Pytamy doktora Googla, bo lekarze nie potrafią mówić ludzkim głosem

Czytaj dalej
Fot. Fot. Andrzej Banaś
Iwona Krzywda

Pytamy doktora Googla, bo lekarze nie potrafią mówić ludzkim głosem

Iwona Krzywda

Nawet piętnastominutową rozmowę można poprowadzić w taki sposób, żeby pacjent poczuł się usatysfakcjonowany i naprawdę „zaopiekowany” - przekonuje dr Maria Nowina Konopka, autorka książki o problemach komunikacyjnych pomiędzy medykami a chorymi, których leczą.

- Istnieje dobry sposób, żeby powiedzieć pacjentowi, że umiera?

- Nie ma jednej dobrej i uniwersalnej metody. Ani z punktu widzenia pacjenta, ani z punktu widzenia lekarza, dla którego przekazanie takiej wiadomości choremu czy jego rodzinie również jest dramatem. Kiedy dotykamy tak delikatnych i brzegowych kwestii jak śmierć, liczy się przede wszystkim wrażliwość i empatia wobec drugiej osoby. Lekarz musi wziąć pod uwagę szereg różnych czynników, także kompetencje komunikacyjne swojego pacjenta. Część chorych nie chce słuchać złych wiadomości, nie godzi się z nimi albo przyjmuje je z pozornym spokojem, a w rzeczywistości wcale one do nich nie docierają.

- A może lepiej w ogóle o tym nie mówić? Brak wiedzy może przecież wywołać efekt placebo.

- Pacjenci, którzy nie chcą wiedzieć, co dokładnie im dolega, są w mniejszości. Choremu należy mówić prawdę. Nie każdy jest jednak gotowy, żeby od razu przyjąć pełen pakiet szczegółów. Jeśli lekarz ma poinformować o rzeczach trudnych, tylko jego wrażliwość podpowiada mu, kiedy należy się zatrzymać, przestać mówić i oddać głos pacjentowi. Badania wyraźnie wskazują, że Polacy oczekują od lekarzy przede wszystkim tego, że zostaną wysłuchani. Także ze swoich strachów, lęków czy wątpliwości. To gigantyczny problem medyków, bo limity ze strony NFZ dokładnie określają, ile powinna trwać wizyta. Nawet 15-minutową rozmowę można poprowadzić jednak w taki sposób, żeby chory poczuł się usatysfakcjonowany i naprawdę „zaopiekowany”.

- Zdarzyło się Pani Doktor wyjść z gabinetu z niepełną wiedzą, bo lekarz nie był w stanie wyjaśnić, co dokładnie Pani dolega i jakie będą kolejne etapy leczenia?

- Oczywiście, że tak. Myślę, że wielu chorych ma podobne odczucia. Inna sprawa dlaczego tak się dzieje.

- Lekarze nie potrafią czy nie chcą rozmawiać z pacjentami?

- Szczerze wierzę, że chcą. Czasem nie mają na to czasu albo brakuje im po prostu odpowiednich kompetencji. Podczas studiów medycznych nikt nie uczy ich nawiązywania kontaktu z chorym. Niektórzy wynoszą potrzebną wrażliwość i empatię z domu, ale przecież nie wszyscy. A największymi ofiarami tego rodzaju deficytów są sami medycy, którzy muszą radzić sobie z brakiem zaufania ze strony pacjentów czy pogłębiającym się problemem agresji.

- Słaby rozmówca może być dobrym fachowcem?

- Wszystko zależy od perspektywy. Na Zachodzie, zwłaszcza w krajach anglosaskich, oceniając kompetencje lekarza, pod uwagę bierze się również umiejętności komunikacyjne, a ten, który ich nie posiada, uważany jest po prostu za gorszego. Natomiast w Polsce ciągle ma to drugorzędne znaczenie. W większym stopniu patrzymy, czy lekarz rzeczywiście leczy i jeżeli jest w swojej pracy skuteczny, przymykamy oko na jego gorzkie uwagi albo kwaśną minę.

- Wrażliwości i empatii wobec pacjenta da się nauczyć?

- Na pewno łatwiej jest pracować w tym zawodzie tym, którzy tego rodzaju cechy mają wrodzone. Jestem jednak przekonana, że empatii można się nauczyć, trzeba tylko zdać sobie sprawę z tego rodzaju braków i chcieć je nadrobić.

- Dlaczego więc nie robimy tego na studiach medycznych? Dostała Pani kiedyś propozycję, żeby taki kurs poprowadzić np. dla kierunku lekarskiego Collegium Medicum UJ?

- Nie, ale z tego co wiem, na niektórych uczelniach tego typu zajęcia są proponowane studentom m.in. w ramach psychologii społecznej. U nas kursy z komunikacji klinicznej, jeśli są, nie należą do obowiązkowych, chociaż za granicą to standard.

- „Ewentualne zmiany patologiczne pobierzemy do badania histopatologicznego, co pozwoli rozpoznać zmiany nowotworowe albo stwierdzić na przykład dysplazję lub metaplazję” - co pacjent jest w stanie zrozumieć z takiego komunikatu?

- Myślę, że nic. To jest język, którym lekarze na co dzień posługują się między sobą i którego używają, wypełniając dokumenty. Fachowy slang nie jest jednak odpowiedni w rozmowie z pacjentem. I tu znów decydujące jest wyczucie. Osobiście nie lubię, kiedy podczas wizyty, zwłaszcza u pediatry, lekarz tłumaczy mi wszystkie, nawet najbardziej podstawowe kwestie. Może to być odbierane w kategoriach infantylizowania chorego. Poza tym posługiwanie się najprostszą terminologią powoduje, że pacjenci nie znają nawet nazw zabiegów czy badań, którym mają być poddani. A to z kolei konieczne, jeśli chcemy być zaangażowani w proces własnego leczenia. Z uporem powtarzam, że najprostszym narzędziem ułatwiającym komunikację pomiędzy lekarzem i pacjentem jest kartka. Wystarczy zapisać na niej najważniejsze informacje czy nazwy. Dzięki temu chory po opuszczeniu gabinetu nie zostanie z pustką w głowie. Medycy rzadko to jednak robią.

- Bariery w komunikacji to tylko ich wina?

- Jestem przeciwna takiemu generalizowaniu. Zarówno wśród lekarzy, jak i wśród pacjentów zdarzają się osoby, z którymi ciężko nawiązać kontakt. Trudniej rozmawiać z pacjentem na bieżąco sprawdzającym prawdziwość słów lekarza na smartfonie, stukającym w klawiaturę, bo praca nie może poczekać, czy zdenerwowanym kilkoma godzinami spędzonymi w kolejce.

- Agresja chorych wobec medyków rzeczywiście rośnie?

- Wszystkie badania na to wskazują. Dawniej był to problem wyłącznie izb przyjęć, teraz muszą sobie z nim radzić wszystkie grupy lekarzy, pielęgniarki czy ratownicy medyczni. Co więcej, na agresywne zachowania coraz częściej pozwalają sobie nie tylko sami pacjenci, ale również ich rodziny. Jest na to duże przyzwolenie społeczne, bo uważa się, że kiedy długo czekamy w kolejce, mamy prawo stracić cierpliwość.

- Jak sobie radzić z agresją chorego?

- To bardzo złożony temat. Ważne jest m.in. dobrze zorganizowane miejsce pracy. Małe i duszne pomieszczenia sprzyjają agresywnym zachowaniom. Ogromną rolę odgrywa także sposób nawiązywania relacji. Lekarze często nie zwracają uwagi na to, żeby przedstawić się pacjentowi czy przywitać go w drzwiach. Często zdarza się, że medyk dopiero po chwili od momentu pojawienia się chorego w gabinecie podnosi wzrok znad papierów poprzedniego pacjenta.

- Rozmowa w gabinecie to i tak sytuacja stosunkowo komfortowa. Tymczasem nawet najcięższe diagnozy nadal często podają gdzieś na korytarzu, w przejściu…

- Nie znajduję dla takich sytuacji usprawiedliwienia. Na korytarzu można mówić o rzeczach neutralnych, technicznych, na pewno nie o szczegółach dotyczących zdrowia albo kolejnych etapach leczenia.

- Doktor Google pomaga czy przeszkadza w budowaniu naszych relacji z lekarzami?

- W niektórych przypadkach dr Google cudownie odciąża kolejki, bo pacjenci diagnozują się sami i są w stanie stwierdzić, że ich objawy nie wymagają wizyty u lekarza. Czasem dr Google pomaga znaleźć odpowiedzi, których nie udzielił medyk i ułatwia czynne zaangażowanie w proces leczenia. Z drugiej jednak strony może podpowiadać nieprawdziwe diagnozy, przestarzałe informacje dotyczące terapii czy niesprawdzone opinie na temat samych lekarzy. W efekcie pacjenci domagają się metod leczenia, których nikt już nie stosuje i na starcie mają do swoich lekarzy ograniczone zaufanie.

- Dlaczego łatwiej nam pytać dr. Googla niż własnego lekarza?

- Po pierwsze dlatego, że jesteśmy anonimowi. Dr Google nie wyśmieje naszego głupiego pytania. Jeśli nie do końca znamy terminologię medyczną, po wpisaniu części hasła, sam podpowie nam resztę. Każdy z nas ma w sobie taką cechę, że nie lubi wypadać źle. W kontakcie z lekarzem jest podobnie. Boimy się więc pytać drugi raz o to samo albo poruszać sprawy drażliwe i intymne, np. dotyczące seksu czy cen leków. To kwestia właśnie zaufania i komunikacji. Jeśli medyk potrafi odpowiednio zbudować relacje, jego pacjenci o pomoc nie muszą prosić dr. Googla.

Rozmawiała Iwona Krzywda

***

Dr Maria Nowina Konopka jest pracownikiem Instytutu Dziennikarstwa, Mediów i Komunikacji Społecznej Uniwersytetu Jagiellońskiego i autorką książki „Komunikacja lekarz - pacjent. Teoria i praktyka”. Współpracuje z wydawnictwem Medycyna Praktyczna i prowadzi szkolenia dla medyków z zakresu komunikacji. Jej ostatnia publikacja powstała po to, by ułatwić lekarzom skuteczne nawiązywanie kontaktów z chorymi. Każdy, kto chciałby się z nią zapoznać, może to zrobić bezpłatnie. Książka w formacie PDF jest dostępna na stronie Instytutu Dziennikarstwa, Mediów i Komunikacji Społecznej UJ, pod adresem: www.media.uj.edu.pl w zakładce „publikacje”.

Iwona Krzywda

Do redakcji Dziennika Polskiego dołączyłam w sierpniu 2015 r. Zajmuję się głównie ogólnopolskimi i lokalnymi tematami związanymi z systemem ochrony zdrowia oraz szkolnictwem wyższym.

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.