
Mija miesiąc od pożaru, który strawił jedno z gospodarstw rolnych w Malechowie. Swoje wsparcie okazali gospodarze z Dobiesławia. Potrzebna jest dalsza pomoc.
- Zostaliśmy bez niczego. Mamy zwierzęta i nic poza tym. W jednym momencie z dymem poszło też dwanaście przyczep ziemniaków. Nic nie zostało do zjedzenia. Właściwie wszystkie nasze plony zostały zniszczone - mówi nam Lidia Kaliszczak, mieszkanka Malechowa wspominając dramatyczny pożar, do którego doszło 9 października, w niedzielę nad ranem.
Spaliła się wówczas stodoła, stajnia, obory i niestety wszystko co się tam znajdowało, czyli 25 ton zboża, 60 ton siana i słomy oraz materiały budowlane. Strażakom na szczęście udało się uratować wszystkie zwierzęta ( świnie, krowy, cielaki, kury i kaczki). Straty wyceniono na około 400 tysięcy złotych.
- Nie trzeba było długo czekać, aby znaleźli się pierwsi dobroczyńcy. Rolnicy ze wsi Dobiesław odpowiedzieli na apel swojego sołtysa, który stworzył dwa punkty zbiórek produktów.
- Akurat tak się złożyło, że mieliśmy biesiadę jesienną i zorganizowaliśmy pomoc rzeczową. Gospodarze z naszego regionu ofiarowali to, czym mogli się podzielić. Zapakowaliśmy zboże, siano, słomę i ziemniaki - mówi Krystyna Krassowska, sołtys wsi Dobiesław i dodaje: Rolnicy mówią, że sami to rozumieją. Niektórzy też przeżyli pożogę i wiedzą co to znaczy jak wszystko się człowiekowi spali.
Pomoc finansową: 2 tysiące złotych przekazała też gmina Malechowo. Potrzeby są jednak dużo większe. To dlatego, że państwo Kaliszczakowie mają do wykarmienia bardzo dużą ilość zwierząt. Ciągle konieczne jest wsparcie w postaci chociażby zboża i kiszonki.
- Obecnie w gospodarstwie mamy świnie, bydło i drób. Zdenerwowało nas to, że ubezpieczyciel dopiero teraz będzie wyceniał straty, jak pożar był miesiąc temu. Niestety, nie mam na drzewo i blachy. To miejsce trzeba jakoś okryć, bo zbliża się zima - tłumaczy Lidia Kaliszczak.
Pogorzelcy zaznaczają, że to już drugi w historii pożar, który zniszczył ich gospodarstwo.
- Podejrzewamy, że ktoś po prostu nam to wszystko podpalił. Nie złapaliśmy za rękę, ale takie nasuwają się wnioski - mówią.
Wszyscy, którzy chcieliby się skontaktować z pogorzelcami i ofiarować swoją pomoc mogą zadzwonić do Lidii i Stanisława Kaliszczaków pod numer telefonu 94 31 84 254