Śpieszmy się debatować [FELIETON]
Śpieszmy się kochać ludzi tak szybko odchodzą - ten cytat z ks. Jana Twardowskiego jest bardzo oklepany. To prawda. Ale jak się chodzi po lasach, nieraz słychać: Śpieszmy się nasycić się lasami, tak szybko je wycinają. Lub na podmiejskich polach, gdy zachwycamy się powietrzem i swobodą maszerowania, rodzi się apel: Śpieszmy się z oddychaniem pełną piersią, tak szybko budują tu nowe osiedla.
W tym wszystkim pobrzmiewa niezadowolenie z przemijania, z odchodzenia ludzi, umierania naturalnego środowiska… Ze straty. I choć już Kohelet pisał, że wszystko przemija, to i on wzdychał za straconym czasem, którego już nie ma i nie ma już tego, na co był czas.
Ze zdumieniem łapię się na wrażeniu, że i czas na dialog odchodzi w przeszłość. Co prawda o dialogu dużo się mówi, wpisuje w programy. Ale coraz częściej jest traktowany jak przejaw ekstremizmu, a nie postawy charakterystycznej dla mediowania między ekstremami. Są publicyści, dla których dialog to „lewackie” szukanie pokoju za wszelką cenę. Za komuny nazywano wzywających do dialogu społecznego rewizjonistami. Przymiotniki „lewy” czy „prawy” najczęściej zależą od „barwy” władzy. Bo to władza im bardziej autorytarna, tym bardziej nie lubi autentycznego dialogu społecznego. Nie jest dla niej narzędziem porozumienia, ale przejawem buntu. Dlatego dyskredytuje tendencje do „okrągłych stołów” czy komisji wielostronnych. Dialogowanie jest niewygodne propagandowo, bo pozwala odzyskać ludzką twarz wcześniej wyzywanym.
Obecnie podział nie przebiega już pomiędzy lewakami a prawakami, lecz między tęskniącymi za dyskusją a bojącymi się jej.
Niestety przykładem na takie „wypychanie” dialogu jest i Kościół katolicki (kiedyś gwarant dialogu kończącego z PRL). Dziś inicjatywy synodalne są odbierane jako bunt świeckich przeciw hierarchii, jako chęć odebrania biskupom części władzy. Mają to być, w oczach „klerykałów” duchownych i świeckich, działania wywrotowe, radykalne, a nie pojednawcze. Wręcz straszy się wiernych niemiecką „drogą synodalną” (która zresztą jest inicjatywą tamtejszych biskupów).
Nawet zamiast „wyzywać na” dysputę praktykuje się sądy kapturowe. Tzn. nie wiadomo, kto i o jaką tezę oskarża. Nie można się więc bronić. Trzeba się po prostu bardziej przyłożyć do całościowej autocenzury. Czysty stalinizm!
Skąd ten paradoks, że dialog, który ze swojej natury powinien być utożsamiany z centrum, jest coraz częściej piętnowany jako narzędzie ekstremistów? Pewnie nie pasuje do koncepcji oblężonej twierdzy, gdzie to wszyscy „inni” muszą się nawrócić, a „my” nie.
Śpieszmy się dbać o dialog, tak szybko spychany jest na ekstrema.