Ranking krakowskich aktorów ubiegłego roku wzrusza jak żaden wcześniejszy
Od 11 lat na łamach „Gazety Krakowskiej” sporządzam autorski, subiektywny ranking aktorów pracujących lub mieszkających w Krakowie. Nie pamiętam jednak, żebym kiedykolwiek wcześniej, pisząc te mikroportreciki, czuł wzruszenie.
Tym razem jednak jestem wzruszony. XI Ranking Aktorów Krakowskich powinien być zbiorowy, nie indywidualny. Wszyscy aktorzy Krakowa, ci pracujący na co dzień na etatach w teatrach, działający w scenach niezależnych, jak i tak zwani wolni strzelcy, a w końcu pedagodzy i studenci AST, wygrali już samym faktem przetrwania 2020 roku.
Roku, który zabrał aktorom to, co najważniejsze. Możliwość kontaktu z widzem, możliwość występowania przed publicznością, w dużym stopniu także możliwość zarobkowania. Mimo to aktorzy z Krakowa i z całej Polski, ujawnili w 2020 roku ponadnormatywną kreatywność.
To właśnie przede wszystkim artyści pozwolili nam przetrwać pierwszą falę pandemii, to im zawdzięczamy mnogość wydarzeń w sieci. A chociaż nikt chyba nie ma wątpliwości, że teatr online to tylko substytut, chciałem wszystkim aktorom podziękować za wiarę w sens, oraz wiarę w nas - widzów i wielbicieli.
Nie zapominamy o was, wrócimy do teatrów i kin.
Rok 2021 będzie rokiem nadziei.
POLA BŁASIK
Błysk w oku, szeroki uśmiech, ale kiedy trzeba także nostalgia i zdziwienie, że świat nie do końca na ów szeroki uśmiech odpowiada tym samym.
Pola Błasik, aktorka Teatru im. Juliusza Słowackiego, to idealna bohaterka naszych czasów.
Grane przez nią dziewczyny świetnie rozumieją puls rzeczywistości, są świadome, potrafią być stanowcze i decyzyjne, ale jednak od czasu do czasu niechętnie ujawniają wielką wrażliwość, staromodne przyzwyczajenia, oldskulowe pasje. Oto wzorcowa współczesna młoda kobieta: żyjąca codziennością, znająca wszelkie ograniczenia, ale też podskórnie tęskniąca za czasem przeszłym.
Z Czechowem jest jej do twarzy. Aktualnie, na macierzystej scenie, Pola Błasik gra w Krasawicę w „Bolesławie Śmiałym”, występuje także w „Bajkach robotów” według Lema.
Wspaniale rozwija się jej kariera telewizyjna i filmowa - to już nie tylko popularne seriale „Drogi Wolności” czy „Zakochani po uszy”, ale i fabuła - w pandemicznym 2020 premierę miał młodzieżowy, ujmujący „Polot”, reżyserski debiut Michała Wnuka, w którym Pola Błasik zagrała główną rolę kobiecą. Wystąpiła także w feministycznej „Erotice 2022”, jednym z filmowych wydarzeń 2021 roku może być natomiast „Prime Time” Jakuba Piątka, film zakwalifikował się właśnie do konkursu na najważniejszym niezależnym festiwalu w USA - Sundance Film Festival.
MARCIN KOBIERSKI
Od tylu lat szczerze podziwiam tego aktora, często lidera, a czasami koła ratunkowego dla mniej udanych przedsięwzięć Teatru Bagatela, z którym związany jest, zdaje się, od samego początku zawodowej drogi, że sam się dziwię, że do corocznego rankingu aktorów krakowskich trafił dopiero po raz pierwszy.
Na miejsce w krakowskim peletonie gwiazd zasłużył sobie od dawna. Marcin Kobierski ma w sobie ciepło, nazwałbym je, chaplinowskie. Stworzony do komedii, doskonale sprawdza się we wszystkich odmianach tego gatunku, przenosi wewnętrzne ciepło do spektakli dramatycznych, eksperymentalnych, muzycznych.
Ciepło Kobierskiego nie ma nigdy proweniencji popisów slapstickowych czy kabaretowych. To najwyższa półka. Potrafiąc rozśmieszać, bawić, nie nadużywa tych cech w relacjach z widzem. Sceniczna świadomość Kobierskiego to przekonanie o smutnej etymologii uśmiechu, o melancholii będącej składową dowcipu, podniesieniem humoru.
W roku tak trudnym dla wszystkich teatrów krakowskich, ale może dla Bagateli nawet jeszcze trudniejszym, wspaniale zagrał Clarína w spektaklu „Życie jest snem” według Pedro Calderóna de la Barki.
W kinie mniej mu się wiedzie, chociaż w tym roku z wdziękiem mignął na drugim planie w pokazywanym na festiwalu w Gdyni filmie „Każdy ma swoje lato” Tomasza Jurkiewicza. Dobry tytuł, Marcin Kobierski kojarzy mi się z ciepłem - jest latem. Naszym, krakowskim.
KATARZYNA KRZANOWSKA
Plastyczna twarz - plastyczna osobowość. Nie uda się o Krzanowskiej powiedzieć, że jest taka, albo inna, lepsza w określonym typie ról, predestynowana do grania groteski lub tragedii. Nie da się tego napisać, ponieważ Katarzyna Krzanowska od lat, bardzo konsekwentnie, nie na pierwszym, czasami nawet nie na drugim planie, nie pozwala zepchnąć się do jakiejkolwiek niszy.
To jest właściwie magia.
Ta piękna kobieta w jednej chwili potrafi zbrzydnąć, spaskudzić siebie i świat, i jest w tym znowu piękna - tym razem aktorsko. Oglądam często etiudy, filmy studenckie, szkolne. Mało osób o tym wie, ale Katarzyna Krzanowska jest w ostatnich latach prawdziwą ozdobą wielu takich filmów. I znowu to samo.
Nawet na drugim planie wybija się na czoło. W świetnej i nagradzanej „Miłości” Michała Ciechomskiego gra konkret, kobietę o imieniu Agata, będącą równocześnie fantomem, poezją.
Nie inaczej w spektaklu perełce „Kochana Wisełko, Najdroższy Zbyszku” na motywach korespondencji Wisławy Szymborskiej i Zbigniewa Herberta w Starym Teatrze. Współpracujący z Krzanowską od wielu lat Mikołaj Grabowski, w liryczno-rodzajowym spektaklu wydobył z aktorki jeszcze jeden ton, zaskakujący. Wisełka Krzanowskiej jest nie tylko dowcipna, nie tylko błyskotliwa, to także mędrzec widzący szerzej, ale równocześnie świadomy, że owo szerzej również musi mieć formę, błysk, światło. Krzanowska: mędrzec z ironicznym uśmiechem. Lubię jej uśmiech.
ANNA DYMNA
Mam nadzieję, że takiego festiwalu w Gdyni więcej nie zobaczę. Byłem jednym z nielicznych, jednym z dosłownie kilku dziennikarzy, którzy tegoroczną edycję święta polskiego kina oglądali na miejscu. Ale widzieli głównie siebie, ponieważ ze względu na ograniczenia epidemiologiczne, do Gdyni nie przyjechali ani twórcy, ani branża filmowa, właściwie nie dojechał nikt. Na szczęście filmowo było ciekawie.
Na prowadzonej przeze mnie online’owej konferencji prasowej zwycięskiego filmu - animacji „Zabij to i wyjedź z tego miasta” Mariusza Wilczyńskiego, reżyser pracujący nad tym tytułem czternaście lat mówił: „Kiedy wiedziałem już, że potrzebuję w filmie matkę, postać mojej mamy, tylko przez chwilę zastanawiałem się kto mógłby zagrać tę rolę. Kto jest jednocześnie piękny, mądry, ciepły. Tylko ona - Anna Dymna”. Aktorka dodawała: „Ja do tej pory zwracam się do Mariusza per syneczku, on do mnie mówi - mamo”.
W innym bardzo ciekawym filmie, „Amatorach” Iwony Siekierzyńskiej, Anna Dymna zagrała ważną rolę matki uzdolnionej artystycznie dziewczyny z zespołem Downa. Wiarygodna w każdym wydaniu, prawdziwa - ale na taką prawdziwość i wiarygodność pracuje się latami. Życiem, nie tylko talentem. W okrutny, ponury czas pandemii, pełne żarliwej wiary słowa Anny Dymnej, wiary w naszą moc sprawczą, wiary w dobro ludzi i bezinteresowną miłość zwierząt, działały na nas niczym najlepsza, a może jedyna terapia. Szczepionka przed szczepionką.
TOMASZ SCHIMSCHEINER
„Proste rzeczy”, nowy film Grzegorza Zaricznego, przeszedł nie tyle nawet bokiem, co w ogóle praktycznie nie udało się zaprezentować tego filmu publiczności. Pojedyncze pokazy online podczas „Nowych Horyzontów” to zdecydowanie za mało. Zariczny podąża własną, wyboistą, oryginalną ścieżką. Zderza amatorów z aktorami zawodowymi, portretuje codzienność, nie uatrakcyjniając jej na siłę. Tak jest również w filmie najnowszym. Proste życie jest bardzo skomplikowane, proste rzeczy są wyzwaniem, prostota jest wyzwaniem.
Tomasz Schimscheiner pojawia się w filmowej rodzinie jako postać trochę z innego świata. Wujek przeszkadzajka, wujek przyjeżdżający do chłopaka i dziewczyny usiłujących odnaleźć sens w infantylnie zaprojektowanej wiejskiej arkadii poza wielkomiejskim hałasem. Tyle że ich wieś huczy nudą, bębni depresją, otępia szarością - nie kolorami.
Schimscheiner, ulubiony aktor Zaricznego, staje się kwintesencją stanu pomiędzy. Rozumie więcej, kryje jakieś tajemnice, ale jest przecież jeszcze bardziej zagubiony i samotny od pary głównych bohaterów. To może naczelna cecha aktorstwa Tomasza Schimscheinera - zarówno w teatrze (ostatnio cała seria świetnych ról w Teatrze Nowym Proxima), jak i w kinie czy w telewizji, zachwyca umiejętnością mimikry, wtapiania się w zbiorowość, ale zawsze przy zachowaniu autonomii. Proste rzeczy? Nie, najtrudniejsze.
KAJA WALDEN
To jeszcze nie są duże filmowe zadania - fryzjerka w „Bliskich” Grzegorza Jaroszuka, Lucynka w serialu „Król”, sekretarka w „Ziei” Roberta Glińskiego... - ale Kaję Walden już się zapamiętuje. Wyróżnia się urodą, wyróżnia temperamentem.
Jest niedzisiejsza.
Nie znam przyzwyczajeń i pasji Kai Walden, aktorki Teatru Bagatela, ale pisząc o aktorce, mogę sobie przecież pofolgować z wyobraźnią. A zatem wyobrażam sobie Kaję z książką raczej niż z iPodem, słuchającą jazzu - nie hip-hopu. Nawet jeżeli jest akurat odwrotnie, niewiele to zmienia. Może być ubrana kolorowo, autentycznie zabawna i pełna wdzięku - bo i takie role świetnie gra w „Bagateli”, ale dla mnie i tak będzie się kojarzyła z tajemniczą muzą w czerni, stojącą samotnie w klubie, małomówną i bez powodzenia adorowaną przez grupkę wielbicieli.
Jeszcze wszystko przed nią, a już ma własny wizerunek. „Bagatela” szczęśliwie zawsze dbała o swoich aktorów (ten rok potraktujmy jako globalny wypadek przy pracy), stąd Kaję Walden można aktualnie podziwiać w aż siedmiu spektaklach, w tym w pożegnalnym przedstawieniu nieodżałowanego, zmarłego na koronawirusa Giovanny’ego Castellanosa, „Ich czworo” według Zapolskiej. Jest w tych spektaklach liryczna i przewrotna, jest także wzruszająca - jak Laura w „Szklanej menażerii” Tennessee Williamsa.
Na stronie internetowej macierzystego teatru, napisała, że jej teatralnymi idolami są ci, których nie widać. Niewidzialny punkt odniesienia. Ładne.
WOJCIECH SKIBIŃSKI
W trudnym, chorym - dosłownie i w przenośni - roku 2020, anulowana została zdecydowana większość festiwali, premier i imprez filmowych, o spektaklach teatralnych nie wspominając. Niektóre imprezy szczęśliwie się jednak odbyły, w tym świetny, filmowy i teatralny festiwal w Zielonej Górze.
Na zakończenie imprezy, Wojciech Skibiński, w duecie z przyjacielem z lat szkolnych, Krzysztofem Taraszką, zaprezentowali recital „Cohen w teatrze”. Nieśmiertelne ballady w interpretacji Skibińskiego zabrzmiały tamtego wrześniowego wieczoru ze szczególną mocą. Były przypomnieniem, że melancholia dodaje sił, zwłaszcza jeżeli jest to melancholia na poziomie Cohena, ciekawie interpretowanego przez Skibińskiego.
Jest aktorem, bez którego trudno wyobrazić sobie teatralny pejzaż Krakowa. A chociaż w macierzystym teatrze rzadko (zbyt rzadko) dostaje teatralne solówki, w zespole „Słowaka” wydaje się postacią niezbywalną, gra na zespół, gra na całość, nie tylko na siebie. Prezentuje przy tym coraz rzadszy w teatrze i w kinie typ faceta.
Tak właśnie, faceta. Nie wyrośniętego chłopca, nie neurotycznego artysty, ale faceta, wrażliwca, a czasami przemocowca i okrutnika. Potencjał Skibińskiego zaczyna w końcu doceniać kino i telewizja. Pod tym względem 2020 rok był może najciekawszym sezonem w dorobku aktora. Naczelnik więzienia w „Miłości” Michała Ciechomskiego, „Dziad” - czyli Polak w Irlandii w pięknym filmie „Jak najdalej stąd” Piotra Domalewskiego, a wreszcie budzący grozę Mieczysław Moczar w telewizyjnej „Cenie władzy” w reżyserii Arkadiusza Biedrzyckiego. Imponująca rozpiętość - od Cohena do Moczara, a jeszcze przecież był po drodze jeszcze poruszający Klaudiusz w „Hamlecie” w Teatrze Słowackiego.
Uwaga: Skibiński dopiero się rozpędza.