Rzeczpospolita wspaniale się odnawiała i odradzała. I dlatego była zagrożeniem dla sąsiadów
Pamięć i dziedzictwo Konstytucji 3 maja dały potem impuls do podjęcia walki o odrodzenie niepodległego państwa - mówi prof. Richard Butterwick-Pawlikowski, historyk z Uniwersytetu Londyńskiego, znawca dziejów Rzeczypospolitej Obojga Narodów w XVIII w., autor książki „Światło i płomień. Odrodzenie i zniszczenie Rzeczypospolitej (1733-1795)”.
Co sprawiło, że w końcu XVIII wieku część elit Rzeczypospolitej uznała, że państwo wymaga reformy? Czy dysfunkcjonalność ustroju Polski stawała się coraz bardziej widoczna?
Z jednej strony była to raczej lekcja wypływająca z ciężkich dotychczasowych doświadczeń z Rosją. Na przykład takich jak siłowe obalenie elekcji Stanisława Leszczyńskiego na rzecz Augusta III Sasa w roku 1733. Chaos spowodowany przez obce wojska podczas wojny siedmioletniej. Gwałty Repninowskie, łącznie z uprowadzeniem senatorów jesienią 1767 r. Upokarzające doświadczenie zależności Rzeczypospolitej od wschodniego imperium. Oczywiście także pierwszy rozbiór Polski dokonany przez Rosję, Austrię i Prusy. Z drugiej strony natomiast był to długofalowy wpływ oświecenia. Tyle że przepracowany na rodzimym gruncie w interakcji z ideami leżącymi u podstaw państwa polsko-litewskiego: wolnością i równością szlacheckich obywateli wobec prawa. Po trzecie wreszcie, doszedł to tego występujący w Polsce co najmniej od lat 30. XVIII w. wzrost gospodarczy i demograficzny. To wszystko sprawiło, że sytuacja dojrzała do tak daleko idącej reformy, jaka dokonała się podczas obrad Sejmu Czteroletniego i zaowocowała Konstytucją 3 maja.
Inna część szlacheckiej społeczności uważała natomiast, że ustrój Polski jest idealny i niczego nie należy w nim zmieniać. Skąd brał się taki pogląd?
Funkcjonowało silne przekonanie o doskonałości ustroju Rzeczypospolitej. A wzięło się ono z tego, że w swoim założeniu, u źródeł, była to bardzo spójna koncepcja republikańskiej wolności i cnotliwego obywatela troszczącego się o państwo. Od połowy XVI wieku do połowy XVII koncepcja ta całkiem dobrze funkcjonowała. Ale kryzys, jaki potem nastąpił i trwał do pierwszej połowy wieku XVIII, spowodował u szlachty niejako skurczenie się jej umysłowości, trzymanie się przebrzmiałych reguł, odwrócenie od prądów wczesnego oświecenia. Sprzyjały temu czasy Augusta III - dość bezpieczne, z mniejszymi obawami o wystąpienie zarazy czy wojny, gdy można było spokojnie gospodarować we własnym majątku. To wszystko mogło prowadzić do przekonania, że ustrój Rzeczypospolitej jest idealny, albo prawie idealny, a zmiany doprowadzą tylko do czegoś gorszego. Gdy zaś zaczęły się turbulencje panowania Stanisława Augusta Poniatowskiego, to wielu z tęsknotą wspominało złote lata Augusta III, kiedy było spokojnie i nie trzeba było igrać z jakimiś tam nowinkami.
Reformatorzy zdecydowali się na dość daleko idącą zmianę ustroju państwa w drodze uchwalenia ustawy zasadniczej. Czy w perspektywie dalszych wydarzeń nie było to zbyt radykalne posunięcie? Może należało być ostrożniejszym, wprowadzać reformy metodą małych kroków i czekać na polepszenie koniunktury międzynarodowej?
Politykę małych kroków i niedrażnienia sąsiadów, w szczególności Rosji, próbował prowadzić po pierwszym rozbiorze król Stanisław August. Ta polityka zużyła się jednak z powodu rosnących negatywnych emocji, spowodowanych przez panoszenie się zaborców. Wybuch radykalizmu był nie do uniknięcia. Nikt nie mógł przewidzieć jak rozwinie się sejm, który rozpoczął obrady jesienią 1788 r. Że wymknie się on spod kontroli nie tylko monarsze, ale również ambasadorowi rosyjskiemu i magnatom. Gdy już jednak doszło do poważnych obrad i prób uzdrowienia państwa, to król miał swoją koncepcję, wypracowaną ćwierć wieku wcześniej. Łączył w niej to, co najlepsze na przykład w brytyjskiej praktyce parlamentarnej i w polskiej tradycji. Inni też mieli swoje koncepcje. Ustawa rządowa, czyli Konstytucja 3 maja, była kompromisem między różnymi wizjami państwa i narodu, a także kompromisem między wizjami bardziej i mniej radykalnymi. Kompromisem, co do którego twórcy ustawy uważali, że naród szlachecki będzie w stanie go przyjąć. Ten kompromis i swoistą ostrożność sformułowań widać w jej tekście. Na przykład w częstym użyciu słowa „naród”, także w odniesieniu do ludności chłopskiej. Taki zabieg otwierał drzwi do dalszej ewolucji, w przyszłości prowadzącej nawet do zniknięcia poddaństwa.
Mówiąc o radykalizmie Konstytucji ma pan chyba na myśli to, że zniosła ona wolną elekcję. To był kamień obrazy dla najbardziej nieprzejednanych republikanów, a także dla imperatorowej Katarzyny II. Aczkolwiek uzasadnienie wprowadzenia dziedzicznej sukcesji było rozsądne. Wszak wielokrotnie sprawa następstwa tronu prowadziła do wojen domowych i obcych interwencji. Na wszelki wypadek jednak w Konstytucji wolność obywatelską obwarowano bardzo mocno, tak aby żaden dziedziczny monarcha nie mógł na nią napaść. Trzeba jednak przyznać, że konkretne rozwiązania nie były do końca przemyślane. Na przykład to, że elektor saski został powołany na następcę polskiego tronu zupełnie bez konsultacji z nim samym. A że nie miał on syna, tylko córkę, więc sejm i tak musiałby wyrazić zgodę na poślubienie przez nią odpowiedniego kandydata. I dopiero ich męski potomek rozpocząłby nową dynastię. Nie było to najszczęśliwsze rozwiązanie. Może lepiej było od razu przystąpić do negocjacji z Rosją na temat propozycji tronu dla wielkiego księcia Konstantego? Choć to dla nas może źle brzmieć na podstawie późniejszych z nim doświadczeń w Królestwie Polskim… W każdym razie sprawa dziedzicznego następstwa tronu była punktem najgorzej w Konstytucji przemyślanym. Generalnie jednak uważam Konstytucję za wspaniałe dzieło ustawodawstwa, które potrafiło być i umiarkowane, i radykalne w zależności od potrzeb.
Co pańskim zdaniem było najważniejsze w jej ustalaniach? Zniesienie liberum veto, wspomniana dziedziczność tronu, poprawa położenia miast i mieszczaństwa?
Niezmiernie ważne było rozszerzenie pojęcia narodu poza szlachtę na wszystkich mieszkańców Rzeczypospolitej, choć jeszcze bez równości wobec prawa. To był fundamentalny krok ku nowoczesnemu narodowi, nie ograniczonemu tylko do etnicznych polskich rzymskich katolików, ale obejmującemu wszystkich mieszkańców bardzo różnorodnej Rzeczypospolitej. Wszyscy oni mieli być członkami jednego narodu. To miało ogromne znaczenie. Natomiast w kwestii ustroju państwa ważna była jego budowa w oparciu o trzy władze: prawodawczą (najważniejszą), wykonawczą i sądowniczą. Władze te miały współpracować ze sobą dla dobra ogółu i było to bardzo dobrze przemyślane. Ani zniesienie liberum veto, ani wprowadzenie zasady reprezentowania przez posłów całego narodu zamiast wykonywania instrukcji sejmikowych, ani też bezpośrednia wybieralność sejmu, żadne z tych rozwiązań nie było najważniejsze. Najważniejsza była konstrukcja całości formy rządów. A więc z jednej strony wyprowadzenie składu narodu z podstawowych wartości wspólnoty, a z drugiej wyprowadzenie składu rządu z podstawowych wartości wspólnoty. A wartości te są doskonale wyrażone w przepięknej preambule Konstytucji. Mowa tam o egzystencji politycznej, niepodległości zewnętrznej i wolności wewnętrznej narodu.
Uchwalenie ustawy rządowej zaskutkowało rosyjską interwencją i przegraną wojną w obronie konstytucji. Czy Rzeczpospolita miała jakąś szansę, by to starcie wygrać, czy też z góry skazana była na porażkę?
Realistycznie trzeba powiedzieć, że pozostawiona sama sobie Rzeczpospolita nie była w stanie na dłuższą metę wygrać wojny z imperium rosyjskim. Tym bardziej że istniało niebezpieczeństwo, że do konfliktu włączą się Prusy. Byłby to więc odwrócony scenariusz tego, co się stało we wrześniu 1939 r. Doszło do sytuacji, w której Stanisław August wraz z radą ministrów zebrał się na Zamku Królewskim w Warszawie 23 lipca 1792 r. mając do podjęcia zasadniczą decyzję: czy ulec szantażowi Katarzyny II, która groziła poważnymi konsekwencjami, jeżeli król natychmiast nie przystąpi z wojskiem do konfederacji targowickiej. Czy jednak bić się dalej w nadziei, że sukcesy wojskowe pozwolą na uzyskanie lepszej pozycji negocjacyjnej z Rosjanami. Ostatnio pojawiły się bardzo ważne dowody białoruskich i polskich historyków, z których wynika, że rosyjscy dowódcy frontowi byli nieprzyjemnie zaskoczeni siłą oporu wojsk koronnych i litewskich, zwłaszcza w drugiej części kampanii w rejonie Bugu i dalej w stronę Warszawy. Natomiast zupełnie inaczej wyglądało to w raportach przesyłanych przez generałów do imperatorowej Katarzyny II - tam wszystko szło świetnie. Znamy to zjawisko z obecnej wojny w Ukrainie. Część rosyjskiej elity, nawet młodziutki faworyt carycy Płaton Zubow, była przekonana, że tak czy inaczej trzeba będzie negocjować z królem. Wiadomość, że Stanisław August poparty przez większość ministrów zdecydował się ulec szantażowi Katarzyny, przystąpić do konfederacji targowickiej i odesłać walczące oddziały na kwatery pokojowe, była ogromną ulgą dla Rosjan. W trakcie działań wojennych przewaga liczebna sił rosyjskich kurczyła się, choćby z tego powodu, że musieli zostawiać garnizony okupacyjne na zajmowanych terenach. A konfederaci targowiccy byli tak nieudolni, że prawie nikogo nie potrafili przekonać do swoich racji. Konieczny był więc terror wsparty na rosyjskich bagnetach. A zatem sytuacja wojskowa w lipcu 1792 r. wcale nie była taka dobra dla Rosjan. Kto wie, może udałoby się wygrać jedną lub dwie bitwy na przedpolach Warszawy. Były wszak krótsze linie zaopatrzenia, zdolni dowódcy i olbrzymie poparcie opinii publicznej. Z drugiej strony mogło być też tak, że jedna i druga bitwa zostałyby przegrane, Warszawa zdobyta i to byłaby klęska całego państwa. Król miał więc naprawdę ciężką decyzję do podjęcia. Dziś możemy twierdzić, że skutki decyzji (podjętej z większością ministrów) o przystąpieniu do konfederacji targowickiej były fatalne. Władcy nie udało się, tak jak zamierzał, opanować konfederacji od wewnątrz. Oddał jedyną kartę, jaka mu jeszcze pozostała w ręku, czyli niepokonane wojsko i poparcie opinii publicznej. Swoją uległością niczego nie uzyskał, a wręcz został oszukany. Być może więc lepiej byłoby prowadzić dalszą walkę w nadziei, że uzyska się lepszą pozycję negocjacyjną. Natomiast pomysł, że Polska mogłaby samodzielnie pokonać Rosję w wojnie, należy odrzucić.
Dużo miejsca w pańskiej książce zajmuje postać króla Stanisława Augusta Poniatowskiego. Jaka jest pańska ocena tego władcy? Nie jest pan tak krytyczny wobec niego jak część polskich historyków.
Ci historycy, którzy na podstawie źródeł najlepiej króla znają, np. Zofia Zielińska, Jerzy Michalski, Emanuel Rostworowski, mają o nim bardzo dobre zdanie. Generalnie jednak o Stanisławie Auguście rzeczywiście pisze się bardzo krytycznie, przynajmniej jeżeli chodzi o jego działalność polityczną. A stereotypowa opinia głosi, że byłby wspaniałym ministrem kultury. Choć i to ostatnio zostało skrytykowane pod zarzutem, że był przedstawicielem oświeconych kosmopolitów przeciwko katolickim, republikańskim Polakom. Tym krytykom poleciłbym wizytę w Sali Rycerskiej Zamku Królewskiego w Warszawie, gdzie na własne oczy można zobaczyć, jaką politykę historyczną prowadził król. W galerii wiszą tam portrety rozmaitych zasłużonych postaci dla polsko-litewskiej Rzeczypospolitej, na różne sposoby służących ojczyźnie, czy to mieczem, czy to piórem, czy to teleskopem, w zależności od talentu.
Wracając jednak do polityki. Król był zdeterminowanym reformatorem, który przez niemal całe swoje panowanie i całe życie bardzo pracował nad uzdrowieniem narodu, kraju i państwa. I miał w tym dużo sukcesów. To on był głównym autorem ustawy rządowej, czyli Konstytucji 3 maja. Popełniał błędy, ale zawsze postępował według logiki mniejszego zła: jeśli nie dla się działać zupełnie dobrze z punktu widzenia państwa i narodu, to przynajmniej starajmy się zminimalizować straty. Generalnie, per saldo, wystawiam mu bardzo pozytywną ocenę. Jedyne postępowanie, którego absolutnie nie da się uzasadnić, to jego abdykacja.
Czy Polska mogła w XVIII wieku wydostać się spod zależności od Rosji? Czy przewaga imperium była zbyt duża, a podległość zbyt głęboka?
Prawdopodobnie ma pan rację, stawiając problem w ten właśnie sposób. Rzeczpospolita pod koniec wojny północnej (około 1720 r.) wpadła w taką zależność od imperium rosyjskiego, że wydostanie się z niej stało się potem bardzo trudne. Rysowały się wprawdzie różne kombinacje sojuszy, ale trzeba pamiętać, że stosunek Prus do Polski był co najmniej równie wrogi, jak Rosji. Z kolei stosunek Austrii do Rzeczypospolitej również bywał naznaczony niechęcią. Trudno było też spodziewać się istotnej pomocy zarówno ze strony Francji, która osłabła w XVIII w., jak i Anglii, która miała swoje własne interesy do zrealizowania. Żeby wymyślić jakiś alternatywny scenariusz, trzeba się więc mocno nagłówkować. Mój ulubiony jest taki: wiosną 1792 r. anioł śmierci nie przychodzi do cesarza i władcy Austrii Leopolda II, który szczerze podziwiał Konstytucję i chciał zachować Rzeczpospolitą, tylko odwiedza Katarzynę II. Jej syn, car Paweł I, który matki nienawidził, na złość jej prowadziłby wobec Polski zupełnie inną politykę.
Co pan sądzi o twierdzeniach części historyków, że próby reformy Rzeczypospolitej - Konstytucja 3 maja, a potem powstanie kościuszkowskie - jedynie rozdrażniły Katarzynę II i doprowadziły do likwidacji Polski? I gdyby nie one, kraj wprawdzie w okrojonej formie, ale miałby szansę przetrwać?
Być może mają rację. Ale jest też taka możliwość, że jakaś zmiana koniunktury międzynarodowej mogłaby później zmieść tę okrojoną Rzeczpospolitą z mapy Europy. Było i takie ryzyko. W okresie zawieruchy napoleońskiej można porównać los Polski ze Świętym Cesarstwem Rzymskim, które nie zrobiło wszak nic, by sprowokować Francję, a mimo to Bonaparte zdecydował, że zostanie ono rozwiązane po tysiącu lat istnienia (i zaledwie jedenaście lat po trzecim rozbiorze Rzeczypospolitej), więc niebezpieczeństwo całkowitego rozbioru zawsze istniało. Wyobraźmy sobie, że ta słaba, ośmieszana i wykpiwana niewielka Polska, zostałaby w ten sposób zgładzona. Jaka pamięć i inspiracja dla przyszłych pokoleń pozostałaby po takim końcu państwa polskiego? Tymczasem pamięć i dziedzictwo Konstytucji dały potem impuls do podjęcia walki o odrodzenie niepodległego państwa.
Czy elity kierujące Polską wykorzystały do ratowania kraju wszystkie szanse, jakie były do wykorzystania? Czy wykorzystano wszystkie możliwości dyplomatyczne, polityczne, wojskowe? Czy też coś zaniedbano?
Z pewnością były rzeczy, które można było zrobić lepiej. Na przykład bardziej przygotować wojsko podczas Sejmu Czteroletniego. Nie będę mówić o okresie przed Sejmem Wielkim, bo wtedy Rzeczpospolita rzeczywiście była niesuwerenna i musiała prowadzić politykę małych kroków. Ale jeśli myślimy o okresie Sejmu Wielkiego, to trzeba było pozyskać więcej pieniędzy, powiększyć wojsko, lepiej je wyposażyć i wyćwiczyć. Trzeba było też lepszej dyplomacji. Natychmiast po uchwaleniu Konstytucji 3 maja należało przystąpić do negocjacji z Rosją, przedstawiając jej swoje stanowisko i ewentualne ustępstwa. To mogło dać lepsze efekty niż wiara, że wszystko pójdzie bez problemów. Z drugiej strony, przekonanie że jest sukces i że wszystko będzie dobrze, mogło przekonać naród szlachecki do zjednoczenia się wokół konstytucji, co zresztą widać było na sejmikach. Zaniedbania więc były, ale trzeba docenić to, co osiągnięto w tych niespełna czterech latach.
Pańska książka nosi podtytuł „Odrodzenie i zniszczenie Rzeczypospolitej (1733-1795)”. Podkreśla pan, że I Rzeczpospolita nie upadła sama z siebie, z własnej winy, ale została zniszczona przez sąsiadów.
Słowo „upadek” miało pierwotnie znaleźć się w podtytule. Sugeruje ono - zwłaszcza w angielskim tłumaczeniu „collapse” - że Rzeczpospolita upadła z powodu własnej nieudolności i wewnętrznego rozkładu. Zaborcy zaś jedynie zaprowadzili porządek na pobojowisku anarchii. Wcale tak nie było. Rzeczpospolita wspaniale się odnawiała i odradzała. I dlatego właśnie była zagrożeniem dla sąsiadów, zwłaszcza zaś dla Petersburga. I dlatego sąsiednie mocarstwa ją zniszczyły, tak aby nie mogła zagrażać ich interesom politycznym, demograficznym i ideologicznym.