Smakujemy pierniczki u wojewody małopolskiego

Czytaj dalej
Fot. Andrzej Banaś
Maria Mazurek

Smakujemy pierniczki u wojewody małopolskiego

Maria Mazurek

Wojewoda małopolski tym razem prywatnie. Piekąc z żoną świąteczne pierniki opowiada nam o: wspólnym gotowaniu, pasjach, miłości i... o tym, co robi z rybimi łuskami

Wesoły krasnal usadowiony na parapecie między świątecznymi ozdobami zerka na kuchnię Krystyny i Józefa Pilchów.

Krakowski dom wojewody małopolskiego i jego żony już pachnie kawą i piernikami. A do tego wkrótce dojdzie: zapach gotującego się maku, suszonych prawdziwków na grzybową i kompotu z suszu.

Wojewoda: Same afrodyzjaki.

Ja: A kto u Was rządzi w kuchni?

Wojewoda: Ja rządzę.

Żona: Pani Mario, wierzy pani facetowi?

O miłości

Poznali się 40 lat temu. Józefa miało nie być na tym weselu. Wpadł tylko pod kościół dać prezent sąsiadowi i życzyć mu szczęścia na nowej drodze życia. Ale został.

Wojewoda: To była miłość od pierwszego wejrzenia. Jak Krystyna wpięła mi tę kokardkę do marynarki, pomyślałem: Ona będzie moją żoną.

Żona: Spojrzał mi głęboko w oczy i przetańczył ze mną całą noc. Pamiętam, że pomyślałam wtedy: z tym mężczyzną to można przetańczyć całe życie.

Wojewoda: Nie chcę się chwalić, ale dobrze tańczymy.

***

Później jednak „zerwali ze sobą”. Poszło o andrzejki - Krystyna chciała spędzić je w jednym miejscu, a Józef - w innym. Kompletna błahostka. A wystarczyła, żeby rozstać się na trzy lata.

***

Wojewoda: Ale pytałem później wspólnych znajomych, czy wiecie, co tam słychać u Krystyny?

Żona: Później wydobył mój numer od koleżanki.

Wojewoda: Nie, najpierw zobaczyłem Cię w tramwaju. No i zaczęły się wyjścia na kawę, na spacer. W andrzejki, w ten dzień, kiedy się rozstaliśmy, oświadczyłem się Krystynie.

Żona: Zaniemówiłam. Poleciały mi łzy. Nasz kolega podszedł i pyta: czy on coś ci zrobił?

Wojewoda: A oficjalne zaręczyny, z rodzicami i chrzestnymi, były w Boże Narodzenie. Wszystko odbyło się jak trzeba. Teściowej przyniosłem kwiaty, teściowi - butelkę dobrego alkoholu. Uklęknąłem, nałożyłem pierścionek. Pobłogosławili nas.

Ja: A mówi się, że nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki.

Wojewoda: Jest takie wyrażenie, ale nie ma ono zastosowania do miłości. O nią trzeba walczyć. Proszę uwierzyć, mnie się udało i dlatego płyniemy wspólnie po tej naszej rzece.

40 lat temu, jak ludzie się ze sobą spotykali, to z uczuciem. Dziś związki (nie mówię, że zawsze) biorą się z wyrachowania

Żona: Do ślubu, który odbył się w kwietniu, nie mieszkaliśmy razem. Mowy nawet nie było! Nawet po ślubie cywilnym, który odbył się kilka dni przed kościelnym, musieliśmy wrócić do swoich domów.

Wojewoda: Na początku po ślubie i tak mieszkaliśmy z rodzicami. Wiadomo. Nie było za dużo pieniędzy. Później mieliśmy już swoje mieszkanie. 34 metry kwadratowe. Ten dom, który pani widzi, to lata ciężkiej pracy. Dopiero kiedy w 2000 roku wróciłem z zagranicy, gdzie spędziłem dziesięć lat, mogliśmy sobie na niego pozwolić.

***

Twierdzą, że cieszą się sobą jak wtedy. Że wciąż im się chce robić sobie niespodzianki, godzinami rozmawiać, żartować. Jeść wspólne śniadania, obiady, kolacje. Odwiedzać ulubioną kawiarnię - Noworolskiego. Zupełnie jak 40 lat temu. Wtedy, jak z kimś się człowiek spotykał, to na serio. Z uczuciem.

***

Żona: Sądzę, że dziś tyle małżeństw się rozpada, tyle związków, bo w wielu nie ma uczucia, a czyste wyrachowanie. W tych czasach nawet jak na tę kawę się szło (bo szło się na kawę, a nie na piwo), to z kimś, kogo się lubi. A dziś ludzie ślub potrafią wziąć nawet bez wzajemnej sympatii.

Wojewoda: Ale nie zawsze tak jest…

Żona: A czy ja twierdzę, że zawsze? W sześciu na dziesięć przypadków. Nasza córka ma wspaniałego męża. Ale to dziś rzadkość, wielkie szczęście.

Wojewoda: Ja myślę, że w naszym pokoleniu dobre było to, że my czekaliśmy. Nie było maili, telefonów. Umawiało się w niedzielę, że w środę pójdzie się na spacer czy zatańczyć. I przez ten czas się czekało, tęskniło. To było wyczekane, wytęsknione, docenione.

Żona: Masz rację. A dziś młodzi siedzą w jednym pomieszczeniu i każdy wpatrzony w swój komputer czy komórkę. To mi się nie podoba. Albo inny przykład, jak w czasie uroczystego obiadu przy pięknie zastawionym stole każdy bawi się komórką.

Wojewoda: Żona tego nie toleruje i w pełni się z nią zgadzam.

O podróżowaniu

Pasje Pilchów? Rowerowe wycieczki (mają ulubioną trasę pod Niepołomicami), spacery z kijkami, wspólne koszenie ogródka (wojewoda: to znaczy ja koszę, a żona siedzi z kawą na tarasie i mnie wspiera) i wspólne sadzenie kwiatów (wojewoda: to znaczy ja sadzę, a żona pokazuje, gdzie).

No i podróże. Wiosną obowiązkowo Balaton. A latem wszędzie, gdzie ciepłe powietrze, ciepła woda i piaszczysta plaża. Pilchowie zawsze dopiero w ostatnim momencie wybierają, gdzie polecą na wakacje. W tym roku Krystyna nie powiedziała mężowi, gdzie jadą.

***

Żona: Mówiłam, że do Ciechocinka. Dopiero na lotnisku mąż się dowiedział, gdzie lecimy.

Wojewoda: A wie pani, jak długo trwał lot? Ponad pięć godzin. A dla mnie dwie to już jest dużo, ponieważ nie lubię latać.

Żona: Ja też nie bardzo lubię, bo mieliśmy trzy lata temu bardzo nieprzyjemną sytuację.

Wojewoda: Lecieliśmy do Turcji. Nagle usłyszeliśmy huk, błysk i zgasł jeden silnik.

Żona: A później komendę, że jeżeli na pokładzie jest ktoś, kto pracuje w lotnictwie lub zna się na pilotowaniu maszyn, to jest wzywany do kokpitu. Po tym wiedzieliśmy już, że sytuacja jest bardzo groźna. Później były już standardowe komunikaty: ściągnąć buty, głowę trzymać między nogami...

Żal ciepłej posadki, ale pani premier się nie odmawia. Zresztą święta idą. Porozmawiajmy o świętach i o gotowaniu

Wojewoda: Wszystko trwało kilkanaście minut, zanim wylądowaliśmy awaryjnie w Sofii. Niesamowite było to, że w samolocie zapadła zupełna cisza. Nikt nie płakał, nie krzyczał. Wszyscy wypełniali polecenia personelu pokładowego.

Żona: Najstraszniejszy był widok stewardess. Poodwracały plakietki ze swoimi danymi, żeby można było później je łatwiej zidentyfikować. Wiadomo, że nie mogą w takiej chwili okazywać paniki, ale wystarczyło spojrzeć w ich przerażone oczy.

Wojewoda: Już wcześniej bałem się latać, ale od tego czasu jeszcze bardziej nasłuchuję silników. Każda zmiana pracy silnika mnie stresuje. W samolocie nie zasnę.

***

Za to jak już są na miejscu, cieszą się każdą chwilą. Nurkują. Pływają (Krystyna gorzej od męża, jak to określa - stylem rozpaczliwym). Chodzą na spacery. Uwielbiają poznawać ludzi, szczególnie młodszych.

Jedno ich różni: stosunek do opalania. Kiedy żona chowa się przed słońcem, Józef już po pierwszym dniu na ogół dostaje udaru.

(Nie) o polityce

8 grudnia minął rok, odkąd Józef Pilch został wojewodą Małopolski.

Wcześniej przez prawie 34 lata (w tym dekadę za granicą) pracował w Chemobudowie. Ostatnie lata - na stanowisku dyrektora. Obejmując urząd wojewódzki, zrezygnował też z funkcji radnego miasta Krakowa.

Ja: Zarabiał Pan więcej w Chemobudowie?

Wojewoda: Znacznie więcej.

Ja: Nie żal Panu?

Wojewoda: Jasne, że jest mi żal ciepłej posadki. Wychodzenia o godzinie 16 do domu. A teraz... Gdyby zobaczyła pani mój kalendarz: ciągle albo zebrania, spotkania, albo praca w terenie; wizytowanie starostw, doglądanie inwestycji, każdej budowy, każdej drogi. Żal mi też krakowskiej rady, bo jednak pracowałem tam osiem lat. Miałem opinię takiego, który „jak coś powie, to przywali z grubej rury”.

Ja: To po co Pan tę propozycję przyjął?

Wojewoda: Pani premier się nie odmawia. Ona mi zaufała, a ja jej się odwdzięczyłem.

Ja: Jak?

Wojewoda: Choćby Światowe Dni Młodzieży, które spędzały mi sen z powiek od stycznia, bardzo dużo dobrego zrobiły w mieście i regionie. Tyle szkół zostało wyremontowanych, 18 karetek kupionych. Wszystko super działało, aż ci, którzy podczas ŚDM wyjechali z Małopolski, żałowali później.

Ja: A z ludźmi Pan się dogaduje? Narzekał Pan ostatnio, że marszałek komunikuje się z Panem za pośrednictwem mediów.

Wojewoda: Bo zamiast podejść i pogadać pięć minut - w jednym budynku przecież pracujemy - to on konferencje prasową zwołuje. Ale ja jestem człowiekiem dialogu i zgody, i naprawdę nie chowam o takie rzeczy urazy. Poza tym, proszę pani, święta idą. O świętach i gotowaniu porozmawiajmy.

O świętach i gotowaniu

Więc, jeśliby bardziej podrążyć, to jednak wojewoda nie całkiem oszukiwał, mówiąc na początku, że rządzi w kuchni.

Bo rządzi - tyle że w weekendy. Wtedy przyrządza żonie śniadania (na ogół to jajecznica), obiady (kotleciki, makarony, fasolkę po bretońsku, ale i bitki, i gulasz, i flaczki potrafi ugotować - 10 lat za granicą bez kobiety to świetna okazja do nauki gotowania), a na kolację na ogół gdzieś wychodzą.

***

Wigilijną ucztę też przyrządzają wspólnie

Żona: Jeśli chodzi o ciasta, to Józek łupie orzechy, uciera jajka. Na ciasto z makiem ściera mak.

Wojewoda: Żona piecze przepyszne ciasta. Żadna kobieta na świecie, tylko ona jedna, nie potrafi już upiec takiego ciasta z jabłkami i makiem.

Żona: Na sałatki gotujemy jarzyny. Kroją je mąż z córką. Rybę też mąż czyści, dzwonkuje.

Wojewoda: Co roku wypłukane łuski chowam na szczęście. Trzymam je w portfelu, o, proszę tu zobaczyć (wojewoda wyjmuje portfel, z portfela - malutkie pudełko, z pudełeczka, rzeczywiście - łuski karpia). To na szczęście i żeby pieniądze mnie się trzymały. No i w miarę się trzymają.

Żona: No sama pani widzi. Trochę mąż pomaga, narzekać nie mogę. Dywany też trzepie. Oświetlenie przy domu montuje. Choinkę tradycyjnie wybieramy razem. Zawsze taką, która na nas czeka - jakąś koślawą, nieproporcjonalną, garbatą. Nikt by takiej nie kupił, a my ją przygarniamy.

Wojewoda: Tyle że o tę choinkę, później, przy strojeniu, to zawsze się spieramy.

Żona: Mąż lubi kolorowe lampki, a ja - jednokolorowe, klasyczne, białe.

Wojewoda: Oj, znowu będzie choinkowa kłótnia.

Maria Mazurek

Jestem dziennikarzem i redaktorem Gazety Krakowskiej; odpowiadam za piątkowe, magazynowe wydanie Gazety Krakowskiej. Moją ulubioną formą jest wywiad, a tematyką: nauka, medycyna, życie społeczne. Jestem współautorką siedmiu książek, w tym czterech napisanych wspólnie z neurobiologiem, prof. Jerzym Vetulanim (m.in. "Neuroertyka" i "Sen Alicji"), kolejne powstały z informatykiem, prof. Ryszardem Tadeusiewiczem i psychiatrą, prof. Dominiką Dudek. Moją pasją jest łucznictwo konne, jestem właścicielką najfajniejszego konia na świecie.

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.