Rodzina to dla Arka Jakubika strefa komfortu i bezpieczeństwa
Już za młodu miał dwie wielkie pasje: film i muzykę. Jako dorosły zamienił je w dwa zawody, które wykonuje dzisiaj z dużymi sukcesami. Oparcie znajduje jednak w najbliższych: żonie i dwóch synach.
Kiedy skończył szkołę aktorską, niezbyt dobrze mu się wiodło. Wykonywał różne prace, żeby zarobić na życie. Wszystko odmieniło się, kiedy ożenił się i założył rodzinę. Poczucie, że jest odpowiedzialny za dwóch synów sprawiło, że los się odwrócił. Dziś jest jednym z najbardziej znanych i cenionych aktorów średniego pokolenia. Do tego odnosi sukcesy jako wokalista rockowej grupy Dr Misio. A jak sam podkreśla, wszystko to zawdzięcza najbliższym.
- Ja jestem prosty w konstrukcji: wiem, że podstawowym zadaniem faceta jest zapewnienie bytu rodzinie. Wiadomo więc, że musi zbudować dom, posadzić drzewa i spłodzić syna. Dopóki nie stworzyłem tej bazy, gdzie mam swoją strefę komfortu, bezpieczeństwa i czuję się szczęśliwy, nic mi w aktorstwie nie wychodziło. Kiedy jednak zapuściłem korzenie pod Warszawą i poczułem się spełniony jako głowa rodziny, wszystko się zmieniło – mówi w „Gazecie Krakowskiej”.
Dorastanie bez ojca
Jego bliscy pochodzą ze Lwowa. Kiedy musieli uciekać przed Ukraińcami, wsiedli boso do pociągu dla repatriantów i wysiedli dopiero w Krośnie. Potem następnym pociągiem dotarli do Gliwic. Z kolei jego rodzice przeprowadzili się do Strzelców Opolskich. Ojciec nie zagrzał długo miejsca przy najbliższych. W 1986 roku wyjechał do USA, aby się dorobić. Miesiąc później przysłał rodzinie w kopercie sto dolarów i na tym się skończyło. Wrócił do Polski dopiero dziewięć lat później, ale nie odnalazł się już u boku żony i synów. Zmarł trzy lata później.
- Nie było go we wszystkich najważniejszych momentach mojego życia: kiedy zdawałem do liceum, spotykałem się z pierwszymi dziewczynami, kiedy robiłem maturę, zdawałem na studia. Całe to dorastanie, kiedy przepoczwarzałem się z dziecka w nastolatka, a potem w dorosłego faceta. Nie było wtedy ojca przy mnie. I nie mogłem mu wtedy tego zapomnieć. Ale dzisiaj pogodziłem się już nim – tłumaczy w „Dzienniku Polskim”.
Mały Areczek zadebiutował jako aktor, kiedy miał zaledwie siedem lat. Rodzice zaprowadzili go na casting do filmu „Okrągły tydzień” – i zaangażowano go. W efekcie zagrał jedną z głównych ról. Problemem okazała się scena, w której Emilia Krakowska myje go całkiem gołego w starodawnej balii. Kiedy film pokazali w Strzelcach Opolskich, cała podstawówka poszła do kina, aby obejrzeć swego wychowanka. Niestety: gdy dzieciarnia zobaczyła rozbieraną scenę kolegi, wyśmiewaniu go nie było końca. Areczek musiał zmienić szkołę. Przy okazji zmienił też zainteresowania z filmu na muzykę.
- Gdzieś pod koniec podstawówki założyłem kapelę, z którą robiliśmy covery mojego ukochanego do dzisiaj zespołu – AC/DC. Mam w domu ich wszystkie płyty! No, ale kto z naszego pokolenia nie uwielbiał tej kapeli? Usiłowałem nieudolnie naśladować Briana Johnsona, bo do skali Bona Scotta sporo mi brakowało. „Back In Black” i „For Those About To Rock” były naszymi sztandarowymi kawałkami – śmieje się w Onecie.
Komunikowanie z ludźmi
W liceum Arek uczył się w klasie matematyczno-fizycznej. Ale miał polonistkę, która zainteresowała go literaturą. Pod jej wpływem zaczął pisać własne opowiadania, a nawet reżyserować szkolne spektakle. Kiedy był w klasie maturalnej, nauczycielka powierzyła mu rolę Papkina we fredrowskiej „Zemście”. Wtedy w Arku odżyła miłość do aktorstwa. Wyprosił, żeby mama opłaciła mu kilka lekcji u znanego aktora z pobliskiego Opola. I mimo że seplenił i jąkał się, dostał się do wrocławskiej Akademii Teatralnej za pierwszym razem. Szkoła zawiodła jednak jego oczekiwania.
- Nie dostawałem ciekawych ról na egzaminach, do spektakli dyplomowych mnie nie brano, albo grałem jakieś ogony. Czułem się mocno niespełniony. Zacząłem więc zadawać sobie pytania, czy aby na pewno wybrałem dobrą drogę. Wiesz, takie myśli z serii: „A może jestem do dupy aktorem i trzeba pomyśleć o czymś innym”? - wspomina w „Logo24”.
Po zrobieniu dyplomu wylądował we wrocławskim Teatrze Kalambur, który jednak szybko go rozczarował. Wyjechał więc do Warszawy grać w Operetce Narodowej. Był to jednak kompletnie chybiony pomysł, zwolnienie przez Bogusława Kaczyńskiego przyjął więc z ulgą. Musiał się jednak wtedy imać różnych zajęć, by zarobić na życie. Dopiero spotkanie z Wojciechem Smarzowskim odmieniło jego los. Występ w „Domu złym” sprawił, że Arka uznano za aktorskie objawienie i propozycje ról posypały się jedna za drugą.
- Nie lubię słowa „kariera”. Brzmi pejoratywnie. Dla mnie granie w spektaklach teatralnych czy w filmach, robienie muzyki czy reżyserowanie jest sposobem na komunikowanie się z ludźmi. I widocznie coś w tym jest prawdziwego, poruszającego, uczciwego, że do nich to trafia. To jest dla mnie absolutnie bezcenne – deklaruje w „Gali”.
Muzyka jest najważniejsza
Kiedy Arek był w liceum, zaczął jeździć z kolegami na festiwal w Jarocinie. Wtedy zachwycił się punkowymi kapelami – i ta fascynacja została mu na lata. Dlatego, kiedy zaczął odnosić sukcesy jako aktor, pomyślał, że czas zrealizować swe kolejne marzenie. Akurat spotkał wtedy odpowiednich ludzi, więc założył z nimi grupę Dr Misio. Początkowo traktowano ją jako fanaberię popularnego aktora, ale z czasem zdobyła ona spore uznanie wśród rockowej publiczności.
- Kiedy jestem na planie filmu jako aktor, wchodzę całym sobą w ten świat, w którym funkcjonuje mój bohater. Ze swoją głową, swoją wrażliwością, swoimi emocjami. Kiedy pracuję nad płytą albo jadę w trasę - muzyka jest najważniejsza. I to muzyka jest tą sferą, która daje mi największą wolność artystyczną. Nie mam wtedy nad sobą żadnego reżysera czy producenta, kogoś, kto mówi mi, co i jak mam robić – tłumaczy w „Gazecie Krakowskiej”.
W 1992 roku Arek poznał nieco starszą od siebie aktorkę Agnieszkę Matysiak. W ich przypadku zadziałała zasada przyciągania się przeciwieństw. On – jako ponurak i pesymista zakochał się w niej – optymistce i duszy towarzystwa. Wzięli ślub i szybko doczekali się dwóch chłopaków. Chociaż początkowo wyglądało, że pójdą oni innymi drogami niż rodzice, kiedy dorośli, zdecydowali się również związać swą przyszłość z filmem.
- Zawsze chciałem być dobrym ojcem. Czy jestem, trzeba by zapytać moich synków. Wydaje mi się, że mam z nimi dobre relacje, że jesteśmy ze sobą bardzo blisko. Codziennie rozmawiamy przez telefon: co się dzieje na uczelni, jak poszły egzaminy. Studiują obaj w Łodzi, ale jak tylko mają wolną chwilę, to przyjeżdżają do nas. Jemy więc wspólnie obiady, robimy sobie ogniska. Dużo o nich wiemy, bo rozmawiają z nami – podkreśla w „Dzienniku Polskim”.