ŚDM 2016. Goszczą nowe, pełne nadziei pokolenie katolików
Społeczeństwo. Serwują bigos i ciasto z borówkami. Nie zamykają się w swoich pokojach, tylko wspólnie siadają i rozmawiają. Można wtedy np. dowiedzieć się, że św. Antoni wcale nie jest Padewski, tylko Lizboński.
Opisywaliśmy przygotowania krakowskich rodzin do przyjęcia pielgrzymów, teraz postanowiliśmy sprawdzić, jak wyglądają ich wspólne Światowe Dni Młodzieży.
Anna i Paweł Kowalczykowie, młode małżeństwo mieszkające na Ruczaju, mieli gościć dwie uczestniczki Światowych Dni Młodzieży z Argentyny. Gdy w poniedziałek przyszli odebrać „swoich” przyjezdnych, okazało się, że jednak zatrzymają się u nich dwie Szwajcarki: Chiara i Zoe z kantonu Ticino. Wyjątkowego, bo jedynego włoskojęzycznego.
Z Chiarą i Zoe oraz panią Anną spotykamy się o godzinie 8 rano na placu przed kościołem parafialnym - w miejscu codziennej zbiórki pielgrzymów. Stamtąd wyruszają na zwiedzanie Krakowa albo idą do świątyni na mszę i katechezę.
WIDEO: Światowe Dni Młodzieży w Krakowie
Kolejne dni różnią się od siebie programem. Wychodzą rano, wracają do gospodarzy np. o godz. 23.30. - Cały dzień wypełniony, od rana do nocy. Po powrocie prysznic, sen, i następnego dnia znów wyruszamy - mówią Szwajcarki.
Wcześnie rano i późno wieczorem państwo Kowalczykowie mają okazję dłużej porozmawiać z gośćmi, lepiej się poznać przy wspólnym posiłku. - Dziś rano okazało się, że lubią parówki, ale w Szwajcarii nie jada się ich na śniadanie - śmieje się pani Kowalczyk. - Próbowałyśmy już polskiej kuchni. Ciasto ze śliwkami, pierogi, mięsa... Bardzo dobre - wyliczają z kolei Szwajcarki.
Chiara i Zoe są szczęśliwe, że przyjechały do Krakowa. W zeszłym tygodniu, z innymi pielgrzymami odwiedziły Wrocław, Kalwarię Zebrzydowską, Częstochowę i Wadowice. Były również w Auschwitz.
Jakie wrażenia z Krakowa? - To nasze pierwsze dni w mieście. Wczoraj zwiedzałyśmy. W Krakowie jest pięknie, spotykamy wielu życzliwych młodych ludzi. Trafiłyśmy do bardzo miłej rodziny gospodarzy. To niesamowite, że tak dużo osób przyjechało tu dla Jezusa - uśmiecha się Chiara.
A Zoe dodaje: - Najpiękniejsze dla mnie jest to, że widzę szczęśliwych i dzielących się szczęściem z innymi, ludzi. Jesteśmy teraz jak jedna wielka grupa, połączona wspólnym celem.
Zarówno pielgrzymi ze Szwajcarii, jak i rodzina z Ruczaju cieszą się, że ich komunikacja po angielsku przebiega bardzo sprawnie i płynnie. Szwajcarzy są wielojęzyczni. Chiara i Zoe z włoskojęzycznego Ticino znają też francuski i niemiecki - języki urzędowe swojego kraju, oraz świetnie mówią po angielsku.
- To dla mnie ważne spotkanie, pierwszy raz mam dłuższy bezpośredni kontakt z ludźmi zza granicy - wyznaje Anna Kowalczyk.
Ostatnie dni przyniosły dramatyczne wydarzenia w Europie, kolejne ataki terrorystyczne. Chiara i Zoe jednak gorąco wierzą, że w Krakowie nie wydarzy się nic złego.
- Wyjazd na niektóre młodzieżowe wydarzenia mógłby być niebezpieczny, ale nie na Światowe Dni Młodzieży. Nie wolno nam poddać się lękowi, to złe myśli. Jesteśmy ludźmi wierzącymi i wiemy, że „walczyć” należy pokojem i dobrem, nie przemocą - przekonuje Zoe.
Bezproblemowi goście zza wschodniej granicy
W Mistrzejowicach, u pana Wojciecha Synosia i jego żony mieszkają cztery młode dziewczyny z Białorusi. Przyjechały w poniedziałek i zostaną do niedzieli. Goszczenie młodych zza naszej wschodniej granicy nie sprawia większych problemów, ponieważ nie ma zbyt dużych różnic kulturowych.
- Dwie dziewczyny mają korzenie polskie, więc nie jest są im obce nasze zwyczaje - mówi pan Wojciech.
Małżeństwo codziennie przygotowuje śniadanie dla gości. Dziewczyny chcą zjeść posiłek przed 8 rano, bo już o 9 uczestniczą w katechezach, które są prowadzone w parafii św. Maksymiliana Marii Kolbego w Mistrzejowicach.
- Wspólnie zasiadamy do stołu, na który podajemy typowo polskie potrawy, bo wiemy, że będą im smakowały - opowiada pan Wojciech.
Białorusinki są bezproblemowe. - To grzeczne i zdyscyplinowane osoby, które dziękują za wszystko - dodaje mieszkaniec Mistrzejowic - Widać, że przyjechały tutaj, aby pogłębić swoją wiarę i jak najlepiej przeżyć to wielkie wydarzenie - dodaje.
Gospodarze starają się budować przyjazną atmosferę. Gdy tylko jest okazja, rozmawiają z pielgrzymami. Dużym ułatwieniem jest to, że nie ma pomiędzy nimi bariery językowej. - Nasz język jest zbliżony do białoruskiego, więc zarówno my rozumiemy dziewczyny, jak i one nas - tłumaczy mężczyzna. Ponadto, pan Wojciech mówi biegle po angielsku, więc zawsze można wspomóc się tym językiem.
Gospodarz nie tylko przyjmuje pielgrzymów w swoim domu, ale również jest wolontariuszem w sekcji tłumaczy. - Pomagam porozumiewać się gościom, którzy nocują w mojej parafii - mówi pan Wojciech. - Na co dzień jestem finansistą i dużo pracuję, posługując się językiem angielskim - dodaje.
Chcieliby wyeliminować egoizm i fanatyzm
U menadżera jednej z krakowskich firm, 44-letniego Pawła z rodziną gości dziewięciu pielgrzymów z Portugalii. W Prokocimiu, w dwóch domach sąsiadujących przez płot: jego i teściów były przygotowane miejsca dla 10 osób. Ale ponieważ przyjechało ich mniej, wszystkich podejmuje u siebie Paweł z żoną i trójką dzieci.
Ci zagraniczni goście to: 34-letni ksiądz Tiago Neto, Carlos Ferrao - 25-letni elektryk samochodowy, 19-latek Bruno Conceicao, który studiuje inżynierię materiałową, kleryk Francisco Brito, Miguel Luis - student zarządzania finansami oraz czterech innych, wszyscy z parafii Bucelas koło Lizbony. Do Krakowa podróżowali 24 godziny, najpierw samolotem z Lizbony do Berlina, a stamtąd dziesięć godzin autokarem.
- Jedzenie znika w oczach, są w wieku, kiedy się dużo je - relacjonuje Paweł. Na śniadanie rodzina serwuje młodym parówki, jajka, wędliny, mleko, płatki. Portugalczycy piją do śniadania dużo kawy, herbata zostaje.
Wieczorami pielgrzymi wracają zmęczeni. Zresztą nie tylko wieczorami - po mszy otwierającej ŚDM przyszli o pierwszej w nocy, bo nie zmieścili się w zatłoczonych tramwajach. Z Błoń szli osiem kilometrów piechotą do Prokocimia.
- Czekaliśmy na nich, rozmawialiśmy jeszcze po ich powrocie. Nie zamykamy się u siebie, zawsze siadamy i gadamy. W poniedziałek na takich rozmowach spędziliśmy dwie czy trzy godziny - opowiada Paweł.
Polscy gospodarze pytali pielgrzymów na przykład, ile ludzi w Portugalii chodzi do kościoła. Okazuje się, że 10 procent. - Mówią, że ludziom się nie chce - dodaje czterdziestolatek. Rodzina dowiedziała się też, że św. Antoni jest najpopularniejszym świętym w Portugalii. Ale wcale nie jest tam określany jako Antoni Padewski - tylko Lizboński, bo przecież w Lizbonie się urodził.
Pielgrzymi odwiedzili już dotąd m.in. Wawel, kościół Mariacki, wystawę Maria Mater Misericordiae, Łagiewniki, spacerowali nad Wisłą, pojechali do Oświęcimia. Podoba im się Stare Miasto, gościnność ludzi, to, że są przyjaźni i uprzejmi. A zaskoczyło Portugalczyków to, że w mieście jest dużo starych budynków, które przetrwały wiele lat. Smakuje im gulasz i ciasto z jagodami.
Zdążyli już nawiązać nowe znajomości: z Francuzami, Włochami, Polakami, pielgrzymami z Iraku, Japonii, USA, Brazylii. Robili sobie razem zdjęcia, wymieniali się pamiątkami, adresami, telefonami. Zdjęcia i wiadomości lądują na Facebooku, również przez internet młodzi mają kontakt z bliskimi, rodzinami. A główne trofea, jakie przywiozą z ŚDM, to „gumki” na rękę - kolorowe bransoletki, którymi wszyscy się wymieniają.
Dlaczego przyjechali na Światowe Ddni Młodzieży? Chcieli przeżyć nowe doświadczenia, poznać inną kulturę, zawrzeć nowe znajomości, a także dowiedzieć się, jak mieszkają i modlą się ludzie w innych krajach.
Czy z obawy przed atakami terrorystycznymi nie myśleli, by zrezygnować z przyjazdu? - Nie możemy powiedzieć, że się nie boimy, wiemy co może się zdarzyć przy takiej koncentracji ludzi. Ale gdybyśmy się wycofali z wyjazdu, oznaczałoby to, że się poddajemy terrorystom - mówi Bruno Conceicao. - To jest pokojowe zgromadzenie. Jesteśmy nową generacją ludzi, którzy mają nadzieję na przyszłość. Terroryzm to nie jest ostatnie słowo ludzkości i historii - dodaje.
Portugalczycy, pytani, co chcieliby zmienić w świecie, wyliczają: - Mentalność ludzi. Wyeliminować egoizm i fanatyzm. Wszyscy powinni myśleć więcej o innych, a nie o sobie.
Jak w domu, a może i lepiej
Takiego szwedzkiego stołu nikt z gości się nie spodziewał. Domowe: pasztet, konfitury z porzeczek, borówek amerykańskich i wiśni, ciasto i drożdżówki prosto z pieca, chrzan w wersji wielkanocnej, ogórki małosolne i już sklepowy, ale pyszny, świeżutki chleb, masło, płatki. Do tego soki, wody mineralne, kawa, herbata, a nawet domowe wino... To wszystko do dyspozycji prawie setki gości z Włoch i jednego z Zambii, których w Zagórzanach przyjmują państwo Anna i Kazimierz Barczykowie.
Na stołach w namiocie wszystkie te smakołyki czekały we wtorek już od 7 rano, bo na taką porę goście zażyczyli sobie śniadanie.
Niestety nawet w tej bajkowej scenerii nie działa bajkowa zasada „stoliczku, nakryj się” i ktoś musiał wcześniej te specjały przygotować. Pan Kazimierz pojechał po chleb o 6 rano, ale córka - Asia - jak żartuje - szefowa kuchni, żona Anna - jej zastępczyni i dwoje podkuchennych - synowa Agnieszka i zięć Konrad byli na nogach już od piątej. Na te dni naukowe i zawodowe tytuły stały się nieważne. Spali całe trzy godziny - bo o wpół do drugiej w nocy z wtorku na środę zjawiła się ostatnia grupa pielgrzymów. - Pierwsi przyjechali w poniedziałek o północy, następni w południe, trzecia grupa - wieczorem, a ostatnia właśnie o drugiej nad ranem - wylicza gospodarz. - Mój syn Tomasz pilotował wszystkich po kolei z Gdowa, zajmuje się też logistyką. Pomaga cała rodzina, nawet nasza czteroletnia wnuczka Bibi. Ale dajemy radę.
Śniadanie smakowało wszystkim - świadczyły o tym najlepiej puste talerzyki.
Przed domem, gdzie nocowało 40 osób i wokół namiotów, gdzie na karimatach spali pozostali - jak w mrowisku. Pełni energii pielgrzymi zapomnieli już o trudach podróży - część przyleciała samolotem, ale większość jechała z Mediolanu ok. 20 godzin. Tuż po przyjeździe byli jeszcze w Krakowie na Błoniach na mszy otwarcia, zwiedzili też Wawel. Są pełni entuzjazmu.
Alessia studiuje w Mediolanie bioinżynierię. Jest zachwycona atmosferą ŚDM - Msza na Błoniach bardzo mnie wzruszyła - pierwszy raz w życiu widziałam taki tłum modlących się ludzi - mówi. - Myślę, że cały tydzień będzie pełen podobnych wrażeń. Co mi się nie podobało? No, pogoda... Kiedy staliśmy w kolejce na Wawel, zaczęło padać. Taki deszcz u nas nie zdarza się często.
Młody ksiądz Fabrizio Bazzoni w Polsce jest po raz trzeci. Jego podopieczni chcą nie tylko zobaczyć papieża, bo o to we Włoszech nietrudno, ale przeżyć coś pozytywnego, naładować akumulatory. Mówi: - Oni pochodzą z Mediolanu - dużego, bogatego miasta i mają wszystko. Chcę im pokazać, że to naprawdę nie jest wszystko. Że człowiek to nie samo ciało, ale i dusza.
Ks. Matteo Galli także podkreśla, że młodzi nie tylko chcą spotkać się z papieżem, ale ze swoimi rówieśnikami z całego świata, chcą być częścią tego świata. W Polsce czują się świetnie: - Polski język jest trudny, ale Polacy tak mili, że można się porozumieć bez słów - mówi z uśmiechem. W Zagórzanach znaleźli kolejne potwierdzenie tej teorii.
Talony na Pierogi, hot-Dogi i hamburgery
Rodziny przyjmujące pielgrzymów zapewniają im śniadania i kolacje. W ciągu dnia, gdy przyjezdni chodzą po mieście i uczestniczą w różnego rodzaju wydarzeniach religijno-kulturowych posiłki dostają w ramach talonów dołączonych do pakietu pielgrzyma. Każdemu, kto wybrał opcję z wyżywieniem przysługuje na każdy dzień zestaw talonów. Dwa o wartości 10 zł, które można zsumować, jeden 15 złotowy oraz jeden gwarantujący tzw. suchy prowiant. Bony można realizować w ponad dwóch tysiącach krakowskich restauracji, tymczasowych punktach żywieniowych oraz na niektórych stacjach paliw. Oprócz tego na terenie Krakowa niedaleko miejsc, gdzie potencjalnie może być najwięcej pielgrzymów, krakowski oddział Caritasu rozlokował 7 stref żywieniowych. Podobne strefy zostaną otworzone na weekend w Brzegach. Menu oferowane pielgrzymom jest bardzo zróżnicowane. Są dania m.in. z kuchni indyjskiej, meksykańskiej, włoskiej oraz polskiej. Z polskich dań dużą popularnością cieszą się pierogi, z kolei kiszona kapusta i ogórki niekoniecznie przypadły do gusty zagranicznym gościom. Jednak i tak największe kolejki można zaobserwować w miejscach, gdzie serwowane są znane na całym świecie fast-foody, czyli hamburgery, hot-dogi i pizza.
(KLAS)
krakow@dziennik.krakow.pl