Serce „Loczka” nie wytrzymało, wielu gangsterów odetchnęło
Jako świadek koronny zeznaniami Krzysztof P. ps. Loczek pogrążył kilkudziesięciu gangsterów z Małopolski i ze Śląska. Niektóre procesy jeszcze trwają, więc oskarżeni mogą odetchnąć, że koronny już nie potwierdzi swoich relacji, bo zmarł 28 kwietnia w celi Zakładu Karnego w Tarnowie.
„Loczek”, rocznik 1969 urodził się w Krakowie, ojca szybko zabrakło, więc jego i trzy siostry wychowywała matka. Tak naprawdę nazywał się Krzysztof W., nazwisko zmienił, gdy w lipcu 1996 r. wziął ślub z Małgorzatą P., dziewczyną ze Stalowej Woli. Już miała syna, na którego otrzymywała alimenty. Z „Loczkiem” mieli swoich dwoje dzieci, w tym ciężko chorą córeczkę, która wymagała stałej opieki i hospitalizacji.
Miał niepełne średnie wykształcenie, z zawodu był kierowcą mechanikiem, w wojsku nie był z uwagi na defekty psychiki. Troskliwie opiekował się schorowaną matką, rencistką, z którą mieszkał na os. Ugorek w Krakowie. Z wywiadu środowiskowego: w miejscu zamieszkania spokojny, nie nadużywa alkoholu. Biegli sprawdzili, że ma inteligencję ponadprzeciętną, 120 IQ. Pracował w nowohuckim klubie Rico, potem jako konwojent, był też przedstawicielem handlowym firmy z Chrzanowa.
Z piętnem gwałciciela w więzieniu i poza nim
Poważniejszy konflikt z prawem miał we wrześniu 1990 r. Z dwoma znajomymi dopuścił się zbiorowego gwałtu na kobiecie. Sprawcy byli niezwykle brutalni, można zaryzykować tezę, że sadystyczni. Znęcali się nad pokrzywdzoną, używali przy tym butelki i innych przedmiotów, które wpadły im pod rękę w trakcie wykorzystania seksualnego. „Loczek” dostał 5 lat, ale skuteczne było odwołanie prokuratury i Sąd Apelacyjny w Krakowie podwyższył mu wyrok do 7 lat odsiadki. Drugiemu ze sprawców sąd podniósł karę z 4 do 5 lat, trzeciemu z 8 do 10.
Ponad pół roku po wyjściu z celi wdał się w głośną w Krakowie kryminalną historię z kradzieżą żarówek firmy Osram. Towar zamówił hurtownik z ul. Berka Joselewicza i wysłał po niego do Niemiec dwóch pracowników. Ci w drodze powrotnej zatrzymali się w barze pod Opolem. Gdy pół godziny później wyszli po skończonym posiłku, auta Iveco z żarówkami już nie było.
Hurtownik z Krakowa dostał propozycję, że może odzyskać towar warty 90 tys. zł, jeśli zapłaci okup rzędu 40 tys. zł, auto przepadło bezpowrotnie. Biznesmen podejrzewał jednak, że w kradzież jest zamieszany jego b. pracownik Artur K., którego właśnie zwolnił. Miał dobre przeczucie. Na własną rękę wynajął też agencję detektywistyczną Mariusza M., a ten popytał tu i ówdzie. Nawiązał z nim kontakt jego były pracownik Artur S., który jak się okazało, miał informacje, gdzie są żarówki.
Policjant” pod przykryciem”
„Loczek” także brał udział w negocjacjach na temat okupu za kradziony towar. Twierdził, że zgłosił się do niego człowiek, który "ma żarówki i szuka nabywcy". Krzysztof P. trzymał je w wynajętym na fałszywe nazwisko garażu na ul Ułanów. Negocjacje z udziałem detektywa, „Loczka” i Artura S. odbywały się w Motelu Krak. Jak się potem okazało, brał w nich też udział policjant „pod przykryciem”, który został potem świadkiem incognito. Żarówki odzyskano, hurtownik okupu nie zapłacił.
Do celi trafili Artur K., „Loczek” i Artur S. Ten ostatni ujawnił jeszcze kilka kradzieży aut dla okupu. Przestępstw mieli dokonywać w Krakowie i Wieliczce bandyci o pseudonimach "Cukierek", "Profesor" i "Jaros". Tych nie ujęto. Sprawa z próbą wymuszenia pieniędzy za żarówki skończyła się dla „Loczka” wyrokiem półtora roku odsiadki. Artur S. dostał karę w zawieszeniu, Artura K. skazano jedynie za nielegalne posiadanie amunicji, bo nie było twardych dowodów, że jednak pomagał w kradzieży.
Po wyjściu na wolność „Loczek” związał się z rosnącym w siłę gangiem Zbigniewa Ś. ps. Pyza. W Krakowie pod koniec lat 90-tych trwała ostra rywalizacja grupy „Pyzy” i Jacka M. ps. „Marchewa”. Płonęły agencje towarzyskie, dochodziło do krwawych starć między członkami tych gangów, padały strzały z broni palnej. „Loczek”, który swój pseudonim zawdzięczał temu, że były był łysy jak kolano, aktywnie brał udział w przestępczym życiu. Zajmował się handlem bronią, uczestniczył w napadach rabunkowych, choćby na konwojenta firmy Fotojoker i rabunku ponad 100 tys. zł. Miał wiedzę o handlu narkotykami, funkcjonowaniu agencji towarzyskich i kradzieży aut.
W listopadzie 1999 r. wziął udział w śmiertelnym pobiciu Tomasza G., który rok wcześniej przywiózł pociągiem do Krakowa bombę, by wysadzić w powietrze samego „Pyzę”. Kurier wpadł na dworcu, dostał wyrok i gdy podróżował koleją poznał go jeden z ludzi „Pyzy”. Skrzyknął kolegów i Tomasza G. porwano, wywieziono za miasto i zakatowano, a ciężko rannego porzucono przed budynkiem pogotowia. „Loczek” był w tej sprawie jednym z 11 oskarżonych o śmiertelne pobicie.
Obciąża „Krakowiaka” i gang „Pyzy”
Niespodziewanie okazało się, że uzyskał status świadka koronnego. Zadbała o to katowicka prokuratura, która na Śląsku zajmowała się rozbiciem dobrze zorganizowanej struktury przestępczej Janusza T. ps. Krakowiak. I to właśnie by ją rozpracować Krzysztof P. zgodził się zostać świadkiem koronnym. Ponoć na jednej z imprez w Krakowie rzucił kiedyś, że chce być, jak filmowy Batman i oczyści rodzinne miasto z przestępców. Dlatego obciąża ich jako świadek koronny. Misja iście samobójcza.
Zaczął obciążać dawnych wspólników z gangu „Pyzy”, który akurat czekał na ekstradycję z Hiszpanii. W Małopolsce „Loczek” był czwartym z rzędu świadkiem koronnym, nowej instytucji do walki ze zorganizowaną przestępczością. Gdy miał się pojawić w krakowskim sądzie jako współoskarżony o śmiertelne pobicie Tomasza G. budynek wyglądał jak twierdza. Wszechobecna policja, psy, kontrole dokumentów. Na korytarzach zaklejono szyby papierem, a w oknach sali rozpraw zasunięto żaluzje.
Krzysztofa P. doprowadzono w asyście antyterrorystów, ale nie był skuty kajdankami. Łysy, ubrany na czarno, skupiony, nie reagował na słowne zaczepki innych.
Niektóre procesy, w których P. występował jako świadek koronny już zakończyły się prawomocnymi wyrokami, inne jeszcze trwają. Sądy różnie oceniały jego relacje na temat dawnych wspólników z gangu.
W jednym z wyroków na gangsterów „Pyzy” Sąd Okręgowy w Krakowie tak wypowiedział się na temat Krzysztofa P. ps. „Loczek”:
- Nie można przyjąć, że jest on osobą, która żałuje swojego życia przestępczego, można raczej odnieść wrażenie, że dokonał on wyboru swojego statusu świadka koronnego z innych przyczyn. W sposobie przedstawiania zdarzeń daje się nawet wyczuć pewnego rodzaju fascynację i dumę z byłej przynależności do grupy przestępczej, która budziła respekt w Krakowie - zauważył sąd.
Raz wiarygodny, innym razem już nie
Dostrzegł też sąd, że w innej sprawie - dotyczącej zabójstwa w 1996 r. Ukraińca przy ul. Brogi w Krakowie - „Loczek” nie był wiarygodny, gdy mówił o sprawcach tej zbrodni, czyli o oskarżonych braciach Andrzeju i Marku Z. oraz Tadeuszu Z. Jeden z tych mężczyzn zeznał, że „Loczek”, gdy siedzieli razem w celi radził się go, czy nie wymusić 10 tys. dolarów od Artura B. ps. Banan za rezygnację z obciążających go zeznań za jedno z rzekomych przestępstw. Widać pieniądze były dla Krzysztofa P. ważne. Stąd ostrożność kolejnych sądów w ferowaniu wyroków wyłącznie w oparciu o zeznania „Loczka”. Jeśli nie było innych dowodów potwierdzających jego słowa to tym relacjom nie dawano wiary.
W ostatnim czasie „Loczek” przeniósł się do Wielkopolski. To stamtąd przyjeżdżał na procesy, w których zeznawał jako koronny. Wydawało się, że będzie wiódł, spokojne życie, ale wszystko zmieniło się w listopadzie 2021 r., gdy sąd aresztował go na trzy miesiące ze wspólnikiem Wojciechem R. Zdaniem krakowskich śledczych obaj odpowiadają za potrójne zabójstwo we wrześniu 2000 r. w podkrakowskich Jurczycach. Zatrzymanie Krzysztofa P. miało być przełomem w sprawie. W Jurczycach dokonano egzekucji na 44-letniej kobiecie, jej partnerze oraz 30-letnim mężczyźnie. - bizneswoman Barbarze K., jej partnerze, taksówkarzu Waldemarze J. i Leszku W. Ich ciała znaleziono w łazience - wszyscy zostali zastrzeleni.
Śledczy nie informowali, czy odkryto broń, z której oddano strzały.
Dłuższy areszt i nieoczekiwany zgon
„Loczek” nie przyznawał się do winy, groziło mu dożywocie. Obciążały go zeznania konkubiny innego gangstera, którego kiedyś pogrążył. Mocno przeżywał oskarżenia, czuł się pokrzywdzony. Jeden z krakowskich adwokatów mówi, że widział „Loczka”, gdy w podczas wideokonferencji z więzienia składał zeznania podczas jednego z procesów. Krzysztof P. miał być wówczas bardzo zdenerwowany, podnosił głos, widać było że jest w złej kondycji psychicznej.
„Loczek” najpierw był w areszcie w Wadowicach, ale z nieoficjalnych informacji wynikało, że spotykał się z wrogością innych osadzonych, zwłaszcza starych recydywistów. Nie było gwarancji, że będzie bezpieczny. Dlatego przetransportowano go do lepiej strzeżonego zakładu karnego w Tarnowie. Niedawno sąd, na wniosek Prokuratury Regionalnej w Krakowie przedłużył „Loczkowi” areszt do połowy maja. Niespodziewanie mężczyzna zmarł 28 kwietnia br. w monitorowanej celi. Kpt. Anna Margelist - Czajczyk, rzecznik prasowy Dyrektora Okręgowego Służby Więziennej w Krakowie potwierdza, że na terenie Zakładu Karnego w Tarnowie doszło do zdarzenia - śmierci więźnia.
Podczas pobudki funkcjonariusz stwierdził, że jeden z tymczasowo aresztowanych nie wykazuje oznak życia. Funkcjonariusze przystąpili do akcji reanimacyjnej, która została przejęta przez zespół pogotowia, jednak przybyły lekarz stwierdził zgon. Sprawę wyjaśnia prokuratura oraz niezależni od niej specjaliści z Centralnego Zarządu Służby Więziennej. Sekcję zwłok wykonano w Collegium Medicum Uniwersytetu Jagiellońskiego i stwierdzono, że bezpośrednią przyczyną śmierci 53-latka był rozległy zawał serca.
Sprawa zbrodni z Jurczyc ciągle trwa, ale pozostał już tylko jeden podejrzany: Wojciech R.
[polecane]23000855,22997435,22989645,22992227,22992815,22994419[/polecane]