Skazani na katastrofy

Czytaj dalej
Fot. Archiwum
Włodzimierz Knap

Skazani na katastrofy

Włodzimierz Knap

Człowiek i żywioł .Wobec sił natury byliśmy, jesteśmy i będziemy bezradni. Trzęsienia ziemi, powodzie, pożary są wpisane w dzieje świata i człowieka prastary mit o potopie jest obecny we wszystkich kulturach

W chwilach ciężkich dla Polski, bo w okresie potopu szwedzkiego, do starego, łacińskiego hymnu błagalnego „Święty Boże, święty mocny...” nasi przodkowie dodali słowa: „Od powietrza, głodu, ognia i wojny -Wybaw nas, Panie!”.

Żywioł dla człowieka zawsze był groźny, straszny, okrutny, a przy tym znacznie potężniejszy. - Wobec natury byliśmy, jesteśmy i będziemy niczym niemowlęta - obrazowo stwierdza prof. Janina Trepińska, klimatolog z Uniwersytetu Jagiellońskiego.

Katastrofy są wpisane w dzieje planety od jej początków, czyli kilku miliardów lat. Człowiekowi też towarzyszą od początku. I jedno się przy tym nie zmienia: od tysięcy lat nasz gatunek jest praktycznie równie bezradny wobec trzęsień ziemi, powodzi, pożarów, wybuchów wulkanów.

O potędze żywiołu i bezradności ludzkiej wymownie świadczy mit o potopie, w którym ginie niemal cała ludzkość. Jest on obecny w chyba każdej cywilizacji. Opowieść z Księgi Rodzaju o potopie jest jednym z ponad 200 odmian tego mitu.

„Wszędzie zapanuje chaos i będą wybuchać konflikty”. To nie fragment „Apokalipsy” czy przepowiedni Nostradamusa. Sprawa nie dotyczy też odległej przyszłości. Tak zaczynał się raport Pentagonu (ministerstwa obrony USA) sprzed dekady. Publikację opiniowali eksperci od klimatu. Ostrzegali, że w nieodległej przyszłości dojść może do kolosalnych zmian klimatu, w wyniku których przyjdzie czas królowania żywiołów.

Z przodkami sprzed tysięcy lat współczesny człowiek ma przynajmniej jedną wspólną rzecz: bezradność wobec żywiołów. - One były, są i zapewne będą potężniejsze od nas, ludzi - podkreśla prof. Janina Trepińska, klimatolog z UJ.

Wielokrotnie o wszechmocy natury ludzkość mogła się przekonać niezwykle boleśnie. Nie ma chyba cywilizacji, która w swoich mitach nie stworzyła opisów gigantycznych katastrof.

200 razy potop

Najpowszechniej znany jest mit o potopie. Występuje w ponad 200 odmianach w odległych od siebie kręgach kulturowych. Znany był m.in. w Mezopotamii, Azji Mniejszej, w Indiach, Chinach, wśród meksykańskich Indian, w Malezji i Polinezji. O wielkiej powodzi słyszeli starożytni Egipcjanie i Grecy, a także Dakowie i Celtowie na długo przed chrystianizacją.

Opowieści o potopie mają wiele cech wspólnych. Fachowcy wyliczyli, w 95 proc. z ponad dwustu legend o wielkiej powodzi, że ta miała charakter ogólnoświatowy, czyli wody pokryły cały świat. W 88 proc. mitów o powodzi przekaz mówi, że tylko jedna rodzina ocalała od zagłady. Motyw budowy arki pojawia się w prawie trzech czwartych historii o potopie.

W cywilizacji judeochrześcijańskiej potop znany jest z Księgi Rodzaju. Został w niej tak plastycznie opisany, że od 2,5 tysiąca lat pobudza wyobraźnię. W innych kręgach kulturowych ma jednak wagę nie mniejszą, a rodowód często znacznie starszy od biblijnego.

A jednak był...

„A jednak był potop. Od mitu do historycznej prawdy” - to tytuł książki napisanej przez małżeństwo Tollmanów. On, Aleksander, to światowej sławy geolog z Uniwersytetu Wiedeńskiego. Żona, Edith, jest mikropaleontologiem. Porównując dane geologiczne z prastarymi opowieściami o potopie, doszli oni do wniosku, że niecałe dziesięć tysięcy lat temu, czyli stosunkowo niedawno, ludzkość przeżyła koszmar. Po uderzeniu w Ziemię planetoidy lub komety nastąpiły trzęsienia ziemi, spadł ognisty deszcz, atmosferę wypełnił gęsty, trujący dym, a wielkie fale morskie zmiatały wszystko, co napotkały na swej drodze. Przyszedł potop. Gigantyczny.

Nie trzeba być naukowcem, by zdać sobie sprawę, że taki scenariusz może powtórzyć się i to jeszcze nieraz w historii Ziemi. Tylko, czy ktoś z ludzi przetrwa następny potop: czy znajdzie się nowy Noe?

Przez stulecia w świecie chrześcijańskim raczej nie kwestionowano tego, czy biblijny potop naprawdę się wydarzył. Wątpliwości w latach 70. XIX w. zasiał George Smith z British Museum. Odczytał on napisany na tabliczkach sprzed ok. czterech tysięcy lat starosumeryjski epos o Gilgameszu, napisany pismem klinowym w języku akadyjskim. Jeden z jego rozdziałów mówił o mężczyźnie, który na wieść o potopie zbudował statek i zabrał na niego bliskich, a także dobytek, rośliny i zwierzęta. Opowieść jest długa, pełna szczegółów, ale, co istotne, niemal idealnie pokrywa się ze sporo późniejszą historią opisaną w Księdze Rodzaju (napisana została między VIII a V w. p.n.e.). Różni się od niej tylko tym, że mężczyzna, który dał początek nowemu odrodzonemu rodzajowi ludzkiemu, nie nazywał się Noe, lecz Utnapisztim, syn ostatniego przed potopem króla Sumerów. Za drobiazg można uznać, że Utnapisztim wypuścił najpierw gołębicę, która wróciła. Jako drugą wysłał na zwiady jaskółkę. Też szybko była z powrotem. Następnie posłał kruka, który już się nie zjawił.

Noe zaś jako pierwszego z arki miał wypuścić kruka, potem trzykrotnie gołębicę, a ta za trzecim razem przyleciała doń z gałązką oliwną. Dodajmy, że w starożytnym Izraelu opowieść o Gilgameszu była znana, o czym świadczą znalezione w Palestynie gliniane tabliczki z jej fragmentami.

Prof. Anna Świderkówna, autorka m.in. „Rozmów o Biblii”, w rozmowie z „Dziennikiem Polskim” (w 2008 r.) mówiła: - Potrzeba wielu lat badań, by nie tylko zrozumieć, że autorzy Biblii znali dobrze mitologiczną tradycję swoich sąsiadów, lecz także dojrzeć, w jaki sposób wybierali z niej cegiełki na własny użytek, budując z nich dzieło własne i zadziwiająco oryginalne.

Naukowcy od końca XIX w. do dzisiaj ustalili, że wielkich powodzi w dziejach ludzkości nie brakowało, choć nie mogły one być równie katastrofalne jak opisane w eposie o Gilgameszu czy o Noem. Nie ma kraju, miasta nad rzeką, które w swoich dziejach nie ucierpiałyby od powodzi.

Obraz Leona Comerre - „Potop”
Archiwum Gustave Dore, Dziewiąta plaga egipska - ciemności

Plagi egipskie

Było ich 10. O tylu mówi biblijna Księga Wyjścia. Do dziś związek frazeologiczny „plagi egipskie” oznacza nieszczęścia spadające na ludzi i są one zwykle interpretowane jako kara Boża. Od wielu lat naukowcy starają się wyjaśnić, czy plagi, które spotkały Egipcjan, można wytłumaczyć w sposób naukowy. Pokażmy kilka rozwiązań przedstawianych przez uczonych.

„Aaron podniósł laskę i uderzył nią w Nil. Woda Nilu zmieniła się w krew. Ryby z rzeki wyginęły, a Nil zaczął wydawać przykrą woń, tak że Egipcjanie nie mogli pić wody z Nilu. Krew była w całym kraju egipskim”. Uczeni zwracają uwagę, że bakteria znana jako „krew burgundzka” mnoży się masowo w wolno płynących wodach o wysokim poziomie zanieczyszczenia. Obumierając, zabarwia wodę na czerwono.

Plaga druga: „I wyszły żaby i pokryły ziemię egipską”. Naukowcy przypominają, że rozwój żab ze stadium kijanki do postaci dorosłej jest sterowany przez hormony, przy czym proces ten może ulec przyspieszeniu w przypadku zwiększonego napięcia. Takim napięciem mogło być pojawienie się toksycznej algi przyspieszającej przemianę.

Plaga trzecia - komary. Czwarta - muchy. Mogły stać się plagą, bo żaby i ryby, ginąc w zanieczyszczonej wodzie, były doskonałą pożywką dla larw owadów.

Plaga piąta - pomór bydła. Spowodować je mogło zanieczyszczenie wody i żywności wskutek potężnego wybuchu wulkanu Santorini, który przyczynił się do plagi owadów.

Plaga szósta - wrzody. Mogła być konsekwencją chorób przenoszonych przez owady. Plaga dziesiąta - śmierć pierworodnych. Przyczyną masowego wymierania egipskich noworodków mogły być grzyby, które zatruły zapasy ziarna. Noworodki otrzymywały swoje pierwsze posiłki z ziaren, w wyniku czego padały ofiarą zatrucia. Śmierć pierworodnych opłakiwano w Egipcie najmocniej, bowiem w tamtych rejonach synowie pierworodni do dziś cieszą się największymi przywilejami.

Nocny morderca

W 79 r., w środku nocy, wybuchł wulkan Wezuwiusz. Od kilkunastu do kilkudziesięciu sekund po eksplozji na miasta południowych Włoch - Pompeje, Herkulanum i Stabie - spadać zaczęły rozżarzone głazy. Potem zaczął sypać się z nieba popiół wulkaniczny.

Najnowsze badania dowodzą, że powodem śmierci mieszkańców zasypanych rzymskich miast była temperatura sięgająca ponad 600 stopni Celsjusza. Zginęli, zanim do miast napłynęła lawa.Tak wysoka temperatura sprawia bowiem, że człowiek ginie w ułamku sekundy.

Jednak niektórzy mieszkańcy zdołali uciec. Do dzisiaj zachował się opis jednej z takich ucieczek pióra Pliniusza Młodszego: „Zanim się obejrzeliśmy, ogarnęła nas ciemność, nie taka jak pozbawiona blasku księżyca lub pochmurna noc, lecz taka jak w zamkniętym pomieszczeniu, kiedy zgaszą lampę. Wielokrotnie stawaliśmy, aby strząsać z siebie popiół, inaczej jego ciężar przykryłby nas lub wręcz zmiażdżył”. Ale tylko nielicznym udało się uratować. W wyniku wybuchu Wezuwiusza zginęły tysiące ludzi, a warstwy wulkanicznego pyłu i błota zakonserwowały miasta na tysiące lat.

Tragiczny 1 listopada

W tym dniu, w roku 1755 , Lizbonę dotknęło trzęsienie ziemi. W stolicy Portugalii i okolicy zginęło od 60 do 100 tys. ludzi. W ruinę obróciła się ponad jedna trzecia domostw. Wśród nich 33 pałace, królewski arsenał, biblioteka z 70 tysiącami tomów, galeria sztuki z dziełami Rubensa, Tycjana, Correggia, opera.

„Wszystko zaczęło się niedługo po pół do dziesiątej przed południem. Najpierw usłyszeliśmy donośny dźwięk, jakby hałas przejeżdżającego wozu. Huk stawał się coraz silniejszy. Natychmiast po tym poczuliśmy pierwsze drżenie” - wspominał przebywający w Lizbonie hamburski konsul Christian Staqueler. Po pierwszym wstrząsie nastąpiły kolejne.

Największy dramat rozegrał się w kościołach. W ich wnętrzach przebywało mnóstwo wiernych, którzy uczestniczyli w świątecznych mszach. Pod wpływem wstrząsów sypały się na nich sklepienia. Przygniatały ich pękające masywne filary. W jednym z kościołów spadający z ołtarza wielki krucyfiks zabił sprawującego eucharystię księdza. Z 40 lizbońskich świątyń 35 uległo całkowitemu zniszczeniu. Z 75 klasztorów ocalało dziesięć.

Około 40 minut po pierwszym wstrząsie do Lizbony dotarły wysokie na 10 m fale tsunami. Ale woda nie powstrzymała szalejących w wyżej położonych dzielnicach Lizbony pożarów. Miasto płonęło przez tydzień. Z pożogi nie ocalało ani jedno więzienie, ani jeden szpital. W największej lecznicy ówczesnego świata - królewskim szpitalu pod wezwaniem Wszystkich Świętych - zginęło w płomieniach kilkuset pacjentów.

Obraz Leona Comerre - „Potop”
Archiwum Teodor Baltazar Stachowicz, Pożar Krakowa w 1850 r.

Najwięcej ofiar w Lizbonie 260 lat temu zabrało tsunami, czyli fala oceaniczna wywołana np. podwodnym trzęsieniem ziemi, wybuchem wulkanu czy upadkiem meteorytu. W strefie brzegowej może osiągnąć wysokość kilkudziesięciu metrów. Najstraszliwsze w skutkach tsunami zdarzyło się jednak niedawno, w 2004 r. Uderzyło w wybrzeża Indonezji, zabijając 230 tys. ludzi. W 1883 r. wielkie tsunami również dotknęło Indonezję. Spowodował je potężny wybuch wulkanu Krakatau. Śmierć poniosło 36 tys. osób. Fale dochodziły do 40 m wysokości. O kilka tysięcy więcej ofiar spowodowało tsunami na Morzu Południowochińskim w 1782 r. Było ono skutkiem trzęsienia ziemi. Mniej więcej 3500 lat temu tsunami spowodowane wybuchem wulkanu zniszczyło cywilizację minojską na Krecie. Liczbę ofiar szacuje się na ponad 100 tys.

Kraków w płomieniach

Rok 1850 przyniósł jedną z największych klęsk, jakie spadły na Kraków. W upalny letni dzień, 18 lipca, wybuchł pożar przy ul. Krupniczej. Zaczął się od młynów. Wiatr roznosił płomienie. W krótkim czasie zaczęły płonąć budynki przy Gołębiej, Wiślnej, m.in. Drukarnia Akademicka, kościół św. Norberta, Szkoła Techniczna. Szczęśliwie udało się ocalić Collegium Maius. Pożar dotarł jednak do pałacu biskupiego, trawiąc bogato wyposażone wnętrze, pełne narodowych pamiątek. I szedł dalej: dotarł do kościoła Franciszkanów, gdzie spłonęła wspaniała biblioteka, ołtarz z XVI w., dwa obrazy Dolabelli. Płonął pałac Wielopolskich.

Obrona przeciwpożarowa była nad wyraz skromna. Pracowały tylko trzy sikawki. Większość wody dostarczana była w konewkach. W efekcie ogień rozprzestrzeniał się błyskawicznie. Paliły się domy przy Grodzkiej, sąsiadujące z Rynkiem. Ogień niszczył kościół i zabudowania dominikanów, w tym wiele cennych zabytków i przedmiotów. Stracone zostały bogate zbiory w domach prywatnych. W sumie spaliło się ok. 160 kamienic i drewnianych domów, a większość z nich nie była ubezpieczona od ognia. W pożarze śmierć poniosło 5 osób.

Włodzimierz Knap

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.