Witkacy na saksach. Portrety nowosądeczan po 50 złotych

Czytaj dalej
Fot. Janusz Bobrek
Janusz Bobrek

Witkacy na saksach. Portrety nowosądeczan po 50 złotych

Janusz Bobrek

Witkiewicz nie lubił Nowego Sącza: Kicha między dwiema rzekami na wzgórku - nie ma gdzie pójść - mówił. A i sądeczanie nie zachwycali się jego twórczością: Nieskładny bohomaz. Trzymamy go za szafą

Witkacy ze swoją Firmą Portretową S.I. Witkiewicz odwiedzał w latach 30. Nowy Sącz trzykrotnie. Podczas tych wizyt zatrzymywał się u zaprzyjaźnionej rodziny Maciaków. Powstało wówczas ponad 50 obrazów, chociaż całkowita ich liczba wciąż czeka na ustalenie.

Często sądeczanie targowali się o cenę, mimo że ta była niższa niż w regulaminie firmy malarza, a obrazy brali na „krydę” (czyli na kredyt).

Nie zawsze portrety podobały się tutejszej klienteli, o czym autor Nienasycenia donosił w listach do żony, Jadwigi.

Kogo portretował? „Jakieś obskurne podlotki, doktorki-Żydówy, „panie” nowo-sądeckie i niesforne dzieci” (pisał do żony). Z perspektywy czasu okazało się, że mieszkańcy Nowego Sącza dobrze zainwestowali swoje pieniądze. Obrazy, za które Witkacy liczył sobie wówczas 50 zł, dziś kosztują nawet 50 tys. zł. Kilka z nich znajduje się jeszcze w Nowym Sączu.

Przystań - Zakopane

Młody Stanisław Ignacy Witkiewicz często podróżował po Europie. Był w Petersburgu (1901), we Włoszech (1904), w Wiedniu (1907), Paryżu (1908 i 1911), Zagrzebiu (1909), Londynie (1911) i stale odwiedzał sanatorium w Lovranie, gdzie od 1908 roku leczył się jego ojciec, Stanisław Witkiewicz. W 1914 roku odbył nawet podróż do Australii, w trakcie której towarzyszył ekspedycji naukowej przyjaciela z młodości Bronisława Malinowskiego jako fotograf i rysownik. Po wybuchu I wojny światowej szybko wrócił do Europy - trafił do pawłowskiego pułku lejbgwardii w Petersburgu, gdzie m.in. przeżył wybuch rewolucji bolszewickiej.

W międzywojniu Witkacy z Polski już nie wyjeżdżał, bo najzwyczajniej w świecie nie miał za co. Zamieszkał w Zakopanem w pensjonatach prowadzonych przez matkę Marię, potem u przyjaciół, a na koniec u ciotki Marii Witkiewiczowej (Mery) i kuzynki Marii Witkiewiczówny (Dziuni) na Antałówce. Często za to kursował na trasie Zakopane  Warszawa, szukając zleceń dla swojej Firmy Portretowej S.I. Witkiewicz.

Klient ma być zadowolony

Po pierwszych kilku latach międzywojnia, w których Witkacy bardzo aktywnie tworzył - napisał przeważającą część swoich dramatów, malował duże płótna, wystawiał wraz z grupą formistów, a przede wszystkim propagował ideał Czystej Formy w sztuce - około 1925 roku zmienił zasadniczy przedmiot swoich zainteresowań artystycznych. Autor Nowych form w malarstwie zrezygnował z dramatu na rzecz powieści oraz z malarstwa olejnego na rzecz firmy portretowej, dzięki której mógł się utrzymać finansowo. Pastele były o wiele tańsze.

Mimo że nie traktował swoich portretów jako sztuki, to jako malarz jest znany przede wszystkim ze swoich autoportretów. Żeby nadać banalny, użytkowy charakter temu zajęciu, Witkiewicz napisał nawet regulamin swojej firmy, określając też wszystkie typy obrazów, jakie oferował, a także przypisując im stałe ceny. Były nawet wśród nich takie, które malował tylko dla przyjaciół, interpretując ich wygląd po zażyciu różnych mieszanek narkotyków i alkoholu (na obrazach figurowały specjalne sygnatury z informacją, co aktualnie brał).

W niektórych punktach regulaminu, bądź co bądź ekscentrycznej działalności gospodarczej, Witkacy starał się zminimalizować konflikt między oczekiwaniami klientów (nie znosił krytyki) a tym, co mógł im zaoferować podczas portretowych seansów:

„§ 3. Wykluczona absolutnie jest wszelka krytyka ze strony klienta. Portret może się klientowi nie podobać, ale firma nie może dopuścić do najskromniejszych nawet uwag, bez swego specjalnego upoważnienia. Gdyby firma pozwoliła sobie na ten luksus: wysłuchiwania zdań klientów, musiałaby już dawno zwariować. Na ten paragraf kładziemy specjalny nacisk, bo najtrudniej jest wstrzymać klienta od zupełnie zbytecznych wypowiedzeń się. Portret jest przyjęty lub odrzucony - tak lub nie, bez żadnego umotywowania. Do krytyki należy również konstatowanie podobieństwa względnie niepodobieństwa; uwagi co do tła, zakrywanie ręką części narysowanej twarzy w celu dania do zrozumienia, że ta część właśnie się nie podoba, powiedzenia takie, jak: „Jestem za ładna”, „Czy ja jestem taka smutna?”, „To nie jestem ja”, w ogóle wszystko, a to tak pod względem dodatnim, jak ujemnym. Po namyśle, ewentualnie poradzeniu się osób trzecich, klient mówi tak (lub nie) i koniec - po czym podchodzi (lub nie) do tak zwanego „okienka kasowego”, to znaczy po prostu wręcza firmie umówioną sumę. Nerwy firmy ze względu na niesłychaną trudność zawodu tejże muszą być szanowane”.

Na darmowe portrety mogły za to liczyć rodziny, u których malarz się stołował, a także znajomi, jakim dłużny był pieniądze (np. dentyście Włodzimierzowi Nawrockiemu). Sporą liczbę portretów poświęcił jednak Witkacy swoim kochankom, m.in. blond piękności Nenie Stachurskiej. Najmniej chętnie malował dzieci. Zdarzało się, że rozgniewany stroił przeróżne miny do klientów, a nawet rzucał w nich kulkami chleba, których używał do wycierania pasteli. Przez kilkanaście lat funkcjonowania firmy Witkacy namalował kilka tysięcy portretów, głównie w Zakopanem, ale także w Warszawie, gdzie przy ul. Brackiej 23 mieszkała jego żona, oraz u zaprzyjaźnionych rodzin, które odwiedzał. W taki sposób w latach 30. Stanisław Ignacy Witkiewicz trafił do Nowego Sącza.

„Maciakowie - to cud!”

Helenę i Franciszka Maciaków Witkacy poznał w 1931 roku w Zakopanem jako klientów Firmy Portretowej. Małżeństwo łatwo nawiązało kontakt z artystą, co przerodziło się w przyjaźń i zaowocowało trzema wizytami (była także czwarta, kilkugodzinna) autora Pożegnania jesieni w Nowym Sączu.

- Pobyty u nich cenił chyba najbardziej, choć miał jeszcze kilka domów równie mu przychylnych, jak Zofia i Stefan Szumanowie, Maria i Ignacy Grabscy, Kazimiera i Stanisław Alberti, rodzina Białynickich-Birulów po ich przeprowadzce do Chodzieży - mówi prof. Janusz Degler, historyk teatru, wybitny „Witkacolog” i edytor jego dzieł zebranych.

Franciszek Maciak był wojskowym lekarzem, który prowadził praktykę lekarską w Nowym Sączu i powiecie, zaś jego żona, Helena, z wykształcenia nauczycielka, prowadziła dom i zajmowała się działalnością społeczną. Mieli dwójkę dzieci: Jerzego i Jadwigę, która szybko stała się ulubienicą Witkacego.

Barbacki musiał utrzymać rodzinę, dlatego malował portrety bogatym mieszczanom

Z 17 listów i 13 kartek, jakie artysta napisał do rodziny (listy Maciaków do Witkacego nie zachowały się), wynika, że rodzina mieszkała najpierw przy ul. Jagiellońskiej 12, potem przy Pl. Kazimierza Wielkiego 2, chociaż niektórzy sądeczanie wskazują, że była to ul. Kościelna 2 (dzisiejsza ul. Wyszyńskiego), i że Witkacy wtajemniczył ich w różne aspekty swojego życia (m.in. romans z Czesławą Okińską).

Maciakowie („Maciaki od szlachty góralskiej z Rytra spod samej Piwnicznej się wywodzą” - pisał w liście do żony) prowadzili bardzo otwarty dom, interesowali się sztuką, a wśród ich znajomych znajdowali się m.in.: rodziny oficerów I Pułku Strzelców Podhalańskich oraz sądeccy lekarze, przyszli klienci Firmy Portretowej S.I Witkiewicz.

Po raz pierwszy na dwutygodniową wizytę malarską Witkacy przyjechał wiosną 1934 roku, za drugim razem tygodniowy pobyt przypadł na listopad 1936 roku. Trzeci raz zawitał wiosną 1938 roku. Obowiązki malarskie (średnio trzy seanse dziennie) dzielił z pracą nad odczytami, polemikami filozoficznymi i wieczornymi dyskusjami z Maciakami. Z listów do żony i przyjaciół wiemy też, że był tu w kinie na „Dr. Mabuse” Fritza Langa i odbył wycieczkę po okolicy wraz z Franciszkiem Maciakiem.

Czy podobało mu się samo miasto?

Niekoniecznie: „kicha między dwiema rzekami na wzgórku - nie ma gdzie pójść. Żydzi naokoło, naprzeciwko i po bokach - obok adwokat słychać jak bełkocze” - pisał w jednym z listów do Jadwigi. Zresztą z listów do żony, w których Witkacy w charakterystyczny sposób miesza chociażby problemy z gazami czy oddawaniem moczu z wywodami na temat sztuki i filozofii, dowiadujemy się sporo o tutejszej klienteli. Często artysta pisze o nich w sarkastyczny sposób:

„Więc kapitan Dupa nie był, bo synek mu zachorował, a p. Dr Zasrankowa była przeszkodzona, bo mąż dojechał, a radczyni Kutasiewiczowa była znów przeszkodzona skutasieniem lewego jajnika i tak ciągle. Zarobiłem paręset - reszta na krydę. Nędza - raz ustalona cena i ponad 50 tu brać nie mogę - i tak płacą ludzie mający po 3000 miesięcznie i płacący za portrety Barbackiego po 3-5 tysięcy (...). Myślę, że wyjadę do Z. w niedzielę lub poniedziałek. Portrety na NP NΠ (nie paliłem, nie piłem - przyp. red.) udają mi się świetnie. Tylko dziś mam problem brzydkiej, poczciwej Pani. Byłem wczoraj przeszkodzony na ulicy przez p. majorową Witowską (...), która zażądała rozszerzenia eliptycznego owalu (a jaki jest inny?) do córeczki Zosi itp. A Dr Zasranek kpi podobno ze wszystkiego. Rodzina wojskowa upada (...)”.

Z innych listów wiemy, że sądeczanie targowali się o cenę lub przychodzili na seanse bez pieniędzy:

„Wczoraj 4 seanse, dziś 3, wszystko po 50 zł, tylko parę po 75 i jeden za 100 (a miał być za 150, tylko mnie baba orżnęła - szkoda gadać). Do tego Maciaki”.

Często Witkacy prosił w listach Helenę Maciakową o przypominanie, żeby dosłać artyście resztę pieniędzy do Zakopanego, albo zdjęcia portretów (Witkacy zawsze dokumentował swoją twórczość).

Dzięki przyjaźni z Witkacym rodzina Maciaków zapewniła sobie nieśmiertelność. Ich kolekcja Witkaców liczyła 15 portretów, ale niestety uległa rozproszeniu.

- Portrety rodziny Maciaków miało kupić Muzeum w Słupsku, ale zabrakło pieniędzy na wszystkie i ta minikolekcja została rozproszona - dodaje prof. Degler.

Wiadomo, że dwa obrazy, które zabrał ze sobą Jerzy Maciak do Stanów Zjednoczonych, po jego śmierci zostały przekazane do Muzeum w Indianapolis. Dwa obrazy Jadwiga Leśniowska (córka Maciaków) sprzedała nieznajomym osobom. Reszta powinna się znajdować w rękach wnuka Maciaków - Przemysława Leśniowskiego (mieszka na stałe w Kanadzie).

Pod koniec 2016 roku portret Franciszka Maciaka z 1934 roku wystawiono na aukcji w Katowicach za 69 tys. zł. Cena była jednak za wysoka. Był to najprawdopodobniej ten sam portret, który zaoferowano do kupienia Muzeum Okręgowemu w Nowym Sączu. Sami Maciakowie „Helofraniojagodojurkowie” (tak pieszczotliwie nazywał ich Witkacy) dobrze zapisali się też w pamięci sądeczan (m.in. w czasie II wojny światowej Franciszek Maciak opatrzył rany głowy kilkuletniego wówczas Augustyna Leśnika, współautora „Encyklopedii Sądeckiej”.)

„Proszę tych obrazów nie szukać w naszym domu”

Co dziś zostało z Witkacego w Nowym Sączu? Szukanie wspomnień o artyście i samych obrazów nie jest łatwe, nawet dysponując listą nazwisk portretowanych osób. Wielu nie przeżyło wojny, nie żyją też bohaterowie dziecięcych portretów.

Jedną z klientek Witkacego była Maria Długopolska. W 1936 roku zamówiła portret, ponieważ za kilka miesięcy miała wziąć ślub i taka pamiątka wydała jej się doskonałym prezentem dla męża. Witkiewicz portretował też jej, uchodzącą w Nowym Sączu za piękność, kuzynkę, Janinę Wójcikową. Zdaje się, że tutejszym kobietom nie brakowało urody - na uwagę zasługują dwa portrety Antoniny Czerwińskiej, której mąż, oficer I PSP, prowadził w Nowym Sączu zakład fotograficzny i dokumentował obrazy, jakie narysował Witkacy podczas swoich „roboczych wycieczek”.

Często portrety kobiet zamawiali mężowie. W prywatnej kolekcji w Nowym Sączu znajduje się portret Janiny Geissler.

- Na obrazie jest moja ciocia, Janina Dyning, Śluzar po pierwszym mężu, a Geissler po drugim mężu. Jej drugi mąż był zamożnym człowiekiem, więc podejrzewam, że to on zamówił portret u przebywającego w Nowym Sączu Witkacego. To było kilka lat po ślubie, był bardzo zakochany. Ciocia była uroczą osobą - wspomina Maria Śluzar - Skowronek.

Patrząc na obraz z kwietnia 1934 roku, nie da się tym słowom zaprzeczyć - z portretu spogląda piękna kobieta. Witkacy miał niezwykły talent do rysowania oczu i tym razem, z jakiejkolwiek perspektywy się nie spojrzy, to wydaje się, że postać spogląda właśnie na nas.

Swój portret autorstwa Witkacego miał Stanisław Zaranek, nieżyjący już sądecki laryngolog, którego rodzina tak rozjuszyła artystę w jednym ze wspomnianych listów.

- Niewiele mogę powiedzieć na ten temat. Tata miał sześć lat, jak portretował go Witkacy i słyszałam, że bardzo się go bał, bo ten robił straszne miny - mówi Jadwiga Zaranek, córka Stanisława Zaranka.

Najczęściej jednak tropy wiodące do obrazów są już przestarzałe...

- Te obrazy zostały sprzedane i już nie są w Sączu. Komu? Nie wiem. To była Maria Styczyńska-Butscherowa i Stanisława Styczyńska-Radzięcka. Doskonale pamiętam te portrety, bo wisiały u mojej cioci, ale po jej śmierci zostały sprzedane. Zachował się regulamin Firmy Portretowej - mówi Wojciech Butscher, specjalista ds. ochrony zabytków w Urzędzie Miasta Nowy Sącz.

Przed kilkunastoma laty pięć portretów z kolekcji rodziny Styczyńskich zostało sprzedanych za pośrednictwem antykwariusza Adama Orzechowskiego do Tarnowa.

- Trzy panie to były żony oficerów I Pułku Strzelców Podhalańskich, dwa zaś to były męskie portrety - mówi Orzechowski.

Właściciele Witkaców niechętnie podejmują rozmowę na temat artysty i obrazów.

- Proszę tych obrazów nie szukać w naszym domu. Unikamy mediów, bo nie chcemy, żeby nas okradli. Dziękuję już panu - mówi posiadacz Witkacego.

Z czasem stosunek sądeczan do sztuki Witkacego zmienił się zdecydowanie od tego, jaki prezentował Jerzy Harasymowicz w wierszu Witkacy nad Popradem:

„Jest jeszcze jeden
wielkości cielęcia
lub też stolnicy
Trzymamy go za szafą
nieskładny bohomaz
zupełny brak perspektywy
mówił nam profesor
Niech pani to zdejmie
pani Skorucka
bo strzelę temu kiczowi
w te zielone flaki
rzekł porucznik”.

Teraz zamiast za szafą trzymany jest pod kluczem. Ale to nie dziwi. Wystarczy spojrzeć na ceny portretów, jakie zdołano uzyskać na aukcjach w ostatnich dwóch latach. W przypadku osób o znanym nazwisku to kwoty ponad 100 tys. zł, zaś anonimowe portrety osiągają ceny powyżej 40 tys. zł. Warto wspomnieć, że w 2000 roku obraz „Udzielny Byk na urlopie. Portret Leona Chwistka” (1913) został sprzedany w domu aukcyjnym Polswiss Art za kwotę 680 tys. zł. Zaś niedawno fotografia „Potwór z Düsseldorfu” poszła na Aukcji Fotografii Kolekcjonerskiej w Warszawie za rekordową sumę 170 tys. zł. Pod tym względem Witkacy wygrał z Bolesławem Barbackim, któremu zazdrościł honorariów rzędu 3-5 tys. zł. Dziś piękne portrety pędzla Barbackiego możemy kupić za około 8 tys. zł. Ale porównywanie obu artystów to już zadanie dla fachowców.

Chociaż starannie opracowane „Dzieła zebrane” Witkacego zaplanowane są na 25 tomów, to jednak wciąż czytelnicy i historycy literatury czekają na cud i odnalezienie zaginionych dramatów, o których istnieniu wiadomo z listów artysty. Podobnie jest z obrazami - wiele z nich znanych jest tylko z klisz. Czy przetrwały wojnę, czy zachowały się do dziś?

Wielu sądeczan czeka na wystawę „Rysuję nowosądeczan po 50 zł”, na której można byłoby obejrzeć kilka, może kilkanaście portretów przedwojennego sądeckiego mieszczaństwa, zobaczyć autografy listów i zdjęcia. Może na otwarcie nowej siedzibie Muzeum Okręgowego przy ul. Jagiellońskiej 56?

W jednym z listów do żony Witkacy skarży się, że sądeczanie nie chcą mu dać więcej niż 50 zł za portret, kiedy Barbacki inkasuje 3-5 tys. zł. Czy rzeczywiście tyle mógł zarabiać Bolesław Barbacki za portrety?

Trudno powiedzieć, ile Bolesław Barbacki brał za portret w latach trzydziestych, kiedy Witkacy gościł w Nowym Sączu. Wiadomo jednak, że na początku lat dwudziestych, a więc wkrótce po ukończeniu Akademii, za wykonanie portretu liczył 6-10 tysięcy marek, co było na owe czasy i początkującego artystę kwotą bardzo przyzwoitą. Mimo to, aby utrzymać rodzinę po śmierci ojca w 1920 roku, przyjął posadę nauczyciela rysunków w Gimnazjum Żeńskim, a na podróż do Paryża w 1924 roku musiał wziąć pożyczkę. W latach trzydziestych, kiedy jego pozycja portrecisty była już ugruntowana, a jego obrazy cieszyły się dużym powodzeniem, ich ceny mogły być wysokie. Czy tak wysokie jak wspomina Witkacy - nie wiem. Cały czas jednak pracował jako nauczyciel, z tym, że prawdopodobnie w tym czasie robił to raczej z zamiłowania do pracy dydaktycznej niż z potrzeb materialnych.

Kto stanowił klientelę Barbackiego? Na pewno nie byli to typowi mieszczanie, jak w przypadku Witkacego?

Klientami Barbackiego było przede wszystkim bogate mieszczaństwo, w tym: lekarze, wysocy urzędnicy państwowi, dyrektorzy, profesorowie uniwersyteccy, przemysłowcy oraz ich rodziny. Portretował wysokich dostojników kościelnych, wojskowych i ziemian. Jednak oprócz „portretów oficjalnych” malował także przyjaciół, członków swojej rodziny oraz ludzi prostych i ubogich, których studia portretowe traktował jako ćwiczenia w rozwijaniu warsztatu, podczas których mógł, nieskrępowany wymaganiami zamawiających, swobodnie skupić się na wybranych, interesujących go aspektach malarskich.

Czy można porównywać obu malarzy, chodzi mi o technikę pastel - olej, a przede wszystkim o czas wykonania zlecenia?

Wykonanie obrazu olejnego jest oczywiście dużo kosztowniejsze niż pastelu i zajmuje także znacznie więcej czasu, a to powoduje różnicę w cenie.

Artysta malujący farbami olejnymi musi kupić płótno, naciągnąć je na krosna i zagruntować przed rozpoczęciem pracy. Malowanie, wykańczanie i wysychanie obrazu zabiera sporo czasu. Natomiast podobraziem pastelu jest łatwo dostępny i tani papier, a rysunek kredką jest szybki. Nie oznacza to oczywiście, że malarstwo pastelowe nie wymaga dużej biegłości technicznej i umiejętności w posługiwaniu się tą techniką. Niejednokrotnie efekty wizualne uzyskiwane pastelem przewyższają te malowane olejno. Poza tym dużo łatwiej jest artyście nanieść poprawki na obrazie olejnym niż na pastelu, gdzie nieudany rysunek powoduje zwykle rozpoczęcie pracy na nowo.
Rozmawiał Janusz Bobrek

Janusz Bobrek

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.