Śmierć w Tatrach. Ula Olszowska została zamordowana?
24-letnia fotoreporterka „Gazety Krakowskiej” ubrała górskie buty, plecak i wyszła z domu. Ten plecak znaleziono przy tatrzańskim wodospadzie Siklawa. Ciało - 150 metrów poniżej, w Potoku Roztoka. Sekcja zwłok wykluczyła śmierć z powodu upadku z wysokości. Po 10 latach widzimy sprawę w innym świetle.
Ula Olszowska uwielbiała górskie wędrówki. Ciało fotoreporterki „Gazety Krakowskiej” znaleziono w Tatrach. Zdaniem prokuratury dziewczyna zginęła w wyniku nieszczęśliwego wypadku. 10 lat od tragicznych wydarzeń dotarliśmy do osób i informacji, które rzucają nowe światło na sprawę. Wiele wskazuje, że Ula została zamordowana. Czy tajemnica jej śmierci zostanie wkrótce wyjaśniona?
Koniec grudnia 2011 roku. Prokuratura Okręgowa w Nowym Sączu umarza śledztwo w sprawie nieumyślnego spowodowania śmierci Uli Olszowskiej. Zdaniem śledczych najbardziej prawdopodobne jest, że dziewczyna zboczyła ze szlaku i podeszła nad brzeg potoku Roztoka.
Tam miała się poślizgnąć lub stracić przytomność i wpaść do wody.
W postanowieniu o umorzeniu śledztwa prokurator napisał, że podjęcie działań „będzie możliwe w przypadku pojawienia się (...) nowych, istotnych okoliczności”. Sprawa przedawni się z końcem 2020 roku.
Przez ostatnie miesiące dziennikarze „Gazety Krakowskiej” i Onetu rozmawiali z osobami, które znały dziewczynę. Udało nam się ustalić adres i dotrzeć do gospodarstwa, w którym tuż przed śmiercią Ula wynajęła pokój. Zapoznaliśmy się również z dokumentami, które mogą rzucić nowe światło na sprawę.
Autobus do Bukowiny
- Wyglądałem za nią przez okno, od tyłu domu. Zobaczyłem jeszcze, jak znika mi z oczu. Ubrana była w kurtkę, miała górskie buty i plecak - mówi Adam Olszowski. Tak wspomina poranek, w którym po raz ostatni widział córkę.
Był 28 lipca 2010 roku. Ula niespodziewanie przed godziną 9 zaczęła robić makijaż i pośpiesznie się ubierać. Wzięła plecak, który nosiła w góry, zostawiła jednak aparat fotograficzny, z którym się nie rozstawała. Po krótkim pożegnaniu z ojcem wyszła z domu. Świadkami tej sceny byli siostra i dziadek dziewczyny.
Adam Olszowski, zaniepokojony zachowaniem córki, zadzwonił do niej. Dziewczyna nie odebrała, jednak po kilku minutach oddzwoniła. Poinformowała, że idzie na Rynek Główny spotkać się ze znajomym. Dodała, że wróci w godzinach popołudniowych. Ojciec po godzinie 13 raz jeszcze próbował porozmawiać z Ulą. Bezskutecznie. Jej telefon był wyłączony.
Tymczasem o godzinie 10.40 dziewczyna wsiadła do autobusu linii Szwagropol. Miała kupiony bilet do Bukowiny Tatrzańskiej. Nigdy jednak tam nie dotarła. Wysiadła ok. godziny 14 w Poroninie. Dlaczego zmieniła decyzję o kierunku podróży? Tego nie wiadomo.
- Powiedziała mi co innego, a zrobiła co innego - kwituje Olszowski.
Wspomnienia
24-letnia Ula uwielbiała fotografować otaczającą ją rzeczywistość. W jej pokoju można było znaleźć kilka aparatów. Pod koniec studiów na Uniwersytecie Pedagogicznym przyszła do redakcji „Gazety Krakowskiej”. Została przyjęta na staż jako fotoreporter.
Z opowieści jej najbliższych, znajomych i kolegów z pracy wyłania się obraz Uli jako osoby skrytej, tłumiącej swoje emocje, lekko niezdarnej, zamyślonej, upartej, ambitnej, ale jednocześnie nastawionej pozytywnie do ludzi.
- To była artystyczna dusza. Zachowywała się tak, jakby nie wierzyła, że ludzie mogą być źli - wspomina Piotr Odorczuk, w przeszłości dziennikarz „Gazety Krakowskiej”.
- Pamiętam Ulę jako bardzo zaangażowaną w życie uczelni, dziewczynę zawsze uśmiechniętą od ucha do ucha - opowiada profesor Grażyna Borowik-Pieniek, prodziekan ds. studenckich Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie.
- Była zawsze ufna wobec ludzi. To mogło ją zgubić - mówi Adam Olszowski.
Pracownia
Stanisława Łukaszczyk od 44 lat prowadzi Pracownię Strojów Ludowych i Haftu w Poroninie. To ostatnia znana nam osoba, która widziała Ulę żywą.
- Stanęła w progu i zapytała, czy może porozmawiać. Pytała o rzeczy artystyczne, plastyczne, o techniki szycia. Tu, przy stole rozmawiałyśmy, ale ona w pewnym momencie przeprosiła i powiedziała, że się śpieszy - opowiada kobieta.
Tuż przed wyjściem z pracowni Ula powiedziała, że jest z kimś umówiona.
Z informacji, które posiadamy, wynika, że odwiedziła pracownię tego samego dnia, w którym opuściła rodzinny dom w Krakowie, 28 lipca.
Gospodarz
Pracownia pani Łukaszczyk znajduje się przy ulicy Tatrzańskiej. Ula odwiedziła to miejsce bez plecaka, który zabrała z domu.
Chodzimy od „drzwi do drzwi” i rozmawiamy z mieszkańcami Poronina o sprawie. Pokazujemy zdjęcie dziewczyny i pytamy, czy ją kojarzą. Ostatecznie trafiamy pod adres, gdzie - według zebranych informacji - Ula Olszowska miała wynająć pokój jednoosobowy i nocować z 28 na 29 lipca 2010 roku.
Pokazujemy zdjęcie Uli i pytamy gospodarza, czy ją kojarzy.
- Znaleziono ją? - pyta. Po czym podpytuje nas o szczegóły sprawy i, nie czekając na odpowiedź, sam zaczyna o nich mówić. Zapewnia nas jednak, że nigdy nie było u niego „tej dziewczyny”.
- A są tu jeszcze gdzieś w pobliżu takie miejsca, gdzie można wynająć jednoosobowe pokoje?
- U nas jednoosobowych nie mieliśmy. Teraz mam, ale wtedy nie miałem.
O sprawę pytamy też córkę gospodarza. Ta kojarzy dużo szczegółów sprawy. Dodaje jednak, że Uli w tym miejscu nigdy nie było.
Dwie wiadomości
29 lipca 2010 roku - dzień po wyjściu Uli z domu - na policję przyszedł Adam Olszowski. Zgłosił zaginięcie córki. Zawiadomił także fundację Itaka, która zajmuje się poszukiwaniem zaginionych osób.
Bliscy próbowali skontaktować się telefonicznie z Ulą. Bezskutecznie. Tymczasem rodzina nie wie, że dziewczyna chciała ich poinformować, że przebywa w Tatrach i jest bezpieczna. Wysłała za pomocą bramki SMS-owej dwie wiadomości: jedną do mamy, a drugą do siostry.
Żadna z nich nie dotarła do adresatek.
Plecak
Góry były ulubionym miejscem spędzania wolnego czasu przez Ulę. Chodziła na wyprawy z innymi. Miała duże doświadczenie w trekkingach. Tydzień przed zaginięciem była na rodzinnej wyprawie na Babią Górę.
Adam Olszowski, znając zamiłowania córki, zaczął jej szukać w górach. Jeździł w Bieszczady, Beskidy, Tatry. Rozwieszał zdjęcia i wypytywał napotkane osoby.
2 sierpnia 2010 roku mężczyzna zadzwonił do dyżurnego ratownika TOPR. Poinformował o prowadzonych przez siebie i policję poszukiwaniach. Ten poradził ojcu, aby spróbował skontaktować się z poszczególnymi schroniskami.
Kilka dni po tej rozmowie - 7 sierpnia - szlakiem od Koziej Przełęczy w kierunku Doliny Pięciu Stawów wędrowała grupa znajomych. Dwóch z nich postanowiło zboczyć ze szlaku i podejść w rejon Siklawy, aby zobaczyć wodospad.
Nad brzegiem znaleźli plecak. W środku był, między innymi, wyłączony telefon komórkowy, karta bankomatowa, legitymacja studencka, krakowska karta miejska. Wszystkie dokumenty wystawione na Urszulę Olszowską.
Turyści zanieśli plecak do schroniska. Jego pracownicy poinformowali dyżurnego ratownika TOPR o znalezisku. Nie był to jednak ten sam ratownik, który kilka dni wcześniej rozmawiał z Adamem Olszowskim.
Woda
Do schroniska w Dolinie Pięciu Stawów dotarł tata Uli. Był 13 września 2010 roku. Zostawił w nim fotografię córki. Jedna z pracownic rozpoznała postać i skojarzyła ją z plecakiem, przyniesionym przez turystów z początkiem sierpnia.
O tej sprawie zostały więc powiadomione TOPR i policja.
Ratownicy wyruszyli w góry. Niedaleko wodospadu Siklawa, w potoku Roztoka, dostrzegli ciało. Z wody wystawał fragment głowy i pleców. Był 15 września 2010 roku.
Zwłoki zostały przetransportowane do Zakładu Medycyny Sądowej w Krakowie. Lekarze po przeprowadzeniu badań potwierdzili, że należą do Urszuli Olszowskiej.
Peleryna
Prokuratura Rejonowa w Zakopanem wszczęła śledztwo w sprawie nieumyślnego spowodowania śmierci. Po kilku tygodniach prowadzenie przejęła Prokuratura Okręgowa w Nowym Sączu. Śledczy sprawdzili jednocześnie, czy śmierć Uli mogła być efektem samobójstwa lub nieszczęśliwego wypadku.
Tymczasem Adam Olszowski z początkiem października udał się w miejsce, gdzie znaleziono ciało jego córki. Mężczyzna na drugim brzegu potoku dostrzegł pelerynę, która należała do jego córki. Sfotografował znalezisko i poinformował o tym prokuraturę.
Jednak śledczy przez dwa miesiące od odkrycia ciała Uli Olszowskiej nie przeszukali okolic potoku Roztoka. W 2010 roku żaden policjant nie miał przeszkolenia wysokogórskiego, a - zdaniem prokuratury - bez niego żaden z funkcjonariuszy nie mógł iść w góry.
Okolice miejsca, gdzie znaleziono zwłoki Uli, są popularne wśród turystów. Docierają tutaj nawet kilkuletnie dzieci.
Dopiero w połowie listopada zakopiańska policja zwróciła się z prośbą do naczelnika TOPR, aby ratownicy udali się w góry i przeczesali teren.
Włos
Do laboratorium kryminalistycznego Komendy Wojewódzkiej w Krakowie pod koniec 2010 roku trafił plecak Uli Olszowskiej, na który natrafili turyści. Były na nim ślady krwi. Na szczotce znaleziono męski włos. Badania DNA ujawniły, że krew i włos należą do jednego z zakopiańskich policjantów. Ten zaprzecza, aby miał coś wspólnego z Ulą. Potwierdza to śledztwo.
Z pisma prokuratora: „policjant dotykał przedmiotów w sposób niebezpieczny, jedynie rękami, bez rękawiczek. Nie był w stanie odnieść się kategorycznie do tego, w jaki sposób jego ślady zostały pozostawione na niektórych przedmiotach”.
Książka
Z opowieści siostry Uli wynika, że dziewczyna tuż przed zaginięciem czytała książkę „Czarna polewka”.
To w skrócie historia o dwóch zakochanych w sobie parach, które muszą stawić czoło przeciwnościom losu, jeśli chcą być razem. Jedna z nich „w porywie serca” postanawia uciec do Zakopanego i tam się pobrać.
Przyjaciele i znajomi przedstawiają Ulę jako dziewczynę nieśmiałą w kontaktach damsko-męskich. Przed zaginięciem utrzymuje bliższe relacje z Grzegorzem J. Nic nie wskazuje jednak na to, że „są parą”.
Zdaniem mężczyzny ich „znajomość rozwijała się w sposób harmonijny, przez cały czas pozostawali w przyjacielskich stosunkach, nie było pomiędzy nimi żadnych kłótni lub innego rodzaju nieporozumień”. Dodaje, że z żadnej ze stron „nie padły deklaracje uczuciowe, w tym idące w kierunku nadania tym kontaktom bardziej wiążącego i sformalizowanego charakteru”.
Grzegorz J. ostatni raz spotkał się z Ulą 24 czerwca 2010 roku. Z zebranych informacji wynika, że mężczyzna ze sprawą zaginięcia i śmierci dziewczyny nie miał nic wspólnego.
Praca dyplomowa
Chcemy porozmawiać z prokuratorem z Zakopanego, który prowadził śledztwo. Odpowiada, że sprawa została przekazana do Nowego Sącza i nie jest w stanie pomóc. Wysyłamy pytania do Prokuratury Okręgowej w Nowym Sączu. Do czasu publikacji tego tekstu wciąż nie dostaliśmy odpowiedzi.
Rozmawiamy z Magdaleną Stokłosą i Piotrem Odorczukiem. To byli dziennikarze „Gazety Krakowskiej”, którzy w 2010 roku opisywali sprawę Uli Olszowskiej.
- Zastanawiałem się: jak to, ktoś, kogo znam, nie żyje? Byliśmy zszokowani, gdy odnaleziono ciało. Pierwsze kroki skierowaliśmy do ojca. Był naszym głównym źródłem informacji. Z reguły jeśli ktoś znika, to musi być jakiś powód. Policja nie chciała nic mówić. Nie potrafiłem zrozumieć, że można było się dopuścić tylu zaniedbań - mówi Odorczuk. - Byliśmy sfrustrowani tym, że nikt nic nie wie - dodaje.
- Myślę, że to nie był wypadek ani samobójstwo. Ula miała gotową pracę dyplomową. Zawsze się uśmiechała. Nie wierzę, żeby chciała się zabić. A wypadek? Moim zdaniem nie trzyma się kupy - uważa Magdalena Stokłosa.
Trop
Ula Olszowska zginęła najprawdopodobniej 29 lipca 2010 roku. Od tego dnia przestała m.in. korzystać ze swojego konta bankowego. Wskazywać też mogą na to wyniki sekcji zwłok.
Plecak Uli Olszowskiej znaleziono przy wodospadzie Siklawa. Jej ciało znajdowało się 150 metrów poniżej, w potoku Roztoka. Było niemal całkowicie rozebrane. Dziewczyna miała rozpięte spodnie i spuszczone poniżej kolan.
Peleryna z wywiniętymi rękawami została znaleziona 100 metrów od wodospadu. Oglądamy zdjęcia, które zrobił ojciec Uli. Peleryna jest potargana. Wygląda, jakby została z niej zerwana.
Kurtkę i porozrzucane rzeczy Uli znaleziono kilkanaście metrów poniżej miejsca, gdzie znajdowało się ciało dziewczyny. Wraz z nimi znaleziono kilka innych przedmiotów, m.in. niebieską czapkę i górski kij. Nie należały do Uli. Śledczy nigdy nie podążyli tym tropem.
Przyczyna
Sekcja zwłok wykluczyła, że Ula Olszowska mogła zginąć w wyniku upadku z wysokości.
Jedyne urazy, jakie potwierdziły badania, to złamanie żuchwy i wybite górne zęby. Powstały one już po śmierci dziewczyny. Obrażenia są nietypowe. Zdaniem lekarzy, którzy proszą o anonimowość, mogły powstać w wyniku ciągnięcia zwłok.
Specjaliści z Zakładu Medycyny Sądowej w Krakowie nie wykluczyli, że przyczyną zgonu mogło być utopienie lub uduszenie.
Z pisma prokuratora o umorzeniu śledztwa: „W konkluzji sekcji zwłok podano, że badania pośmiertne nie pozwalają na określenie przyczyny zgonu pokrzywdzonej”.
Anonim
Kiedy informacja o znalezieniu ciała Uli trafiła do mediów, policja odebrała telefon od mężczyzny. Odmówił on podania jakichkolwiek danych, umożliwiających ustalenie jego tożsamości.
Chciał podzielić się informacją, że pod koniec lipca 2010 roku przebywał w Tatrach w okolicy Siklawy i słyszał „podniesione głosy, w tym głos kobiety”. Dodatkowo miał widzieć w tamtym rejonie na szlaku samotną młodą kobietę, a także idącego za nią mężczyznę w towarzystwie małej dziewczynki.
Dorosły miał mieć zabandażowaną rękę i zachowywać się dziwnie. Wedle relacji dzwoniącego, tajemniczy mężczyzna miał polecić dziecku samodzielne udanie się do schroniska, a sam poszedł w kierunku kobiety.
Anonimowy mężczyzna łącznie zadzwonił do prowadzących śledztwo policjantów trzykrotnie. Wersji, którą przedstawił, nigdy nie potwierdzono.
Jednak przypadkiem mężczyzna zdradził szczegóły, które mógł znać tylko ktoś, kto widział Ulą Olszowską w ostatnich chwilach jej życia.
Śledczy ustalili, że mężczyzna dzwonił z numeru na kartę. Jednak nie zgłosił operatorowi swoich danych personalnych. Prokuratura uznała, że nie jest w stanie go przesłuchać.
Z naszych ustaleń wynika, że dzwoniący mężczyzna nie pochodził z Podhala.
Opinia
Koniec grudnia 2011 roku. Prokuratura Okręgowa w Nowym Sączu umorzyła śledztwo w sprawie nieumyślnego spowodowania śmierci Uli Olszowskiej. Zdaniem śledczych najbardziej prawdopodobna jest wersja, że młoda dziewczyna zboczyła ze szlaku i podeszła nad brzeg potoku Roztoka. Tam miała się poślizgnąć lub stracić przytomność i wpaść do wody.
Śledczych w tej wersji utwierdziła opinia psychologiczna, sporządzona przez Instytut Ekspertyz Sądowych w Krakowie. W dokumencie Ula została przedstawiona jako dziewczyna chaotyczna i mało uważna, co zwiększało ryzyko nieszczęśliwego wypadku.
Zgodnie z przepisami z końcem 2020 roku sprawa przedawni się. Jeśli śledczy zajmą się nią ponownie i zdecydują się na zmianę klasyfikacji na zabójstwo, wtedy przedawni się w 2040 roku.
Tajemnica
Urszula Olszowska została pochowana na jednym z krakowskich cmentarzy w rodzinnym grobowcu. Wraz z nią spoczęły jej marzenia i plany na przyszłość. Tajemnica jej śmierci, pomimo upływu czasu, wciąż czeka na rozwiązanie.