Rosja czasu wojny oczami polskiej reporterki: "Wojna nie jest końcem wszystkiego"
Polska reporterka Maja Wolny jako jedyna pojechała do Rosji po wybuchu wojny z Ukrainą i opisała swoje doświadczenia z tej wyprawy. Jesienią 2022 roku, zbierając materiały do książki "Pociąg do Imperium", odbyła ponad setkę rozmów z mieszkańcami rosyjskich metropolii i miasteczek na rubieżach państwa Putina. Jak rosyjska agresja na Ukrainę wygląda z ich perspektywy?
Odwiedzałaś Rosję w ciągu ostatnich 20 lat kilkanaście razy. Pojechałaś tam również w 2022 roku. Jak zmienił się ten kraj i jego mieszkańcy?
Podróżuję do Rosji od początku obecnego stulecia i znam tylko Rosję Putina. Moja znajomość z tym krajem zaczęła się w czasach, kiedy był on jeszcze „cywilizowanym carem” i kiedy Europa jeszcze w Rosję wierzyła. Kraj może nie był wciąż ekonomicznie podźwignięty z wielkiej smuty lat 90., ale otwarty. Turystów z krajów na zachód od Rosji, także z Polski, witano jako przybyszów z lepszego świata. Kiedy byłam tam ostatni raz, Rosjanie wyraźnie dawali odczuć, że teraz to oni są z lepszego świata. Niekoniecznie mierzonego w dolarach czy euro, ale moralnie sytuującego się o wiele wyżej niż my, żyjący co najmniej w świecie nieświadomości. I mam tu na myśli raczej życzliwych Rosjan, którzy nie mają w sobie wrogości. Mam dwa paszporty i tym razem zdecydowanie wolałam mówić, że jestem turystką z Belgii. Kiedy przyznałam się współpasażerowi w pociągu, skąd naprawdę jestem, spotkałam się z drwinami, wrogością i pogardą. I to jest zasadnicza różnica.
Wspominasz Moskwę sprzed lat jako witalne, otwarte miasto. W 2022 roku przemierzyłaś Rosję od Petersburga po Syberię, w każdym z miejsc, także w tej niegdyś otwartej Moskwie, ludzie zachowują się w charakterystyczny sposób: unikają wszelkiego kontaktu z innymi, nawet nie patrzą sobie w oczy. To też jest jest coś nowego?
Przyjechałam do Rosji w jednym z pierwszych dni po ogłoszeniu mobilizacji, poziom lęku był wówczas bardzo wysoki. Jeszcze kilka miesięcy wcześniej Rosjanie nie wierzyli w ogóle w wojnę, zresztą samo słowo nie padało. Kiedy jednak zaczęła się mobilizacja, na społeczeństwo padł blady strach. Natomiast jeśli chodzi o ten kontakt wzrokowy, to na ulicy rzeczywiście ludzie unikają go, ale kiedy już ktoś się decydował na rozmowę ze mną - i nie mam tu na myśli znajomych czy osób, z którymi już jadąc do Rosji byłam umówiona, a ludzi spotkanych tam i nakłonionych do rozmowy - też wyczuwalna była pogarda i ogólne przerażenie. Nie wiem, na ile ten stan trwa do dziś, bo mam sygnały, że ludzie się po prostu do wojny przyzwyczaili. Kiedy byłam w Rosji ostatni raz, w grudniu 2022 roku, panowała tam świąteczna atmosfera: śnieg, lodowiska, dekoracje, rozdawano cukierki na ulicach - zapominało się, że ten kraj toczy straszną wojnę. Jeśli mówimy o różnicach, to na pewno też zmieniła się obecność zachodniej kultury w Rosji.
Jako pokłosie sankcji?
Tak, nie ma hollywoodzkich premier, tych samych popkulturowych bilbordów, które łączą nas w każdym zakątku globalnej wioski. Ale, oczywiście, rosyjskie miasta nie zieją pustką pod tym względem, powstaje mnóstwo filmów odwołujących się do literatury i historii, gloryfikujących przeszłość tego kraju. To jeden z wielu przykładów, jakie mogłabym wymienić, dotyczących obchodzenia sankcji.
Wielkie marki się wycofały w większości z Rosji. To nie utrudnia życia Rosjanom?
Pewnie oligarchów, którzy stracili jachty bardziej sankcje dotknęły niż zwykłych Rosjan. Trzeba pamiętać, że Rosja od dekad funkcjonuje w jakimś rodzaju wykluczenia, w czasach sowieckich, kiedy nie mieli dostępu do zachodnich dóbr, ale też od 2014 r. wciąż są poddawani jakiegoś rodzaju ograniczeniom. Zwykły Rosjanin nie przejmuje się sankcjami tak bardzo, jak byśmy tego chcieli. Owszem, zostali odcięci od dóbr konsumpcji kulturowej i brak Netflixa czy Spotify zabolał klasę średnią, ale tylko na chwilę, bo zaraz znalazły się sposoby, jak to obejść. Podobnie z wszelkiego rodzaju delikatesami – na rosyjskich stołach goszczą one nadal. Poza tym w miejsce koncernów, które się wycofały Rosjanie stworzyli swoje odpowiedniki, jak np. sieć Wkusno i Toczka jako alternatywa dla McDonalds. Zmaganie się z tymi sankcjami jest jak trening rosyjskiej wytrzymałości. Oni są nauczeni takiego survivalu, piwniczki wypełnione produktami na wiele lat to norma. Ale jest jeszcze jeden aspekt tej izolacji. Młodzi naukowcy, twórcy startupów uważają, że sankcje są dla nich korzystne, bo dzięki nim rząd przeznacza pieniądze na naukę i badania. W Akademgorodku, miasteczku akademickim w Nowosybirsku, które w latach 90. umierało, dziś kwitnie życie. Nie ma wątpliwości, że w Rosji nie powstanie druga Dolina Krzemowa, ale jest tam na tyle kapitału ludzkiego, by luki spowodowane sankcjami zastąpić rodzimą produkcją, a przy okazji podciągnąć jej poziom. W przypadku sankcji, Rosjanie są przekonani, że to Europa bardziej ucierpi, kiedy Putin zakręci kurek z gazem.
A co mówią Rosjanie o samej wojnie?
Przede wszystkim mówią na ten temat niechętnie, są bardzo powściągliwi - i jeszcze raz podkreślę, chodzi o Rosjan nastwionych w miarę przyjaźnie. Wojna z Ukrainą jest częścią wojny jaką Rosja toczy z Zachodem. Wciąż żywy i umacniany jest tam sentyment za tym, by wskrzesić rosyjską mocarstwowość i wykonać manewr przeciwny do lat 90. Dla Rosjan najczarniejszymi kartami w ich historii wcale nie była II wojna światowa czy stalinizm, ale lata 90. - rozpad Związku Radzieckiego. I dotyczy to różnych pokoleń, także młodych ludzi. Procesy, które nastąpiły w latach 90. są postrzegane jako symbol tego, co działoby się z Rosją, gdyby się zeuropeizowała. Dla nich więc ta wojna z Ukrainą jest częścią wojny z Zachodem, w której przeciwstawiają moralną siłę Rosji zdegenerowanemu zachodowi. Wszystko są gotowi postawić na szali, by bronić swojego porządku. I jeśli możemy powiedzieć, że wojna jako taka większość społeczeństwa nie obchodzi, to jednocześnie zdecydowana większość zapytana o największy koszmar, jaki spotkał Rosję, wskaże na lata 90. i powie, że marzy o silnej i wielkiej Rosji, o którą trzeba walczyć.
W książce "Pociąg do Imperium" piszesz, że jadąc do Rosji chciałaś znaleźć ludzi, którzy "szeptem chociaż wypowiedzą jedynowładcy posłuszeństwo". Piszesz też: "Rzeczywistość mnie poraziła".
Na 106 rozmów usłyszałam 2 głosy zdecydowanego sprzeciwu. Nie jest tak, że wszyscy tam dyszą żądzą mordu, ale jak tylko zejdzie rozmowa na temat wojny, niuansują. Oczywiście: "wojna straszna rzecz", ALE "zachód się doigrał", "to nie jest tak jak myślisz". Na pewno wśród Rosjan jest wielu takich, którzy nie biorą do siebie propagandy w stu procentach, ale tuszują te najbardziej niewygodne fakty, jak np. zbrodnie wojenne. Z moich rozmówców tylko dwie osoby nie dość, że miały odwagę przyznać się przed sobą do rosyjskich zbrodni, ale i ich reperkusji dla Rosjan dziś i dla przyszłych pokoleń. Zdecydowana większość wypiera ten fakt, uważając, że albo zdjęcia są zmontowane albo w ogóle jest to fejknius - ani ja, ani oni nie widzieliśmy przecież tego na własne oczy. Czasem przyznają, że, może jakiś "wypadek" mógł się zdarzyć, ale to jednostkowe wydarzenie, żadne ludobójstwo. Rosjanie uważają, że ich żołnierze walczą z nazistami, więc siłą rzeczy to Ukraińcy są źli. Myślę, że tu wiele do powiedzenie mieliby psychiatrzy na temat tego, jak wypieramy traumy i jak sobie radzi z tym homo sovieticus. Zwłaszcza, że musi działać tu silny mechanizm obronny, bo przecież każdy Rosjanin pośrednio nawet w jakiś sposób wspiera działania Putina, wszyscy Rosjanie są uwikłani w ten system. I myślę, że teraz to my mamy większy strach w oczach niż Rosjanie.
A co mówią o walczących Ukraińcach?
Kiedy pojechałam do Rosji w 2015 r. - świeżo po aneksji Krymu, cały czas padało słowo "bracia". Rosjanie mówili o smutku z powodu konfrontacji z braćmi. Teraz słowo "bracia" słyszałam bardzo rzadko, choć przecież w sensie demografii czy statystyk nic się nie zmieniło. Nie ma żadnego innego narodu, z którym Rosjanie byliby tak spleceni liczbą krewnych, małżeństw, wspólnych cmentarzy. Ale dziś Ukraina w rosyjskich narracjach to wróg. W czasie, kiedy byłam w Rosji w 2022 r., większość Rosjan, z którymi rozmawiałam to nie byli ludzie ziejący nienawiścią, ale ich opowieści stawiały Ukraińców w gorszym świetle, np. biedni Ukraińcy, którzy wykształcili się w Rosji, a teraz są niewdzięczni. Jak się rozmawia z ludźmi, to bardziej odczuwalna jest pogarda niż nienawiść. Zresztą większość Rosjan chce po prostu żyć swoimi sprawami, nie są żądni krwi, ale nie potrafią się też przeciwstawić. Zupełnie inna sytuacja jest na Ukrainie, jeśli chodzi o stosunek do Rosjan, co jest zrozumiałe.
W Moskwie odwiedziłaś Muzeum Gułagu i w kontekście tej wizyty stawiasz diagnozę dotyczącą tego, co dzieje się w Rosji dziś. Piszesz: "chcę się dowiedzieć, czy zmienia się postawa rosyjskiego społeczeństwa wobec nierozliczonej przeszłości. Jestem przekonana, że zbiorowe wyparcie zbrodni własnego państwa wobec obywateli jest paliwem dla tego, co się dzieje choćby teraz w Ukrainie".
Nie jest to moja oryginalna myśl, ale uważam, że to jest kluczowe. Rosjanie przywykli, że władza jest niemoralna i nie można się po niej niczego dobrego spodziewać. To stan naturalny. Są więc skłonni przyklasnąć niemoralnemu zachowaniu władzy, ponieważ to znają. Skoro mają w swoich rodzinach, w drugim czy trzecim pokoleniu trupy, których nie pochowali, nie uporali się z nimi, nie zawalczyli o sprawiedliwość dla swoich dziadków, to jak będą się przejmować jakąś ukraińską babcią, trupami obcych? Do tego dochodzi wstyd - to, co mamy w Polsce wobec Holocaustu. Na ten wstyd trzeba nałożyć grubą warstwę czegoś brutalnego, żeby znieczulić, ponieważ nie ma w Rosjanach gotowości, by zabrać się za to, co trudne. Nie rozliczyli swojej własnej historii: stalinizmu, zbrodni komunistycznych, obozów pracy, nie rozliczono też wojen czeczeńskich. Do tego trzeba sobie zdać sprawę, że większość Rosjan pamięta swój kraj w stanie jakiegoś konfliktu. To również wydaje się tam naturalny stan rzeczy, stąd przyzwolenie na kolejne wojny i dlatego tak łatwo funkcjonować w miarę normalnie w stanie wojny.
Podczas tej wyprawy odwiedziłaś nie tylko Rosję, ale też kraje byłego Związku Radzieckiego. Jak tam postrzega się wojnę z Ukrainą?
Różnie, np. w Gruzji, gdzie jest największa swoboda, przyjeżdżają turyści, ale też tam docierają uchodźcy nie ma stuprocentowej społecznej zgody co do tego, jak osądzić tę wojnę. Bardzo dużą rolę odgrywa tu ta współdzielona sowiecka przeszłość i w Gruzji czy Armenii czuje się mnóstwo sentymentów za tym czasem, a jednocześnie bardzo silna jest zależność ekonomiczna od Rosji, którą oczywiście Putin wykorzystuje. Jestem natomiast przerażona tym, co może się stać z Mołdawią - ten kraj jest na mojej liście trwogi. Mołdawia jest najbiedniejszym krajem ze wszystkich postsowieckich państw, bardzo silnie podzielonym na proeuropejską i prorosyjską część, ze skansenem ZSRR w postaci Naddniestrza. Obawiam się tu ukraińskiego scenariusza.
Jak po dwóch latach ty widzisz tę wojnę?
Po dwóch latach sytuacja wygląda tak samo źle. Przez ten czas nauczyliśmy się, że wojna to nie musi być stan, w którym się umiera, ale stan, w którym się żyje. I to życie się toczy i w Rosji, i w Ukrainie, i w Polsce. Przywykliśmy do równoległej rzeczywistości: możemy chodzić do pracy, do sklepu mimo wojny. Ukraińcy tak żyją. Wojna nie jest końcem wszystkiego, jak nam się wydawało pond dwa lata temu. Boimy się jej - mamy świadomość, że może nas dotknąć, jeśli nie dziś, to za 5, 7 lub 10 lat, ale jeśli nadejdzie to trzeba się będzie do tego nowego stanu przyzwyczaić. Myślę, że to jest wiedza, którą zdobyliśmy przez te dwa lata. I to jest przerażające.
Maja Wolny – pisarka, kuratorka, doktor nauk humanistycznych. Autorka powieści oraz reportaży, esejów i sztuk teatralnych. Laureatka wielu nagród i wyróżnień. Od 2016 roku mieszka na stałe w Polsce, w Kazimierzu Dolnym, gdzie współtworzy Kazimierski Festiwal Literacki. Jej powieści zostały przetłumaczone na języki niderlandzki, niemiecki i angielski. Jesienią 2023 roku ukazała się jej najnowsza książka "Pociąg do Imperium" będąca reporterskim zapisem podróży przez Rosję czasu wojny.