Rektorowanie Akademii Teatralnej jest dla Wojciecha Malajkata wielkim wyzwaniem

Czytaj dalej
Fot. Szymon Starnawski
Paweł Gzyl

Rektorowanie Akademii Teatralnej jest dla Wojciecha Malajkata wielkim wyzwaniem

Paweł Gzyl

Kiedy okazało się, że nie mogą mieć dzieci, zaadoptowali dziewczynkę i chłopca. Dziś Michalina i Kacper wkraczają już w dorosłe życie. Dzięki aktorowi i jego żonie dorastali w prawdziwej rodzinie.

Gdyby nie seria „Listy do M.”, to właściwie nie oglądalibyśmy go w ogóle na dużym ekranie. Dlaczego polskie kino o nim zapomniało? Być może dzieje się tak, ponieważ w ostatnich latach poświęcił się najpierw dyrektorowaniu teatru, a teraz – jest rektorem warszawskiej Akademii Teatralnej. I ta działalność pedagogiczna bardzo go pochłania. Próbuje stworzyć nową formułę nauczania studentów, która byłaby daleka od przemocowych schematów, dominujących w rodzimym szkolnictwie artystycznym od wielu lat.

- Nie chciałbym, żeby zabrzmiało to górnolotnie, ale rektorowanie jest wielkim wyzwaniem. A żeby zrobić szkołę dla studentów, marzyłem od zawsze, jeszcze kiedy sam byłem studentem. Zwłaszcza że słynna pani z dziekanatu okropnie mnie denerwowała. U mnie w dziekanacie moje panie są zupełnie inne. Szkoła, którą kieruję, jest dla ludzi, dla studentów. I coraz rzadziej dla profesorów. Dla profesorów takich, jak kiedyś, którzy czuli się tu jak w świątyni odwiedzanej przez studentów, czekających aż oni łaskawie im coś powiedzą – mówi w Onecie.

Dukając pod nosem

Jego ojciec był Niemcem, a mama pochodziła z Kurpiów. Spotkali się i zamieszkali w Mrągowie na Mazurach. Tuż obok siebie żyli tam Polacy, Niemcy, Rosjanie, Mazurzy i Ślązacy. Wszyscy zgodnie zasiadali co wieczór na ławeczkach przed swymi domami, a ich dzieci bawiły się bezpiecznie na podwórkach. Mały Wojtuś zaraz po szkole biegł do domu, aby napalić w piecu, a potem na przystanek autobusowy, skąd towarzyszył mamie, niosąc siatki z zakupami.

- Gdy rodzice wracali do domu, było ciepło. Widziałem, że zrobiłem dla nich coś pożytecznego, zaoszczędziłem im wysiłku. Potrafiłem wstać o czwartej nad ranem i podlewać ogród, bo wiedziałem, że ktoś musi to zrobić. Budziły się ptaki, świtało, w powietrzu unosił się ten niepowtarzalny zapach wilgotnej ziemi i roślin. Stąd wiem, jak wygląda wschód słońca. Można to przespać przez całe życie – wspomina w „Vivie”.

Wojtek od dziecka lubił rozbawiać innych. Trafił więc do szkolnego kabaretu, gdzie zobaczyła go kierowniczka kółka teatralnego z miejscowego domu kultury. Zaprosiła chłopca na swe zajęcia, a kiedy dostrzegła u niego aktorski talent, zasugerowała mu zdawanie po maturze do szkoły teatralnej. Kiedy mama o tym usłyszała, pobiegła do kościoła, aby pomodlić się, żeby nie zdał. Tata powiedział „To twoje życie, synu”, a potem dał pieniądze na podróż do Łodzi. Wojtek pojechał więc na egzaminy – i zdał za pierwszym razem.

- Kiedy wszedłem na salę i zobaczyłem wybitnych aktorów: Jana Machulskiego, Bogusława Sochnackiego, Barbarę Wałkównę i Ewę Mirowską, pomyślałem: „I teraz ja im będę udowadniał, że coś umiem?”. Byłem przerażony. Z głowy wszystko mi wyleciało. No i postanowiłem nie udowadniać, że umiem, a właściwie udowodnić, że nic nie umiem. Dukałem coś niewyraźnie pod nosem, co stało się jednak nie klęską, a sukcesem, bo wszyscy konali ze śmiechu, gdy się tak wciąż myliłem – opowiada w „Twoim Stylu”.

Rozmowy o sztuce

Kiedy młody chłopak przyjechał do Łodzi, czuł się zagubiony w wielkim mieście. Nie podobało mu się szybkie tempo życia, tęsknił też za rodzicami i mazurską przyrodą. W aklimatyzacji pomogli mu koledzy z akademika, którzy też przyjechali z małych miejscowości: Piotr Polk z Kalet, Zbyszek Zamachowski z Brzezin i Czarek Pazura z Niewiadowa. Razem się uczyli i razem imprezowali. Tej przyjacielskiej relacji nie popsuło nawet dorosłe życie – do dziś są kumplami i mogą na siebie liczyć w trudnych sytuacjach.

- Raz na jakiś czas się zdarzało, że nie musimy uczyć się na pamięć albo iść na próbę - i wtedy się skrzykiwaliśmy. Ale to nie było morze wódki, wanna. To były dwie flaszki i rozmowy, anegdoty, opowiadanie sobie. Ale o sztuce. I to nie takiej przez wielkie „s” ani też przez małe, takie nasze na tamte czasy wyobrażenia o czymś. Ale tak, wódka służyła... To był styl. Tak trzeba było, na imprezie studenckiej musiała być wódka albo piwo. Bo jak, przy czym mielibyśmy się bawić? Ale były też gitary – śmieje się w Onecie.

Kiedy Wojtek skończył szkołę, z miejsca dostał rolę, na którą inni czekają czasem całe życie – głównego bohatera w „Hamlecie”, wystawianym przez Jerzego Grzegorzewskiego. Tak zaczęła się współpraca aktora z wybitnym reżyserem, która zaprowadziła go do Teatru Syrena, a potem do Teatru Narodowego. Dosyć szybko upomniało się o niego kino – już w 1992 roku grał nagie sceny z Grażyną Szapołowską w „Pięknej nieznajomej”. Największą popularność przyniosła mu jednak dopiero rola Rzędziana w ekranizacji „Ogniem i mieczem”.

- Nie interesują mnie złe scenariusze. Co więcej, jeśli znajdę się w miejscu, w którym panuje pośpiech i bałagan, od razu się z niego wycofuję. To, że najrzadziej widać mnie w telewizji oznacza, że zwyczajnie nie ma tam dla mnie ciekawej propozycji. Uważam jednak, że żadna praca nie hańbi, dlatego nie przeszkadza mi praca z kamerą – podkreśla w serwisie Menstream.

Powrót na Mazury

Wojtek nigdy nie był typem chłopaka, który ugania się za spódniczkami. Kiedy w liceum poznał Kasię z Mikołajek, zakochał się w niej na zabój. Los chciał, że ich drogi jednak się rozeszły: ona skończyła studia nauczycielskie i wyjechała dorobić się za granicę, a on rozpoczął studia w Łodzi. Kilka lat później wpadli jednak na siebie w Mrągowie i znów zaczęli się spotykać. Pobrali się na początku lat 90. i zamieszkali w stolicy. „Inteligentna, wrażliwa, ciepła, z poczuciem humoru, a przy tym zaradna i odważna” – chwali Wojtek swą żonę w „Gali”.

- Jak się nam udało? Może to kwestia umiejętności ustępowania sobie. Bo często nieporozumienia zaczynają się od drobiazgów. A my nie robimy problemu z tego, że nóż nie leży w tym miejscu co zwykle. Jeśli nie ma kłótni o drobiazgi, wtedy człowiek czuje się bezpiecznie i nie chce tego tracić – twierdzi w „Twoim Stylu”.

Kiedy Katarzyna i Wojciech nie doczekali się własnego potomstwa, postanowili zaadoptować dwójkę dzieci. Dziś Michalina i Kacper wkraczają już powoli w dorosłość. Po wybuchu pandemii, cała rodzina przeniosła się do domu, który wybudowała na Mazurach jakiś czas wcześniej. To było wielkie marzenie aktora: powrócić w rodzinne strony. Dziś Malajkatowie znów mieszkają w Warszawie, ale w każde wakacje i święta chronią się w swym azylu nad jeziorami.

Paweł Gzyl

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.