Sonda do gwiazdy? Szalone, ale nie niemożliwe [rozmowa]
Rozmowa z prof. Maciejem Mikołajewskim z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika, o szalonym pomyśle Stevena Hawkinga.
Jednego możemy być pewni - to nie jest primaaprilisowy news. Steven Hawking naprawdę chciałby wysłać sondę kosmiczną do sąsiedniej gwiazdy, a rosyjski miliarder Jurij Milner chce ten pomysł finansować.
Nie jestem fanem Hawkinga. Uważam, że jego nazwisko jest przez Brytyjczyków nadużywane w różnych programach popularyzacji nauki. Muszę jednak przyznać, że sama idea, którą zaprezentował Hawking, jest fantastyczna. Główny problem polega na prędkości, jeśli oczywiście mielibyśmy dotrzeć do celu w realnym czasie. Musielibyśmy osiągać prędkości rzędu sporego ułamka prędkości światła.
Zacznijmy od początku. Mówimy już nie o odległej planecie Układu Słonecznego, ale o gwieździe migającej na niebie. O gwieździe, którą nauczyciele pokazywali dotąd młodzieży jako przykład, że nawet do tych najbliższych gwiazd nie mamy szansy dotrzeć.
To jest gwiazda odległa o 4 lata świetlne od nas, więc rzeczywiście, przy dostępnych dotąd technologiach, podróż na nią musiałaby trwać dziesiątki tysięcy lat.
Alfa Centauri jest bardzo podobna do naszego Słońca, ma podobną temperaturę i nieco większą masę. Układ jest nieco bardziej skomplikowany, bo składa się z trzech gwiazd. Dwie z nich są podobne do Słońca, trzecia jest tzw. czerwonym karłem. Na pewno koło drugiej gwiazdy mamy też planetę, ale być może planet jest więcej, bo w takim skomplikowanym układzie trudniej bada się ich obecność. Bez wątpienia jednak ciekawy układ do zbadania.
- Już dziś przy pomocy laserów sprzątamy kosmiczne śmieci - mówi prof. Maciej Mikołajewski.
Hawking chciałby zastosować zupełnie nową technologię, która rozpędziłaby sondę do niewiarygodnej prędkości równej 1/4 prędkości światła. Realne?
Idea jest cudowna. Polega na tym, żeby źródła energii dla statku kosmicznego (która najwięcej waży) nie zabierać ze sobą i rozpędzać go do wielkich prędkości (wyczerpując po drodze). Tę energię Hawking chciałby przekazywać zdalnie, czyli strzelać z lasera do „żagli”. To byłaby prawdziwa odyseja kosmiczna. Jeśli ktoś byłby w stanie rozwiązać technicznie problem trafienia laserem w „żagle” na gigantyczne odległości, mogę sobie wyobrazić sukces tej misji. Niestety, to jest najtrudniejsza część projektu - jak w ten ultracienki „żagiel” trafić na gigantyczną odległość. Z drugiej strony, nauczyliśmy się - przy okazji badania fali grawitacyjnej - mierzyć deformacje wielkości ułamka rozmiaru protonu przy pomocy fali lasera, która jest miliony razy dłuższa! Być może więc inżynierowie kryją przed nami tajemnice, której nie zna na razie świat, ale zna ją Hawking. Wyobrażam sobie, że ten laser musiałby być ustawiony w kosmosie, albo na Księżycu, żeby wiązka nie podlegała rozproszeniu w atmosferze. Po drodze tę wiązkę lasera czeka zresztą wiele niespodzianek: pył zodiakalny, międzygwiazdowy, soczewkowanie grawitacyjne...
I pędzące z wielką prędkością mikrometeory.
To samo zagrożenie dotyczy każdego statku kosmicznego, który lata dookoła Ziemi. Jest za to inny problem - laser będzie rozpędzał sondę, więc prędkość, z jaką przeleci ona przez układ Alfa Centauri (kilka godzin), będzie tak duża, że niewiele zdąży ona zrobić. No, chyba że dogadamy się z zielonymi ludzikami z tamtego układu, że w odpowiednim momencie zaczną strzelać ze swoich laserów i spowolnią sondę [śmiech].
Ale w zasadzie, jaką wiedzę mielibyśmy z tej wyprawy pozyskać?
Najważniejsze byłoby ewentualne potwierdzenie obecności chlorofilu, który świadczy o życiu. Jeśli znaleźlibyśmy planetę podobną do Ziemi, najbardziej prawdopodobne jest, że zamieszkana będzie przez kilka gatunków sinic i bakterii, tak jak było na Ziemi przez kilka miliardów lat.