Siostry Melosik: Zdarza nam się powiedzieć do siebie nawzajem: „Wyglądasz jak ja!”
To unikalny duet na polskiej scenie muzycznej: tworzą go dwie siostry bliźniaczki Dagmara i Martyna Melosik. Zadebiutowały jako pięcioletnie maluchy w „Od przedszkola do Opola”. I sprawdziło się: w 2018 roku wygrały Nagrodę Publiczności na słynnym festiwalu za piosenkę „Batumi”. Nam opowiadają czy jako bliźniaczki mają wyjątkowe porozumienie w muzycznych kwestiach.
- „Tańczmy jakby jutra nie miało być” – śpiewacie w swej nowej piosence „Afirmacje”. To wasza recepta na trudy i smutki codziennego życia?
M: Po lekko nostalgicznym wydźwięku pierwszej płyty przyszedł czas na radość i dobrze rozumianą beztroskę. Taniec bardzo nam się z tym kojarzy i faktycznie od niego nie stronimy, ale „Afirmacje” to piosenka o skupianiu uwagi na tym, co dobre, cokolwiek by to nie było.
- „Afirmacje” mają bardziej popowy charakter niż wasze wcześniejsze nagrania. Skąd ten zwrot?
D: To popowe zacięcie było w nas od zawsze, ale faktycznie nasze dotychczasowe brzmienie było bardziej akustyczne.
M: „Afirmacje” to efekt mojej zabawy z komputerem oraz współpracy z nowym producentem, który podchwycił i uwypuklił to współczesne brzmienie, zachowując jednak charakterystyczne dla naszej dotychczasowej twórczości żywe gitary.
- No właśnie: zrealizowałyście „Afirmacje” z Jankiem Smoczyńskim. Jaki wpływ miał ten ceniony producent na waszą muzykę?
M: To pierwszy utwór, który razem zrealizowaliśmy i nikt z nas nie wiedział, czego się spodziewać.
D: Przy pracy nad „Afirmacjami” zaskoczyło nas, że Janek chętnie wykorzystał ślady z wersji demo, które przyniosłyśmy do studia. To mega nas uskrzydliło, bo przy tak uznanym producencie i muzyku łatwo byłoby popaść w jakiś rodzaj nieśmiałości. Tymczasem Janek pomógł nam rozwinąć naszą wizję i sprawił, że nabrałyśmy większej wiary we własne pomysły.
- Czego więc możemy się spodziewać po waszym nowym albumie, który zapowiadają „Afirmacje”?
M: Na pewno nie zabraknie na tej płycie utworów w stylu „Równocześnie” czy „Endless”, ale „Afirmacje” zwiastują też więcej radości i elektroniki.
D: Same jesteśmy zaskoczone różnorodnością demówek, które przyniosłyśmy do studia. Janek ma teraz za zadanie znaleźć dla nich wspólny mianownik, ale twierdzi, że to żaden problem. (śmiech)
- Pochodzicie z muzycznej rodziny – wasz tata jest dyrygentem. To jego wpływ sprawił, że zaczęłyście śpiewać?
D: Cały nasz dom śpiewał i grał, więc chyba nie można tej zasługi przypisać tylko tacie. Ale był on naszym pierwszym akompaniatorem i przez wiele lat doradcą w kwestiach repertuarowych.
M: Robił to na tyle umiejętnie, że nigdy nie poczułyśmy się wspólnym występowaniem znużone.
- Macie dwójkę rodzeństwa – Bartosza i Karolinę. Wy od początku śpiewacie we dwie. To dlatego, że jesteście bliźniaczkami?
M: Na samym początku występowaliśmy całą rodziną, to było takie Meli-Family. (śmiech) Dziś też zdarzają nam się wspólne występy, ale z uwagi na dużą różnice wieku między nami, kiedy my zajęłyśmy się muzyką na poważnie, nasze rodzeństwo miało już ustabilizowane życie rodzinne i zawodowe.
D: Bartek gra z nami w składzie, Karolinie czasem uświetnia nasze koncerty solówką na altówce.
- Często się mówi, że bliźniaczki czy bliźniacy mają wyjątkowe porozumienie. To pomaga wam w muzycznych kwestiach?
D: Faktycznie nasze wizje często są zbieżne, ale jeśli akurat nie są, to nie jesteśmy już takie zgodne. (śmiech)
M: To może być kwestia bliźniaczego porozumienia, życiowych doświadczeń lub po prostu podobnej wrażliwości i gustu, wynikających z wychowywania się pod jednym dachem.
- W czym jesteście do siebie podobne, a w czym się różnicie?
D: Kiedyś analizując wnikliwe nasze twarze przed lustrem, doszłyśmy do wniosku, że chyba mamy trochę podobne nosy. (śmiech) Ale coraz częściej zdarza nam się powiedzieć do siebie nawzajem: „Wyglądasz jak ja!”.
M: Kilkoro znajomych rozróżnia nas nie po wyglądzie, ale po pierwszych wypowiedzianych słowach. Ja dowiedziałam się ostatnio, że mówię bardziej „niechlujnie” i mam więcej dolnego pasma w głosie – chyba mogę się z tym zgodzić.
- Nigdy nie miałyście ochoty rozstać się i budować karierę osobno?
D: Dajemy sobie w tej materii pełną wolność.
M: Nie mamy postanowienia, że zawodowo nigdy się nie rozdzielimy. Być może w przyszłości każda z nas pójdzie swoją muzyczną drogą, ale chyba tę płytę uda nam się jeszcze nagrać do końca bez ofiar w ludziach. (śmiech)
- Piętnaście lat temu Martyna wystartowała samodzielnie w talent-show „Fabryka gwiazd”. Jak się z tym czułyście?
D: Od początku było wiadomo, że w programie nie mogą uczestniczyć duety, więc byłyśmy na to przygotowane.
M: Na etapie castingów zadano mi pytanie, która z nas powinna wystąpić w programie. Odpowiedziałam, że Dagmara lepiej śpiewa, ale ja lepiej sobie poradzę przed kamerami. Potem, w trudniejszych momentach zastanawiałam się, dlaczego sama sobie ten los zgotowałam. (śmiech)
- Śpiewające bliźniaczki to ewenement na polskiej scenie muzycznej. A za granicą są takie duety?
M: Z pewnością, ciąż mnogich jest coraz więcej. (śmiech)
- Już jako maluchy śpiewałyście w popularnym niegdyś programie „Od przedszkola do Opola”. To było dla was doświadczenie zachęcające do dalszego śpiewania?
M: Na pewno nas nie zniechęciło. Wygrane wtedy walkmany mamy do dziś, może kiedyś oddamy je na jakąś dobroczynną licytację. D: Wszystkie talent-show, w których wzięłyśmy udział, dały nam ogromne doświadczenie w bardzo młodym wieku, co owocuje przez całą naszą karierę.
- W liceum wyjechałyście do USA i brałyście tam udział w różnych muzycznych przedsięwzięciach. Jak wam się spodobał tamtejszy show-biznes?
M: Obserwowałyśmy go tylko z daleka. Plus amerykańskiej sceny muzycznej polega na tym, że będąc tam niszowym artystą, wciąż można zebrać wielomilionową publiczność, bo efekt skali daje naprawdę duże możliwości.
D: Z minusów, poziom zainteresowania życiem osobistym osób publicznych, jaki już wtedy można było zaobserwować w amerykańskich tabloidach i telewizji, był i jest czymś zniechęcającym.
- Po powrocie do Polski ukończyłyście filologię włoską. Dlaczego nie anglistykę czy amerykanistykę?
D: Język angielski znałyśmy już bardzo dobrze, korciło nas więc coś nowego. Rok w amerykańskim liceum uzupełnił też naszą wiedzę w temacie historii i kultury tego kraju, więc pogłębianie akurat tej tematyki też nie miało większego sensu. M: Włoski był idealnym rozwiązaniem – nowy język, nowa kultura, pyszne jedzenie - i to wszystko w ramach studiów.
- Pracowałyście kiedyś w wyuczonym zawodzie?
D: W czasie pandemii uczenie online stało się naszym źródłem dochodu. Dziś traktujemy to hobbistycznie, jako odskocznię i ciekawą odmianę od śpiewania.
- Kiedy zdecydowałyście, że to śpiewanie będzie waszą profesją?
M: Po moim zwycięstwie w „Fabryce Gwiazd” przeprowadziłyśmy się do Warszawy, żeby pracować nad moją debiutancką płytą.
D: Myślę, że to wtedy nasze dziecięce wizje i marzenia nabrały realnego kształtu i sprawiły, że przestałyśmy myśleć o alternatywach na życie.
- Przez długi czas śpiewałyście w chórkach u Ani Dąbrowskiej. To była dobra szkoła wokalnego rzemiosła?
M: Raczej rzemiosła songwiterskiego. Fajnie było obserwować Anię przy pracy i uczyć się od niej pisania tekstów i piosenek. Ale samo śpiewanie w chórkach niespecjalnie przekłada się na rozwój wokalny przydatny soliście, bo twoje zadanie jest inne.
D: To trochę jakby porównać dziennikarza z pisarzem – i tu, i tu chodzi o pisanie, ale pierwszy relacjonuje rzeczywistość, a drugi ją kreuje.
- Jak chórzystki są traktowane w polskim show-biznesie?
D: Od samego początku podjęłyśmy z Martyną decyzję, że poza Anią nie będziemy śpiewać w chórkach innych artystów. Nie licząc pojedynczych zastępstw, dotrzymałyśmy tego postanowienia, dlatego trudno nam odpowiedzieć na to pytanie. M: Za to u Ani pracuje się świetnie.
- Mimo śpiewania w chórku, zaczęłyście pisać własne piosenki. Co was do tego ciągnęło?
M: Początkowo nie myślałyśmy o komponowaniu - zdecydował o tym brak odpowiednich dla nas piosenek w bazach publishingowych, z których miałyśmy korzystać przy nagraniu własnej płyty.
D: Po prostu nie było z czego wybierać, więc chwyciłyśmy za gitary.
- Skąd wasze upodobanie do tego instrumentu?
D: Rodzice kupili nam gitary, kiedy miałyśmy kilka lat. Szczerze mówiąc nie pamiętam już nawet, czyja to była inicjatywa.
M: Może tata miał już dość i chciał, żebyśmy same zaczęły sobie akompaniować. (śmiech). Nie jest jednak tak, że gram na gitarze jak wirtuozka, owszem, piszę przy jej pomocy piosenki, towarzyszy mi na scenie, ale to nie jest miłość, jaką darzę choćby fortepian. Ale ponieważ w domu rodzinnym było już dwóch pianistów, zawsze podziwiałam go jedynie jako słuchaczka.
- Ania Dąbrowska wspierała wasze dążenia do wyjścia na pierwszy plan?
D: Od samego początku. Ania jest bardzo pomocna i wspierająca, rozumie nas.
M: Napisała dla nas nawet piosenkę, która być może ukaże się na drugiej płycie.
- Nie wszystkim chórzystkom udaje się rozpocząć własne kariery. Co sprawiło, że wam się powiodło?
M: Mamy chyba podwójną determinację i dużo fajnych ludzi wokół.
D: Ale przede wszystkim nigdy nie zaczęłyśmy traktować śpiewania w chórkach jako swoje główne zajęcie, zawsze był to środek do realizacji celu, jakim była nasza własna płyta.
- W 2016 roku podczas Światowych Dni Młodzieży w Krakowie zaśpiewałyście przed półtoramilionową widownią pielgrzymów piosenkę „In Christ Alone”. Jakie to było przeżycie?
D: Przeżycie było ogromne, choć z odizolowanej od pielgrzymów ze względów bezpieczeństwa sceny, nie było z początku nikogo widać.
M: Dopiero po podniesieniu wzroku naszym oczom ukazał się oddalony o kilkadziesiąt metrów ocean ludzi – było ich setki tysięcy, sięgali po horyzont, w rękach trzymali zapalone lampki. To widok, który nieliczni szczęściarze mają okazję zobaczyć.
- Ten występ nie był przypadkiem. Śpiewacie też w zespole uwielbieniowym Coraz Bliżej. Wiara jest dla was ważna?
D: Tak. Od sześciu lat spotykamy się z przyjaciółmi na comiesięczne uwielbienie w kościele księży pallotynów na warszawskiej Pradze. To nasz sposób na to, żeby podziękować Bogu za muzyczny talent i wszystko, co dzięki Niemu mamy.
M: Dochodzą nas też słuchy, że wielu ludziom pomaga to w ich duchowej drodze.
- Trudno być chrześcijankami w liberalnym show-biznesie?
D: Ostatnio moja koleżanka z branży przytaczała mi sytuacje, w których jej liberalizm stał się powodem wykluczenia z jakichś artystycznych działań. Z tego wniosek, że trudno jest, a może raczej bywa, wszystkim, którzy chcą być wierni swoim przekonaniom.
M: Trudno jest dopiero, gdy w paradę wchodzi polityka. Poza tym moje chrześcijaństwo daje mi pokój, nadzieję i odwagę do kochania drugiego człowieka, a to chyba nie powinny być cechy utrudniające współpracę z kimkolwiek.
- W 2018 roku dostałyście nagrodę publiczności na festiwalu w Opolu za piosenkę „Batumi”. To było spełnienie marzeń?
D: Nie sama nagroda była marzeniem, ale możliwości, jakie przed nami otworzyła. Za wygrane wtedy pieniądze nagrałyśmy dwa teledyski, stacje radiowe zaczęły grać „Batumi”.
M: To chyba właśnie usłyszenie własnej piosenki w radiu było czymś, o czym marzyłam najbardziej.
- Ta nagroda naprawdę pomogła wam w dalszej karierze?
D: Na pewno sprawiła, że kilku radiowców nie odłożyło od razu słuchawki telefonu, kiedy do nich dzwoniłyśmy. (śmiech) M: Nie jestem fanką konkursów, w których ocenia się wartości nieobiektywne, ale akurat nagroda publiczności dodaje energii na dalszą pracę. Choć nie istnieje raczej żadne wyróżnienie, które załatwia coś raz na zawsze.
- W kolejnych latach nagrywałyście następne piosenki, ale z debiutanckim albumem czekałyście aż do 2022 roku. Dlaczego nie spieszyłyście się z jego wydaniem?
M: Miało na to wpływ wiele czynników, między innymi fakt, że wydałyśmy tę płytę same, bez wytwórni. Brak narzuconego deadline'u był jednym z powodów, dla których nie musiałyśmy się spieszyć ani iść na żadne niewygodne kompromisy.
D: Naszym postanowieniem było systematyczne publikowanie kolejnych piosenek, żeby słuchacze w oczekiwaniu na płytę nie zapomnieli o nas. Potem śmiałyśmy się, że debiutancki album z uwagi na ilość poprzedzających go singli, powinnyśmy nazwać „The Best Of”.
- „Znam na pamięć dalszy ciąg” to wyjątkowa płyta jak na polski rynek muzyczny – bo zawiera piosenki utrzymane w stylu pop-country. To wynik waszego pobytu w USA?
M: Może trochę, mieszkając w Teksasie nie da się nie wchłonąć tej muzyki, choćby przez osmozę. (śmiech) Bardziej jednak wiążemy to z faktem, że piszemy nasze piosenki na gitarach, lubimy dobre teksty i śpiewne melodie.
D: Kochamy też konie i wieś. W country jest podobnie.
- A skąd u was ta miłość do koni i wsi? Przecież jesteście z dużego miasta.
D: Też się nad tym ostatnio zastanawiałam. Zapytałam nawet mamę, czy ktoś w rodzinie jeździł konno, ale wygląda na to, że wraz z kuzynką jesteśmy pionierkami.
M: Jako dzieci bawiłyśmy się, że czyścimy wyimaginowane konie i prowadzimy jazdy. Taka wrodzona zajawka. Potem, kiedy zaczęłyśmy spędzać czas wśród prawdziwych zwierząt, ta miłość tylko wzrosła. Nawet sam zapach stajni, dla wielu odrzucający, na mnie działa uspokajająco.
- Jak odróżnić, która z was śpiewa w danym momencie czy w danej piosence?
M: To jest niezłe pytanie. Czasami same mamy wątpliwości, która z nas zaśpiewała dany fragment utworu. (śmiech)
D: Zresztą nasze głosy ciągle się zmieniają, więc chyba nie ma sensu przywiązywać się do danej metody odróżniania. Z grubsza zasada jest następująca: ja śpiewam wyżej, Martyna niżej.
- Śpiewacie głównie o sprawach sercowych. To znaczy, że waszymi odbiorcami są przede wszystkim kobiety?
D: Sprawy sercowe dotyczą też mężczyzn, więc sama tematyka chyba nie wprowadza takiego podziału. (śmiech) Może bardziej pisanie z naszej perspektywy sprawia, że to kobietom łatwiej się w naszych tekstach odnaleźć.
M: Ale wnikliwi mężczyźni też mogą się z nich czegoś interesującego o kobietach dowiedzieć.
- Na scenie i w studiu jesteście prawie nierozłączne. A w życiu prywatnym też lubicie spędzać czas razem?
D: Lubimy, chociaż bardzo cenimy czas spędzony oddzielnie. Od wielu lat podróżujemy osobno do Włoch i Stanów Zjednoczonych.
M: Ale często jest tak, że kiedy jedna z nas potrzebuje w czymś pomocy lub towarzystwa, siostra okazuje się najlepszym kompanem: bo na przykład ma podobny gust filmowy i jest dostępna czasowo w środku tygodnia.
D: A przede wszystkim jesteśmy podobnej postury, co w przypadku drobnych prac remontowych i przemeblowań, których jesteśmy fankami, bardzo się przydaje.
- Na pewno czasem musicie od siebie odpocząć. Jaki macie na to najlepszy sposób?
M: Tworzymy okazje do tego, żeby się rozdzielać, choćby przez osobne wyjazdy na wakacje. Ładujemy wtedy baterie indywidualności i cieszymy się z prostego faktu, że ludzie bez obaw o pomyłkę zwracają się do nas po imieniu.
D: Taki szczegół, a dużo dla nas znaczy.
- Zdarzają się wam konflikty i nieporozumienia?
M: Oczywiście, chociaż chyba coraz łatwiej nam je rozwiązywać.
D: Ostatnio w studiu doszło między nami do spięcia z powodu fragmentu tekstu. Każda z nas upierała się przy swoim. Postanowiłyśmy poprosić Janka o rozstrzygnięcie sporu, ale nie dał się wmanewrować. (śmiech)
- Do której z was należy więc ostatnie zdanie w takich sytuacjach?
M: Decyduje ta, która jest w większym stopniu autorką danej kompozycji.
D: Albo się bijemy i wygrywa silniejsza. (śmiech)