Magda Huzarska-Szumiec

Rowerem wzdłuż Dunaju wśród winnych latorośli

Pnące się po wzgórzach winorośla spowalniają jazdę, bo trudno nie zatrzymać się dla takich widoków Pnące się po wzgórzach winorośla spowalniają jazdę, bo trudno nie zatrzymać się dla takich widoków
Magda Huzarska-Szumiec

To miejsce dla tych, którzy kochają wino i długie trasy rowerowe. Choć z powodu tego pierwszego nie wszystkim udaje się dojechać do celu

Kiedy towarzysze moich podróży słyszą „ale nudna autostrada, pojedźmy na skróty”, zaczynają głośno protestować. Nie raz i nie dwa doświadczyli tego, że czas bywa pojęciem względnym i krótka wyprawa nagle przeradza się w całodniową, choć wcale nie nadłożyliśmy kilometrów. Wtedy przypominam im, ile ciekawych rzeczy by nie zobaczyli, gdyby jechali wzdłuż utartych szlaków, zatrzymując się na wymuskanych parkingach czy stacjach benzynowych. Gdy jakiś czas temu wymyśliłam, żebyśmy skręcili z głównej drogi i zahaczyli o austriacki Krems, leżącą około 70 km od Wiednia miejscowość, protesty nie były już tak głośne. Miasteczko okazało się urocze, a jego okolice obsadzone winną latoroślą wręcz magiczne. Nic więc dziwnego, że postanowiłam tam wrócić kiedyś na dłużej.

Nocleg w winnicy

A okazja nadarzyła się dość szybko. Właśnie zastanawialiśmy się, gdzie wyskoczyć na krótki odpoczynek, połączony z jazdą na rowerach. Wtedy przypomniałam sobie, że jedna z piękniejszych tras rowerowych, obok której tylko przejeżdżałam samochodem, wiodła właśnie wzdłuż Dunaju, od miasteczka Krems do opactwa w Melku, rozsławionego na cały świat przez książkę Umberto Eco, a potem film „Imię róży”.

Decyzja była więc prosta, wystarczyło tylko znaleźć nocleg i wskoczyć do auta.

A ponieważ to kraina winorośli, uparłam się, by znaleźć nocleg w jednej z tutejszych winnic. Tym bardziej, że nadszedł czas winobrania. Zatrzymaliśmy się u rodziny winiarzy Illkerl, w agroturystyce leżącej jedynie dwa i pół kilometra od Krems, u podnóża obrośniętej winem góry. Ustawione wszędzie drewniane stoły kusiły, by zaniechać wszelkiej aktywności i zasiąść do degustacji tutejszych produktów. Pokusa była duża, ale tym razem zwyciężył rozsądek. Przynajmniej na razie, bo do swojej niezbyt silnej woli przyznam się dopiero później. Wypożyczyliśmy więc rowery, no i oczywiście zwiedzili miasteczko, którego stara część zrobiła na mnie duże wrażenie.

Krems musztardą słynące

Bardzo miło spaceruje się po jego głównej ulicy, wzdłuż gotyckich i renesansowych domów z piaskowca, pełnych sklepików, kafejek, no i oczywiście winiarni. Przesiadują w nich miłośnicy tego trunku, którzy ściągają tu od czasu, gdy dolina Dunaju stała się najsłynniejszym winnym regionem Austrii. Najlepiej udają się tu białe wina, na czele ze szczepem Grüner Veltliner i Rieslingiem. Ale o nich jeszcze opowiem, a teraz dodam tylko, że Krems znane jest też z produkowanej tu musztardy, bardzo łagodnej, wręcz słodkawej, która powstaje z miejscowego octu i spirytusu winnego. Nieźle komponuje się ona z austriackimi wędlinami, których tak jak serów można pokosztować w heuriger, czyli w tutejszych gospodach, w których do wina podaje się domowe przekąski. Trzeba jednak pamiętać, że wraz z końcem letniego sezonu zamykane są one na cztery spusty.

Jedna z ładniejszych tras rowerowych wiedzie wzdłuż Dunaju, od Krems do opactwa w Melku

Za to zawsze na gości chętnie czekają winiarze. Wystarczy tylko zajrzeć na jedno czy drugie podwórko, by wyjść obładowanym butelkami, sprzedawanymi tu w całkiem przystępnych cenach. Bardzo dobrej jakości wino można już kupić w granicach 6 euro, choć Riesling, którego butelka kosztowała 11 euro, miałam wrażenie, że ocierał się o wybitność. Przekonaliśmy się o tym następnego dnia, kiedy to ambitnie zamierzaliśmy pokonać trasę 47 km, biegnącą wzdłuż Dunaju, z Krems do Melku.

Pnące się po wzgórzach winorośla spowalniają jazdę, bo trudno nie zatrzymać się dla takich widoków
Wracając statkiem mija się położone nad Dunajem miasteczka, takie jak Dürnstein z opactwem augustianów

Przerwana droga do Melku

Ścieżka rowerowa wiedzie najpierw wzdłuż jednej z głównych ulic miasta, by szybko wpaść między położone po słonecznej stronie rzeki winnice. Krajobraz jest zachwycający, a pnące się po wzgórzach winorośla spowalniają jazdę, bo trudno nie zatrzymać się i nie pokontemplować widoku. O tym, że założyliśmy plan dojazdu do Melku zaczęliśmy zapominać już po kilku kilometrach, kiedy dotarliśmy do leżącego nad samym Dunajem miasteczka Dürnstein. Tu poczułam się jak w Prowansji, na co bez wątpienia miała wpływ przepiękna uliczka z malutkimi sklepikami. Nie sprzedawano tu jednak lawendy, a będące kolejną chlubą regionu morele, z których robi się niemal wszystko, poczynając od nalewek i konfitur, a na mydle kończąc. Jednak to nie koniec atrakcji tego miejsca. Ponad dachami ściśle przylegających do siebie, starych domów wyrasta niebieska barokowa wieża średniowiecznego opactwa augustianów, z jego prześlicznymi krużgankami. To właśnie z nich rozciąga się obłędny widok na wijącą się zakolami rzekę. Nam było jeszcze mało, więc wspięliśmy się na wzgórze z ruinami pamiętającymi więzionego tu Ryszarda Lwie Serce, kompletnie tracąc poczucie czasu.

Czekające przy rzece rowery przypomniały, że jeszcze całkiem długa trasa przed nami i wstyd będzie nie dojechać do zamierzonego celu. Dzielnie więc pedałowałam, starając się już nie patrzeć na winorośla, z kiściami winogron ciężko zwisającymi z gałęzi czy mijane kolejne średniowieczne kościoły. Ale przecież człowiek jest tylko człowiekiem, więc trudno nie zatrzymać się, gdy jeden, drugi, czy trzeci gospodarz grzecznie zaprasza do degustacji swoich produktów. No dobrze, przyznam się. Nie dojechaliśmy tego dnia do Melku. W miasteczku Spitz daliśmy się uwieść winnej pokusie.

Pokusa

A owa pokusa miała trzy nazwy. Pierwsza to Grüner Veltliner, niby lekki, mało skomplikowany trunek, ale pozostawiający na języku delikatny posmak pieprzu, sprawiający, że zakwasy w nogach błyskawicznie ustąpiły. Drugi szatan wiodący nas na pokuszenie nosił imię Riesling i charakteryzował się świeżym bukietem oraz cytrusowymi aromatami wywołującymi szeroki uśmiech na twarzy. A ten trzeci, któremu od lat ulegam w Austrii, choć tak naprawdę jest to wino wyłącznie nadające się do umiarkowanej degustacji jako aperitif, nosi miano Gelber Muskateller. Już jego zapach kojarzący się z wiosennymi kwiatami rosnącymi na łące sprawia, że nie waham się oddać mu duszę.

Tylko co mają zrobić rowerzyści, którzy w tej sytuacji powinni raczej wracać na piechotę, prowadząc swoje „rumaki” za kierownice? Austriacy i o tym pomyśleli. Ze Spitz, podobnie jak z Melku, do Krems pływają po Dunaju statki. Płacąc oprócz biletu po 2 euro za transport roweru, można wygodnie wrócić do domu.

A do fantastycznego opactwa w Melku pojechaliśmy następnego dnia samochodem. Oczywiście po drodze zatrzymując się i kupując wina w wybranych winnicach, gdzie trunek najlepiej nam smakował.

Magda Huzarska-Szumiec

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.