Siedzę w obcym mieszkaniu i czekam na zwycięstwo Ukrainy - mówi Tetiana Platonova

Czytaj dalej
Fot. Anna Kaczmarz / Polska Press
Jolanta Tęcza-Ćwierz

Siedzę w obcym mieszkaniu i czekam na zwycięstwo Ukrainy - mówi Tetiana Platonova

Jolanta Tęcza-Ćwierz

Do Polski trafiła prawie rok temu, wprost z opanowanej wojną ojczyzny. W Krakowie mieszka od sierpnia. Ukrainka Tetiana Platonova opowiedziała nam, jak sobie radzi w naszym kraju

Tetiana Platonova przyjechała do nas tuż po wybuchu wojny w Ukrainie, 28 lutego 2022 r. Z Kijowa uciekła z 9-letnim synem Igorem, mamą, teściową, siostrą męża i czwórką jej dzieci oraz z ciocią. Na granicy stali trzy dni.

- Kiedy wreszcie dojechaliśmy do przejścia granicznego, oniemiałam. Po polskiej stronie stał sznur tirów, a po ukraińskiej, w ogromnym chaosie, samochody osobowe. Przy przejściu dla pieszych tłum ludzi. Dzieci spały na stołach, na plecakach, przykryte tylko kurtkami. Widziałam rozpacz w oczach ludzi wokół. Ja też byłam zrozpaczona. Jeszcze kilka dni wcześniej byłam w górach z mężem i synkiem. A teraz staliśmy zmarznięci wśród obcych ludzi i nie wiedzieliśmy, co z nami będzie - wspomina.

Początek wojny

To miała być niespodzianka. 20 lutego Tetiana obchodziła 36. urodziny, więc z tej okazji mąż zabrał ją wraz z synkiem na wycieczkę. Bardzo się cieszyli na wspólnie spędzony czas. W Kijowie, gdzie mieszkają i pracują, wiele się ostatnio mówiło na temat wybuchu wojny z Rosją. Nie chcieli w to wierzyć. Mieli nadzieję, że to plotki, bo przecież w XXI wieku takie rzeczy się nie dzieją. Wyjazd miał być odskocznią, dać oddech przed powrotem do pracy i codzienności.

W domu została mama Tetiany i kot.

- Kiedy 24 lutego wybuchła wojna, zaczął się nalot. Ściany drżały jak przy trzęsieniu ziemi. Mama spakowała, co dała radę, wsiadła do samochodu i przyjechała do małego miasteczka w pobliżu Lwowa, gdzie mieszkali nasi przyjaciele. Tam się spotkaliśmy. Wkrótce dotarła do nas pozostała część rodziny. Uciekłam do Polski w górskich butach, spodniach i kurtce. Jak tylko przejechaliśmy granicę, pomyślałam: „Już żadna bomba na nas nie spadnie” - opowiada.

Tetiana jest prawnikiem. Specjalizuje się w prawie autorskim. Jej pasją jest fotografia. Miała swoje plany, marzenia i poumawiane sesje fotograficzne. Niestety wszystko przerwała agresja Rosji. Trzeba było zostawić pracę, mieszkanie, przyjaciół, bezpieczną, oswojoną przestrzeń i uciekać w nieznane.

Na granicy na grupkę uchodźców czekał brat męża Tetiany - Wiktor, który przebywa w Polsce od kilku lat. Urządził się w Gdańsku, tam mieszka wraz z rodziną i pracuje. Kiedy usłyszał, że Rosja napadła na jego rodzinny kraj, nie wahał się. Zadzwonił do brata, żeby przyjeżdżali.

- Zabrał nas do Sopotu - mówi Tetiana. - Zameldowaliśmy się w hotelu. Powiedzieli nam, że możemy tam mieszkać za darmo przez miesiąc.

Bliscy Tetiany cieszyli się, że są bezpieczni w Polsce, ale hotelowe warunki były dość trudne. Nie było dostępu do kuchni, a w pokojach były jedynie czajniki. Nie mieli możliwości ugotowania posiłku dla dzieci, które na pierwszą kolację po przyjeździe od właściciela hotelu dostały... bigos.

- Nie chciały go jeść, bo nie lubią kapusty - wspomina Tetiana z uśmiechem. Na szczęście potem było lepiej.

Byle dalej

Miesiąc w hotelu minął za szybko. Trzeba było się wyprowadzić i szukać innego lokum. Grupa uchodźców postanowiła się rozdzielić, w ten sposób łatwiej było znaleźć mieszkanie.

- Mama nie chciała mieszkać nad morzem. Bała się. Nie czuła się bezpiecznie w pobliżu Kaliningradu - wyjaśnia.

Tetiana znalazła w internecie portal dla uchodźców, na którym Polacy oferowali za darmo mieszkania. Dzwoniła, wielokrotnie słysząc: „nieaktualne”, aż udało się dodzwonić do mężczyzny, który zaproponował pokój.

- Pojechałam z mamą i synkiem do małej miejscowości Kobierzyce pod Wrocławiem. Tam był duży dom, niestety, nie mogłyśmy tam zostać. Wszędzie unosił się silny zapach papierosów. Mama i syn są alergikami, nie daliby rady mieszkać w takich warunkach - mówi Tetiana.

Pomyślała, że w mieście będzie łatwiej o mieszkanie. Zabrała mamę i Igora i pojechała do Wrocławia, na dworzec kolejowy. Tam był punkt informacji dla Ukraińców. Zapytała o noclegi. Od wolontariuszy dowiedziała się, że nic nie ma. Wszystko zajęte.

- Przez booking wynajęłam mieszkanie na dwa dni, żeby się chociaż przespać i wykąpać - wspomina.

We Wrocławiu się nie udało, więc Tetiana wraz z mamą i synem pojechali do Bielska-Białej. Miasto od razu im się spodobało. Obie panie lubią góry i przestrzeń. Pierwsze kroki skierowały do urzędu miasta, do punktu pomocy dla uchodźców z Ukrainy. Tam dostały numer telefonu do pani Mirosławy, która zaproponowała im noclegi w ramach rządowego programu 40 plus (rząd oferował rekompensatę dla osób udzielających schronienia uchodźcom, którzy po raz pierwszy przekroczyli granicę z Polską po 1 lipca 2022 roku; tym, którzy przyjęli ich wcześniej, zwrot kosztów należał się maksymalnie przez 120 dni).

Tetiana wraz z mamą i synkiem zamieszkały w domu pani Mirosławy i jej męża.

- Właściciele mieli osobne wejście, my osobne. Kiedy przyjechałyśmy, w pokoju stała tylko sofa. Wkrótce jednak wolontariusze z Rady Osiedla Lipnik Bielsko-Biała zorganizowali dla nas meble. Dostaliśmy lodówkę, łóżko i stół. Mieliśmy do dyspozycji łazienkę, kuchnię i dwa duże pokoje. Byliśmy bardzo wdzięczni za pomoc. Mieszkało się tam bardzo dobrze. Wkrótce przyjechała do nas siostra mamy z dzieckiem i razem, w pięć osób, mieszkaliśmy u pani Mirosławy do sierpnia.

Niestety program 40 plus się skończył i znów trzeba było szukać mieszkania.

Bywa ciężko

Tetiana szukała w Bielsku-Białej i w okolicy. Gdziekolwiek, byle było czysto i nie śmierdziało papierosami. Wysłała setki wiadomości, na które zwykle nie dostawała odpowiedzi. A jeśli już, to brzmiały: „Z dzieckiem? Nie, nie, nie!”. Albo: „Mieszkanie tylko dla Polaków”.

Każdego ranka siadała przy komputerze i szukała. Sprawdzała, co kto zamieścił, i pisała. Wysyłała wiadomości.

- To było bardzo trudne. Polacy nie chcieli wynajmować Ukraińcom, a zwłaszcza matkom z małymi dziećmi. Na szczęście ciocia (siostra mamy) jest psychologiem. Znalazła pracę i udało jej się wynająć nieduże dwupokojowe mieszkanie. Zabrała ze sobą córkę i moją mamę. Ja wciąż szukałam... W końcu skontaktowali się ze mną znajomi, którzy od wielu lat mieszkają w Polsce. Powiedzieli, że wyjeżdżają za granicę i ich mieszkanie w Krakowie będzie wolne. Dla mnie był to cud.

Tetiana przyjechała do Krakowa w sierpniu. Z mieszkania jest bardzo zadowolona, ale o pracę trudno. Miejsca się kończą, empatia też. Uchodźcy i wojna to już nie jest ciekawy temat. Zamykają się punkty z pomocą rzeczową i noclegami.

W Ukrainie Tetiana pracowała jako prawnik. Jak mówi - w Krakowie proponowano jej pracę asystenta prawnego, ale za minimalną stawkę. Pracodawca wymagał znajomości języka polskiego i polskich przepisów. A tych Tetiana nie zna. Dlatego postanowiła poszukać pracy jako fotograf.

- Chciałabym robić zdjęcia. W Ukrainie też byłam fotografem, prowadziłam jednoosobową działalność. Póki co pracuję zdalnie przez kilka godzin w tygodniu w ukraińskiej firmie, ale nie wiem, jak długo będę miała taką możliwość - martwi się. I dodaje: - To, co zarobię, oraz moje oszczędności, wystarcza nam na mieszkanie i jedzenie. Bywa ciężko, także ze względu na barierę językową. Ale wytrwale uczę się polskiego. Moja prababcia była Polką. Trochę pamiętam, powtarzam.

Pomagać innym

W Krakowie Tetiana poznała wielu uchodźców z Ukrainy, m.in. Lerę Vinogradovą z Mariupola, która od dwóch lat mieszka w Polsce, a od wybuchu wojny angażuje się w wolontariat. Lera administruje stronami na Facebooku i Instagramie - „Step by Step”. Można tam znaleźć informacje dla uchodźców: jak wynająć mieszkanie, w jaki sposób zapisać się do lekarza, gdzie szukać pracy.

- Bardzo wielu ludzi potrzebuje pomocy. Kiedy przyjeżdżają do Polski, nie wiedzą, co robić. Sama byłam w takiej sytuacji, więc wiem, co czują. Ponieważ jestem fotografem, robię zdjęcia i pomagam zamieszczać różne ogłoszenia - opowiada.

Tetiana wraz z synkiem czują się u nas bezpiecznie. Kobieta wspomina, że kiedy Igor miał pięć lat, przyjechali na wycieczkę do Krakowa: - To takie piękne miasto. Pamiętam, jak oglądaliśmy pomnik Smoka Wawelskiego. Nigdy by mi do głowy nie przyszło, że będę tu mieszkała.

Tetiana z wielkim bólem codziennie czyta wiadomości z Ukrainy. Niepokoi się o dalszą rodzinę i przyjaciół, którzy zostali w Kijowie. Wielu z nich nie ma gdzie mieszkać, bo na ich domy spadły bomby, wielu straciło w wojnie rodziców, dzieci, bliskich.

- Chciałabym kiedyś wrócić do domu. I synek także bardzo chce. Tam ma szkołę, przyjaciół, zabawki. Wszystko zostało. Póki co boję się jechać, bo nie wiem, co będzie. Więc siedzimy w obcym mieszkaniu i czekamy na zwycięstwo Ukrainy - mówi.

Jolanta Tęcza-Ćwierz

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.