Sara James: Żeby robić to, co się kocha, trzeba dużo poświęcić

Czytaj dalej
Fot. Jaroslaw Jakubczak
Paweł Gzyl

Sara James: Żeby robić to, co się kocha, trzeba dużo poświęcić

Paweł Gzyl

Swoją premierę miała właśnie nowa piosenka Sary James – „Blue”. Zapowiada ona pierwszy album czternastoletniej wokalistki. Zanim go posłuchamy, Sara opowiedziała nam o tym, jak udało jej się podbić Amerykę, biorąc udział w tamtejszym „Mam talent!”.

- „Blue” to twoja pierwsza własna ballada. Co sprawiło, że postanowiłaś nagrać tym razem taką nastrojową piosenkę?
- „Blue” to pierwsza moja własna piosenka. Pracowałam nad nią z amerykańskim producentem Johnem Samuelem w Los Angeles. Po prostu poczułam, że chcę tym razem zrobić coś balladowego. I jakoś tak nam ładnie wyszło, że postanowiliśmy wybrać „Blue” na pierwszy singiel promujący mój debiutancki album, który ukaże się już tej jesieni.

- O czym jest ta piosenka?
- O życiu nastolatków. Teraz dużo dzieje się mojej głowie i postanowiłam to wyrazić w tej piosence. Śpiewam o tym, co dla nas najważniejsze: o miłości i przyjaźni, o radościach i smutkach.

- Wcześniej już śpiewałaś ballady, choćby covery Whitney Houston czy Kate Bush. Takie piosenki wymagają od wykonawcy więcej emocji?
- Mnie się ballady łatwiej śpiewa niż piosenki radosne i taneczne. W tego rodzaju utworach są zazwyczaj długie dźwięki. To sprawia, że są prostsze do wykonania.

- Wielkie diwy wykorzystują ballady, by popisać się skalą swego głosu.
- To prawda. Podobnie dzieje się też w programach typu talent-show. Kiedy zgłaszałam się do nich, to zawsze modliłam się, żebym dostała do zaśpiewania balladę. I tak było.

- W jednej z wersji „Blue” towarzyszy ci dwójka wokalistów: Berre z Belgii i Lova ze Szwecji. Skąd taki pomysł?
- Mój team z wytwórni płytowej zastanawiał się, co zrobić, by pokazać ten numer szerzej. I pojawił się taki pomysł. Powiem szczerze, że na początku nie znałam Berre ani Lovy. Kiedy jednak wytwórnia pokazała mi ich głosy, to od razu się w nich totalnie zakochałam. „Wow! To cudowni artyści i super ludzie!” – pomyślałam. Zapytano ich czy by chcieli ze mną zaśpiewać – a oni się zgodzili, co mnie bardzo ucieszyło. Berre głównie wykonuje ballady, więc od razu wiedział o co nam chodzi. A Lava dopasowała się do tego nastroju.

- I udało się: „Blue” pojawiła się na playlistach Spotify w Niderlandach, Szwecji, Niemczech i nawet Australii. To twój kolejny krok w stronę podboju świata?
- (śmiech) Trochę tak.

- Sprawdzasz, gdzie twoje piosenki są grane?
- Nie bardzo. Ale dostaję takie informacje z mojej wytwórni. I fajnie jest przeczytać, że mam już fanów w różnych częściach świata. To zawsze bardzo miłe.

- Podobno słynny juror amerykańskiego „Mam talent!” - Simon Cowell - udostępnił „Blue” w swoich mediach społecznościowych. Cieszy cię wsparcie takiego celebryty?
- Jasne. Simon jest cudowny i za każdym razem widzę, że można na nim polegać. To było miłe, że udostępnił „Blue”. Mamy z Simonem bardzo fajną relację.

- Do „Blue” powstał nastrojowy wideoklip. Lubisz kręcić teledyski?
- Lubię. Ale ten konkretny klip był kręcony w trudnych warunkach – pracowaliśmy o świcie, kiedy był mróz minus piętnaście stopni. O mało się nie załamałam. Wiedzieliśmy jednak z produkcją, że musimy dać radę. To nie było proste, ale ostatecznie się udało. Ten plan wymagał od wszystkich dużej mobilizacji. Musieliśmy szybko pracować, bo było tak zimno, że zamarzały nam palce. Kręciliśmy cały dzień od rana do wieczora. Najważniejsze, że nie było deszczu. Bo cały tydzień padało, a tylko tego jednego dnia nie. Dzięki temu mogliśmy w ogóle nakręcić ten klip. Tym bardziej, że sama go wymyśliłam.

- Co to znaczy?
- Wymyśliłam historię, którą opowiada i rozpisałam ją na poszczególne sceny. Bardzo mnie ciągnie w stronę reżyserowania teledysków.

- Skąd taka pasja u ciebie?
- Jakoś niedawno się tak mocno otworzyłam. Od roku czy półtora mam mnóstwo różnych pomysłów. Początkowo wstydziłam się o nich głośno mówić. Mój team z wytwórni zachęcił mnie jednak i teraz się już nie boję o nich powiedzieć. W efekcie dziś mam większą kontrolę nad tym, co robię. We wszystko, co teraz tworzę, wkładam całe swoje serducho.

- A jak podoba ci się komponowanie piosenek?
- Bardzo. Chciałam, żeby to się stało jak najszybciej. Kiedy jednak byłam po występie na Eurowizji, trochę się jeszcze tego bałam. Nie ufałam temu, co mam w głowie i myślałam, że moje pomysły są bez sensu. Teraz śmiało wychodzę z propozycjami, dzięki czemu piosenki są bardziej moje.

- Dzisiaj popowe przeboje tworzy kilka osób i to nawet z różnych krajów. To dobry sposób?
- Zazwyczaj wygląda to tak, że artysta ma jakiś pomysł. Przedstawia go songwriterowi, który komponuje piosenkę. Na koniec trafia ona do producenta, który nadaje jej odpowiednie brzmienie. U mnie też tak to wygląda. Często przychodzę do studia z gotowymi akordami w głowie i mówię, że chcę zrobić to i to. Potem wychodzą z tego piękne rzeczy. Ale kiedy indziej jest tak, że siadamy razem i zaczynamy robić wszystko od zera.

- Łatwiej ci się potem odnaleźć wokalnie w takiej piosence, którą sama współtworzyłaś?
- Myślę, że tak. Chociaż tak prawdę powiedziawszy to ja sobie sama robię z tymi numerami pod górkę. Wymyślam jakąś piosenkę, a potem kiedy ją słucham, mówię do siebie: „Boże, jak ja to zaśpiewam potem na żywo?”. (śmiech) Czyli stawiam sobie wysoko poprzeczkę. Ale to chyba dobrze. Teraz właściwie już nie wyobrażam sobie, że mogłabym śpiewać cudze numery. No, chyba, że dostanę taki, w którym nie będę chciała nic zmienić.

- „Blue” zapowiada twój debiutancki album. Będzie na nim więcej piosenek, których jesteś współautorką?
- Wszystkie takie będą. Już nie ma takich sytuacji, że śpiewam numer, którego nie wymyśliłam czy nie wyszłam z jego pomysłem.

- Twoi fani czekają na twój debiutancki album od twego zwycięstwa w „The Voice Kids”. Dlaczego się nie spieszyłaś z jego nagraniem?
- Cały czas byłam czymś zajęta. Dużo pracowałam i robiłam wiele różnych rzeczy. Miałam mało czasu na tworzenie muzyki. Przez ostatni rok wymyśliłam jednak wiele fajnych numerów i nie mogę się już doczekać, aby je pokazać światu. Ciekawa jestem reakcji moich fanów.

- Lubisz pracę w studiu?
- Studio to mój drugi dom. Mogłabym w ogóle z niego nie wychodzić. Uwielbiam tworzyć muzę. To piękne chwile. W studiu jest zawsze dużo emocji. Czasem zapominam o bożym świecie, kiedy nagrywam. Muzyka to mój własny świat, w którym zamykam się i jest mi tam cudownie.

- Inaczej pracuje się w studiu w Los Angeles niż w Warszawie?
- Samo studio tak naprawdę bardzo się nie różni. Robienie muzyki w Ameryce wygląda już trochę inaczej. Ciężko jednak wyjaśnić na czym to polega. Po prostu piosenki robione w Stanach, brzmią jak zrobione w Stanach. (śmiech) Tego nie da się opisać. To nie znaczy, że są to rzeczy lepsze czy gorsze. Tak się nie powinno oceniać muzyki. Ja tak jej nie postrzegam. To po prostu inne miejsce i inne emocje. Brzmieniowo potem to słychać.

- Od początku swej kariery pracujesz z dorosłymi. Potrafisz mimo to kiedy trzeba stanowczo wyrazić swoje zdanie?
- Show-biznes wymagał ode mnie szybszego dorośnięcia, żeby się w nim nie pogubić i podejmować własne decyzje. Dlatego przeszłam przyspieszony kurs dojrzewania. Ale nie ma w tym nic złego. Kiedy ma się wokół dobrych ludzi, to dlaczego nie?

- Twoi współpracownicy liczą się z twoim zdaniem?
- Mój team tworzy tak naprawdę dużą rodzinę. Moim menedżerem jest Igor Herbut – znany jako wokalista grupy LemOn. Jesteśmy ze sobą na dobre i na złe. Między nami nie ma takiej relacji menedżer – artysta. Raczej ojciec – córka. (śmiech)

- Igor to doświadczony wokalista. Udziela ci fachowych rad przed nagraniami czy koncertami?
- Igor stara się nie wchodzić w świat mojej muzyki. Też jest artystą i rozumie, że to intymny obszar. Ale pomaga mi w sprawach związanych z funkcjonowaniem w show-biznesie. Tutaj ma dla mnie wiele cennych rad. Jest cudowny i bardzo wspierający.

- Nagraliście już razem piosenkę.
- To prawda. Wzięliśmy udział w akcji „Jabłonkujemy”, w ramach której dzieci sadziły jabłonie. I na jej potrzeby zaśpiewaliśmy razem cover „Tylko mnie poproś do tańca” Anny Jantar. To piękny numer. Myślę, że zrobiliśmy go bardzo nowocześnie i po swojemu.

- Igor jest też trochę twoim przyjacielem?
- Jest moim menedżerem, mentorem i przyjacielem.

- Mama towarzyszy ci w studiu podczas nagrań?
- Nie. Studio to jest moje miejsce i za bardzo nie lubię jak ktoś wchodzi do niego, kiedy pracuję. Zdarzyły się może ze trzy takie sytuacje, że mama mnie odwiedziła i posłuchała skończonego numeru. Na pewno jednak nigdy nie bierze udział w procesie tworzenia. Pisanie piosenek jest bardzo intymne i nie chciałabym, żeby ktokolwiek w to ingerował.

- To właśnie Igor wpadł na pomysł, abyś wystąpiła w amerykańskim „Mam talent”?
- Wspólnie z moim teamem podjęliśmy tę decyzję.

- Jak zareagowałaś, kiedy okazało się, że zostałaś przyjęta?
- Bardzo się ucieszyłam! Nie mogłam wręcz uwierzyć, że to prawda. Od dziecka oglądałam ten program i marzyłam, żeby w nim kiedyś wystąpić. No i udało się.

- Amerykańskie talent-show bardzo się różni od polskich?
- Na pewno skala tego programu jest o wiele większa. W jego realizację zaangażowanych jest mnóstwo ludzi i wygląda to od środka naprawdę niesamowicie. Poza tym w amerykańskim programie poprzeczka jest ustawiona naprawdę wysoko. Broń Boże, nie chcę przez to powiedzieć, że w Polsce uczestnicy są mniej utalentowani. (śmiech) Ale za oceanem są tak świetni w tym, co robią, że „wow”!

- Który ze swoich występów w tym programie uważasz za najważniejszy?
- Ten pierwszy. Miałam wtedy w sobie najwięcej emocji. W tych kolejnych sporo bym poprawiła, bo nie jestem z nich w stu procentach dumna. To była kwestia stresu, ale też tego, że miałam problemy z głosem. Dlatego trochę mi się noga podwinęła. Widzowie może tego nie zauważyli, bo występy były efektowne i na ekranie było prawdziwe show, ale ja wiem, że mogło być lepiej. Jestem perfekcjonistką i ciągle wydaje mi się, że coś mogłabym poprawić.

- Z którym z jurorów znalazłaś najlepsze porozumienie?
- Wszyscy są cudowni. Kiedy przyjechałam na drugi występ, Heidi Klum uczyła mnie chodzić na szpilkach. I powiedziała, że jej córka mnie bardzo lubi.

- Nauczyłaś się chodzić w tych szpilkach?
- Średnio. Ja nie wiem jak Heidi to robi, ale ona jest w tym świetna. Ale spoko: na razie mam jeszcze czas na chodzenie w szpilkach.

- Niewiele brakowało, ale nie wygrałaś tego programu. Bardzo czułaś się zawiedziona?
- Nie. Oczywiście było mi trochę smutno. Ale mnie najbardziej zależało nie na wygranej, ale na tym, że zebrałam nowe doświadczenia i poznałam wielu wspaniałych ludzi. To była cudowna przygoda i świetna okazja, by wskoczyć na wyższy poziom.

- Czego się nauczyłaś w tym programie?
- Przede wszystkim obycia z wielką sceną i radzenia sobie ze stresem. Na pewno zrobiłam też duży progres w posługiwaniu się głosem.

- Wspominasz, że poznałaś wiele ważnych osób z show-biznesu. Przydają ci się teraz te kontakty?
- Oczywiście. To była wielka okazja. To właśnie Simon Cowell poznał mnie ze świetnym producentem Johnem Samuelem, z którym nagrałam swoją pierwszą płytę.

- To wszystko zmierza w jednym kierunku: chciałabyś zrobić karierę w USA?
- Chciałabym zrobić światową karierę. To moje marzenie. Ale też dużo pracy.

- Podobno planujesz wyjazd do USA po maturze. To prawda?
- Nie. Ja tylko tak dużo gadam. (śmiech) Tak naprawdę to na razie chcę się skupić na karierze w Polsce i w Europie.

- Mama puściłaby cię samą do Stanów?
- Mama poleciałaby ze mną. (śmiech)

- Na pewno przy okazji „Mam talent” miałaś okazję trochę zwiedzić Amerykę. Jak ci się podobało?
- Ameryka jest cudowna. Bardzo dobrze wspominam ten pobyt. Najbardziej spodobało mi się to, jak tamtejsi ludzie są otwarci i radośni. Ale też wszystkie kolory. Nagrywałam filmiki na Instagrama i Facebooka – i kiedy je potem oglądałam, te wszystkie barwy były niesamowite. To jest piękne.

- Wszyscy liczą, że będziesz pierwszą polską wokalistką, która odniesie światowy sukces.
- Nie czuję takiej presji. Wszystko czas pokaże.

- Zanim pojawiłaś się w telewizji i zdobyłaś popularność, byłaś nikomu nieznaną dziewczynką z małego miasteczka. Tęsknisz dzisiaj za tamtym czasem?
- Ja zawsze widziałam się na scenie i chciałam śpiewać. Dlatego cieszę się z tego, gdzie jestem. Wiadomo – nie mam już czasu na to, co moi rówieśnicy. Ale za to spełniam swoje marzenia.

- Nie czujesz, że tracisz beztroską młodość?
- Żeby coś osiągnąć i robić to, co się kocha, trzeba dużo poświęcić. Takiego jestem zdania. Ludzie nie zdają sobie sprawy, jak wiele musiałam poświęcić, żeby być tu, gdzie jestem. Cała moja rodzina włożyła w to dużo pracy. Kiedy skończyłam sześć lat, trafiłam do szkoły muzycznej i mama cały czas woziła mnie na różne konkursy czy festiwale. Mój sukces nie stał się nagle, ot tak – jak za pstryknięciem palców. To wymagało naprawdę wiele wysiłku i poświęcenia. A teraz muszę włożyć w swoją karierę jeszcze więcej pracy.

- Nie zazdrościsz kolegom i koleżankom, że mają ferie czy wakacje?
- Miałam taki moment, że było mi trochę przykro, że nie jestem już zapraszana na jakieś spotkania czy imprezy. Cóż: ludzie wiedzą, że jestem zajęta i nie mogłabym wpaść. Ale za to robię to, co kocham. Wiedziałam z czym to się wiąże i nie narzekam. Jak mogę, staram się godzić dwa życia które prowadzę: piosenkarki i uczennicy.

- Czasem pewnie udaje ci spotkać z przyjaciółmi. Co wtedy robicie?
- Tak naprawdę dzieje się to bardzo często. Z tym, że mam teraz wąską grupę przyjaciół, samych zaufanych ludzi. Kiedy się spotykamy, najczęściej wychodzimy gdzieś na miasto, żeby coś zjeść. I dużo rozmawiamy. Tak jak wszyscy.

- Najwięcej koncertów masz w wakacje. Kiedy więc odpoczywasz?
- W sezonie? Najczęściej w busie. (śmiech) Natomiast po sezonie to różnie – przeważnie gdzieś lecę z mamą do ciepłych krajów. Tak pewnie będzie i w tym roku.

- Masz już chłopaka?
- Nie idę w takie rzeczy. Za bardzo mnie to nie interesuje. Jestem jeszcze młoda i mam na to czas.

- Nauczyciele wykazują zrozumienie dla twej muzycznej pasji?
- Tak. Są bardzo wspierający. Mam hybrydowy tok nauczania. Kiedy jestem w domu, to normalnie chodzę do szkoły, a kiedy wyjeżdżam na nagrania i koncerty, pracuję zdalnie. To jest OK.

- Trudno ci się przestawić, kiedy wracasz z koncertów czy nagrań do szkoły?
- Już się przyzwyczaiłam. Ostatnio pracowałam w Los Angeles, ale teraz już wróciłam do Polski i jutro idę do szkoły. Trzeba to jakoś godzić. Nie jest to proste, bo dużo mnie ominęło. Najgorzej z matematyką, ponieważ nie jestem zbyt dobra z przedmiotów ścisłych. Mam raczej artystyczną duszę. (śmiech)

- Kiedyś powiedziałaś, że szkoła jest dla ciebie ważna, bo daje ci różne alternatywy. Masz jakiś plan B na wypadek, gdyby muzyka przestała cię interesować?
- Nie ma takiej opcji, że muzyka mogłaby mi się znudzić. Ale kiedy nie mogłabym śpiewać, byłabym producentką lub pisałabym piosenki dla innych.

- Kiedy zjawiasz się w domu, pomagasz mamie w domowych obowiązkach?
- Mama jest tak cudowna, że sama bardzo dba o porządek. Kiedy wracam do domu, jest więc wszystko na wysoki połysk. Bardzo to doceniam. Oczywiście czasem pomagam, kiedy mogę. Kiedyś powiedziałam w jednym z wywiadów, że robię w domu pranie. Kiedy mama to przeczytała, to była zdziwiona: „Co? Ty robisz pranie?”. Dlatego już się nie odzywam.

- A co lubisz w domu najbardziej robić?
- Z obowiązków? Nic. (śmiech)

- Nie ciągnie cię do gotowania?
- Kiedyś tak było. Teraz jestem na diecie pudełkowej, więc dostaję jedzenie pod nos. Ale czasami lubię gotować, bo to mnie wycisza.

Paweł Gzyl

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.