Radek Rak i jego baśniowy Kraków: Każda ucieczka w fantastyczny świat jest ucieczką z więzienia
W fantastyczne światy baśniowe wchodzimy po to, żeby doznać uzdrowienia i pocieszenia - mówi o swojej najnowszej powieści pt. „Agla” Radek Rak, pisarz i lekarz weterynarii, laureat Nagrody Literackiej „Nike” (2020).
Z wykształcenia jesteś weterynarzem. Łatwo łączyć literaturę i - dajmy na to - szczepienia na wściekliznę?
W zawodzie pracowałem 10 lat. Od połowy lipca mam chwilową przerwę. Nie udawało mi się łączyć wszystkiego, ponieważ zbyt wiele rzeczy działo się w moim życiu. Z bólem serca musiałem coś odłożyć na półkę, bo o ile łatwo jest łączyć weterynarię i pisanie, o tyle, gdy się pojawia nowy członek rodziny, czas mocno się zagęszcza. Gdyby ktoś miał do sprzedania taką klepsydrę jak ma Hermiona w „Harrym Potterze” - chętnie kupię za rozsądną cenę.
Zacznijmy od końca. Zwracasz się do czytelników w podziękowaniach: Mam nadzieję, że nie pogniewacie się na mnie za to, że „Agla” bardzo różni się od innych rzeczy, które napisałem. Skąd to zastrzeżenie?
Zawsze mi się wydawało, że nawet jak piszę niepoważne rzeczy, to są one jednak odbierane w bardzo poważny sposób. Tym razem napisałem książkę przygodową dla trochę innego czytelnika niż do tej pory. Po pierwsze jest to książka o młodej bohaterce, a po drugie - jest typowo fantastyczna. Tymczasem ludzie związani z literaturą i nauką do słowa „fantastyka” podchodzą trochę jak do jeża.
Minęło kilka miesięcy od premiery „Agli”. Zastrzeżenie okazało się uzasadnione?
Oczywiście. Dostawałem pytania od czytelników: po co pisać o młodych ludziach i po co pisać dla młodzieży. Po co tworzyć fantastykę w ogóle, tym bardziej teraz, kiedy trwa wojna w Ukrainie i nie wypada pisać literatury eskapistycznej. Tak więc moje zastrzeżenie było prorocze i słuszne.
Nie tylko wielbiciele piosenek Grzegorza Turnaua znają słowa: „A w Krakowie na Brackiej pada deszcz”. W „Agli” Kraków jest nieoczywisty, niemniej skojarzenia nasuwają się same... Zresztą władze miasta również dostrzegły zbieżność, przyznając ci za tę powieść Nagrodę Krakowa Miasta Literatury UNESCO.
Było mi trochę niezręcznie z tej przyczyny, bo tak naprawdę świat, który opisuję, jest odmienny, chociaż podobny do naszego. I Kraków, który opisuję, również jest odmienny od tego, który znam i w którym mieszkam od siedmiu lat. Zawsze chciałem mieszkać w Krakowie, bo tyle w nim opowieści, tyle rzeczy się dzieje i tylu ludzi tutaj żyło. Szybko się jednak okazało, że nie jestem w stanie niczego napisać o królewskim mieście, bo gdziekolwiek się ruszę, potykam się o opowieści, które nie są moje i zaczęło mi być ciasno. Pisałem więc zupełnie inne treści, historie dziejące się gdzieś indziej, ale stworzenie miasta, które jest bardzo alternatywne względem Krakowa, było jakąś formą ucieczki, jedyną w jakiej mógłbym Kraków opisać. Zdeptałem to miasto wystarczająco, żeby móc architektonicznie je odwzorować, napotykając co i rusz ciekawe obiekty, na przykład modernistyczny budynek przy ulicy Zyblikiewicza, który strasznie mi się spodobał i który znalazł się w książce. Występuje w niej również Ogród Botaniczny - bardzo ważny dla fabuły. W czasie sceny w Ogrodzie padają istotne stwierdzenia, które będą się przewijały przez całą „Aglę”.
Masz na myśli słowa: nie karmić kaczek chlebem?
Oczywiście, że tak. To również mam na myśli, ale „Agla” nie jest książką o kaczkach. „Agla” jest książką m.in. o owadach, które przechodzą przeobrażenie zupełne - holometabolię. Zawsze niezmiernie mnie interesowało, czy motyl pamięta czas, kiedy był gąsienicą. Robiono takie doświadczenie: w obecności koloru czerwonego rażono gąsienice prądem i potem sprawdzano, czy one po przepoczwarzeniu w postać dorosłą (imago) unikały czerwonych kwiatów. Wyniki okazały się niejednoznaczne. Niestety.
„Agla” jest również powieścią o tym, czy ludzie mogą się przeobrażać podobnie jak owady. A jeśli tak, to kiedy i w co?
Parę razy zetknąłem się ze stwierdzeniem, że przeobrażenie w „Agli” oznacza proces dojrzewania Sofji, głównej bohaterki książki. Jednak to by było trochę banalne. Oczywiście, Sofja się zmienia, przechodzi przez pewne etapy, które można odnieść do postaci gąsienicy w pierwszym tomie, poczwarki w drugim i imago w trzecim, ale przeobrażenie, któremu będą podlegać główni bohaterowie jest rzeczywiste i faktyczne, tyle że dla nas niekoniecznie musi być zauważalne. Jednak odpowiedź na pytanie, o co dokładnie chodzi z przeobrażeniem Sofji i z przeobrażaniem ludzi, znajdziemy w trzecim tomie powieści. Odsyłam.
Główną bohaterką „Agli” jest nastoletnia Sofja, która kiepsko sobie radzi w świecie po tym, jak zaginął jej ojciec. Trudno było opisywać proces dojrzewania dziewczyny z perspektywy dojrzałego mężczyzny?
Sofja przyszła do mnie pewnego wieczoru, kiedy pisałem zupełnie coś innego i powiedziała: teraz piszesz o mnie. To było w czasie warsztatów literackich organizowanych przez Fundację Identitas na wyspie Uloya na północ od Norwegii. I nagle wszystko zaczęło się dziać w sposób zupełnie ode mnie niezależny. Miałem wrażenie, że nie wymyślam tego, co Sofja robi, wszytko jest konsekwencją tego, co się wydarzyło. Od tego momentu właściwie powieść zaczęła pisać się sama.
Ważne miejsce akcji w powieści stanowi też wydzielona część miasta, w której mieszka mniejszość Jomów. Mam wielką potrzebę, żeby ustalić, na kim i na czym ją wzorowałeś.
Geograficznie Herem - tak nazywa się to miejsce akcji - znajduje się mniej więcej tam, gdzie w Krakowie mieści się Kazimierz. To akurat łatwo można stwierdzić. Kim są Jomowie? To ostatnia grupa monoteistyczna, która przetrwała w gnostyckim świecie, zachowując pewną swoją wewnętrzną integralność i odrębność. Jomowie są wzorowani trochę na Żydach, trochę na Cyganach, a trochę na starochrześcijańskich sektach. Zresztą Harun - przedstawiciel Jomów - cytuje przeróżne treści: Stary i Nowy Testament, apokryfy czy Koran. Jomowie to grupa głęboko synkretyczna i - jak wszystko w tym świecie - nie jest monolitem. Wśród Jomów znajdziemy wiele różnych odłamów, które posługują się licznymi jomskimi językami o różnej użyteczności. Trochę jak elfy u Tolkiena, które też mają kilka różnych języków i posługują się nimi zamiennie, w zależności od tego, co chcą powiedzieć, komu i w jakich okolicznościach. Niektórych języków można używać w określonych sytuacjach, innych nie należy. Są języki używane do modlitw, inne są do zaklęć, a jeszcze inne do kontaktów między ludźmi. Nie mam takich zapędów jak Tolkien, więc nie wymyślałem dokładnie języków jomskich, ale wiem, jakie są i ile ich jest. Na razie Jomowie mi powiedzieli o szesnastu, ale być może są jeszcze inne, o których nie wiem, albo których używają Jomowie w innej części świata.
Nie tylko języków jest tu wiele. Także zapożyczeń. „Agla” to książka intertekstualna. Czytałam ją, odnajdując nawiązania do literackich dzieł Tolkiena, Lovecrafta, Pullmana i Schulza, a nawet do... „Małej Księżniczki” i „Harrego Pottera”. Chodziło o to, by czytelnik mógł odkrywać kolejne literackie smaczki?
Gdy zaczynałem przygodę z pisarstwem, Wit Szostak powiedział mi, że pisanie to wypisywanie się ze swoich starych mistrzów i szukanie własnego środka wyrazu. Byłem świadom, że przede wszystkim muszę się pozbyć Tolkiena. Miałem też duży problem, żeby się pozbyć Brunona Schulza z warstwy językowej, ale sądzę, że mi się udało. Jednak nie wiedziałem, że za mną idzie, wesoło chichocząc, duch Terry'ego Pratchetta i najwyższy czas, by zamknąć go w piwnicy. Pratchett to brytyjski pisarz, który budował swe powieści właściwie z samych cytatów, intertekstualnie i robił to w genialny sposób. W mojej „Baśni o wężowym sercu” była mnogość różnych nawiązań, w „Agli” jest ich mniej albo są głębiej ukryte. Zwykle pełnią rolę ornamentyki, jak na starych inkunabułach, ale część z nich stanowi polemikę z pewnymi treściami, które są głęboko wplecione w fabułę.
Podobno istnieje skończona liczba fabuł, które jesteśmy w stanie wymyślić. Jest ich bodaj pięćset dwanaście. Pomyślałam więc złośliwie, że zabrakło ci własnego pomysłu, stąd nawiązania do innych autorów.
Oczywiście, że tak, nikt z nas nie ma już własnych pomysłów. I nie chodzi o to, żebyśmy wymyślili pięćset trzynastą fabułę, albo ustawiali te pięćset dwanaście w jakichś dziwnych konfiguracjach, licząc, że objawi nam się nowa treść. Próbowałem i nic z tego nie wyszło. Opowieści, które już wymyśliliśmy przez tysiące lat jako ludzie, są opowieściami, które sami powtarzamy. Pisał o tym wspaniale Tomasz Mann w „Józefie i jego braciach”. Wszystko nawiązuje do wcześniejszych opowieści. Gdy obserwuję moje życie, również jestem w stanie pokazać pewne mityczne opowieści, które się w nim zadziały tak, jak w dawnych historiach. Może jest to jakiś rodzaj zniewolenia, ale nie czuję się nim specjalnie sparaliżowany. Co więcej, mity pomagają mi lepiej zrozumieć, co się w moim życiu dzieje. Na razie „Agla” będzie powtarzać pewne schematy, pokazywać, jak się mają do życia Sofji. Uważam, że ma to swój urok.
W „Agli” opisujesz świat, w którym dominującym nurtem myślowym jest gnoza. Czy charakterystyczne dla tego nurtu myślowego wrażenie niedopasowania do świata, bycia skądinąd, jest ci znane?
Droga, przez którą dotarła do mnie gnoza, wiodła przez „Opowieści z Narnii”. Nagle się okazało, że świat, w którym żyją bohaterowie tej książki, jest iluzoryczny i ułomny, dlatego przechodzą do rzeczywistości prawdziwej, faktycznej. To było dla mnie uderzające. Drugą ścieżką, dzięki której dotarła do mnie gnoza, była muzyka. Jako nastolatek byłem fanem zespołów metalowych - a to już autostrada do tego sposobu myślenia. Na obecnym etapie życia czuję się w świecie dosyć dobrze zadomowiony, chociaż mam świadomość, że pewne rzeczy są tylko chwilowe. I moje poczucie, że jest fajnie i miło, także jest tylko na chwilę. Doświadczenie niepasowania do świata, który nas otacza, jest doświadczeniem podstawowym, fundamentalnym. Każdy, kto zastanawia się nad swoim życiem, wcześniej czy później dojdzie do wniosku, że tu nie pasuje. Pisząc „Aglę”, dowiadywałem się więcej o sobie, poznawałem też prawdę o świecie, który mnie otacza.
Pisanie weryfikuje mój sposób myślenia i patrzenia na życie. Każda książka bardzo mnie zmieniała, a przynajmniej sprawiała, że wychodziłem oczyszczonym i trochę lepszym człowiekiem.
„Agla” cały czas powstaje, więc nie wiem, dokąd mnie doprowadzi, jakimi drogami i to jest najfajniejsza przygoda w pisaniu. Gdyby to było tylko zaprojektowanie architektury opowieści i potem żmudne jej wypełnianie kolejnymi klockami, byłoby to nudne i puste zajęcie.
Skąd u ciebie miłość do fantastyki? Co w tym gatunku literackim jest najbardziej pociągające? Możliwość kreacji świata, ustalania własnych zasad, tworzenia kodeksów?
Takich zabaw w Pana Boga nie uprawiam, bo się do tego nie nadaję. Miałbym ogromne poczucie winy, gdybym stawiał siebie w roli architekta i stwórcy. Wolę towarzyszyć moim bohaterom, iść razem z nimi i mieć nadzieję, że wszystko się dobrze skończy. W „Agli” to Sofja jest osobą, która stwarza świat, przypadkiem, przez nieuwagę i dlatego ten świat jest ułomny, niedoskonały i w niczym nie przypomina świata, który chciała stworzyć. Mając ogromne poczucie winy, usiłuje nas stamtąd zabrać, żebyśmy wrócili tam, skąd jesteśmy, ale nie jest w stanie odnaleźć drogi. Tym, czego oczekuję od fantastyki i co najbardziej lubię, jest eskapizm, czyli możliwość wyjścia na chwilę ze świata, który mnie otacza i powrotu do niego, będąc w pewien sposób odmienionym człowiekiem.
Wielu twórców fantastyki lubi opisywać rzeczy, które są nieobecne w naszym świecie. Ty opisujesz to, co znamy: jedzenie, sprzęty codziennego użytku czy pomieszczenia.
Trochę tak. Wiele osób mnie pytało, co to są smrty, które pojawiają się w powieści i przyznam, że byłem zdziwiony, że kogoś może to interesować. Jako autor wiem, czym są smrty i bohaterowie książki też wiedzą i nie muszą się nad tym zastanawiać. Opisywanie tego, co znamy, to szkoła starych mistrzów fantastyki. Kiedy zaczynamy czytać „Diunę” Franka Herberta, również nic nie wiemy o przedstawionym tam świecie. Już na początku zostajemy rzuceni na głęboką wodę, nie ma kogoś, kto zrobiłby wprowadzenie, był przewodnikiem. Musimy sami się odnaleźć i... nawet po przeczytaniu sześciu tomów nie dowiadujemy się wszystkiego. Podobny zabieg obserwowałem u Jacka Dukaja w powieści „Lód”. Pisząc „Aglę”, mam wrażenie odkrywania świata i pewnych zależności, które nim rządzą. Tym bardziej było dla mnie dziwne, że tyle osób pytało o te nieszczęsne smrty, które są po prostu formami życia - nie-życia, trochę zmechanizowanymi i obecnymi w tamtym świecie. Podobnie jest na przykład z różnymi szkołami magicznymi. Czytając nowoczesne książki, zwłaszcza fantasy, mam wrażenie, że zapoznaję się z podręcznikiem do gry RPG, że autor bardzo szczegółowo chce pokazać wszystko, co wymyślił, chce pokazać wszystkie frakcje, zależności i to, jak działa magia. A my nie wiemy wszystkiego o magii.
Dlaczego wchodzisz do świata fantastycznego? Czujesz się tam bezpiecznym, wolnym, lepszym?
To trudne pytanie. Obawiam się, że w tym wieku wchodzę w fantastyczny świat dlatego, że taki mam zwyczaj, nawyk i sprawia mi to przyjemność. Jednak różnie bywało na różnych etapach mojego życia. Zacząłem czytać fantastyczne książki w podstawówce. Stanowiły dla mnie wspaniałą ucieczkę od tego, co działo się w szkole, którą wspominam im wcześniej, tym gorzej. Trochę nieświadomie wynosiłem z tych fantastycznych światów wszytko to, o czym wcześniej Tolkien pisał w eseju „O baśniach”, który przeczytałem jako nastolatek. Tolkien pisze, że w fantastyczne światy baśniowe wchodzimy po to, żeby doznać uzdrowienia i pocieszenia. Wychodząc z nich zdrowsi i szczęśliwsi, jesteśmy w stanie lepiej zmagać się z tym, co nas otacza. Każda ucieczka w fantastyczny świat jest ucieczką z więzienia. Nad tym moim zdaniem unosi się trochę gnostyckie myślenie o życiu i rzeczywistości - że świat, który nas otacza, jest więzieniem. I cóż, poniekąd jest i to pod wieloma względami. Wychodzę z każdej fantastycznej opowieści bogaty w siłę, żeby się mierzyć z tym, co mnie czeka.