Spotkanie na dyskotece. Miała być miłość, było oszustwo

Czytaj dalej
Fot. 123rf
Artur Drożdżak

Spotkanie na dyskotece. Miała być miłość, było oszustwo

Artur Drożdżak

Bożena poznała Bartka na dyskotece. Wydawało jej się, że spotkała miłość życia. Jemu, bardziej niż na uczuciach, zależało na jej mieszkaniu.

Bożena miała własnościowe mieszkanie w Nowej Hucie, gdzie żyła z dwójką dzieci i swoją matką Grażyną, która miała prawo, by dożywotnio tam mieszkać.

Na swoje nieszczęście Bożena w czasie wakacji poznała Bartka. Szybko zacieśnili znajomość. 35-latek miał swoje tajemnice, które zaczęły wychodzić na jaw dużo później.

Tajemnice Bartłomieja

Jedną z nich było choćby to, że w tamtym czasie był w stałym związku z inną kobietą. Bożenie wmówił, że to jego siostra. Faktycznie sypiał z obiema paniami.

Opowiadał o prowadzeniu firmy i kłopotach, w które wpadł, gdy jego pracownik zaciągnął kredyt - a teraz on, Bartek musi ponosić tego konsekwencje. Poprosił Bożenę, by mu pomogła, ale mimo starań nie udało się jej wziąć kredytu i uratować ukochanego przed krachem finansowym.

Bartek rzucił więc inny zbawienny dla niego pomysł, czyli wzięcia pożyczki pod zastaw mieszkania Bożeny. Kobieta dała mu dokumentację lokalu. Z papierami Bartek trafił do swojego znajomego, Tomka, który wprawdzie pożyczki nie chciał mu udzielić, ale był skłonny dać 50 tys. zł za prawo do tego mieszkania.

Bartek zaczął urabiać Bożenę, by się zgodziła na transakcję. Opowiadał jej, że nie da wziąć pożyczki pod zastaw lokalu, bo to wygląda na zakazaną prawem lichwę, ale może koledze sprzedać lokal za 50 tys. zł. Ukrytym sensem tej operacji finansowych była jednak pożyczka dla Bartka. Mężczyzna wmówił wybrance, że zdobytą kasę wpłaci prokuratorowi, który trzyma łapę na jego firmie, a wtedy dostanie zezwolenie na dalsze prowadzenie biznesu, odkuje się finansowo, odda 50 tysięcy Tomkowi, a wtedy ten zwróci Bożenie prawo do lokalu.

Bożena, Bartek i Tomasz pojawili się u notariusza. Tomek wziął ze sobą też swojego dziadka, Mariana T., pana w wieku 84 lat, który miał być ostatecznym nabywcą mieszkania za 150 tys. zł.

Bożenę zdziwiła ta trzykrotnie wyższa kwota, ale Bartek tłumaczył jej, że zawyżenie wartości potrzebne jest dla fiskusa.

Wizyta u notariusza

Tomek dał kobiecie 50 tys. zł przed podpisaniem umowy notarialnej. Bożena skrupulatnie przeliczyła pieniądze. Była przekonana, że szybko odzyska prawo do lokalu, gdy jej partner odkuje się finansowo.

Wzięła dla siebie 1000 zł z otrzymanej kwoty, a resztę - czyli 48 900 tys. - jako pożyczkę dała Bartkowi. Miał ją oddać w ciągu dwóch tygodni. Tomek jednak przepadł bez śladu. Zerwał kontakt.

Nie zniknął za to Tomek, który już dwa dni po wizycie u notariusza zaczął domagać się od Bożeny opuszczenia mieszkania. Nie robiły na nim wrażenia łzy kobiety i błagania, by oddał je mieszkanie. Co więcej, Tomasz twierdził, że Bożena dostała do ręki 50 tys. zł, a kolejne 100 tys. zł dał bezpośrednio Bartkowi.

Domagał się, by się natychmiast wymeldowała, a jej matka zrzekła prawa dożywocia. Groził, że dokwateruje Ukraińców i inne uciążliwe osoby, które zmuszą Bożenę do wyprowadzki. Kobieta zrozumiała, że znalazła się w matni.

Zuchwały i perfidny sposób działania - tak krakowski sąd określił zachowanie jednego z oskarżonych, czyli Bartłomieja M.

Bez perspektyw

Bożena została bez pieniędzy za sprzedane mieszkanie, bez dachu nad głową i bez Bartka, który zniknął gdzieś za granicą z jej funduszami.

Wyprowadziła się w końcu, a jej matka za 75 tys. zł zgodziła się na wykreślenie prawa dożywocia. Dokument podpisano u notariusza i Tomek dał tę kwotę matce Bożeny we wrześniu 2015 r.

Tydzień później na portalu internetowym ukazało się ogłoszenie o możliwości sprzedaży tego mieszkania za 215 tys. zł. Zamieściła je żona adwokata, który reprezentował Tomka w sprawach spadkowych. Lokal kupił obywatel Ukrainy - dał za niego ostatecznie 210 tys. zł, choć w akcie notarialnym była mowa o niższej kwocie. Sprawą zainteresował się urząd skarbowy i z przygotowanego operatu szacunkowego wynikało, że faktycznie lokal jest warty 220 tys. zł.

Bożena, by się gdzieś podziać z rodziną, zaczęła wynajmować kawalerki za 800 - 1000 zł miesięcznie. Wydała na ten cel już ponad 44 tys. zł.

O tym, że Bartek ma wyroki za oszustwa, kobieta dowiedziała się, gdy było już za późno. O tym też „ukochany” jej nie wspomniał.

Sąd

Gdy sprawą zajęli się śledczy, Bartek przyznał się do winy, czyli do wprowadzenia w błąd Bożeny co do zamiaru zwrotnego przeniesienia prawa do lokalu oraz co do zamiaru zwrotu pożyczki, czyli części pieniędzy otrzymanych ze sprzedaży lokalu. Potwierdził, że dogadał się z Tomkiem, że oszukają Bożenę i będą ją przekonywać, że zawartą u notariusza umowę da się anulować.

Zaprzeczył, by Tomek wręczył 100 tys. zł za mieszkanie. Opowiedział, że gdy siedział w areszcie, zjawił się u niego adwokat Tomka i złożył mu propozycję, że otrzyma 7 tys. zł za lojalność, byle tylko nie obciążał Tomka. Wystarczy, żeby zeznał, że Tomek wręczył Bożenie całą kwotę 150 tys. zł za mieszkanie.

Adwokat przy okazji twierdził, że matka Bartka udzieliła mu pełnomocnictwa, ale gdy syn do niej zadzwonił - zaprzeczyła, by miała kontakt z takim adwokatem. Twierdził też, że gdy otrzymał pieniądze od Bożeny, to cała kwotę oddał Tomkowi.

Tomek z kolei zaprzeczał zarzutom i temu, by miał swój udział w przestępstwie Bartka.

Sprzeczne wersje

Główny problem w sprawie to wykluczające się wersje Bartka i Tomka. Ten pierwszy, co prawda, przyznał się do winy, ale kreował się na ofiarę Tomka i podkreślał, że nie odniósł żadnej korzyści. Z kolei Tomek lansował tezę, że był uczciwym nabywcą nieruchomości po atrakcyjnej cenie, który nawet próbował pomóc Bożenie w rozliczeniu się z oszustem - czyli z Bartkiem.

Zdaniem sądu popełnienie przestępstwa przez jednego nie mogło się odbyć bez świadomej współpracy drugiego z oskarżonych. Wspólnie dopuścili się oszustwa.

Przesłuchany adwokat Tomka zasłonił się tajemnicą zawodową i zaprzeczył, by składał korupcyjną propozycję Bartkowi.

- Nigdy moich klientów i osób trzecich nie nakłaniam do popełniania przestępstw - mówił mecenas.

Wyrok skazujący

W uzasadnieniu wyroku czytamy, że Bożena, składając oświadczenie u notariusza o zbyciu dla Mariana T. prawa do lokalu, działała pod wpływem błędu co do treści umowy. Innymi słowy: nie zdawała sobie sprawy, że chodzi o zbycie mieszkania, a zabezpieczenie pożyczki dla Bartka. On najpierw doprowadził do tego, że pozbyła się prawa do lokalu, a potem wyłudził od niej kasę w formie pożyczki.

Zdaniem sądu obaj oskarżeni działali umyślnie i w sposób przemyślany. Kobieta straciła mieszkanie, podstawowy punkt odniesienia dla każdego dorosłego człowieka i teraz tuła się po Krakowie z dwójką dzieci. Pozostaje kwestią otwartą, jak to przyczyniło się do jej depresji, utraty przez nią pracy oraz pieczy nad swoimi dziećmi.

- Zuchwały i perfidny sposób działania - tak sąd określił zachowanie Bartłomieja M. sprowadzające się do rozbudzenia uczuć pokrzywdzonej z zamiarem jej porzucenia zaraz po pozbawieniu mieszkania.

Karę złagodziło przyznanie się do winy i wyrażenie skruchy. Sąd wymierzył mu karę trzech lat i trzech miesięcy więzienia, a Tomaszowi M. - dwa lata. Obaj mają naprawić szkodę kobiecie - w sumie 146 tys. zł, a Bartłomiej M. ponadto ma jej oddać przywłaszczone 48 900 złotych.

W złożonej apelacji obrońca Bartłomieja M. wnosi o nadzwyczajnie złagodzenie kary, bo jego klient opowiedział o roli drugiego oskarżonego. Pełnomocnik Bożeny domaga się za to, by mężczyźni solidarnie zapłacili 50 tys. kobiecie, bo pozbawili ją dachu nad głową.

Teraz sprawą zajmuje się Sąd Apelacyjny w Krakowie.

Artur Drożdżak

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.