Siostry zakonne będą opiekować się dziećmi, ale pod większym nadzorem
Zakonne sierocińce muszą zmienić się do końca sierpnia. Będą podlegać większej kontroli państwa. O problemach w takich ośrodkach pisaliśmy już 11 lat temu.
Krystian miał trzy lata, gdy trafił do mysłowickiego ośrodka wychowawczego sióstr boromeuszek. Odszedł stamtąd jako osiemnastolatek; bez szkoły i mieszkania, tak jak stał. Czas u zakonnic wspominał jako koszmar. W 2004 r. opowiedział o sobie, w "Dzienniku Zachodnim" ukazał się mój artykuł "Nie chciał chodzić w sukienkach". Nikt dotąd nie poruszał tego tematu.
- Bicie, wyzwiska, głodzenie - opowiadał Krystian. - Siostry łapią tam dziewczyny za włosy i walą ich głowami o ścianę. Chłopcy dostają w głowę czym popadnie. Bite są zwłaszcza mniejsze dzieci. Jeśli jakiś chłopak zmoczy się w nocy, siostra przebiera go w ciuchy dziewczyn i wszyscy się śmieją. Zakonnice nie mówią do nas po imieniu, tylko ty "jełopie" i "głupku" - wspominał.
Krystian ostrożnie dobierał słowa, bo bał się o dwójkę rodzeństwa, która nadal przebywała w sierocińcu u boromeuszek. Jego matka nie radziła sobie w życiu. Zakonnice stale mu przypominały, że jest zerem na ich łasce.
Dyrektorka mysłowickiego ośrodka, siostra Sławomira wcale nie zaprzeczała, że sukienki i bicie to prawda. Trudno jej było zaprzeczać, bo wiedziałam, że ośrodkiem interesował się wcześniej prokurator. Zarzuty były podobne do tych, o których mówił Krystian i jakie wyszły także w sprawie ośrodka boromeuszek w Zabrzu. Bicie dzieci, ostre kary za drobne przewinienia, poniżanie, wyzwiska, głodzenie.
- Sprawę prokurator umorzył, po co wracać do przeszłości. Dzieci są teraz dobrze traktowane - zapewniała siostra Sławomira. - Kiedyś przebierano moczących się chłopców w sukienki, ale teraz wiemy, że tak nie można i do tego nie dochodzi. Bicie? Gdy dziecko jest niegrzeczne, uderzenie to odruch bezwarunkowy, trudno się powstrzymać. Jakieś kary muszą być.
Krystian chciał się bronić; skarżył się nawet w sądzie i w pomocy społecznej, ale bez echa. Chodził do Sanepidu, żeby powiedzieć o zepsutym jedzeniu, jakie siostry dają dzieciom. Boromeuszki miały z tego powodu kłopoty. Odtąd prowadziły - według niego - dwa magazyny. Jeden na pokaz, a drugi ukryty. Wobec inspekcji były w porządku.
- Kiedy magazynów pilnowała siostra Łukasza, jedzenie było lepsze. Potem odeszła i wszystko się zmieniło - mówił chłopak. Na posiłek trzeba było zasłużyć. Siostry często karały wychowanków nie dając im nic do jedzenia. Wtedy inne dzieci oddawały w tajemnicy część swoich porcji głodnym kolegom. Brak jedzenia był typową karą za nieobecność na mszy.
- Ale najgorzej miałem, gdy zachorowałem na świnkę - mówił Krystian. - Leżałem sam w izolatce z gorączką, przez kilka dni żadna siostra do mnie nie zajrzała.
Dyrektorka była zła, że Krystian dużo gada. - Wyciąga stare rzeczy. Skarżył się na nas do sądu, do MOPS-u, gdzie tylko mógł. I co zdziałał? Nic - mówiła zdenerwowana. - Zawsze był z nas niezadowolony, ciągle chciał wracać do matki. Nas, siostry oskarża o swoje niepowodzenia.
To jej zdaniem było częste. Mówiła, że wychowankowie są niewdzięczni. Nic dobrego z nich nie wyrasta. - Dziewczyny rodzą nieślubne dzieci, nie mają pracy, chłopcy schodzą na złą drogę. Rozmowy z nimi nic nie dają. Wiemy, że do życia są nieprzygotowani, ale to nie nasza wina, bo nie można ich do niczego dobrego przekonać - skwitowała siostra dyrektorka.
Sierocińce zakonne były wtedy poza kontrolą państwa. Minister edukacji Joanna Kluzik-Rostkowska dopiero po aferze z siostrami boromeuszkami w Zabrzu przyznała, że ośrodki wychowawcze, prowadzone przez zakony, zagubiły się gdzieś w systemie. Domy dziecka w 2000 roku przeszły pod kuratelę ministra pracy i pomocy społecznej, ale sierocińce zakonne pozostały w edukacji. Kontrola była więc znikoma, dotyczyła tylko tego, czy podopieczni chodzą do szkoły. Nikt nie pytał, jak dzieci są traktowane, to leżało w gestii zakonu.
Od 1 września 2015 r. niepubliczne specjalne ośrodki wychowawcze, również zakonne, muszą dostosować się do przepisów, które obowiązują w ośrodkach publicznych. Co to dla nich oznacza?
- Niektóre zmienią się w domy dziecka, inne zostaną zlikwidowane, jak zakład sióstr boromeuszek w Zabrzu. Ośrodek w Mysłowicach zostanie przekształcony w dwa domy dziecka - mówi Mirosława Jędruch, wicedyrektor sosnowieckiej Delegatury Śląskiego Kuratorium Oświaty.
Dzisiaj to już inne miejsce niż bidul, którym kiedyś zajmował się prokurator. - Kilka lat temu odeszła poprzednia dyrektorka i wiele zmieniło się na korzyść - dodaje Mirosława Jędruch. - Nasza dokładna kontrola w ubiegłym roku wykazała, że dzieci mają tam teraz bardzo dobrą opiekę i są zadowolone.
Chodzi o tzw. ewaluację, kontrolę przestrzegania norm społecznych. Kuratorium rzadko ją prowadzi. To anonimowe ankiety z pytaniami do kadry i podopiecznych, jak dzieci są traktowane, jak się czują, czy nie są poniżane. Raport z tej kontroli, umieszczony na stronie www. npseo.pl to laurka. Wizytatorzy nie mają żadnych uwag do tego, jak siostry zajmują się dziećmi. Raport głosi: "W ciągu ostatnich trzech lat dokonano tu szeregu zmian organizacyjnych i wprowadzono nowatorskie rozwiązania. Placówka zapewnia wychowankom bezpieczeństwo psychiczne, emocjonalne i fizyczne, a relacje oparte są na wzajemnym szacunku i zaufaniu".
- W ośrodku przebywa teraz 62 wychowanków, z dziećmi pracuje pięć sióstr, reszta to personel świecki - podaje siostra Judyta - Gabriela Fajker, dyrektorka mysłowickiego ośrodka. - Przekształcamy się obecnie w placówki opiekuńczo-wychowawcze, co jest podyktowane dostosowaniem się do wymogów prawa i ustaw.
Pełne finansowanie tych placówek przejmie miasto. Wcześniej przekazywało siostrom boromeuszkom subwencję w wysokości 2 866,46 zł na jednego ucznia miesięcznie. Teraz będzie drożej. - Uśredniony koszt utrzymania ośrodka to 4 086,67 zł na podopiecznego miesięcznie. Rzeczywisty koszt poznamy jednak po zamknięciu okresu rozliczeniowego, czyli w styczniu 2016 roku - mówi Kamila Szal, rzecznik prasowy UM w Mysłowicach.
Płacąc na jedno dziecko prawie tyle, ile wynosi średnie wynagrodzenie w Polsce, miasto zyskuje nowe prawa. Będzie sprawdzać, jak przebiega opieka nad wychowankami. Może to koniec tajemnic i własnych zasad w zakonnych sierocińcach? Jeśli tak, to długo to trwało i będzie drogo kosztować. Ale szkoda, że te przepisy nie obowiązywały wtedy, gdy do rąk zakonnic trafił mały Krystian i setki takich jak on.