Śmierć z ręki domowego tyrana

Czytaj dalej
Fot. Artur Drożdżak
Artur Drożdżak

Śmierć z ręki domowego tyrana

Artur Drożdżak

Ojciec dźgnął nożem syna i potem przekonywał, że to 38-letni Robert G. targnął się na swoje życie. Sąd Okręgowy w Krakowie po poszlakowym procesie skazał Mariana G. na dziewięć lat więzienia.

Dyspozytorka Centrum Powiadamiania Ratunkowego w Krakowie o godz. 20.54 odebrała telefon od mężczyzny, który sprawiał wrażenie nietrzeźwego.

- W mieszkaniu jest człowiek, który ma nóż w brzuchu. Przebity był - mało składnie relacjonował dzwoniący. Dodał, że „sprawca ugodzenia nożem jest jeszcze na miejscu”. - Poszkodowanym jest mój syn, który sam się przebił krojąc chleb - zaznaczył.

Dyspozytorka zawiadomiła nie tylko pogotowie, ale i policję. Patrol na miejscu zastał Mariana G. i jego nieprzytomnego syna Roberta, siedzącego w fotelu. Rannego nie uratowało to, że szybko trafił na stół operacyjny. Zmarł o godz. 1.20 po północy. Człowiek nie ma wielkich szans na przeżycie, jeśli ktoś mu wbije nóż na głębokość 17 cm w klatkę piersiową. Tak było w tym przypadku.

Trudne życie rodzinne

Życie Roberta nie było usłane różami. Matka pewnego dnia bez zapowiedzi zniknęła z domu, zostawiając dwóch synów i córkę. Odnalazła się za granicą, konkretnie w Australii.

Jej mąż, Marian, też nie poczuwał się do obowiązków rodzicielskich, więc maluchy wylądowały w domu dziecka. Robert ukończył szkołę zawodową, zdobył fach blacharza i zamieszkał na os. Uroczym w Nowej Hucie. Pracował, spłacał dług ojca, poznał dziewczynę i w małżeństwie doczekał się dwóch córek. Nie najlepiej jednak układały się jego relacje z żoną i para zdecydowała o rozstaniu. Sąd orzekł separację z winy Roberta.

17
CENTYMETRÓW GŁĘBOKOŚCI miała rana po ciosie nożem zadanym przez Mariana G.

W tamtym czasie żona zaszła w ciążę z jego najbliższym kolegą. Robert przyjął to z godnością i bardziej martwił się o materialny byt, odwiedzał rodzinę, zaakceptował trzecie dziecko i dawał prezenty.

Zamieszkał z ojcem przy ul. Pawlikowskiego, w centrum Krakowa. Mieszkanie było klitką o powierzchni 15 mkw. Przez rok mieszkali tam we trzech, bo dołączył Daniel, brat Roberta.

62-letni Marian był domowym despotą. Apodyktyczny, impulsywny, kłamliwy, z pogardliwym stosunkiem do ludzi i wybujałym poczuciem własnej wartości. Z wykształcenia chemik miał epizod pracy w charakterze detektywa oraz ciemną przeszłość, bo jakieś jego akta są w Instytucie Pamięci Narodowej.

Domowe bicie

Starszy mężczyzna najpierw znęcał się nad żoną, zanim uciekła do krainy kangurów, a potem nad dziećmi. Tłukł zwłaszcza Roberta.

Daniel zeznał po tragedii, że awantury zaczynał ojciec zwykle dlatego, że „ma syna pijaka”. Bił wtedy Roberta z całej siły. Raz złamał mu kość policzkową i uszkodził wzrok, a znęcał się fizycznie kilka razy w tygodniu. Gdy Daniel widział poobijanego brata, Marian tłumaczył, że podchmielony syn pewnie się sam przewrócił.

- Konflikt między nimi narastał. Robert coś wiedział, czego nie powinien i dlatego ojciec chciał go zastraszyć. Przypuszczam, że chodziło o molestowanie brata - nie krył Daniel. W rodzinie była też inna wstydliwa tajemnica. Przed laty żona nakryła Mariana na próbie gwałtu na córce, dostał za to wyrok, ale już nastąpiło zatarcie skazania.

Daniel też obrywał od ojca, wymieniali ciosy na pięści. Raz w czasie walki przelecieli przez szybę w drzwiach.

Robert był skryty, niechętnie żalił się na temat problemów rodzinnych, uważał, że to wstydliwy temat. Pewnie dlatego, by nie niepokoić sąsiadów hałasem, kiedyś umówił się z własnym ojcem „na ustawkę” w parku Jordana. Razem z Marianem dali sobie po gębie. To na moment stonowało napięcia.

Różne wersje śmierci

Kulminacją agresji była śmierć Roberta. Marian nie przyznał się do zabójstwa syna. Za każdym razem podawał inną wersję.

Pierwszą przedstawił dzwoniąc po pogotowie. Mówił wtedy, że syn sam przebił się nożem podczas krojenia chleba. Okazało się jednak, że w mieszkaniu chleb, owszem, jest, ale pokrojony w sklepie. Wtedy Marian zaczął przekonywać, że Robert popełnił samobójstwo, bo był załamany zdradą żony. Biegli uznali jednak, że ta sprawa miała miejsce tak dawno, że nie mogła wpłynąć na wydarzenie.

Marian zmodyfikował więc zeznania. Zdradził, że tamtego dnia robił synowi wymówki o to, że jest nietrzeźwy, a syn w odpowiedzi demonstracyjnie pociągnął łyk wódki „żubr”. Wtedy Marian wyrwał mu butelkę i uderzył syna w twarz otwartą dłonią. Robert się popłakał i groził, że się zabije. Marian wyszedł z mieszkania, a kiedy wrócił, zastał rannego Roberta, który siedział w fotelu. Sugerował, że kiedy go nie było w mieszkaniu, syn wbił sobie nóż w piersi, oczyścił z krwi, użył do smarowania masła na chlebie, po czym zostawił na podłodze, usiadł w fotelu i czekał na powrót ojca.

Biegli wykluczyli wersję o przypadkowym nadzianiu się na ostrze, ale dopuścili możliwość samouszkodzenia. Napisali, że Robert po wbiciu noża mógł wyjąć go z rany i chodzić po mieszkaniu. Sąd Okręgowy w Krakowie po poszlakowym procesie wykluczył taki przebieg zdarzenia i przyjął, że to Marian G. zadał cios i godził się na śmierć syna.

Prokurator domagał się za zabójstwo kary 14 lat więzienia. Sąd przy uwzględnieniu ograniczonej poczytalności oskarżonego skazał go na 9 lat pozbawienia wolności. Wyrok jest prawomocny.

Artur Drożdżak

Dziennikarz zajmujący się sprawami sądowymi i prawnymi specjalizujący się w zagadnieniach karnych. Częsty uczestnik rozpraw w sądach na terenie całej Małopolski, głównie w Krakowie, Tarnowie i Nowym Sączu. Były wykładowca dziennikarstwa na Uniwersytecie Jagiellońskim, Uniwersytecie Pedagogicznym i Uniwersytecie Papieskim Jana Pawła II

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.