Rodzina sprawia, że Magalena Różczka każdego dnia czuje się szczęściarą
Kiedy stała się popularna, paparazzi omal nie doprowadzili do tego, że rzuciła zawód. Całe szczęście stanęła na nogi dzięki nowej miłości. Dziś bliscy są dla niej ważniejsi od wszystkiego.
Jej wielbiciele nie mogą narzekać, że ich idolki nie ma na ekranach. Gra bowiem dużo – i to zarówno w kinie, jak i w telewizji. Do niedawna oglądaliśmy ją w serialach „Rojst” i „Tajemnica zawodowa” oraz w filmach „Brigitte Bardot Cudowna” i „25 lat niewinności”. Teraz na dużych ekranach pojawiła się „Zadra”, w której gra jedną z ról. Co ciekawe liczne obowiązki zawodowe nie przeszkadzają jej dbać o rodzinę. Wszystko to dzięki pozytywnej energii, którą emanuje od małego.
- Grałam córki, teraz gram matki, za 20 lat będę grała babki. I to będzie wspaniałe. Mam 44 lata i czuję, że jestem w cudownym momencie mojego życia. Dbam o siebie, patrzę na to, co jem, poświęcam sporo czasu na domową pielęgnację, by nie używać botoksu ani wypełniaczy. Ale przede wszystkim mam cudowną rodzinę. To powoduje, że każdego dnia czuję się szczęściarą – mówi w „Twoim Stylu”.
Aktorka od urodzenia
Wychowała się w domu bez ojca. Mimo to miała radosne dzieciństwo. Zapewniły jej to dwie kobiety – mama i babcia. Ma też siedem kuzynek i w młodości łączyły ją z nimi bardzo bliskie relacje. Była grzecznym dzieckiem, świetnie się uczyła, nie sprawiała żadnych problemów najbliższym. Kiedy wychodziła z koleżankami na miasto, wracała punktualnie do domu, żeby nie martwić mamy i babci. Nie przeżyła też typowego dla nastolatek okresu buntu – bo niby przeciw czemu miała się buntować, kiedy zewsząd otaczała ją miłość i akceptacja?
- Wychowywałam się jako jedynaczka, lecz nie czułam się samotna. W domu miałam mamę przyjaciółkę, zawsze mogłam pójść też do dziadków po porcję miłości i przytulasa. Miałam fajne koleżanki, cudowne kuzynki i co najważniejsze, zawsze widziałam szklankę do połowy pełną – podkreśla w „Twoim Stylu”.
Najpierw wymyśliła sobie, że będzie fryzjerką. Swoje umiejętności ćwiczyła na dziadku i kuzynkach, potem nawet sama sobie robiła fryzurę. Kiedy miała szesnaście lat, zatrudniła się na lokalnym bazarze i sprzedawała ciuchy, żeby zarobić na wakacje. Potem pracowała w drogerii. Ostatecznie trafiła do amatorskiego teatru w rodzinnej Nowej Soli. Tam posmakowała aktorstwa i wiedziała, że właśnie to chce robić w przyszłości w swoim życiu.
- Od dzieciństwa chciałam grać – naśladowałam dzieci widziane w filmach i myślałam: „Kurczę, chyba też bym tak umiała”. Jednak byłam przekonana, że aktorem człowiek się rodzi. Słowo! (śmiech) Wiadomo, że był Gajos, bo Gajos to Gajos, a Janda to Janda, ale że ja mogę pójść do szkoły i nauczyć się tego zawodu? Niemożliwe – śmieje się w „Zwierciadle”.
Z indeksem w kieszeni
Początkowo postanowiła studiować informatykę w pobliskiej Zielonej Górze, żeby być blisko mamy i babci. Po semestrze zrezygnowała jednak i wróciła do domu. Zatrudniła się wtedy jako protokolantka sądowa. Wydawało się jej, że będzie bronić słabych i uciemiężonych, a skończyło się na segregowaniu zakurzonych akt. Dlatego w końcu postanowiła zawalczyć o swe marzenia i pojechała do Warszawy, aby wziąć udział w castingu do reklamy.
Nie dostała się – ale wracając do Nowej Soli, spotkała na dworcu Michała Żebrowskiego. Nie zastanawiając się długo podeszła do niego i zapytała co ma zrobić, by zostać aktorką. Przyszły kolega po fachu dał jej namiar na emerytowaną nauczycielkę aktorstwa, która wówczas przygotowywała młodych ludzi do egzaminów do szkoły teatralnej. I tak też zrobiła: przez kilka tygodni co piątek jeździła pięćset kilometrów z Nowej Soli do stolicy na zajęcia.
- Gdy oświadczyłam, że zdaję na wydział aktorski w Warszawie, wszyscy stukali się w głowę. Gdzie, jak, dziewczyna z Nowej Soli aktorką w Warszawie? Mama popatrzyła ze smutkiem i powiedziała: „Ojej, tak daleko”. Nie brała pod uwagę, że ja mogłabym się na te studia nie dostać czy na nich nie utrzymać. Była pewna, że indeks mam w kieszeni. Dodała mi skrzydeł – podkreśla w „Twoim Stylu”.
Zdała – ale omal nie zawaliła pierwszego roku przez bzdurne ćwiczenia z rytmiki i logopedii. Całe szczęście ostatecznie sobie poradziła i już na studiach zaczęła statystować w filmach. Być może dlatego po zrobieniu dyplomu, skoncentrowała się na kinie i telewizji. Popularność przyniosły jej seriale, ale tak naprawdę gwiazdę uczyniła z niej komedia „Lejdis”. Do dziś gra z powodzeniem w tego typu rozrywkowych produkcjach, jak „Po prostu przyjaźń” czy „1800 gramów”.
Pomagać ludziom
Kiedy starała się o rolę w „Mistrzu”, poznała scenarzystę Michała Marca. Mimo, że nie zagrała w filmie, znalazła miłość. Para się pobrała i przypieczętowała swe uczucie narodzinami córki Wandy. Wydawało się, że nic nie zmąci ich szczęścia, ale sześć lat po ślubie coś się popsuło. Małżonkowie postanowili się rozstać. Kiedy wiadomość o rozwodzie trafiła do mediów, fotoreporterzy nie dali żyć Magdzie.
- Przez trzy lata miałam paparazzich koczujących przed moją klatką. Kiedyś przez dwa tygodnie nie byłam w stanie wyjść z domu. Ktoś mi robił zakupy, ktoś odprowadzał moje dziecko do szkoły. Bo ja tak się źle czułam, że bałam się wsiąść do samochodu. Moją ostatnią deską ratunku i światełkiem w tunelu był sąd – wspomina w Populadzie.
Dramatyczne przeżycia sprawiły, że aktorka wycofała się z zawodu na trzy lata. Ostatecznie jednak wróciła, bo okazało się, że nie potrafi żyć bez pracy. Optymizmu dodał jej nowy związek z cenionym operatorem (a ostatnio też reżyserem) Janem Holoubkiem, synem Magdaleny Zawadzkiej i Gustawa Holoubka. Para doczekała się dwóch córek – i to właśnie rodzina jest dziś najważniejsza dla Magdy.
- Nabrałam dystansu do wielu spraw. Każdego dnia budzę się rano i dziękuję za zdrowie moje i moich bliskich. To nie jest tak, że ja jestem jakaś totalnie zen i nigdy się nie denerwuję. Ja normalnie żyję na co dzień i czasami byle drobiazg jest w stanie wyprowadzić mnie z równowagi. Jednak gdzieś tam na końcu drogi wiem, że to wszystko są błahostki. Nie warto się nimi przejmować – mówi w „Gazecie Wyborczej”.
Ważnym rozdziałem w życiu Magdy stała się też działalność charytatywna. Została ambasadorką UNICEF-u, wspomaga także ośrodek adopcyjny w Otwocku. Wraz z kuzynką napisała dwie części książki dla dzieci o losach Gabi – rezolutnej dziewczynki z rodziny zastępczej. „Myślę, że właśnie po to zostałam aktorką - żeby pomagać ludziom” – podkreśla.