Rektorowanie Akademii Teatralnej jest dla Wojciecha Malajkata wielkim wyzwaniem
Kiedy okazało się, że nie mogą mieć dzieci, zaadoptowali dziewczynkę i chłopca. Dziś Michalina i Kacper wkraczają już w dorosłe życie. Dzięki aktorowi i jego żonie dorastali w prawdziwej rodzinie.
Gdyby nie seria „Listy do M.”, to właściwie nie oglądalibyśmy go w ogóle na dużym ekranie. Dlaczego polskie kino o nim zapomniało? Być może dzieje się tak, ponieważ w ostatnich latach poświęcił się najpierw dyrektorowaniu teatru, a teraz – jest rektorem warszawskiej Akademii Teatralnej. I ta działalność pedagogiczna bardzo go pochłania. Próbuje stworzyć nową formułę nauczania studentów, która byłaby daleka od przemocowych schematów, dominujących w rodzimym szkolnictwie artystycznym od wielu lat.
- Nie chciałbym, żeby zabrzmiało to górnolotnie, ale rektorowanie jest wielkim wyzwaniem. A żeby zrobić szkołę dla studentów, marzyłem od zawsze, jeszcze kiedy sam byłem studentem. Zwłaszcza że słynna pani z dziekanatu okropnie mnie denerwowała. U mnie w dziekanacie moje panie są zupełnie inne. Szkoła, którą kieruję, jest dla ludzi, dla studentów. I coraz rzadziej dla profesorów. Dla profesorów takich, jak kiedyś, którzy czuli się tu jak w świątyni odwiedzanej przez studentów, czekających aż oni łaskawie im coś powiedzą – mówi w Onecie.
Dukając pod nosem
Jego ojciec był Niemcem, a mama pochodziła z Kurpiów. Spotkali się i zamieszkali w Mrągowie na Mazurach. Tuż obok siebie żyli tam Polacy, Niemcy, Rosjanie, Mazurzy i Ślązacy. Wszyscy zgodnie zasiadali co wieczór na ławeczkach przed swymi domami, a ich dzieci bawiły się bezpiecznie na podwórkach. Mały Wojtuś zaraz po szkole biegł do domu, aby napalić w piecu, a potem na przystanek autobusowy, skąd towarzyszył mamie, niosąc siatki z zakupami.
- Gdy rodzice wracali do domu, było ciepło. Widziałem, że zrobiłem dla nich coś pożytecznego, zaoszczędziłem im wysiłku. Potrafiłem wstać o czwartej nad ranem i podlewać ogród, bo wiedziałem, że ktoś musi to zrobić. Budziły się ptaki, świtało, w powietrzu unosił się ten niepowtarzalny zapach wilgotnej ziemi i roślin. Stąd wiem, jak wygląda wschód słońca. Można to przespać przez całe życie – wspomina w „Vivie”.
Wojtek od dziecka lubił rozbawiać innych. Trafił więc do szkolnego kabaretu, gdzie zobaczyła go kierowniczka kółka teatralnego z miejscowego domu kultury. Zaprosiła chłopca na swe zajęcia, a kiedy dostrzegła u niego aktorski talent, zasugerowała mu zdawanie po maturze do szkoły teatralnej. Kiedy mama o tym usłyszała, pobiegła do kościoła, aby pomodlić się, żeby nie zdał. Tata powiedział „To twoje życie, synu”, a potem dał pieniądze na podróż do Łodzi. Wojtek pojechał więc na egzaminy – i zdał za pierwszym razem.
- Kiedy wszedłem na salę i zobaczyłem wybitnych aktorów: Jana Machulskiego, Bogusława Sochnackiego, Barbarę Wałkównę i Ewę Mirowską, pomyślałem: „I teraz ja im będę udowadniał, że coś umiem?”. Byłem przerażony. Z głowy wszystko mi wyleciało. No i postanowiłem nie udowadniać, że umiem, a właściwie udowodnić, że nic nie umiem. Dukałem coś niewyraźnie pod nosem, co stało się jednak nie klęską, a sukcesem, bo wszyscy konali ze śmiechu, gdy się tak wciąż myliłem – opowiada w „Twoim Stylu”.
Rozmowy o sztuce
Kiedy młody chłopak przyjechał do Łodzi, czuł się zagubiony w wielkim mieście. Nie podobało mu się szybkie tempo życia, tęsknił też za rodzicami i mazurską przyrodą. W aklimatyzacji pomogli mu koledzy z akademika, którzy też przyjechali z małych miejscowości: Piotr Polk z Kalet, Zbyszek Zamachowski z Brzezin i Czarek Pazura z Niewiadowa. Razem się uczyli i razem imprezowali. Tej przyjacielskiej relacji nie popsuło nawet dorosłe życie – do dziś są kumplami i mogą na siebie liczyć w trudnych sytuacjach.
- Raz na jakiś czas się zdarzało, że nie musimy uczyć się na pamięć albo iść na próbę - i wtedy się skrzykiwaliśmy. Ale to nie było morze wódki, wanna. To były dwie flaszki i rozmowy, anegdoty, opowiadanie sobie. Ale o sztuce. I to nie takiej przez wielkie „s” ani też przez małe, takie nasze na tamte czasy wyobrażenia o czymś. Ale tak, wódka służyła... To był styl. Tak trzeba było, na imprezie studenckiej musiała być wódka albo piwo. Bo jak, przy czym mielibyśmy się bawić? Ale były też gitary – śmieje się w Onecie.
Kiedy Wojtek skończył szkołę, z miejsca dostał rolę, na którą inni czekają czasem całe życie – głównego bohatera w „Hamlecie”, wystawianym przez Jerzego Grzegorzewskiego. Tak zaczęła się współpraca aktora z wybitnym reżyserem, która zaprowadziła go do Teatru Syrena, a potem do Teatru Narodowego. Dosyć szybko upomniało się o niego kino – już w 1992 roku grał nagie sceny z Grażyną Szapołowską w „Pięknej nieznajomej”. Największą popularność przyniosła mu jednak dopiero rola Rzędziana w ekranizacji „Ogniem i mieczem”.
- Nie interesują mnie złe scenariusze. Co więcej, jeśli znajdę się w miejscu, w którym panuje pośpiech i bałagan, od razu się z niego wycofuję. To, że najrzadziej widać mnie w telewizji oznacza, że zwyczajnie nie ma tam dla mnie ciekawej propozycji. Uważam jednak, że żadna praca nie hańbi, dlatego nie przeszkadza mi praca z kamerą – podkreśla w serwisie Menstream.
Powrót na Mazury
Wojtek nigdy nie był typem chłopaka, który ugania się za spódniczkami. Kiedy w liceum poznał Kasię z Mikołajek, zakochał się w niej na zabój. Los chciał, że ich drogi jednak się rozeszły: ona skończyła studia nauczycielskie i wyjechała dorobić się za granicę, a on rozpoczął studia w Łodzi. Kilka lat później wpadli jednak na siebie w Mrągowie i znów zaczęli się spotykać. Pobrali się na początku lat 90. i zamieszkali w stolicy. „Inteligentna, wrażliwa, ciepła, z poczuciem humoru, a przy tym zaradna i odważna” – chwali Wojtek swą żonę w „Gali”.
- Jak się nam udało? Może to kwestia umiejętności ustępowania sobie. Bo często nieporozumienia zaczynają się od drobiazgów. A my nie robimy problemu z tego, że nóż nie leży w tym miejscu co zwykle. Jeśli nie ma kłótni o drobiazgi, wtedy człowiek czuje się bezpiecznie i nie chce tego tracić – twierdzi w „Twoim Stylu”.
Kiedy Katarzyna i Wojciech nie doczekali się własnego potomstwa, postanowili zaadoptować dwójkę dzieci. Dziś Michalina i Kacper wkraczają już powoli w dorosłość. Po wybuchu pandemii, cała rodzina przeniosła się do domu, który wybudowała na Mazurach jakiś czas wcześniej. To było wielkie marzenie aktora: powrócić w rodzinne strony. Dziś Malajkatowie znów mieszkają w Warszawie, ale w każde wakacje i święta chronią się w swym azylu nad jeziorami.