Ryzyko, ambicje, intrygi. Bolszewickie błędy w sierpniu 1920
Trwa bitwa warszawska. Oddziały bolszewickie są o krok od zdobycia stolicy. Popełniają jednak błędy, które umiejętnie wykorzystuje strona polska
Na początku sierpnia czołówki dowodzonego przez Michaiła Tuchaczewskiego Frontu Zachodniego Armii Czerwonej przekroczyły Wisłę w pobliżu Torunia i kontynuowały marsz stronę Niemiec. Główne siły bolszewickie znajdowały się około 100 kilometrów za nimi i przygotowywały do ataku na Warszawę. Z kolei na południu 1. Armia Konna Siemiona Budionnego, będąca awangardą bolszewickiego Frontu Południowo-Zachodniego, szykowała się do zdobycia Lwowa. Dwa największe polskie miasta były zagrożone. Połowa kraju została zajęta przez nieprzyjaciela. Wojsko od dwóch miesięcy było w nieustannym odwrocie. Żołnierze byli zmęczeni i zniechęceni, a ich morale kiepskie. Wydawało się, że klęska jest kwestią dni.
Jak jednak wiemy, bolszewicka ofensywa nie powiodła się. Najpierw oddziały Frontu Zachodniego zostały powstrzymane na przedpolach stolicy i na północ od niej, na południu zaś skutecznie bronił się Lwów. Potem nastąpiło polskie kontruderzenie znad Wieprza, które rozerwało nieprzyjacielskie linie i zwinęło jego front. Zaskoczeni i zdezorientowani bolszewicy rzucili się do ucieczki. Klęska była potężna i oznaczała fiasko planu zdobycia Warszawy oraz zajęcia całej Polski.
Decydującym elementem polskiego zwycięstwa był skutecznie przeprowadzony przez Józefa Piłsudskiego manewr uderzenia znad Wieprza. Połączono go z odpowiednio długim powstrzymywaniem nacierającej na cały froncie Armii Czerwonej, tak aby dać Naczelnemu Wodzowi czas na zebranie i przegrupowanie sił, a następnie wyprowadzenie ciosu. Powodzenie zamiarów jednej i drugiej strony wisiało na włosku. Jednakże bolszewickie dowództwo popełniło kilka zasadniczych błędów. Przyjrzyjmy się im.
Odkryta flanka
Jako jedną z głównych przyczyn klęski Tuchaczewskiego pod Warszawą podawano nadmierne rozciągniecie linii komunikacyjnych i zlekceważenie przestrzeni. Oddziały Frontu Zachodniego były oddalone od swojego zaplecza na sowieckiej Białorusi o setki kilometrów, a to musiało się odbić na zaopatrzeniu i uzupełnieniach. Z tą popularną tezą polemizuje prof. Norman Davies w artykule pt. „Dowództwo sowieckie i bitwa warszawska” zamieszczonym w jego ostatniej książce „Mała Europa. Szkice polskie”.
Otóż Davies twierdzi, że dla każdego, kto chciał prowadzić działania wojenne między Polską a Rosją wielkie przestrzenie Kresów były oczywistością i musiał je brać uwagę. „Strateg, który potraktowałby rozległe Kresy z należytym szacunkiem, nie podjąłby walki w ogóle” – słusznie stwierdza historyk. Prof. Davies zwraca uwagę, że marszałek Piłsudski wielokrotnie chwalił główne założenie Tuchaczewskiego, polegające na jak najszybszym marszu na Polskę i zajęciu stolicy. Tyle że bolszewicki dowódca starając się zdobyć Warszawę i nacierając z linii Bugu pozostawił odkrytą swoją lewą flankę na długości ponad 300 km. Oczywiście zdawał sobie sprawę z zagrożenia, ale nie zamierzał utrzymywać takiej sytuacji dłużej niż przez kilka dni.
„Z zadowoleniem przyglądał się, jak polskie dywizje są wycofywane z linii frontu w przygotowaniu do kontrataku, który mógł zostać przeprowadzony dopiero po upadku Warszawy, a ich nieobecność osłabiała polskie linie” - pisze Davies. Na nieszczęście dla Tuchaczewskiego polski kontratak nastąpił przed upadkiem stolicy i zanim czerwony dowódca zdołał skrócić i zabezpieczyć swoją flankę. „Szybkość, która w Europie Zachodniej przestała właściwie mieć znaczenie jako czynnik strategiczny, na Wschodzie nadal stanowiła istotę prowadzenia wojny” - to raz jeszcze prof. Davies.
Własna wojna
Druga przyczyna klęski Tuchaczewskiego to nieudzielenie mu pomocy przez bolszewicki Front Południowo-Zachodni nacierający w Galicji. Stało się tak za przyczyną jego komisarza politycznego Józefa Stalina, który nie mógł się pogodzić z myślą o rychłym triumfie Tuchaczewskiego w Warszawie. Sam łaknął wielkiego sukcesu, a miało nim być zdobycie Lwowa - miasta dużego i bogatego.
Na potwierdzenie tych zarzutów prof. Davies cytuje słowa Lwa Trockiego, ówczesnego ludowego komisarza spraw wojskowych, dobrze zorientowanego w wewnętrznych intrygach bolszewików: „Gdy niebezpieczeństwo grożące armii Tuchaczewskiego stało się oczywiste, a głównodowodzący rozkazał Frontowi Południowo-Zachodniemu ostry zwrot w kierunku Zamościa i Tomaszowa […] zachęcane przez Stalina dowództwo Frontu Południowo-Zachodniego kontynuowało marsz na zachód.
Przez trzy czy cztery dni nasz Sztab Generalny nie mógł wymusić wykonania tego rozkazu. Dowództwo Frontu Południowo-Zachodniego zmieniło kierunek dopiero po wielokrotnie ponawianych i popartych groźbami żądaniach, ale do tego czasu opóźnienie przyniosło już fatalne skutki. […] Gdyby Stalin, Woroszyłow i analfabeta Budionny nie prowadzili własnej wojny w Galicji, a konnica zdążyła do Lublina, Armia Czerwona nie poniosłaby klęski”.
Profesor wyjaśnia, że Front Południowo-Zachodni odznaczał się pewnym separatyzmem. Powstał podczas wojny domowej na Ukrainie i z atakiem na Polskę początkowo nie miał wiele wspólnego. Jego dowódcy - były carski oficer Aleksander Jegorow i komisarz polityczny Józef Stalin - odpowiadali nie tylko za natarcie w Galicji, ale także zwalczanie Wrangla na Krymie i pilnowanie granicy z Rumunią. Musieli więc działać na trzech kierunkach. W dodatku 2 sierpnia Biuro Polityczne partii podjęło decyzję o podziale ich frontu na dwie części. 1. Armia Konna oraz 12. Armia miały zostać oddane Tuchaczewskiemu, a Armie 13. i 14. miały trafić pod rozkazy dowództwa nowego Frontu Południowego walczącego na Ukrainie z Wranglem.
Zdobyć Lwów
Decyzja ta wywołała chaos i zamieszanie. Tuchaczewski naciskał na jak najszybsze oddanie mu obiecanych jednostek, a Stalin i Jegorow protestowali przeciw rozbiorowi ich frontu. Gdy 15 sierpnia komandarm wydał rozkaz, by Armia Konna w ciągu czterech dni przemieściła się w okolice Uściługa i Włodzimierza (czyli na północ od Lwowa), 17 sierpnia otrzymał taką oto odpowiedź: „Konarmia nie jest w stanie przerwać wykonywanego zadania. Przekroczono linię Bugu. Nasze oddziały zbliżają się do przedmieść Lwowa i są o 15 kilometrów od miasta. Wydano już rozkazy zajęcia Lwowa. Po zakończeniu tej operacji Konarmia przejdzie do realizacji waszej dyrektywy”.
Tuchaczewski ponowił rozkaz, ale znów otrzymał odmowę („Konarmia powinna zająć Lwów w ciągu dwóch-trzech dni”). Dopiero po trzecim rozkazie, z 20 sierpnia, Budionny wyruszył spod Lwowa na północny zachód. Komisarz polityczny Konarmii Kliment Woroszyłow wysłał protest do Trockiego, Tuchaczewskiego i Stalina, którym pisał: „Na zakończenie pozwolę sobie wyrazić głębokie przekonanie, że wycofanie się spod Lwowa okaże się poważnym błędem”. Krótko mówiąc, Budionny, Woroszyłow i Stalin bardzo chcieli zająć Lwów – miasto zamożne, gdzie można było zdobyć wiele łupów, a samo jego zajęcie przedstawić jako wielki sukces. Dni zmarnowane przez Konarmię pod broniącym się Lwowem okazały się bardzo cenne dla strony polskiej. Nieudzielenie w odpowiednim czasie pomocy Tuchaczewskiemu przez Budionnego przyczyniło się bowiem do klęski nacierających na Warszawę bolszewików.
„Gdy nadeszła katastrofa, wzajemne oskarżenia posypały się ze wszystkich stron. Trocki obwiniał Stalina, Stalin Smilgę [komisarza politycznego Frontu Zachodniego], Tuchaczewski Budionnego, a Woroszyłow Kamieniewa [naczelnego dowódcę Armii Czerwonej, który ponosił największą odpowiedzialność” - pisze prof. Davies.
Po stronie polskiej też nie brakowało tarć, ale bałagan i waśnie ograniczono do minimum. Wojsko Polskie z powodzeniem wdrożyło plan przegrupowania, jeszcze bardziej złożony od tego, który próbowali wprowadzić w życie Sowieci. „Stało się to dzięki »żelaznej woli« Piłsudskiego, który stał się architektem zwycięstwa” - czytamy w „Małej Europie”.
Pionierskie książki
W 1972 r. w Wielkiej Brytanii ukazała się książka Normana Daviesa „Orzeł biały, czerwona gwiazda. Wojna polsko-bolszewicka 1919–1920”. Było to pionierskie opracowane, bo w tamtych czasach zagadnienie wojny 1920 r. w historiografii prawie nie istniało. W Polsce konfliktem tym nie zajmowano się z powodów oczywistych. Na Zachodzie był on traktowany marginalnie. Podobnie było z Związku Sowieckim,
Na poważnie zajął się nim właśnie młody historyk Norman Davies, który swoją książką oraz artykułami publikowanymi w latach 60. i 70. wprowadzał temat do naukowego obiegu na Zachodzie. Część tych tekstów zebrano w książce „Mała Europa” (m.in. „Zapomniana wojna rewolucyjna”, „Dowództwo sowieckie i Bitwa Warszawska”, „Lloyd George i Polska 1919-1920”). Książka „White Eagle, Red Star” uświadomiła w latach 70. czytelnikom na Zachodzie, że była taka wojna i że wygrała ją Polska. Przez wielu historyków jest ona uznawana za jedną z najlepszych anglojęzycznych książek o tym konflikcie. Po 32 latach Davies napisał kolejną przełomową książkę – „Rising ’44” („Powstanie ‘44”), z której świat dowiedział się, czym było powstanie warszawskie. Dziś trudno znaleźć zachodnie opracowania o Polsce i o II wojnie światowej, w których bibliografii nie było by obu tych pozycji.