Nowosądeczanin Bartosz Ostałowski nie ma rąk. Prowadzi samochód i maluje obrazy... stopami.
Miał wtedy - w dniu wypadku - 20 lat. Stracił obie ręce, lekarze musieli je amputować razem z przedramionami. Jego życie, marzenia, plany - wszystko legło w gruzach.
Tak przynajmniej mu się wtedy wydawało.
Dziś 33-letni Bartosz Ostałowski jest jedynym na świecie - a także pierwszym w historii motosportu - profesjonalnym kierowcą wyścigowym i drifterem, który prowadzi samochód stopami. Lewą trzyma na kierownicy, prawą obsługuje pedał gazu i hamulec.
Wygrywa z innymi najlepszymi, profesjonalnymi kierowcami. Pełnosprawnymi. I ciągle mu mało.
Ten dzień
Do tragedii doszło w sierpniu 2006 roku. Bartosz z kolegą jechali na motocyklach, by odebrać notatki od znajomego. Pomiędzy ich motocykle wjechał samochód.
Kierowca zwolnił, przepuścił jadącego z przodu kolegę, ale Bartka już nie zauważył. Bartek natomiast gwałtownie zahamował i ślizgiem położył motocykl na drodze.
Uniknął zderzenia z autem, jednak wpadł na starą barierkę ze sterczącymi na sztorc rurkami. Gdy dwie godziny później obudził się w szpitalu, z przerażeniem zobaczył, że nie ma rąk.
- Nie wierzyłem w to, co się stało. Powtarzałem sobie, że to jest niemożliwe. Przecież setki razy jechałem tą ulicą… Byłem w szoku, na silnych lekach przeciwbólowych. Nikomu nie życzę takiego stanu. Do tego doszła niepewność, co będzie potem, jak mam żyć. Cały mój świat się zawalił - mówi Bartosz.
Dotyk kierownicy
Urodził się 19 lipca 1986 roku. Od małego interesował się motoryzacją - motocyklami, samochodami.
Jego idolami byli kierowcy rajdowi Krzysztof Hołowczyc i Leszek Kuzaj oraz kierowca Formuły 1 Niki Lauda. Czytał wszystko na ten temat, jeździł na rajdy.
- Przeżywałem dreszczyk emocji, widząc pędzące samochody rajdowe i teamy w akcji. Gdy byłem mały, największą nagrodą dla mnie była przejażdżka na… kolanach taty, gdy dojeżdżaliśmy ostatnie 200 metrów samochodem do domu. Mogłem wtedy przez chwilę potrzymać kierownicę. W liceum, które mieściło się przy alejach, siedząc na lekcjach przy oknie, rozpoznawałem po dźwiękach, jaki jedzie motocykl. Rzadko się myliłem – wspomina.
Pierwszym kupionym pojazdem była motorynka. Gdy okazało się, że była… zepsuta, naprawił ją i sprzedał na giełdzie. Kupił sobie wtedy motorower. W garażu na remontach spędzał z kolegami długie godziny. Zdobywał fachową wiedzę i zarabiał na kolejne motocykle.
Prawo jazdy zdał w wieku 18 lat - jednego dnia od razu na motocykl i na samochód. Po maturze zaczął studiować mechanikę i budowę maszyn w Państwowej Wyższej Szkole Zawodowej w Nowym Sączu.
- Zdawałem sobie sprawę, że wiedza z tej dziedziny może mi pomóc w rozwijaniu mojej pasji, dlatego na to postawiłem - podkreśla.
Chociaż zastanawiał się również nad studiowaniem na Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie...
Dlatego dodaje: - Lubiłem malować. Mój nauczyciel aż musiał wyganiać mnie z tych zajęć.
Nauka od początku
Po wypadku przez prawie rok przebywał w czterech szpitalach: w Nowym Sączu, w Krakowie, w Krzeszowicach i nad morzem.
Gdy o jego tragedii dowiedziała się od dziennikarka „Gazety Krakowskiej”, dwukrotna mistrzyni paraolimpijska i wielokrotna medalistka Mistrzostw Świata w biegach narciarskich i biathlonie - Katarzyna Rogowiec (straciła ręce na wysokości łokci w wieku trzech lat), odwiedziła go w szpitalu.
- Jej wizyta dała mi cień nadziei na inne życie. Mówiła mi wprawdzie, że jej sytuacja jest trochę inna, bo ma część rąk, ale i tak stała się dla mnie przykładem, że po takim wypadku da się być samodzielnym; pracować, udzielać się w różnych dziedzinach. Katarzyna pokazała mi, że daje sobie radę w życiu - mówi Bartosz.
A skoro Katarzyna tak świetne daje radę - to może i w jego przypadku jeszcze nie wszystko stracone? Może będzie lepiej?
Początki - ten czas po wyjściu ze szpitala - były jednak dla Bartka bardzo trudne. Każda najprostsza, codzienna czynność wydawała się dużym problemem - choćby ubranie się, zrobienie sobie czegoś do jedzenia czy pościelenie łóżka.
Mężczyzna musiał dosłownie wszystkiego uczyć się od nowa. Także - obsługiwania komputera, co akurat okazało się być doskonałą rehabilitacją.
Przez sześć lat jego wiernym towarzyszem był pies Zefir z fundacji „Pomocna łapa”. Zefir zdechł, od tego roku zastępuje go owczarek belgijski Dino.
Psi przyjaciel i pomocnik jest niezwykle pomocny. Trudno przecenić jego wkład w codzienność osób niepełnosprawnych.
Protezy nie pomogą
Po jakimś czasie od wypadku pojawił się nawet pomysł, by elektroniczne protezy zastąpiły Bartoszowi utracone w wypadku ręce. Zapaliło się światełko w tunelu. Mężczyzna, aby zdobyć protezę, pojechał do Poznania, do firmy Otto Bock, potem jeszcze - w ramach konsultacji - do Francji i Niemiec.
- Protezy okazały się jednak niefunkcjonalne - opowiada. - Tak naprawdę bardziej mi przeszkadzały, niż pomagały. Były duże, masywne, ciężkie. Nie mogłem się w nich swobodnie ubrać, z wyczuciem chwycić czegoś. Na przykład kanapka, którą brałem w protezy, rozlatywała się, a plastikowa butelka gniotła - tłumaczy.
W internecie Bartosz szukał historii podobnych do swojej. I właśnie wtedy trafił na film, który go bardzo zainteresował.
- Na youtubie zobaczyłem, jak kierowca bez rąk prowadził auto - czerwonego kabrioleta z automatyczną skrzynią biegów - stopami. Prawą dodawał gazu i hamował, natomiast lewą trzymał na kierownicy - opowiada Bartosz. - To, co zobaczyłem, bardzo mnie podekscytowało. Powiedziałem tacie, że musimy szybko kupić podobne auto - wspomina mężczyzna.
I kupili: mercedesa E124, w którym można było cofnąć przedni fotel.
- Pamiętam ten dzień: wybraliśmy się na plac manewrowy na lotnisku w Czyżynach. Siadłem za kierownicą. Próbowałem skrętów, hamowania, innych manewrów. Wszystko mi wychodziło! Wprawdzie wytrzymałem tylko z dziesięć minut, bo miałem spięte ścięgna i mięśnie, ścierpła mi stopa. Ale najważniejsze, że sobie radziłem, że jechałem. W domu zacząłem ćwiczyć, wzmacniać partie mięśni - opowiada kierowca.
Bartosz poczuł się pewniej. Zaczął jeździć - najpierw spokojnie, blisko, na uczelnię czy do sklepu. Dopiero po roku pomyślał, że może uda się też wrócić do motosportu. Kupił nowy samochód - BMW E30 z automatyczną skrzynią biegów. Postanowił wtedy zrobić licencję profesjonalnego kierowcy.
Osiem sekund
Pojechał ze znajomymi na plac manewrowy.
- Starałem się jechać bardzo dynamicznie, gwałtownie hamować, wykonywać poślizgi. Chciałem zobaczyć, czy i jak będę w stanie reagować na przeciążenia w samochodzie, na ruchy kierownicy - wspomina nowosądeczanin. - Pamiętam, że na pierwszym zakręcie prawie wpadłem na sąsiedni fotel. Trzeba było więc coś poprawić w samochodzie - fotel, pedały, kierownicę. Po wielu treningach pojechałem na amatorski rajd, w którym byłem w pierwszej dziesiątce, a może nawet szóstce - wspomina.
Potem Bartosz zgłosił się do warszawskiego Automobilklubu Rzemieślnik, by pokazać swoje umiejętności i porozmawiać o możliwościach wyrobienia licencji profesjonalnego kierowcy sportowego. Jednym z wymogów było opuszczenie auta w ciągu ośmiu sekund.
- Wcześniej zawsze ktoś mi pomagał odpiąć pasy, a wtedy musiałem to zrobić sam, i to bardzo szybko - mówi Bartosz. - To był dla mnie duży problem, który mógł przekreślić moje marzenie o licencji. Konsultowałem to z zespołem Leszka Kuzaja, ale też nie znalazł na to sposobu. Myślałem o tym godzinami, rozważałem różne pomysły, niektóre były bardzo kosztowne. W końcu znalazłem rozwiązanie: metalową linką połączyłem centralną klamrę z pedałem. Wystarczyło kopnąć w pedał, linka pociągała klamrę i pas się otwierał. Zrobiłem to w 4,3 sekundy! - nie kryje satysfakcji Bartosz.
Egzamin w podwarszawskim Słomczynie zdał dokładnie 23 listopada 2010 roku.
To też jedna z tych dat, które zapamięta do końca życia.
Sam za ocean
Jako profesjonalny kierowca zadebiutował od razu w mistrzostwach Europy w rallycrossie na Węgrzech. W swojej klasie zajął 17. miejsce. To był niezły wynik, bo startujących było 40.
- Dowiedziałem się w Międzynarodowej Organizacji Sportów Samochodowych (FIA), że nigdy w historii nie było profesjonalnego kierowcy bez rąk. Jestem więc pionierem w tym względzie - wyjaśnia Bartosz.
- A jeśli chodzi o mój debiut, to nie nastawiałem się na sukces. Po prostu chciałem zobaczyć, co z tego wyjdzie, tym bardziej że nie miałem samochodu konkurencyjnego wobec rywali. Uzyskany wynik bardzo mnie jednak zmotywował. Media, kibice i inni zawodnicy mi gratulowali. Przed naszym namiotem zebrało się z 300 osób. Od tej pory marzyłem, żeby się znaleźć na podium, żeby wygrać jakieś zawody - opowiada mężczyzna.
Jego niesamowity wyczyn nie umknął uwadze między innymi szefom amerykańskiej kliniki Hanger dla osób po amputacjach.
- Skontaktowali się ze mną, bo byli pod wrażeniem tego, jak szybko po wypadku zacząłem się ścigać. Chcieli poznać mnie, zrozumieć, jak to zrobiłem - opowiada Bartosz. - Zaprosili mnie więc do siebie, ale nie chcieli, żeby mi ktoś towarzyszył. Chodziło im to, bym stał się całkowicie samodzielny. Obawiałem się jednak lotu w pojedynkę. Wcześniej zawsze mi ktoś towarzyszył w wyjazdach, a teraz miałem lecieć z Krakowa do Frankfurtu nad Menem, potem do Dallas, a stamtąd do Oklahomy. Martwiłem się, jak sobie poradzę. Długo rozmawiałem o tym przez skype’a z menedżerem kliniki. Ostatecznie poleciałem i - mimo że przeżyłem dużo stresu - bardzo się z tego cieszę. W Stanach musiałem zmienić sposób myślenia o swojej niepełnosprawności. Stawiano przede mną różne zadania i mówiono: „rozwiąż je” - wspomina Bartosz.
Na przykład w restauracji musiał korzystać z widelca, a na strzelnicy - z broni palnej. - Jedną stopą trzymałem broń, a drugą pociągałem za spust. I całkiem dobrze mi poszło - opowiada mężczyzna.
Pasja do driftu
Po występach w zawodach w rallycrossie (przez jeden sezon) Bartosz Ostałowski wziął udział w Pucharze Polski w wyścigach. Pojechał w ostatnich trzech rundach. Wygrał drugą, co uznaje za jedno ze swoich największych osiągnięć.
Pod wrażeniem jego osobowości i umiejętności był także Krzysztof Oleksowicz, kierowca rajdowy i właściciel firmy Inter Cars S.A. Zaproponował Bartoszowi wsparcie w rozwoju kariery. Ten nie wahał się ani chwili i przesiadł do japońskiego samochodu, nissana skyline.
Zaczął starty w drifcie, który przez wielu uważany jest za najbardziej widowiskowy i najprężniej rozwijający się sport motorowy na świecie, polegający na jeździe autem w kontrolowanym poślizgu. W nim też odnosi sukcesy. W tym roku był trzeci w klasie PRO2 w klasyfikacji generalnej Driftingowych Mistrzostw Polski. To pierwsze podium Bartosza w „generalce” tego cyklu.
Mężczyzna bardzo ceni sobie również swoje wcześniejsze zwycięstwo w bardzo silnej stawce w zawodach na torze Lausitzring w Niemczech. Być może wystąpi także w USA.
Pytany, czy inni ludzie zdążą w ogóle zauważyć kierowcę prowadzącego samochód stopami, odpowiada: - Czasem, gdy inny kierowca czeka akurat na światłach, to może się tak zdarzyć. I pewnie taki człowiek myśli wtedy, że to żart, że się wygłupiam. Natomiast częściej ludzie widzą mnie na zawodach, gdy szykuję się do startu. Dla mnie taka jazda to już standard, normalność - opowiada nowosądeczanin.
Własny warsztat
W Kocmyrzowie Bartosz ma swój warsztat samochodowy, a w nim serwisowany jest jego kultowy nissan skyline R34GTR, zwany „Bandziorem”.
To ten sam model auta, które pojawiło się w filmie „Szybcy i wściekli”.
Bartosz ma również swój zespół, który przygotowuje samochody sportowe. W ostatnich latach jego team bardzo się rozwinął i stał się jeszcze bardziej profesjonalny.
Zimą, gdy „Bandzior” jest rozłożony na części, Bartosz może trenować na przerobionym gokarcie. Drift jest dla niego dużo trudniejszy niż wyścigi, ponieważ niezbędna jest w nim ciągła praca sprzęgłem i biegami oraz hamulcem ręcznym. Dlatego Bartosz dokonuje modyfikacji w swoim samochodzie, testuje prototypy, konstruuje części. Dzięki temu zwiększa swoją konkurencyjność wśród pełnosprawnych zawodników.
Oprócz prowadzenia warsztatu, treningów i pracy ze swoim teamem zajmuje się realizacją projektów dla sponsorów, współpracuje z wydawnictwem AMUN, spotyka się ze swoimi fanami, prowadzi swój własny kanał na youtubie „Pasja na krawędzi”.
Udziela się również jako mówca motywacyjny, gości na imprezach motoryzacyjnych. Inspiruje innych. Jest również ambasadorem kampanii społecznej „Prowadzę. Jestem trzeźwy” oraz projektu Avalon Extreme, który promuje sporty ekstremalne wśród osób z różnymi niepełnosprawnościami.
W ubiegłym roku razem z Adamem Małyszem Bartosz wystąpił z kolei w kampanii marki Sachs. Jedną z odsłon kampanii był nocny drift na Torze Kielce, gdzie inicjował poślizg przy prędkości około 160 kilometrów na godzinę.
Pędzel w palcach
Kierowca realizuje się też w swojej drugiej życiowej pasji - malowaniu. Ma swoją pracownię pełną obrazów. To efekt już ponad dziesięcioletniej współpracy z wydawnictwem AMUN, które zrzesza artystów malujących ustami i stopami.
- Były chwile, że rzucałem malowanie, bo cierpła mi noga, nie mogłem uchwycić pędzla palcami stopy. Ale dałem radę. To mi dało pozytywnego kopa, przekonanie, że mogę się rozwijać i w tej dziedzinie. Maluję bardzo różne obrazy: pejzaże, naturę, motywy świąteczne, które są wykorzystywane w okolicznościowych kartkach i kalendarzach, czasami abstrakcje. Posługuję się różnymi technikami: akwarelą, olejem, pastelą i szkicami ołówkiem - mówi Bartosz.
Mężczyzna interesuje się też grafiką komputerową.
Spełnił swe marzenie o startach w wyścigach samochodowych i o malowaniu. Mimo swych fizycznych ograniczeń, zachował obie pasje.
Mówi o sobie: czuję, że jestem szczęśliwym człowiekiem.
- Jestem samodzielną, niezależną osobą. To daje mi dużo satysfakcji i radości - podkreśla.