma kalectwa, jest lenistwo – przekonuje. Czy marzył o miłości? Jak każdy.
- W Bieszczadach nie miałem szans, by któraś z dziewczyn się mną zainteresowała, bo kto spojrzy na kulawego, ale na studiach miałem dziewczynę – wtrąca. Kiedy się rozstawali, powiedziała mu: A jak ty sobie wyobrażasz naszą przyszłość? Kto nam chociażby wniesie szafę na 3 piętro? - No tak, to jest argument – pomyślałem. Rodzina dziewczyny też odradzała jej ten związek: Zobacz, jak on chodzi, w wieku 30 lat pewnie siądzie na wózek – mówili. Na jakiś czas dał sobie spokój z miłością. Niektórzy radzili mu, by znalazł sobie zdrową dziewczynę, pełnosprawną, by w ich związku, choć jedno było zdrowe, tak, by mogło opiekować się drugim. W przeciwnym wypadku, lepiej by był sam.
Miłość nie pyta o zdrowie
Poznali się na Internetowym Portalu Osób Niepełnosprawnych. - Nie szukałem tam miłości, tylko dofinansowania do prawa jazdy – uśmiecha się Piotrek. - Ale moją uwagę przykuło zdjęcie, na którym Jola czaruje uśmiechem. Pomyślałem, że zarzucę bajerem – uśmiecha się.
Umówili się dwa tygodnie później, 25 sierpnia o godz. 14.00 na Plantach w Krakowie. Tego dnia było zimno, wiało.
- Wiedziałam, że jest niepełnosprawny, ale kiedy go zobaczyłam, nie widziałam jego problemu z chodzeniem, widziałam tylko uśmiechniętego chłopaka, który z pasją przez 5 godzin opowiadał mi o historii. Pierwszy raz w życiu ktoś mnie zagadał – wspomina Jola.
- Miłość nie wybiera, nie pyta o zdrowie, czy jesteśmy sprawni, czy jeździmy na wózku, czy jesteśmy kulawi, po prostu przychodzi, łączy serca, wiąże dłonie – kontynuuje chłopak.
Wózkiem do ołtarza
- I co z tego, że jestem dziabniety, machniety – opowiada Piotr. - Jaki? – dopytuję. - Niepełnosprawny, jak zwał, tak zwał – uśmiecha się 27-latek. – Trzeba mieć dystans do siebie. Mamy to szczęście z Jolą, że od urodzenia jesteśmy niepełnosprawni. Że nasza niepełnosprawność nie jest skutkiem wypadku. Po prostu nie wiemy, jak to jest normalnie chodzić, nie mamy porównania, więc nie tęsknimy – opowiada.
Na palcu Joli błyszczy pierścionek z zielonym oczkiem. W przyszłości planują ślub.
Dziewczyna wymarzyła sobie białą, koronkową suknię z welonem. Do ołtarza w rodzinnym Jodłowniku poprowadzi ją tata na odświętnie przybranym wózku. Pierwszy taniec zatańczą do piosenki z filmu ,,Titanic” Cellin Dion.
- Tylko z przeniesieniem przez próg panny młodej będę miał problem – uśmiecha się. Za chwilę poważnieje i mówi:
- Ślub jest ważny, ale dużo ważniejsze jest to, co będzie po, kiedy zgasną światła, orkiestra przestanie grać, rozejdą się goście. Wtedy zaczyna się prawdziwe życie, codzienność, która jak kawa, słodzona miłością smakuje lepiej.
Dzieci. Planują. Jak córeczka – to Rita Klara, po babci Joli, jak syn to Tadeusz Konstanty, po dziadku Piotra.
- Wiemy, że nie będzie łatwo, ale damy sobie radę. Razem. Miłość nie jest wyłącznie dla zdrowych. To, że jest trudniej, nie znaczy, że nie jest warto - podkreślają oboje. Kiedy są razem ich ograniczenia i niepełnosprawność nie mają żadnego znaczenia.
- W naszym związku Jola jest kapralem, ja szeregowym – dopowiada chłopak.
Żegnamy się. Piotr idąc z trudem, chwyta wózek Joli i zaczyna pchać. Ten obrazek wybija się głęboko w pamięci, rysuje swoje kontury oddaniem dla drugiego i pokazuje, że kocha się nie za coś, lecz pomimo wszystko.