Rodzina jest dla Katarzyny Skrzyneckiej świętością, o którą dba jak może
Ma wiele talentów. Największym jej atutem jest jednak poczucie humoru. Dlatego twierdzi, że występy w komediach to dla niej wymarzona praca.
Choć gra w teatrze i w kinie, największą popularność przyniosło jej jurorowanie w popularnym telewizyjnym talent-show. Niestety: choć zdobyła ogromną sympatię widzów, niedawno Polsat poinformował, że Katarzyna Skrzynecka nie będzie już pojawiać się na fotelu jurorskim „Twoja twarz brzmi znajomo”. Aktorka zachowała zimną krew i skomentowała tę decyzję krótkim stwierdzeniem, że tego rodzaju zmiany zdarzają się w telewizji od zawsze i to nic dziwnego. Cóż: być może dzięki temu znajdzie więcej czasu na występy na scenie i przed kamerą?
- Nie muszę grać w Hollywood i zdobywać Oscarów, żeby spełniać się jako aktorka. Odwiedzam różne zakątki Polski ze spektaklami, od czasu do czasu pojawiam się w filmach i to mi wystarczy. Trzeba doceniać to, co nam się przydarza. Podobnie w życiu prywatnym. Rodzina jest dla mnie świętością i dbam o nią, jak tylko mogę. Uważam, że to wielki dar mieć obok męża i dzieci, z którymi łączy cię tak wielka miłość – mówi w serwisie Plejada.
W pogodzie ducha
Wychowała się na warszawskim Muranowie. Jeździła tam na wrotkach i wyprowadzała na spacer swoje ukochane psy – Ufkę i Gagę. Miała wrażliwych i czułych rodziców. Choć tata był inżynierem, a mama technikiem dentystycznym i oboje mieli przeważnie dużo pracy, zawsze znajdowali czas dla swej jedynaczki. Ta uczyła się dobrze i nigdy nie sprawiała im żadnych kłopotów wychowawczych.
- Biorąc pod uwagę aspekt wychowania, staram się dzisiaj przypominać sobie wszystko to, co najmilej wspominam z mojego dzieciństwa i to, co dostałam od moich rodziców. Absolutnie doceniam fakt, że byłam przez nich dyscyplinowana. Byłam jedynaczką, dorastającą w ogromnej pogodzie ducha i miłości, ale wychowywaną bardzo konsekwentnie. Rozpieszczano mnie, ale nie w takim niezdrowym wymiarze, w jaki niestety czasami popadają rodzice jedynaków – podkreśla w Onecie.
Mała Kasia odebrała wszechstronne wykształcenie. Już w szkole podstawowej uczęszczała na zajęcia z malarstwa, muzyki i tańca. Trenowała też jazdę konną i szlifowała język angielski. Z czasem okazało się, że najbardziej ciągnie ją jednak do śpiewania. Pobierane lekcje z czasem przyniosły konkretne owoce: mając zaledwie szesnaście lat nastolatka wygrała festiwal piosenki francuskiej w Lublinie, a cztery lata później triumfowała w opolskich „Debiutach”.
- Wspominam swoje dzieciństwo jako szczęśliwe, a rodziców kochających, ale wymagających w kwestiach nauki i kultury osobistej. Wychowywali mnie tak, bym wyrosła na silną dziewczynkę, była odpowiedzialna i zorganizowana, ale jednocześnie, bym nie miała dzieciństwa na siłę zabieganego jak korpoludek – tłumaczy w „Gali”.
Zarażając entuzjazmem
Pojawiła się na dużym ekranie już jako piętnastolatka w filmie „Pewnego letniego dnia”. Nic więc dziwnego, że po maturze zdała do warszawskiej Akademii Teatralnej. Kiedy tylko skończyła pierwszy rok, zaczęła się również pojawiać na stołecznych scenach. W efekcie zaraz po zrobieniu dyplomu dostała etat w Teatrze Powszechnym, a potem w Teatrze Komedia. I to właśnie tam objawiła swój wyjątkowy talent do rozśmieszania widzów.
- Moje życie zawodowe potoczyło się tak, że od wielu lat gram głównie w spektaklach i filmach komediowych, z czego ogromnie się cieszę. Widocznie tak miało być, tak miała potoczyć się moja droga. Na co dzień jestem pogodna, dużo żartuję, ze wszystkiego robię sobie jaja, a przede wszystkim z samej siebie, w związku z czym granie w komediach to wymarzona praca dla mnie – podkreśla w Plejadzie.
Piękna blondynka o bujnej urodzie nie mogła pozostać niezauważona przez telewizję i kino. Na małym ekranie oglądaliśmy ją w takich serialach, jak „Graczykowie”, „Bulionerzy”, „Na Wspólnej” czy „Na dobre i na złe”. W kinie ostatnio stworzyła wyjątkowo zabawną postać Marleny Wolańskiej w trzeciej i czwartej części „Kogla-Mogla”. Szybko upomniały się o nią celebryckie talent-shows: najpierw pojawiła się w „Tańcu z gwiazdami”, a potem w „Twoja twarz brzmi znajomo”. Cały czas jest więc aktywna – i za nic ma upływający czas.
- Kiedyś myślałam, że kobiety w wieku 50 lat są już starszymi paniami. Dziś patrzę na to zupełnie inaczej. Znam wiele fantastycznych kobiet po czterdziestce, które o siebie dbają, są szczupłe i uprawiają sporty. Trzeba mieć na siebie pomysł i wykorzystać doświadczenie przeżytych lat. Wiele razy zdarzało mi się zarażać swoim entuzjazmem dużo młodsze osoby – twierdzi w „Dzienniku Łódzkim”.
Różne charaktery
Pierwsze poważne związki Kasi okazały się nieudane. Najpierw zakochała się w egzotycznym piosenkarzu algierskiego pochodzenia Feridzie Lakhdarze. Choć para się zaręczyła, wystarczyły dwa lata, aby relacja się definitywnie zakończyła. Wtedy aktorka znalazła pocieszenie w ramach komisarza z Komendy Głównej Policji – Zbigniewa Urbańskiego. Poprowadził on Kasię do ołtarza, ale ich małżeństwo przetrwało tylko cztery lata. Trwały związek udało się jej stworzyć dopiero z kulturystą Marcinem Łopuckim, u boku którego trwa od 2007 roku do dziś.
- Znamy się już szesnaście lat i wciąż się nie pokłóciliśmy. Oczywiście, zdarzają nam się różnice zdań, ale potrafimy ze sobą spokojnie pogadać z rozsądnymi argumentami. Bez podnoszenia głosu czy odburkiwania sobie. Nie przenosimy też do domu zawodowych napięć. Mamy różne charaktery, które, na szczęście, się nie wykluczają i nie zwalczają, tylko uzupełniają – deklaruje aktorka w Plejadzie.
Kasia i Zbyszek długo walczyli o to, by móc zostać rodzicami. Cztery poronienia nie powstrzymały ich jednak od dalszych starań. I w końcu udało się – w 2011 roku na świat przyszła ich córka, której nadali imiona Alikia Ilia. Choć jest jedynaczką, nie wychowują córki na rozpieszczoną lalunię. Stawiają jej wyraźne granice, mówią co dobre a co złe, jednocześnie okazując jej miłość i wsparcie.
- Gdziekolwiek bym nie podróżowała, gdy po spektaklu moja ekipa zostaje w hotelu i na następny dzień, wyspani, jadą w dalsze tournée, ja z każdego miasta, choćby było na końcu Polski, wracam nocą do domu. Zawsze wracam do Warszawy, nawet jeżeli dojeżdżam o piątej nad ranem. Biorę szybki prysznic, godzinkę się prześpię i kiedy moje dziecko budzi się rano, to mama jest. Wspólnie robimy sobie śniadanko, zdążymy jeszcze pobawić się, przygotować na nowy dzień, porozmawiać, razem jedziemy do szkoły, to jest nasz rodzinny rytuał – opowiada aktorka w „Vivie”.