Socjalistyczne pospolite ruszenie pomagało budować potęgę Wielkopolski
Odgruzowanie, odbudowa, zbieranie stonki czy porządkowanie skwerów i parków - czyny społeczne były nieodłącznym elementem PRL-owskiej rzeczywistości.
Dzięki nim powstał amfiteatr na poznańskiej Cytadeli, ZOO na Malcie, uporządkowano setki skwerów, parków i cmentarzy. Pomoc przy żniwach, wykopkach czy zbieranie stonki - czyny społeczne były nieodłącznym fragmentem krajobrazu społeczno-gospodarczego PRL. Dziś wyśmiewane lub wspominane z rozrzewnieniem były udziałem praktycznie wszystkich grup społecznych - od uczniów po emerytów. Odbywały się z różnych okazji - czasem dla uczczenia świąt państwowych i rocznic, czasem - by załatwić konkretne sprawy. Organizowane „z inspiracji” władz partyjnych, ale także oddolnie z czasem, stały się synonimem, dobrej, nikomu niepotrzebnej roboty. Niezasłużenie. Bo jak Polska długa i szeroka efekty wielu czynów społecznych oglądamy do dziś. Czy miały realną wartość ekonomiczną? Co do tego nie ma pewności.
Jednak bez wątpienia pełniły funkcję tyleż integracyjną, co propagandową. Fakt, że ludzie dobrowolnie, w dzień wolny od pracy, stawiali się, by grabić, kopać czy nosić cegły, miał być dowodem zaangażowania społeczeństwa w budowę socjalistycznej ojczyzny. O dobrowolności różnie dziś mówią. Zaangażowanie? Owszem, choć zdaniem uczestników dotyczyło ono nie tyle uznania władzy ludowej, co najbliższego otoczenia, w którym efekty czynów społecznych było widać gołym okiem.
KDL-e pracują w niedziele
Choć to nie realny socjalizm wymyślił nieodpłatną pracę dla wspólnego dobra, to jednak w tzw. krajach demokracji ludowej nabrała ona szczególnego wymiaru. Pierwsze tzw. subotniki odbyły się w Związku Radzieckim tuż po rewolucji. Członkowie partii i Konsomołu w soboty pracowali za darmo. W krajach demokracji ludowej - tzw. KDL-ach „subotniki” były stosunkowo powszechne.
W Bułgarii, Rumunii czy ZSRR były znacznie popularniejsze niż w Polsce. Być może tam miały także konkretny wymiar ekonomiczny. Jak było w Polsce? Sądzę, że u nas w kraju czyny społeczne miały bardziej wymiar integracyjno-symboliczny. Choć oczywiście wiele rzeczy w ten sposób zostało zrobionych
- twierdzi ekonomista prof. Wacława Jarmołowicz.
Czyny społeczne w Polsce, w których brali udział dorośli, odbywały się zazwyczaj w niedziele. Na ogół w zakładach pracy ogłaszano czas i miejsce zbiórki. Teoretycznie udział w takim przedsięwzięciu był dobrowolny. - Wiele osób przychodziło ze strachu - mówi Danuta Sadurska, która w latach 60. pracowała w administracji Poznańskiego Kombinatu Budowlanego. - Mówiło się, że brak obecności zostanie odnotowany i będzie brany pod uwagę przy awansach i premiach. Czy tak było faktycznie - nie wiem. Sama brałam udział w czynach społecznych i dzisiaj wspominam je z przyjemnością. Kilka godzin pracy na świeżym powietrzu, potem grochówka z kotła, którą dowozili żołnierze, ognisko - chyba raczej traktowaliśmy to jak zabawę.
Pewne jest jednak, że czyny społeczne były też orężem w walce ideologicznej. Ogłaszane z okazji świąt państwowych i rocznic (na przykład XXX-lecia PRL-u) miały utrudnić Polakom udział w niedzielnej mszy.
- Pamiętam, że w dni czynów społecznych, czy jak je wtedy nazywano partyjnych, odbywały się dodatkowe nabożeństwa, a księża już kilka tygodni wcześniej nawoływali, by nie rezygnować z mszy - opowiada poznanianka.
Poniekąd w uprzywilejowanej sytuacji byli uczniowie i studenci. Oni brali udział w czynach społecznych w ciągu tygodnia - zamiast lekcji.
- Każda okazja, żeby nie pójść do szkoły, była dobra, więc nikt się specjalnie od pracy nie wymigiwał - wspomina Marcin Borowski, który w czynach społecznych uczestniczył na początku lat 60. - Moja klasa z technikum mechanicznego zagospodarowywała skwerek przy ulicy Różanej. Mimo że minęły dziesięciolecia, ile razy tamtędy przechodzę, czuję satysfakcję, że też mam w jego powstaniu swój udział. Później? Nie pamiętam, żebym brał udział w czynach społecznych. Przez większość życia pracowałem w przemyśle, a to oznaczało pracę na zmiany, często przez okrągły tydzień. Takich jak ja i mnie podobnych trudno było zorganizować, bo kiedy, skoro wolna niedziela nie była oczywista.
Czyny społeczne odbywały się niemal do końca epoki realnego socjalizmu, choć nie z jednakową intensywnością.
„Efekty w zakresie czynów społecznych w 1986 r. wskazują na wzrost aktywności społeczeństwa w realizacji czynów społecznych, która w latach 1980-1982 w porównaniu z latami 70-tymi uległa wyraźnemu zmniejszeniu. Począwszy od 1983 r., obserwuje się w kraju stopniowe ożywienie aktywności społecznej w realizacji czynów społecznych. Systematycznie wzrasta ogólna wartość zrealizowanych czynów, jak też i wkład ludności oraz ilość efektów rzeczowych”
- pisała Leokadia Szrama, autorka opracowania „Czyny społeczne w 1986 roku”.
Za Głównym Urzędem Statystycznym Szrama podała, że 24,8 proc. wszystkich czynów społecznych było związanych z budową dróg, 16,1 proc. to czyny społeczne związane z budownictwem mieszkaniowym i gospodarką komunalną, 16,2 proc. zakwalifikowano do kategorii oświata, 11,5 proc. czynów to czyny społeczne w rolnictwie. Do kategorii pożarnictwo zakwalifikowano 9 proc. czynów, 18,2 proc. znalazło się w kategorii „inne”.
Na pohybel dywersantom
Struktura czynów społecznych zmieniała się wraz z sytuacją. Pierwsze lata po wojnie to przede wszystkim odbudowa, ale też reforma rolna i konieczność nakarmienia społeczeństwa. Nic dziwnego zatem, że w stalinowskich latach 50. miasto w czynie społecznym wspomagało wieś. Pracownicy fabryk, urzędów, a także studenci i uczniowie jeździli pomagać przy żniwach czy wykopkach, a także... zbierać larwy stonki.
Jej plaga dotknęła Polskę na początku lat 50. XX stulecia i zgodnie z komunikatem Ministerstwa Rolnictwa i Reform Rolnych pasiasty żuk z Kolorado miał zostać zrzucony przez amerykańskie samoloty do Bałtyku lub według innej wersji na teren Niemieckiej Republiki Demokratycznej, skąd miał przepełznąć do Polski i zaatakować krajowe uprawy ziemniaczane. Sprawę traktowano bardzo poważnie, bo w 1951 roku plagą stonki zajęło się Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego.
„Wszyscy do walki ze stonką!”
- ogłaszała Polska Kronika Filmowa w 1951 roku, informując jednocześnie o organizowanych akcjach zwalczania pasiastego żuka. „Podstawowym sposobem zwalczania stonki jest skrupulatna lustracja pól” - donosiła dalej „Kronika”. „W akcji bierze czynny udział młodzież”- informowała, pokazując szpaler nastolatków idących przez pole ziemniaczane. Podobne akcje odbywały się jeszcze w drugiej połowie lat 50.
- Brałam udział w zbieraniu stonki jako chyba siedmioletnia zuchenka - wspomina Ewa Kaczmarek. - Byłam najmłodsza, ale skoro jechała cała drużyna, pojechałam także. Każdemu z nas wręczono buteleczkę z naftą. Szliśmy z nimi przez plantację ziemniaków, z liści zbieraliśmy larwy i i topiliśmy w tejże nafcie. Po całej operacji oddawaliśmy te butelki. Podobno później były palone. Ale to już nie działo się w naszej obecności. Zbieranie stonki było moim pierwszym czynem społecznym. Larwy były lekko obrzydliwe, więc po wszystkim byłam z siebie bardzo dumna.
Profesor Wacław Jarmołowicz także pamięta walkę z żukiem z Kolorado. - W moim wypadku trudno to było nazwać czynem społecznym w ścisłym tego słowa znaczeniu - mówi. - Wychowałem się na wsi i w tym czasie było to po prostu jedno z zajęć, do których zatrudniano wiejskie dzieci.
Dla dobra wspólnego i własnego M
Czyny społeczne odbywały się jeszcze pod koniec lat 80. ubiegłego wieku, ale tylko na początku realnego socjalizmu przypominały pospolite ruszenie. Później były koordynowane przynajmniej na szczeblu wojewódzkim.
Bogdan Zastawny w latach 50. i 60., jak większość przedstawicieli swojego pokolenia, był aktywnym uczestnikiem czynów społecznych.
Brałem w nich udział najpierw jako uczeń technikum budowlanego, później już jako student politechniki, a potem etatowy pracownik organizacji młodzieżowej zajmowałem się ich organizacją. Czyny społeczne stanowiły sposób na rozwiązywanie różnych lokalnych problemów. I faktycznie to działało
- opowiada.
Istotną rolę odgrywały w niej struktury działających wówczas organizacji młodzieżowych. Powstałe po rozwiązaniu w 1957 roku Związku Młodzieży Polskiej, Związek Młodzieży Socjalistycznej i Związek Młodzieży Wiejskiej liczyły około 100 tysięcy osób. Później ich liczebność jeszcze rosła. Gdy w 1976 roku organizacje zostały połączone w Związek Socjalistycznej Młodzieży Polskiej łączna liczba członków sięgnęła 1,5 miliona.
Na każdym więc etapie była to rzesza ludzi, która zmobilizowana mogła zrobić wiele.
- Przychodziła grupa młodych ludzi - pracowników lub studentów i proponowali, że zrobią coś w czynie społecznym - na przykład uporządkują jakiś teren - wspomina Bogdan Zastawny, który w latach 1971-1974 przewodził poznańskim strukturom Związku Młodzieży Socjalistycznej. - Do nas należało skoordynowanie działań: uzgodnienie sprawy z gospodarzem terenu, zapewnienie sprzętu do pracy, ewentualnie umówienie się z wojskiem, że dowiezie grochówkę. Oczywiście bywało i tak, że decyzja o organizacji czynu społecznego w określonym terminie zapadała odgórnie. Czy czyny były przymusowe? Wiem, że tak mówiono. Podobno niekiedy straszono konsekwencjami. Osobiście nie znam jednak nikogo, komu cokolwiek z powodu braku uczestnictwa w czynie coś się stało lub komu brak udziału przeszkodziłby w karierze.
Choć dziś brzmi to nieprawdopodobnie, a wiele osób woli nie pamiętać o swojej aktywności z tamtego czasu, wciąż można znaleźć takich, którzy organizowania czynów społecznych się nie wypierają.
Faktycznie, sama jeden czyn społeczny zorganizowałam. W 1969 roku na pierwszym roku studiów pojechaliśmy całym rokiem na trzy dni do PGR-u Napachanie na wykopki. Absolutnie dobrowolnie
- przyznaje Ewa Kaczmarek.
Skąd u czterdziestu humanistów taki przypływ społecznikowskiej pasji?
- Nikt wtedy nie myślał o organizowaniu wyjazdów integracyjnych dla studentów - wspomina kobieta. - Siłą faktu ledwie się znaliśmy, a za wszelką cenę chcieliśmy trochę się zgrać. No, i ktoś wpadł na pomysł wykopków. Poszłam więc do Związku Studentów Polskich, bo za pośrednictwem tej organizacji takie rzeczy się załatwiało, zgłosiłam nasz akces i po kilku dniach otrzymaliśmy „przydział” - trzy dni w Napachaniu. Zapewniono nam dach nad głową, wikt i do pracy. Wróciliśmy, znając się całkiem dobrze.
Co więcej - w przypadku wykopków grupa mogła mieć pewność, że ich społeczna aktywność nie poszła na marne. Józef Tomczak, wieloletni dyrektor kombinatu rolniczego w Brzeźnie, zapewnia, że pomoc przy zbieraniu ziemniaków miała zdecydowanie ekonomiczny wymiar.
- W latach 60. i 70. Polska była potęgą w produkcji ziemniaków - wspomina. - U nas gniło ich więcej, niż produkowało się w Danii. Ziemniaki były wykopywane mechanicznie. Kopaczki - najpierw gwiazdowe, potem elewatorowe wydobywały bulwy na powierzchnię. Ale trzeba było jeszcze je zebrać. Nie było sposobu, żeby zrobić to wyłącznie siłami własnych pracowników. Każda pomoc była na wagę złota.
Jednym z bardziej spektakularnych efektów czynów społecznych była budowa parku na Cytadeli. W czasie II wojny światowej Fort Winiary pełnił funkcję więzienia. W czasie walk o Poznań w lutym 1945 roku został w dużej mierze zniszczony. Przez pięć dni zginęło tam około 5 tys. Niemców, 6 tys. żołnierzy radzieckich i około 100 mieszkańców Poznania. Po wyzwoleniu zdecydowano o rozbiórce fortu. Cegły przekazano na odbudowę Warszawy. Do początku lat 60. teren pozostawał niezagospodarowany.
- To były po prostu chaszcze i ruiny - wspomina Władysław Jarmołowicz. - Ludzie bali się tam chodzić. Kiedy zapadła decyzja o powstaniu tam parku - ludzie chętnie włączali się w prace. I faktycznie powstał amfiteatr, rosarium, uporządkowano cmentarz.
Prace trwały przez lata. Rozpoczęte w 1963 roku, zakończyły się w 1976. Późniejszą inicjatywą była budowa Dzwonu Pokoju i Przyjaźni Między Narodami, którego głos rozległ się po raz pierwszy 11 października 1986 roku. Budowa dzwonu miała upamiętnić wystąpienie Wojciecha Jaruzelskiego na sesji Zgromadzenia Ogólnego ONZ w dniu 27 września 1985. Budowniczowie parku na Cytadeli zadeklarowali, że przeznaczą na uczczenie tego wydarzenia 30 tysięcy roboczogodzin. W październiku podjęto uchwałę o budowie dzwonu. Projekt obiektu wykonał plastyk miejski Jerzy Nowakowski, 6 maja 1986 roku po ustaleniu dokładnej lokalizacji dzwonu z konserwatorem zabytków rozpoczęto prace przygotowawcze. Budowa fundamentów, przy której dużą część prac wykonano bezpłatnie, zakończyła się w lipcu 1986 roku.
Po raz pierwszy dźwięk dzwonu odlanego w poznańskiej pracowni ludwisarskiej Saturnina Skubiszyńskiego można było usłyszeć 11 października 1986 roku. Obecnie można go usłyszeć kilkanaście razy w roku z okazji świąt narodowych lub ważnych wydarzeń. W czasie żałoby narodowej po katastrofie smoleńskiej bił codziennie w południe.
Poznaniacy mieli także swój udział w pracach przy budowie hali widowiskowo-sportowej Arena. Halę budowano przez 23 miesiące: od lipca 1972 do 28 czerwca 1974 według projektu Jerzego Turzenieckiego w parku Kasprowicza. Przede wszystkim porządkowano teren budowy, sadzono drzewa i krzewy w otaczającym obiekt parku Kasprowicza.
Problemem, z którym borykano się przez cały okres realnego socjalizmu, był brak mieszkań. Mimo że budowano wiele (w 1970 roku liczba oddanych do użytku mieszkań sięgnęła 195 tysięcy, w 2011 roku - 130 tys.), czas oczekiwania na mieszkanie spółdzielcze w Poznaniu sięgał kilkunastu, a według niektórych szacunków nawet ponad dwudziestu lat.
Sporo czynów społecznych było organizowanych przy budowie osiedla Młodych. Oczywiście społecznie były wykonywane najprostsze prace - porządkowanie placu budowy, sprzątanie budynków przed oddaniem do użytku, ale każde ręce do pracy były cenne. Czasem robiło się tak, że określona liczba przepracowanych społecznie godzin przyspieszała odbiór mieszkania. Młodzi ludzie, jeśli mieli taką możliwość, korzystali z niej chętnie
- wspomina Bogdan Zastawny.
Budowę ratajskich osiedli rozpoczęto w 1966 roku (pierwszymi były osiedle Piastowskie i Jagiellońskie). Budowę ostatnich osiedli: Orła Białego, Starego Żegrza (pierwotnie osiedla ZMP i osiedla ZWM) rozpoczęto w latach 80. poprzedniego stulecia, zakończono już po zmianie systemu - na początku lat 90.
Chociaż z założenia czyny społeczne były bezpłatnym świadczeniem pracy, to jednak w 1984 roku w uchwale w sprawie czynów społecznych oraz pomocy Państwa w ich organizowaniu i realizacji określono je jako „dobrowolna działalność ludności polegająca na świadczeniu własnych środków pieniężnych, materiałowych i robocizny w celu realizacji określonych zadań w obiektach i na terenach stanowiących własność społeczną, służących zaspokojeniu potrzeb społecznych”. Można się tylko domyślać, że taka zmiana definicji służyła poprawieniu statystyk. Tym niemniej - jak wynika z danych GUS - wkład finansowy społeczeństwa w realizację czynów społecznych wyniósł ponad 9 mld zł, co przy średniej pensji wynoszącej nieco ponad 24 tys. zł było sumą całkiem znaczną.
Na tę wartość składały się nie tylko datki pieniężne, ale i różnego rodzaju zbiórki surowców wtórnych.
W pierwszej dziesiątce z 49 województw o największej aktywności, jeśli chodzi o czyny społeczne uplasowały się między innymi województwa kaliskie i konińskie. Leszczyńskie w latach 1983-1985 pod względem wartości czynów społecznych na mieszkańca plasowało się na 11. miejscu w kraju, w 1986 roku zajęło 17. lokatę. Pilskie wraz z poznańskim zajmowały raczej dolne strefy tabeli. W latach 1983-1985 notowano je na 33. miejscu, w 1986 roku na 27. Poznańskie uplasowało się jeszcze niżej - w latach 1983-1985 na 36., rok później na 39. miejscu.
Mimo że czyny społeczne przez lata nie miały dobrej prasy, dziś powracają jako inicjatywy rad osiedli czy po prostu grup, które chcą coś w swoim otoczeniu zmienić.
- W owych czasach sporo społecznie zrobiono - uważa Wacław Jarmołowicz. - Niestety, często ówczesne władze nie potrafiły zadbać, by efekty tych działań były trwałe. Uporządkowane siłami obywateli miejsca z powrotem podupadały. I to najbardziej przyczyniło się do negatywnej oceny czynów społecznych.
Monika Kaczyńska