Sebastian Karpiel-Bułecka: Kiedy jest ciężko, zwracam się do Boga
„Widzialne – Niewidzialne” to tytuł nowej płyty grupy Zakopower. Jej lider opowiada nam o najważniejszych sprawach w życiu człowieka: wierze, miłości i śmierci.
- Poprzednia płyta Zakopowera z nowymi piosenkami ukazała się aż siedem lat temu. Dlaczego tak długo kazaliście czekać fanom?
- Miało na to wpływ kilka czynników. Wcześniej wydawaliśmy zazwyczaj nowe płyty co cztery lata. Tak miało być i tym razem. Niestety: najpierw pojawiła się pandemia, a potem wybuchła wojna za naszą wschodnią granicą. Dlatego do tych czterech doszły dwa lata. I rzeczywiście to długa przerwa. Ten materiał był jednak już gotowy przed pandemią, ale nie było sensu go wtedy publikować, bo by przepadł.
- Pandemia była wyjątkowo trudnym czasem dla artystów. Jak go pan przetrwał?
- Na lockdownie najbardziej ucierpieli muzycy. Zostało nam bowiem zabrane to, co kochamy najgoręcej – możliwość grania koncertów i spotykania się z ludźmi. To było trudne doświadczenie. Początkowo starałem się w tym znaleźć dobre strony: że sobie odpocznę i nadrobię różne zaległości. Kiedy jednak lockdown zaczął się przeciągać, stało się to bardzo uciążliwe. Granie koncertów daje przecież możliwość wyrzucenia z siebie emocji i przeżyć. Kiedy nie mogliśmy tego robić, każdy szukał jakichś substytutów, które mogłyby to zastąpić.
- I gdzie je pan znalazł?
- Dla mnie to był sport. Kiedy w Warszawie wszystko zamknięto, zabrałem dzieci do Zakopanego. Tam mieliśmy przynajmniej trochę wolności. Jeździłem na nartach, chodziłem na ski tourach. Robiłem to, co było można. Plus szlifowaliśmy z zespołem materiał na nową płytę i dopinaliśmy teksty.
- W międzyczasie zmienił się show-biznes: wielką popularność zdobyły serwisy streamingowe i media społecznościowe. Jak się pan odnalazł w tych nowych realiach?
- Ta zmiana jest dosyć drastyczna. Obudziliśmy w nowej rzeczywistości i trzeba się do niej dostosować. Trudno mi ocenić czy to dobrze czy źle. Na pewno łatwiej można teraz promować muzykę. Internet mocno zdominował muzyczny biznes. Przez to pojawiło się dużo młodych wykonawców. Teraz nie trzeba nagrywać całej płyty: wystarczy jedna piosenka, która odnosi sukces w serwisach streamingowych i jej wykonawca może już z powodzeniem koncertować. Trochę to niestety obdziera muzykę z jej romantyzmu. Kiedyś ważna była płyta: człowiek cieszył się, kiedy widział ją na półce w Empiku. Każdy album był swego rodzaju opowieścią, a piosenki nie były poukładane przypadkowo, tylko składały się na pewną historię. Cóż: świat pędzi jednak naprzód i trzeba się dostosować do nowej rzeczywistości. Ja na szczęście nie muszę się tym martwić, bo ten ciężar bierze na siebie moja wytwórnia – Kayax.
- Nowa płyta Zakopowera powstała ponownie przy wsparciu Mateusza Pospieszalskiego, z którym współpracujecie od początku działalności.
- Podobnie czujemy muzykę i podobają się nam te same rzeczy. Mateusz coś proponuje i jeśli mi to odpowiada, idziemy w tym kierunku. Jeżeli nie – to dyskutujemy i coś zmieniamy. Mateusz jest bardzo elastyczny. Oczywiście czasem bywają trudne momenty, ale tak naprawdę wychodzi to na dobre materiałowi, nad którym pracujemy.
- Mamy dzisiaj ciężkie czasy, a nowy album Zakopowera ma generalnie energetyczny i pozytywny charakter. Dlaczego?
- Myślę, że te czasy są wystarczająco ciężkie, by już nie dołować ludzi swoimi gorszymi emocjami. Chciałem, żeby ta płyta była pozytywna i dawała słuchaczom wytchnienie. Informacje, które docierają do nas ze świata, nie są dobre. Ludzie są więc zmęczeni. Dlatego chcemy dać im chwilę zapomnienia i odskoczni od rzeczywistości. Taki jest właśnie nasz nowy singiel „Chwila” – ma dać odbiorcy oddech, przypomnieć o pięknych momentach w jego życiu i zatrzymać je na dłużej. Oczywiście są na tej płycie bardziej refleksyjne piosenki. Ale i tak mają one pozytywny wydźwięk.
- Na albumie słychać typowe dla Zakopowera połączenie folku z rockiem, ale takie utwory jak wspomniana „Chwila” są bardziej popowe.
- Ta wersja „Chwili”, którą słychać w radiu, to remiks oryginalnej wersji. Umieściliśmy ją na płycie i można się przekonać, że brzmi inaczej: jest dłuższa i słychać w niej solo na skrzypcach. Zrobiliśmy jednak ten remiks, aby „Chwila” mogła zaistnieć w mainstreamowych rozgłośniach radiowych. Bo żeby się do nich dostać, trzeba robić piosenki w stylu, które one promują. Trochę to smutne, bo zabija oryginalność w muzyce. Ale my po tej długiej przerwie chcieliśmy się ludziom przypomnieć, a bez piosenki w rozgłośniach byłoby to trudne.
- Płytę otwiera utwór „Wielkie oczy”, który opowiada o walce ze strachem. Panu też zdarza się toczyć taki bój z lękiem?
- Ten utwór mówi o czasach, w których przyszło nam żyć. Bo jesteśmy dzisiaj straszeni na każdym kroku. Kiedy otworzy się internet lub włączy telewizor, docierają do nas niemal wyłącznie złe informacje. I co najgorsze, ludzie właśnie takie newsy najchętniej chłoną. Im coś gorszego dzieje się na świecie, tym się tym bardziej interesują. Tak było w pandemii. Jedni straszyli nas, że jeśli się nie zaszczepimy, to umrzemy, drudzy – że jak się zaszczepimy, to umrzemy. W końcu nie wiadomo było czego się trzymać. To przekłada się też na inne dziedziny życia. Jesteśmy permanentnie zastraszani. Tymczasem większość tych informacji nie jest prawdziwa. Podkręca się je tylko po to, żeby ktoś na tym zarobił.
- Jak się przed tym bronić?
- Trzeba filtrować informacje, które do nas docierają. Żeby się w tym nie pogubić. Ta piosenka właśnie o tym mówi. Komuś zależy na tym, żeby strach miał „wielkie oczy”. Ale my nie musimy się na to godzić.
- Niedawno wyznał pan, że cierpiał na nerwicę lękową. To życie muzyka jest tak stresujące?
- Artyści na pewno są wrażliwi czy nawet nadwrażliwi. Często spotykam w mojej branży osoby, które cierpią na tego typu dolegliwości. Oczywiście takie problemy wynosi się też z domu. Ponieważ przeszedłem przez to, wiem jak ludzie postrzegają osoby cierpiące na nerwicę. Są one często niezrozumiane i wyśmiewane. Trzeba więc uświadamiać ludzi jak podchodzić do takiego człowieka. Że najważniejsza jest rozmowa i zrozumienie. To bardzo pomaga. Tu nie trzeba wiele. Czasem wystarczy wysłuchać taką osobę. I to już dużo daje.
- Jak pan poradził z tymi problemami?
- To bardzo indywidualna sprawa. Na pewno ważne jest zrozumienie ze strony naszego otoczenia. W zależności od tego, jak te problemy są głębokie, można iść do psychiatry lub psychologa. Ja poszedłem – i pomogło mi to. Trzeba mieć świadomość, że można przez to przejść i pozbyć się tych dolegliwości. Często cierpiącemu na nerwicę człowiekowi wydaje się, że nie ma wyjścia i ratunku. Bo to tak absurdalne uczucie. Tymczasem można z tego wyjść, trzeba tylko czasu i cierpliwości.
- W takich trudnych sytuacjach pomaga nam wiara. Mówi o niej tytułowa piosenka z płyty – „Widzialne – Niewidzialne”. Modlitwa przynosi panu uspokojenie?
- Tak. Bez tego trudno byłoby mi żyć. Zostałem wychowany w wierzącej rodzinie. Babcia dużo się modliła i zabierała mnie ze sobą do kościoła. To we mnie zostało i do dzisiaj praktykuję. Kiedy jest ciężko, zwracam się do Boga. Bardzo mi to pomaga w życiu. Mam ufność, że Ktoś nad nami czuwa i nawet, kiedy wszystko się sypie, szukam w tym jakiegoś sensu. I po jakimś czasie go znajduję, co mnie utwierdza w przekonaniu, że idę dobrą drogą.
- Nigdy nie miał pan kryzysu wiary?
- Miałem. Bo ma je każdy człowiek, nawet najświętszy. To zupełnie normalnie. Jesteśmy tylko ludźmi i mamy prawo do wątpliwości i pytań. Mało tego: możemy się nawet kłócić z Bogiem. Wiele ludzi tak robi – i dobrze, że tak się dzieje, bo Bóg chce, abyśmy go szukali. Po takiej kłótni następuje często oczyszczenie i przynosi to dobre owoce. To ma głęboki sens.
- Dziś dużo się mówi w mediach o kryzysie w Kościele: różnych aferach obyczajowych i finansowych. Dotyka to pana?
- Trzeba pamiętać, że Kościół to ludzie. A ludzie są grzeszni. Człowiek jest słaby, błądzi i upada. Robi czasem źle i to zupełnie naturalnie. My często wymagamy od księży, żeby byli świętymi i zapominamy, że są takimi samymi ludźmi, jak my. To jest podstawowy błąd. My wierzymy w Boga – i tam powinniśmy szukać prawdy. Nie można też wrzucać wszystkich do jednego worka. Ja mam wielu kolegów-księży, którzy są super i z prawdziwego powołania. Wszelkie uogólnianie robi krzywdę tym, którzy na to nie zasługują.
- Niektórzy pana koledzy i koleżanki po fachu mówią obecnie głośno w mediach o apostazji. Trudno być wierzącym człowiekiem w show-biznesie?
- Nie zastanawiam się nad tym. Gdybym ja chciał dokonać apostazji, na pewno nie ogłaszałbym tego całemu światu, tylko po prostu bym to zrobił. Tak naprawdę nie wiem czemu mają służyć takie sensacje: przypodobaniu się komuś? To przecież duchowa sprawa. Zrobiłbym to dyskretnie i zachował tylko dla siebie. Może to jakaś moda? Nie chcę oczywiście nikogo oceniać. Może są tacy, którzy mają potrzebę podzielenia się tym z całym światem? Ja na pewno bym takiej nie miał.
- Kiedyś powiedział pan, że chciałby zbudować swoją rodzinę na skale – czyli na przesłaniu Ewangelii. Dzieli pan swą wiarę z żoną dziećmi?
- Oczywiście. Wychowujemy dzieci w wierze. Chodzimy co niedzielę razem do kościoła, jak tylko nie jestem na wyjeździe. Moje starsze dziecko chodzi na religię. Wierzę, że ma to głęboki sens i tak będę wychowywał swoje dzieci bez względu na jakieś mody i trendy. Bo mam do tego prawo.
- Nowe piosenki Zakopowera opowiadają nie tylko o wierze, ale również o miłości. Choćby w „Było, minęło”, w której pan śpiewa: „Ciągle przecież jest/wielka nasza miłość”. Jest pan związany z żoną osiem lat. Dzisiaj wasza miłość jest inna niż na początku?
- To naturalny bieg rzeczy. Na początku są motyle w brzuchu, potem przychodzą dzieci i obowiązki rodzinne. To jest bardzo trudne. Małżeństwo jest wielkim wyzwaniem. Podobnie jak kapłaństwo. Nie chcę, żeby to źle zabrzmiało, ale jest też pewnego rodzaju krzyżem, który trzeba razem nieść. Bo nie zawsze jest pięknie i różowo. Przychodzą kłótnie czy kryzysy – i jest to najzupełniej normalne. Trzeba tylko umieć z tego wszystkiego wyjść. Ale to jest wielka sztuka. Polega ona przede wszystkim na umiejętności kompromisu. Jeżeli obie strony nie potrafią odpuścić, to małżeństwo nie ma szans. Ja znajduję u siebie klucz do rozwiązania wszelkich konfliktów w modlitwie. Trzeba się modlić za siebie nawzajem w małżeństwie. Ile razy coś się źle u nas dzieje i się pomodlę, to po jakimś czasie wychodzimy na prostą. Tego się trzymam.
- Jesteście państwo do siebie podobni czy raczej różni?
- W jednych rzeczach jesteśmy podobni, a w drugich – inni. Nie ma w tym reguły. Podobnie widzimy świat, ale czasem w odmiennych barwach. Na tym też polega piękno małżeństwa. Jesteśmy inni – ale ważne, aby te drogi w końcu się łączyły.
- Oboje obecnie pracujecie państwo w show-biznesie. To pomaga znaleźć porozumienie?
- Myślę, że tak. Zanim żona podjęła pracę w telewizji, to nie rozumiała mojego stresu związanego z publicznymi występami. Dziwiła się, że to tak przeżywam. Kiedy sama podjęła takie wyzwanie, od razu otworzyły się jej oczy. To nam pomogło we wzajemnym zrozumieniu. Czyli ma dobre strony.
- Owocem miłości są oczywiście dzieci. Śpiewa pan o nich w pięknej kołysance „Oczka zmruż”.
- To piosenka dedykowana mojej córce Antosi i opowiada o tym, z czym musiałem się mierzyć, kiedy była mniejsza: nocnym wstawaniem i kołysaniem do snu. Teraz jest już większa, chodzi do szkoły, więc te wyzwania się zmieniły. Początkowo ta piosenka nosiła tytuł „Szczęście” – bo to nie jest narzekanie i użalanie się nad sobą, tylko pokazanie na czym polega rodzinne szczęście.
- Tosia ma siedem lat, a Jędrzej pięć. Najtrudniejsze chwile ma pan więc już za sobą?
- Tak naprawdę nigdy nie mieliśmy z dziećmi jakichś dramatycznych przeżyć. Zdarzały się nieprzespane noce, ale w miarę przeszliśmy przez to gładko. Tosia i Jędrek są jednak bardzo żywi, więc wszędzie ich pełno. „Oczka zmruż” opowiada właśnie o tym, jak już byłem zmęczony i chciałem, aby Tosia wreszcie poszła spać, a ona cały czas była nakręcona i chciała się bawić.
- Jak zmieniło pana ojcostwo?
- Bycie ojcem uczy pokory i cierpliwości. A ja zawsze miałem z tym problem. Teraz to się zmieniło. I cieszę się z tego, bo nigdy nie podejrzewałem, że mogę to w sobie tak skorygować. Czasem jestem wręcz z siebie z tego powodu dumny.
- Góralskie wychowanie to surowe wychowanie. Tak pan wychowuje swoje pociechy?
- Nie. Oczywiście stawiam im wymagania. Ale to nie jest tak jak było ze mną. Ja wychowałem się na wsi, w domu była bieda, byłem sam z mamą i dziadkami. Mieliśmy gospodarstwo, pracowaliśmy więc bardzo ciężko cały rok, nie wyjeżdżałem nigdzie na wakacje. Na pewno nie chciałbym, żeby moje dzieci były tak wychowywane. One mają to szczęście, że przyszło im żyć w innych czasach, są teraz większe możliwości, więc mają łatwiejsze dzieciństwo niż ja. I dobrze, że tak jest.
- Zdradzają już muzyczne zainteresowania?
- Tak. Tosia zaczęła się uczyć grać na fortepianie, bo ma do tego predyspozycje. Jędruś kończy dopiero pięć lat, więc ma jeszcze czas. Na pewno nie zmuszam ich do niczego, wszystko się dzieje w naturalny sposób. To są geny. Ta muzyka siedzi w dzieciach. Tosia lubi grać i śpiewać, ale nie wiem, czy będzie z tego żyła. Zrobi jak sama zechce.
- Gdzie dzieciaki wolą przebywać: w Zakopanem czy w Warszawie?
- Tu i tu. Jędrek lubi szczególnie Kościelisko, bo ma tam mnóstwo kuzynów i biega z nimi po polu i po lasach całe dnie. Mieszkamy tak, że wkoło jest cała rodzina, więc są bezpieczni. W Warszawie tego nie ma. Staram się ich więc jak najczęściej zabierać na Podhale, żeby chłonęli tamte tradycje. W dużym mieście są jednak większe możliwości, więc chcę, by również tutaj dobrze się czuli. Próbuję to łączyć, a co z tego wyjdzie – zobaczymy.
- O zakopiańskiej naturze opowiada piosenka „Chwila”. Zdarza się panu dzisiaj tak „poleżeć na polanie wśród traw”?
- Tak. Mam to szczęście, że wokół mojego domu jest pole i las, nie ma nabudowanych domów. Nie brakuje mi więc przestrzeni. Ludzie z miasta muszą szukać takich miejsc, bo to naturalne środowisko i każdy go potrzebuje. Nagraliśmy do tej piosenki przekorny teledysk, w którym chodzę po Warszawie i śpiewam, że tęsknię za lasem. Wiele ludzi z dużych miast tak czuje.
- Dzisiejsze Zakopane jest inne niż to Zakopane z czasów pana dzieciństwa. Jak pan odbiera tę komercjalizację Podhala?
- Bardzo nad tym ubolewam. Zakopane zostało zawalone apartamentowcami. I te wszystkie budynki będą stały latami. Nie poradziliśmy sobie z tym kompletnie. Jest w mieście mnóstwo tandety i brzydoty. To dla mnie przykre, jako dla górala i jako architekta. Ja zawsze wyobrażałem sobie Zakopane jako takie polskie Saint Moritz. A tu teraz na Krupówkach brakuje tylko słonia i żyrafy.
- Co z tym zrobić?
- Nie mam pojęcia. Zburzyć te budynki? Ostatnio widziałem, że powstał siedmiopiętrowy apartamentowiec w otulinie parku u wylotu do Doliny Białego. I co ja mam powiedzieć? Winni są architekci i deweloperzy. Zabrakło im moralności, liczy się tylko kasa. Nie myśli się, jak będzie wyglądało to miejsce. Tymczasem z Zakopanego praktycznie nie widać już gór, bo wszystko jest zabudowane. Nie ma też tutaj miejsca, żeby pojeździć na nartach. Zakopane zamieniło się w noclegownię Białki czy Bukowiny, bo tam się inwestuje w infrastrukturę narciarską. A tu po co? Przecież turyści i tak przyjadą i przywiozą „dudki”. Mało tego: chcemy teraz zrobić w Zakopanem koncert kolęd i... nie ma na to miejsca. Dlaczego nie ma tu odpowiedniej sali koncertowej? Co roku festiwal folkloru ziem górskich odbywa się w namiocie na Równi Krupowej. Wstyd, że w mieście z taką historią muzyczną, nie ma gdzie zagrać kolędowego koncertu. Ale apartamentowców jest do wyboru do koloru.
- Piosenka „Bały obłok” jest jakby kontynuacją pamiętnego „Boso”. Jak to się dzieje, że Zakopower jako jeden z niewielu polskich zespołów mierzy się z tematem śmierci?
- Śmierć jest nieodłączną częścią życia. Teraz jednak ucieka się od tego. Każdy chce być młody, piękny, bogaty i żyć wiecznie. Tymczasem mnie przypadło żyć wśród śmierci już jako młodemu chłopcu. To przy mnie umierał mój dziadek i moja babcia. Ja przy tych śmierciach byłem. Potem trumna stała w domu trzy dni i modliliśmy się wspólnie za nich. To była naturalna część życia. I ona nadal taka jest. Nie uciekniemy od tego. My zatracamy się teraz w świecie materialnym. A zapominamy o życiu duchowym: o Bogu, miłości, przyjaźni, wierze, śmierci. A to są przecież najpiękniejsze wartości. Czym byłoby życie bez miłości? Albo bez śmierci? Nie wyobrażam sobie, żeby żyć wiecznie. Ludzie tak się kurczowo trzymają życia, a ono nie zawsze przecież jest piękne.
- W tej piosence śmierć nie jest czymś, co budzi strach, tylko raczej niesie uspokojenie i ulgę. To wiara daje taką perspektywę?
- Tak. Ta piosenka ma też pocieszać tych, którzy stracili kogoś bliskiego. To, że ktoś odszedł od nas, nie znaczy, że już go w ogóle nie ma. Wielu z nas doświadcza obecności bliskich z zaświatów. I trzeba w to wierzyć, bo ta wiara pomaga nam przetrwać te trudne momenty. Śmierć jest realna – i nikt z nas nie zostanie tutaj na zawsze, bez względu na to, ile będzie zarabiał i jakie metody odmładzania stosował. W pewnym momencie trzeba będzie się spakować i odejść. Musimy to jednak oswajać, bo od tego nie uciekniemy.